Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❃ old man in sorrow, 1890.

'cause sometimes to stay a l i v e
you gotta k i l l your mind

Życie potrafiło zaskakiwać ironią losu. Luke prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie zrozumieć zależności, które kierowały światem, wpływały na spotykające nas doświadczenia i lubiły zachwiać naszym poglądem na rzekome istnienie przypadków. Ale Luke wierzył w karmę. Wierzył, że dobre uczynki w końcu do nas wrócą, ale wiedział, że to te złe były bardziej skłonne do odbijania na nas swojego piętna.

Zaciskając blade dłonie na ranie Ashtona, Luke zastanawiał się, czy on również wierzy w pojęcie równowagi w świecie. Jeśli tak, to pewnie właśnie przeklinał się w myślach, ponieważ karma wróciła szybciej, niż mógłby się spodziewać. Z drugiej strony blondyn nie był pewien co do tego, czy Ashton w ogóle jest jeszcze w stanie sformułować jakąś myśl. Przez palce Luke'a przepływała krew, zostawiała ciemne ślady wzdłuż wystających żył, ostentacyjnie pokazywała Luke'owi, że jego marne próby ratowania życia są istotnie bardzo nieudolne.

Luke rozejrzał się dookoła, rejestrując wzrokiem puste, ogromne magazyny, przypominające hangary na lotniskach. W porcie znajdowało się kilka statków i mniejszych łódek, otoczenie oświetlały rozmyte blaski ulicznych latarni, jednak rozpraszały się one wraz z wiszącą nad ziemią mgłą. W promieniu kilometra nie było zapewne żywej duszy.

Chłopak podwinął nieco granatową koszulkę Ashtona, chcąc lepiej przyjrzeć się ranie. Nie był lekarzem, lecz na jego oko nie uszkodzono żadnych ważnych i wewnętrznych części ciała. Zadany nożem cios był długi i wąski, ale głęboki, zaś krew Ashtona miała bardzo niską krzepliwość, zdawała się płynąć w nieskończoność. Luke miał ją na spodniach, na koszulce i rękach. Mimo wszystko wciąż uciskał ranę, zastanawiając się kto dotrze tu szybciej — Calum, czy karetka.

Luke nie chciał, żeby Ashton umarł. Owa myśl w nim samym wywołała zaskoczenie, ponieważ zazwyczaj obojętnie patrzył na inne ludzkie istnienia, a Irwin nie należał do grona jego przyjaciół, czy choćby znajomych. Cios, który dostał Ashton, przeznaczony był dla Luke'a, który w ostatniej chwili i dość nieświadomie, przesunął się za starszego od siebie mężczyznę, równocześnie wydając na niego wyrok.

Tak to jest, gdy prosisz o przysługę nierozgarniętych osiłków, pomyślał. Jego zdaniem Ashton za bardzo się starał. Prawdopodobnie w którymś momencie mógłby zrobić mu porządną krzywdę, lecz Ash wolał uciekać się do podstępów. Walka wręcz nigdy nie była jego mocną stroną.

Luke bardziej poczuł, niż usłyszał nadjeżdżający samochód. Calum używał auta Luke'a, którego silnik wydawał specyficzny pomruk. Blondyn potrafił rozpoznać go z daleka. Kilka sekund później czarny pojazd z piskiem opon zatrzymał się tuż przy leżącym Ashtonie i siedzącym przy nim Luke'u. Calum niemal wyskoczył ze środka i podbiegł do nich, klękając obok.

– Co tu się, do cholery, stało? – spytał brunet głosem nieznoszącym sprzeciwu. Jego ciemne oczy szybko oceniły sytuację, a pokryte kilkoma tatuażami dłonie zaczęły tworzenie prowizorycznego opatrunku z oderwanego kawałka bluzki. Calum zbyt wiele razy zajmował się ranami Luke'a, by nie umieć zająć się Ashtonem. – Luke, zadałem ci pytanie – niecierpliwił się Cal. Jednak Luke wpatrywał się w chłopaka, który właśnie w tej chwili wysiadł ze strony pasażera i z okrzykiem przerażenia upadł przy swoim przyjacielu.

Mózg Luke'a przetwarzał informacje zdecydowanie zbyt wolno, albo dziejące się naraz rzeczy były zbyt skomplikowane, by jego spaczony umysł mógł je ogarnąć. Może gdyby wziął wieczorną dawkę leków, to byłoby lepiej, ale teraz nie miało to znaczenia. Rozmyślanie o przeszłości nie mogło jej zmienić. Luke nie rozumiał, co Michael tutaj robił, ani dlaczego przyjechał akurat z Calumem, ale mało obchodził go konkretny powód. Obchodziło go natomiast to, że coś w jego sercu drgnęło na widok zaniepokojonego chłopaka o kolorowych włosach.

舞圭琉

– Ashton, kochanie... – wymamrotał Michael, dotykając lekko twarzy Irwina, jego ramion i brzucha. – Kto mu to zrobił, Luke? – spytał stanowczo, podnosząc zaszklone zielone oczy na posiniaczoną twarz Luke'a. Jego dolna warga była spuchnięta, na policzku wykwitł nowy siniak. Mike mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek zobaczy go bez tych "ozdobników", ponieważ jak na razie się na to nie zanosiło.

Aktualnie Michael był zbyt zmartwiony i zdenerwowany, by w pełni przyswoić fakt, iż on i Luke dwa dni temu dzielili bardzo intymny moment, przez który Mike powinien w tej chwili czuć zawstydzenie. W jego głowie widniał tylko Ashton, kluczowym pytaniem było to, które dotyczyło konfliktu przyjaciela z Lukiem. Michael miał dość, ponieważ ostatnimi czasy — odkąd przekroczył próg muzeum i znalazł tam Luke'a — w jego życiu pojawiło się zbyt wiele przemocy, której powód klęczał teraz po drugiej stronie ciała Ashtona.

Luke wszedł w życie Michaela z impetem, jakiego Mike wcześniej nie widział. Lubił porównywać ludzi do gwiazd, a tym tokiem myślenia Luke był dla niego niczym supernowa, na długą chwilę rozjaśniająca niebo i dająca ci przedziwne uczucie ciepła w środku. Tą radość, wywołaną czystą ekscytacją. Jednak Michael zaczynał rozumieć, że z gwiazdą łączyło Luke'a więcej, niż z początku zakładał. Nie chodziło tylko o dzielący ich dystans, mimo iż z drugiej strony wydawali się być zbyt blisko. Chodziło również o to, że supernowa płonie przez chwilę, a później gaśnie, zabierając światło i nadzieję ze sobą. Luke pojawiał się w życiu Michaela sporadycznie, za każdym razem rozpalając najjaśniejsze światło, jakie Mike miał szansę widzieć w czasie dwudziestoletniego życia. Ale później znikał i nie odzywał się, dopóki nie naszła go na to ochota.

Michael podświadomie wiedział, że zawsze tak właśnie będzie.

– Byliśmy w Starlight – zaczął w końcu blondyn, unosząc swoje zakrwawione dłonie do oczu i ciekawie im się przyglądając. Michaela mdliło na sam widok substancji, która na białej skórze Luke'a wyglądała na czarną. – Ashton wypił trochę za dużo i zaczął się do mnie stawiać. Chciałem wyjść, naprawdę – rzucił, tutaj patrząc w stronę Caluma, który z mocno zaciśniętymi ustami sprawdzał stan Ashtona, starając się pomóc mu najlepiej jak umiał. Michael mógł śmiało powiedzieć, że Cal był wściekły na Luke'a. – Ale wtedy Ashton zaproponował układ. Miał dać mi spokój, jeśli dopłynę do pierwszej boi w porcie. Zgodziłem się. Kiedy tu przyszliśmy, jego pijani kumple zaczęli bójkę i Ashton oberwał zamiast mnie.

Michael oddychał przez usta, ściskając mocno dłoń Ashtona i patrząc na piękną twarz Luke'a, tak zniszczoną... Bał się, oczywiście. Z taką postacią zła spotykał się po raz pierwszy i musiałby być głupi, by wierzyć, że ostatni. Pamiętał słowa Ashtona, dotyczące znajdowania martwego ciała Michaela, lecz teraz Mike uważał, że to on ma więcej powodów, by martwić się o przyjaciela. Jak przez ten cały czas mógł nie zauważyć, że z tak uroczego człowieka, jakim był Ashton, stał się ktoś, kogo Michael tak naprawdę nie znał? Może był zbyt naiwny, a może po prostu był głupim ignorantem.

Słysząc syreny karetki pogotowia, Michael odetchnął z ulgą. Calum zrobił coś, dzięki czemu krew przestała płynąć, a Ashton zdawał się oddychać bardziej umiarkowanie. Clifford nie wiedział, co powiedzieć Luke'owi. W takiej sytuacji żadne słowa nie byłyby odpowiednie, jedynie frustrujące, a Luke zapewne i tak nie odpowiedziałby na żadne pytania.

Dlatego kiedy sanitariusze zbadali stan Ashtona i prędko zabrali go do karetki, Michael uparł się, by mu towarzyszyć. Był prawie jak rodzina, na co dzień on i Ashton mieli przecież tylko siebie.

Dopiero w karetce Michael zaczął płakać z bezsilności. Trójka młodych mężczyzn zajmowała się Ashtonem, a on siedział z boku, nie chcąc przeszkadzać i modląc się, by jeszcze ten jeden raz wszechświat mu sprzyjał. Michael modlił się, by wszystko, co zrobił dobrego, odpłaciło się teraz Ashtonowi, utrzymując go przy życiu.

Mike myślał o nim i o Luke'u, o tym, co mogło ich łączyć, co mogło ich poróżnić. Co mogło sprawić, że dwójka ludzi znienawidziła się tak bardzo? Co mogło sprawić, że Ashton chciał zabić Luke'a, a mimo tego blondyn nie porzucił Ash'a kiedy tylko nadarzyła się okazja?

Umysł Luke'a skrywał w sobie tajemnicę, którą Michael chciał odkryć, nawet jeśli miałby to przypłacić złamanym sercem.

舞圭琉

Calum wpadł do mieszkania, gwałtownie rzucając kluczyki do samochodu na drewnianą komodę. Luke powoli wszedł za nim, cicho zamykając drzwi i ryglując je. Stał w holu i patrzył, jak Calum pokonuje drogę do kuchni, następnie wraca do salonu, ze złością rzuca bluzę na kanapę, skopuje z nóg buty, ciągnie za końce swoich czarnych włosów. Był wściekły, sfrustrowany, wykończony.

A wszystko za sprawą Luke'a.

– Jak możesz być takim skończonym kretynem?! – krzyknął Calum, odwracając się w kierunku Luke'a. Blondyn milczał, wsuwając dłonie w kieszenie czarnych spodni. – Chcesz go w końcu zabić? Czy może chcesz, żeby to on zabił ciebie? Cholernie dobrze wiesz, że mógłby to zrobić, zważywszy na to, o co wciąż cię oskarża. Dając się prowokować, wchodząc w bójki, doprowadzając się do takiego stanu... Jak długo chcesz tak pociągnąć? Chcesz wrócić do domu wariatów, Luke? Chcesz, żeby znów cię zamknęli, tylko dlatego, że jesteś pieprzonym dzieciakiem i nie potrafisz wmusić w siebie kilku tabletek, które mają ci pomóc?

– To nie takie proste, Calum...

– Ja wiem, że to nie jest proste! Nikt nigdy nie powiedział, że życie będzie proste! – przerwał mu brunet, wędrując nerwowo wokół pomieszczenia. – Ale każdy ma jakieś gówno, z którym musi sobie radzić.

– Wątpię, że każdy ma aż takie gówno, jak ja – powiedział głośno Luke, czując narastającą złość. Calum nie miał prawa mówić czegoś takiego. Był zdrowy, jego rodzina była w komplecie, wszystko było dobrze. Calum był tym chłopakiem, po prostu miał wszystko. – Wątpię, że każdy codziennie zastanawia się, czy na pewno wciąż jest sobą. Wątpię, że patrząc w lustro widzą kogoś, kogo nie znają. Wątpię, że ciągle słyszą pierdolone głosy. Tabletki nie załatwiają wszystkiego, Calum. Poza tym nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież powiedziałem, że nie zrobiłem niczego Ashtonowi. Myślisz, że po tym wszystkim mógłbym poważnie skrzywdzić jeszcze jego?

Calum zatrzymał się w miejscu, patrząc na zniszczonego dziewiętnastolatka z głową pełną myśli, które być może wcale nie należały do niego. Luke wydawał się nie pochodzić z tych czasów, nie odnajdywał się tutaj, jego dusza uwięziona została nie w tym ciele, w którym powinna. Calum od zawsze wiedział, że Luke jest wyjątkowy, ale nigdy nie mógł stwierdzić czy to faktycznie tak dobra sprawa.

– Nie chodzi mi o ten raz. Chodzi mi o każdy następny. W końcu jeden z was nie wytrzyma. Albo Ashton nie zapanuje nad złością, albo ty nad poczuciem winy – odezwał się po chwili, próbując utrzymać ton na niskim poziomie. – Minęło już dużo czasu, Luke. Doskonale wiesz, że nawet Lauren by cię nie obwiniała.

– Zamknij się, Calum – ostrzegł Luke, zaciskając dłonie w pięści. Na dźwięk znajomego imienia w jego żołądku zawiązał się supeł. Czuł się tak, jakby miał zwymiotować. – Nie waż się o niej mówić.

– Kiedyś będziesz musiał. Czy ci się to podoba, czy nie. Nie mam zamiaru czekać, aż Irwin cię zamorduje przez idiotyczny scenariusz, który stworzył sobie w głowie, a który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

– Nie wiesz, jaka jest rzeczywistość! Nie wiesz co zrobiłem! – krzyczał Luke, chwytając się za głowę i mocno zaciskając powieki. Słyszał milion rzeczy, myślał o milionie spraw. Dopiero teraz naprawdę potrzebował lekarstw.

– Wiem, że nie jesteś mordercą, Luke! I ty też to wiesz, ale jesteś tak cholernie uparty! Naprawdę sądzisz, że byłbyś zdolny zabić własną matkę? Naprawdę?! – głos Caluma odbił się echem w całym domu i zadźwięczał w uszach Luke'a. Blondyn pod wpływem impulsu podniósł ze stolika szklankę i rzucił nią do przodu, by rozbiła się o ścianę kilka centymetrów na prawo od głowy Caluma. Tego było zbyt wiele, już nie dawał rady.

Calum opadł na kanapę i ukrył twarz w dłoniach, brunet drżał na całym ciele. Luke patrzył na niego i za wszelką cenę starał się opanować emocje, by nie zrobić czegoś, czego będzie żałował. Pozycja, w jakiej znajdował się jego przyjaciel przypomniała mu o obrazie Van Gogha, Stary człowiek w smutku z 1890 roku. Porównania do sztuki zawsze pomagały mu oczyścić umysł, a fakt, że potrafił odnaleźć ją wszędzie był bardzo pomocny.

Znów nieświadomie zranił kogoś, kogo nigdy nie chciał ranić. Calum wytrwał przy nim wtedy, kiedy nie został już nikt inny. Calum mu wierzył, od początku do końca, nawet gdy Luke nie wierzył sam sobie. Zasługiwał na więcej, niż dzielenie sypialni z kimś, kto nie zawahałby się w niej powiesić, nie zważając na to, że Calum śpi w łóżku obok.

Blondyn z rezygnacją udał się do kuchni i wysypał na blat pastylki z czterech różnych opakowań. Połknął je bez popijania, nim zdążył się rozmyślić, po czym oparł dłonie o blat i pochylił głowę, czekając na uczucie otępienia i ciężkości. Robił to dla Caluma i Olivera, dla ojca, nawet dla nieżyjącej już matki.

Luke pozwalał tabletkom odebrać mu zdolność trzeźwego myślenia, pozwalał im na stymulację swoimi uczuciami i stawał się swoistą marionetką w rękach psychiatrów.

Bo czasem, żeby przeżyć, musisz zabić swój własny umysł i pozwolić innym na przejęcie kontroli.

przepraszam, jeśli to nie ma zbyt dużego sensu, ale jest 4 nad ranem i pisałam to pod wpływem chwili. bezsenność wcale nie jest fajna.

wciąż myślicie, że konflikt ashtona i luke'a jest wywołany tym, że mogli być kiedyś razem?

calum słusznie się martwi? według was ashton byłby w stanie zabić luke'a?

no i co sądzicie o samym luke'u?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro