❃ skrik, 1893
jesus christ
i'm alone a g a i n
Calum znał Luke'a od dziecka. Pamiętał jak w wieku pięciu lat zaczął się zmieniać; stał się niemiły, nie dzielił się zabawkami, często krzyczał. Izolował się od dzieci i nie był zbyt lubiany. Jednak wtedy Cal myślał, że po prostu inni są dla niego wredni i postanowił zaprzyjaźnić się z dziwnym chłopcem, który zawsze siedział sam. Nie było to łatwe, ponieważ Luke nie chciał nikogo do siebie dopuścić. Mówił Calumowi przykre rzeczy, ciągle się kłócili (tak, jak mogą to robić siedmiolatki), a w późniejszych latach wielokrotnie się bili. Mimo wszystko Cal nie odpuszczał, bo mama zawsze powtarzała mu, że cenne osoby warto przy sobie zatrzymać za wszelką cenę, jeżeli są dla nas ważne. Gdyby Joy Hood wiedziała, co Luke robił jej synowi zapewne szybko zmieniłaby zdanie. Ale z jakiegoś powodu Calum potrzebował Luke'a i wiedział, że gdzieś na dnie tego zniszczonego umysłu jest świadomość, że Luke również go potrzebuje.
Po drugim pobycie Luke'a w szpitalu psychiatrycznym, kiedy miał dwanaście lat, coś się zmieniło. Luke zaakceptował fakt, że Calum zostanie w jego życiu, bo nie zanosiło się na nic innego. Następnie pojawiła się Lauren Irwin, jedna z dwóch osób na świecie, które Luke do siebie dopuścił, nie licząc jego rodziny. Blondyn już zawsze miał tego żałować, bo nie wybaczyłby sobie wypadku nawet wtedy, gdyby Liz i Lauren jakimś cudem wróciły do żywych i powiedziały mu, że nie jest mordercą. Nie jest szalony. Ale Calum był przy nim właśnie po to, by przypominać mu, że Luke również zasługuje na życie. Że nie wszystko stracone. I Luke to doceniał, na swój pokręcony sposób.
Calum właśnie zamykał za sobą drzwi mieszkania po ciężkim dniu na uczelni, kiedy usłyszał trzask tłuczonego szkła i przekleństwa wypowiadane całkiem spokojnym głosem. Dziewiętnastolatek przyspieszył, by po kilku minutach znaleźć się w pracowni Luke'a. Gdy ogarnął wzrokiem pomieszczenie poczuł, jak uginają się pod nim nogi.
Pokój wyglądał tak, jakby przeszło tędy tornado. Sztalugi były poprzewracane, a dwie z trzech połamane. Potargane płótna leżały na ziemi, wszystkie obrazy poplamione zostały farbami, które znajdowały się również na podłodze i ścianach. Te dzieła, które jeszcze były całe, Luke właśnie zrywał ze ścian zakrwawionymi dłońmi. Wzrok Caluma padł na rozbite lustro, w które Luke musiał uderzyć pięścią, ale równie dobrze mógł pokaleczyć się szklanym pojemnikiem, w którym trzymał cienkie pędzle, a które teraz leżało w kawałkach między gazetami rozłożonymi na podłodze. Calum nie nadążał z ocenianiem szkód, lecz w końcu skupił się na tym, że Luke prawdopodobnie wyrzucił krzesło przez zamknięte okno, ponieważ szyba została stłuczona.
Brunet nie był w stanie się poruszyć. Jego ciemnobrązowe oczy tępo wpatrywały się w zniszczone dzieła sztuki. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Luke przerzucił przez pokój swoją reprodukcję któregoś z obrazów Moneta. - Luke, hej! - krzyknął, podbiegając do przyjaciela i ryzykując uderzenie w twarz. Wiedział jednak, że jeśli czegoś nie zrobi, to Luke poważne się skrzywdzi, bo nie był to pierwszy taki wybuch artysty. - Uspokój się i spójrz na mnie - prosił Hood, patrząc w twarz wysokiego blondyna. Kiedy Luke w końcu na niego spojrzał Calum zobaczył, że błękitne oczy są martwe. - Nic ci nie jest? Potrzebujesz lekarza? Jak się czujesz?
Luke zamrugał kilkakrotnie i rozejrzał się dookoła, po czym zaczął się cofać. Kiedy jego plecy uderzyły o ścianę, osunął się na podłogę i podciągnął kolana do klatki piersiowej, następnie wsuwając dłonie w jasne włosy i mocno ciągnąc za ich końcówki. Pochylił głowę i zacisnął powieki, kołysząc się lekko w przód i w tył. Calum czuł rosnący strach. Luke nie powinien się tak zachowywać. Nie, kiedy brał...
- Lekarstwa. Tak, lekarstwa. Poczekaj, Lukey, za moment będzie lepiej - powiedział gorączkowo brunet i pobiegł do kuchni. Szybko zaczął przeszukiwać szuflady, aż w końcu natrafił na żółte plastikowe opakowanie, w którym powinny znajdować się niebieskie tabletki na IED. Jednak flakonik był pusty. Calum zmarszczył brwi; mógłby przysiąc, że rano był do połowy pełny. On sam zostawił na blacie trzy tabletki dla Luke'a, zanim wyszedł na zajęcia. - Luke? Co zrobiłeś z niebieskimi pastylkami? Wyrzuciłeś je? Znów spuściłeś je w toalecie? - pytał Cal, wracając do zniszczonego pokoju. Blondyn gwałtownie kręcił głową, wciąż się za nią trzymając. - Wziąłeś wszystkie? Luke, proszę cię...
- Musiałem - wymamrotał, podnosząc wzrok na Caluma. Źrenice chłopaka były nienaturalnie powiększone, jego oddech przyspieszał. Z kolei Hood zaczynał panikować. Jak mógł nie zauważyć, że jego przyjacielowi tak bardzo się pogorszyło?
Brunet wypuścił z dłoni opakowanie po tabletkach i wrócił do kuchni, by wyjąć spod zlewu czerwone wiaderko. Nic lepszego w tym momencie nie przychodziło mu do głowy, a wątpił, by w obecnym stanie dał radę dogadać się z psychologiem Luke'a. - Luke, musisz zwymiotować, okej? Jeśli tego nie zrobisz, wezwę karetkę.
Blondynowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, pochylił się i zwrócił zawartość żołądka jeszcze zanim Calum zdążył postawić wiadro na ziemi. Wymiotował, dopóki już nie miał czym i dopiero wtedy znów oparł się o ścianę. Cal dotknął wierzchem dłoni czoła przyjaciela. Było lodowate, jak zawsze. Calum posprzątał i dał Luke'owi wodę, bez słowa zakładając opatrunki na jego dłonie.
- Calum, nic mi nie jest - rzucił Luke obojętnym tonem, nawet na niego nie patrząc.
- Czy ty już do końca zwariowałeś?! - krzyknął Cal, nie wytrzymując. - Mam się wypisać ze studiów po to, żeby cię pilnować, bo inaczej przedawkujesz, albo zabijesz się w inny sposób? - spytał bezradnie, nerwowo przeczesując dłonią lekko kręcone włosy. Luke nie miał takiego ataku od sześciu miesięcy, nigdy też nie brał tylu leków na raz. Zazwyczaj działało to w drugą stronę, nie chciał ich brać. - Rozmawiaj ze mną, Luke.
- I co niby mam ci powiedzieć? - wypluł z siebie artysta, w końcu zatrzymując wzrok na ciemnych oczach Caluma. - Nic, poza moją pracownią nie wygląda źle. Nie zniszczyłbym twoich rzeczy...
- Mam gdzieś moje rzeczy! Kiedy w końcu dotrze do ciebie, że chodzi mi tylko o twoje życie? Nie chcę, żebyś umarł, Luke. I wątpię czy Oliver tego chce. - Calum wiedział, że nie powinien wciągać w to młodszego brata Luke'a, ale jeżeli tylko w taki sposób mógł sprawić, że jego wiadomość zostanie zrozumiana, to nie miał wyjścia. Pociąg Luke'a do autodestrukcji robił się coraz bardziej niebezpieczny i to nawet nie była wina Luke'a. Calum podejrzewał, że blondyn kłamał za każdym razem, kiedy mówił, że głosy zniknęły. Życie pod jednym dachem z osobą chorą psychicznie prawdopodobnie źle wpływało na Caluma, ale nie wyobrażał sobie ponownego zamknięcia przyjaciela w tych okropnych placówkach, w których ludzie traktowani są gorzej niż zaniedbywane zwierzęta.
Luke drgnął, a jego obandażowane dłonie zacisnęły się w pięści. - Przepraszam, Cal. Wiem, że jestem idiotą, ale czułem się jak skończone gówno. Obiecuję, że następnym razem kiedy przyjdzie mi do głowy coś tak głupiego jak wzięcie lekarstw, które miały mi pomagać, raczej strzelę sobie w łeb.
Calum nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Wiedział, że to nie jest wina blondyna. On jedynie brał to, co musiał, żeby czuć się normalnie. Ludzie często nie doceniali tego, co mieli. Na lekki ból głowy czy katar narzekali tak, jakby świat uwziął się właśnie na nich. Calum miał pewność, że Luke oddałby wszystko, by w zamian za to, co czuł codziennie, mógł męczyć się z takim bólem głowy. Hood nie wiedział, co działo się w umyśle blondyna, ale wystarczył mu widok śpiącego Luke'a, uderzającego pięścią w poduszkę i błagającego przez łzy, by ktoś zostawił go w spokoju. Calum wciąż nie wiedział kim jest owa postać, nie dająca spokoju jego współlokatorowi.
Z Lukiem było tak, że nigdy nie wiedziałeś kiedy mówił prawdę, a kiedy żartował. Calum wiedział, że Luke nie zawahałby się przed strzeleniem sobie w głowę. Wiedział również, że Luke ma broń. Lecz Calum po prostu nie był w stanie pilnować go w każdej sekundzie. Nie ważne jak bardzo by chciał.
Brunet z rezygnacją przebiegł wzrokiem po pokoju, zatrzymując się na jedynym miejscu, które nie zostało zniszczone.
Był to stolik i wazon ze słonecznikami.
舞圭琉
Im dłużej Luke patrzył na swoje prace, tym bardziej ich nienawidził. A im bardziej ich nienawidził, tym bardziej chciał je zniszczyć i w końcu mu się udało. Teraz mógł obserwować efekty swojego dzieła i po raz pierwszy był zadowolony z rezultatu.
Według niego najpiękniejsza sztuka rodziła się poprzez chaos i destrukcję. To te dwa czynniki dawały wszystkiemu początek i mogły wszystko zakończyć. Luke lubił taki punkt widzenia. Lubił mieć świadomość tego, w jak prosty sposób wszystko może ulec unicestwieniu, ponieważ nic nie trwało wiecznie. Mógł zniszczyć siebie z taką samą łatwością, z jaką zniszczył niemal każdy należący do niego obraz i prawdopodobnie powoli ku temu dążył.
Tak byłoby znacznie lepiej, nie sądzisz?
Luke klęczał na podłodze swojej zdewastowanej pracowni z ołówkiem w pokaleczonej dłoni i kawałkiem płótna przed sobą. Zewsząd otaczały go dźwięki ostatniej części Jesieni Mvt 3, Allegro Vivaldiego, w wykonaniu Johna Harrisona. Potrząsnął głową, chcąc odgonić od siebie natrętne myśli, które męczyły go od rana i były powodem tego, jak teraz wyglądało to pomieszczenie.
Calum i bez ciebie ma dość zmartwień. Chociaż raz bądź dobrym przyjacielem.
Blondyn zacisnął palce na ołówku i zobaczył krew, przesiąkającą przez bandaż. Pochylił się nad kartką i zaczął szybko po niej pisać, jednocześnie zamykając oczy. Wtem dotarły do niego inne głosy. Realne. Słyszał Caluma i Michaela, chociaż obecność tego drugiego nie miała sensu.
- Już nie wiem, co mam robić. To się staje coraz trudniejsze i martwię się, że go nie upilnuję - mówił Calum. Zupełnie jakby Luke był dzieckiem. Nienawidził takiego traktowania, nawet jeśli czasem go potrzebował. Miał dziewiętnaście lat i potrafił o siebie zadbać, naprawdę potrafił. Dlaczego nawet Calum tego nie rozumiał?
- Musi ci być bardzo ciężko, ale dobrze sobie radzisz. Luke jest inteligentny. Jestem pewien, że nie zostawi Olivera samego, więc nie masz się o co martwić. Mogę z nim porozmawiać? Może jakoś pomogę - odpowiedział Michael. Luke przechylił głowę w stronę drzwi, by lepiej słyszeć. Nie podobało mu się to, że o nim rozmawiają. Nie chciał, żeby to robili. Przecież musieli wiedzieć, że ich słyszy. Robili to specjalnie?
Wariujesz. Znów. Świr.
zamknij się
z a m k n i j s i ę
ZAMKNIJ SIĘ
Z A M K N I J S I Ę
ZAMKNIJ SIĘ
Luke pisał te dwa słowa tak długo, aż nie zostały wysłuchane. Znów był sam w swojej głowie. Znów był tylko on.
Skrzypnięcie drzwi. Kroki. Dłoń na ramieniu. Luke ją strząsnął, nie podnosząc głowy znad zapełnionej kartki. Michael stał za nim, prawdopodobnie patrząc na oznaki szaleństwa. - Mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał cicho Michael, a w jego głosie Luke słyszał drżenie.
Tak. Nie. Bądź. Nie zostawiaj mnie.
- Idź sobie - szepnął Luke, nerwowo uderzając czubkiem ołówka w kostki swojej prawej dłoni.
- Nie powinieneś teraz być sam. Nie chcę iść. Nie chcę, żebyś był sam. Ja nie chcę być sam - mówił szybko Michael, który teraz zrobiłby wszystko, byle tylko nie zamykać Luke'a w tym pomieszczeniu, gdzie był sam na sam ze sobą i tym, co stworzył.
Blondyn gwałtownie poderwał się do góry i spojrzał na Michaela, który skulił się ze strachu. Bał się. Bał się jego. Luke przez moment czuł się tak, jakby coś ciężkiego spadło mu na klatkę piersiową. Chciał przeprosić, pocałować Michaela w czoło i powiedzieć, że wszystko już jest dobrze. Ale nie było i nigdy nie miało być. Nie z Lukiem. Michael był dla niego dziełem sztuki, jednak jego jednego nie chciał potraktować tak, jak reszty swoich dzieł. Nie chciał go zniszczyć. Dlatego musiał go ratować.
- Chcę, żebyś sobie poszedł. Idź sobie, idź sobie, idź sobie. Wynoś się! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. Michael jeszcze przez moment wpatrywał się w niego szeroko otworzonymi zielonymi oczami, lecz później spełnił jego prośbę. Uciekł, doprowadzony na skraj łez, zatrzaskując za sobą drzwi. - Wróć.
Jednak było za późno. Luke opadł na podłogę, krzycząc. Zawsze kończyło się identycznie. Znów został sam. Znów, znów, znów.
Jestem tu, Luke. Zawsze byliśmy tylko my dwoje, pamiętasz?
Pamiętał. I dlatego krzyczał. I krzyczał. I krzyczał.
√
ten rozdział ma na celu takie lepsze pokazanie wam tego, z czym zmaga się luke. chcę, żebyście bardziej zrozumieli jego motywy, bo to może wam ułatwić analizowanie późniejszych sytuacji.
nie wiem jakie pytania mogę wam tu zadać, więc... jakieś przemyślenia dotyczące luke'a?
ogólnie jakieś opinie?
wiem, że nie wyszło zbyt dobrze, ale dalej powinno być lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro