❃ despair, 1893.
so close to me, that m e m o r y
of that one good thing inside of me
just o n e good thing inside of me
Mówi się, że istnieją trzy prawdy - "prawda" opowiadającego, "prawda" świadka i ta faktyczna prawda, którą rzadko udawało się odkryć. Jak na razie Michael poznał pierwszą z nich i chociaż nie wiedział czy dojdzie do ostatniej, nie mógł opierać swojego osądu na słowach jednej osoby, która jest tak silnie emocjonalnie związana z wydarzeniem, że może zniekształcać pewne kwestie, nawet jeśli nie specjalnie. Historia Ashtona nie wydawała się być niemożliwa, ale coś się w niej nie zgadzało.
Luke nie zachowywał się jak psychopata i Michael nie mógł uwierzyć, że byłby w stanie skrzywdzić własną mamę. Nie ważne jak źle ci jest, nie idziesz i po prostu nie zabijasz swojej mamy.
Z drugiej strony może to Michael był zbyt naiwny? Może Ashton miał rację mówiąc, że Michael powinien zdjąć różowe okulary i zdać sobie sprawę, że niektórzy po prostu nie mają w sobie dobroci? Ale jaki byłby wtedy świat? Gdzie Michael miałby szukać motywacji do tego, by rano wstawać z łóżka?
Siedząc w kawiarni i czekając na Luke'a myślał o tym, że musi dać mu przywilej niepewności i pozwolić chociaż spróbować się bronić. Luke nie musiał niczego Michaelowi mówić, jednak z jakiegoś powodu świadomość, że Luke być może zrobił tak okropną rzecz, łamała serce Michaela. Zależało mu na tym pięknym, zniszczonym artyście i prawdopodobnie było to największe wyzwanie w jego życiu.
Ale przecież Michael Clifford urodził się po to, by żyć dla innych i im pomagać. Kto więc powiedział, że nie mógł przez chwilę żyć dla Luke'a, póki on sam nie będzie w stanie żyć dla siebie?
Blondyn otworzył drzwi małej kawiarenki jakieś dziesięć minut później, niepewnie rozglądając się dookoła. Wyglądał inaczej niż wtedy, gdy Michael zobaczył go po raz pierwszy. Nie był już rozluźniony, z jego postawy zniknęła determinacja. Na widok Michaela szybko przeszedł między stolikami i usiadł na przeciwko, opierając blade dłonie na krawędzi blatu.
Przed Michaelem pojawił się mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt bałagan, ubrany w czarne spodnie z dziurami na kolanach i koszulkę z Ramones w tym samym kolorze. Gdzieniegdzie można było dostrzec plamy od farb, różowa znajdowała się nawet w rozczochranych włosach dziewiętnastolatka. Michael skupił wzrok na błękitnych oczach Luke'a, które wciąż niesamowicie błyszczały, ale teraz widniało w nich nieskończone zmęczenie.
- Coś się stało - zaczął Michael, ale to nie było pytanie. Widział drżenie dłoni blondyna, kiedy położył jedną na drugiej, by je uspokoić.
- To tylko przez lekarstwa, nic takiego - mruknął w odpowiedzi chłopak, rozglądając się nerwowo i znów zatrzymując spojrzenie na twarzy Michaela. - Co... Co Ashton ci powiedział? - spytał w końcu, unosząc brwi ku górze.
Zielonooki nie bardzo wiedział od czego zacząć. Jeżeli historia Ashtona była prawdziwa, Michael siedział w kawiarni z kimś, kto ma poważny problem psychiczny, albo jest zwyczajnym psychopatą. Luke wyglądał tylko na nieszczęśliwego, ale kiedy Michael go całował, wiedział, że ten chłopak coś ukrywa. Było coś więcej niż smutne oczy, fałszywe uśmiechy, drwina, spragnione dotyku dłonie i dusza, która pragnęła się wydostać. Było coś, co czyniło go człowiekiem, a jednocześnie odróżniało od innych ludzi, których Michael poznał.
Gdy w twoim życiu pojawia się ktoś taki, to nie możesz tak łatwo pozwolić mu odejść. Nawet jeśli się boisz. Nawet jeśli możesz zostać zraniony. W naturze Michaela nie leżało poddawanie się i nie miał zamiaru zrobić tego teraz.
- Opowiedział mi o Lauren, twojej mamie... Wcześniej zawsze mówił, że Lauren po prostu zginęła w wypadku samochodowym, ale nie wspomniał o tobie. Powiedział, że nie wziąłeś wtedy leków - mówił cicho Michael, spuszczając wzrok na stolik. - Że zrobiłeś to specjalnie. Że chciałeś to zrobić. Luke, staram się to zrozumieć, ale... Nie mogę.
Widząc, że do ich stolika kieruje się kelnerka, Luke uniósł dłoń, dając jej znać, że niczego nie potrzebują. Czuł ucisk w gardle i bał się, że nie będzie w stanie się odezwać. Jednak chciał powiedzieć Michaelowi. Nie miał pojęcia dlaczego, ale Michael musiał poznać prawdę. Luke nie zniósłby odrazy w jego oczach, nie wytrzymałby nienawiści, którą darzyli go wszyscy znający jedną stronę tej historii.
- Ashton skłamał, mówiąc, że nie wziąłem leków, chociaż o tym nie wie. Wziąłem je. I dlatego one zginęły.
舞圭琉
- Lauren, zapnij pasy, proszę cię - rzucił Luke, patrząc w bok. Czuł, jak pocą mu się dłonie, kiedy zaciskał je na kierownicy. Na prawo jazdy zdał zaledwie miesiąc temu i nie ufał sobie na drodze, ale Ashton uparł się, żeby to on przywiózł swoją mamę, która teraz siedziała na tylnym siedzeniu. - Kochanie...
- Luke, skup się na drodze i przestań zrzędzić. Zostało nam jakieś dziesięć minut drogi. Policja nas tu nie złapie - zaśmiała się szesnastolatka, odgarniając do tyłu swoje długie włosy w kolorze blondu. Ubrała dzisiaj zieloną sukienkę na ramiączkach i według Luke'a wyglądała ślicznie.
- Luke, synku, dobrze się czujesz? - spytała Liz, pochylając się nieco do przodu i kładąc na ramieniu Luke'a dłoń, którą ten strząsnął z irytacją.
- Tak. Chcę tylko, żebyście obie zapięły te cholerne pasy, czy to źle?! - krzyknął z frustracją, zerkając na swoje pobielałe knykcie. Po jego czole zaczęła spływać kropla potu. Coś było nie tak. Jego serce nie powinno bić tak szybko, oddech nie powinien mieć problemów z wpływaniem do płuc, wzrok nie powinien się rozmywać.
Mówił tacie, że nowe lekarstwa nie są odpowiednie. Czuł się po nich jak gówno, często wymiotował. Terapeuta zwyczajnie wypisał mu nie to, co powinien. Luke nie wiedział, jak to możliwe, ale nie miał co do tego wątpliwości. Nie chciał ich dzisiaj brać, ale kiedy tata przez telefon nazwał go świrem i powiedział, że znów zamkną go w "azylu", a jeżeli nie weźmie odpowiedniej dawki antypsychotyków, może zrobić krzywdę Lauren, albo Liz... Luke zwyczajnie połknął kolorowe tabletki, następnie siadając za kierownicą. On tylko chciał być normalny.
Luke gwałtownie zamrugał, próbując wziąć głębszy oddech. - Lauren, weź kierownicę. Proszę cię, no już!
Młodsza siostra Ashtona podskoczyła na miejscu i szybko przesunęła się bliżej Luke'a, kładąc ręce na czarnym kółku i próbując nawigować pojazdem. - Co się dzieje, Lukey?
- Mamo, te lekarstwa...
- Lauren, uważaj! - krzyknęła Liz, a Luke w ostatniej chwili spróbował przekręcić kierownicę tak, by samochód zjechał na prawo. Niestety nie zdążył.
Ostatnim, co pamiętał, był huk przypominający wystrzał z pistoletu, widok jego szesnastoletniej dziewczyny, wypadającej przez przednią szybę auta, wrzask jego mamy i poduszka powietrzna, uderzająca go w twarz.
A może to jego twarz uderzyła w nią?
舞圭琉
- Chciałem tylko, żeby zapięły pasy. Może wtedy nie... - głos Luke'a się załamał. Chłopak ukrył twarz w dłoniach, następnie przesuwając je do góry i ciągnąc za końcówki swoich włosów. - Kochałem je obie, Michael. Jak mógłbym je zabić?
Michael siedział nieruchomo przez całą opowieść Luke'a. Z perspektywy Ashtona wyglądało to całkiem inaczej. To był zwykły wypadek. Nie celowe działanie, nie wynik zaniedbania, czy niechęci Luke'a do leków.
- Więc to Lauren doprowadziła do wypadku? Ale dlaczego Ashton...
- Bo Ashton nie wie, że to była ona - przerwał mu blondyn gorzkim tonem. Widząc zaskoczony wzrok starszego chłopaka uśmiechnął się ironicznie. - To nie była jej wina. Nie umiałbym powiedzieć mu, że Lauren wjechała w to drzewo. Miała dopiero szesnaście lat, w ogóle nie powinienem pozwolić jej prowadzić. To ja wziąłem leki, chociaż wiedziałem, jak się po nich czuję. To ja. Dlatego powiedziałem im, że po prostu nie połknąłem tabletek i chciałem jak najszybciej dowieźć je na przyjęcie, więc przyspieszyłem i nie wyhamowałem - powiedział obojętnie Luke, następnie zaciskając mocno powieki.
Dwudziestolatek nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Jak musiało wyglądać życie Luke'a, kiedy wszyscy obwiniali go o coś, czego nie zrobił? Kiedy on sam się obwiniał? To nie była wina Lauren, nie Luke'a. To była wina terapeuty, który nie wykonał odpowiednich badań. To była wina ojca Luke'a, który tak bardzo wstydził się syna z problemami psychicznymi, że wmuszał w niego leki, sprawiając, że Luke czuł się jak wariat.
- Ale przez to Ashton cię nienawidzi. Twoja własna rodzina myśli, że zabiłeś swoją matkę! Luke, nie zrobiłeś nic złego, nie rozumiesz? To był wypadek, a oni traktują cię jak mordercę. Jak najgorszego wariata - oburzył się Michael. Rozumiał tragedię, którą przeżyły obie rodziny, ale to nie zmieniało faktu, że Luke był odrzucany przez niewinność. Wmawiano mu, że jest gorszy. Tłamszono go.
Luke przez tak długi czas żył w ciemności, nie widząc nadziei na światło. Michael nie mógł pozwolić, by spędził tak choćby jeden dzień więcej.
- Nie znasz mnie, Michael. Może nie zrobiłem tego, ale zrobiłem wiele innych złych rzeczy, za które Ashton ma prawo mnie nienawidzić i zasługuję na takie traktowanie.
- Nikt na to nie zasługuje, Luke. Może faktycznie cię nie znam, ale wiem, że nie jesteś mordercą. Nie jesteś złym człowiekiem. Choroba psychiczna nie czyni z ciebie potwora. - Michael miał ochotę się rozpłakać. Chciał płakać nad złem, kłamstwem, nad poświęceniem Luke'a i nad tym chłopakiem, który zagubił się gdzieś w przestrzeni między teraźniejszością i przeszłością, nie wierząc, że ma w sobie cokolwiek dobrego.
- To nieważne. Mój ojciec obwiniałby Lauren, a ja za bardzo ją kochałem, żeby na to pozwolić. Nie chciałem, żeby Ashton żył z czymś takim. Łatwiej było zrobić to, co zrobiłem. Ale teraz... Boję się, że ojciec zabroni mi widywać się z moim młodszym bratem i to mnie przeraża. Nie poradzę sobie bez niego, Michael. Mogę znieść wszystko, ale nie brak Olivera - powiedział cicho, niepewnie podnosząc wzrok i zawieszając go na zielonych oczach Michaela. Szukał tylko zrozumienia. Nie chciał litości, współczucia. Chciał tylko, żeby ktoś zrozumiał. - Potrzebuję pomocy, Michael.
Chłopak o niebieskich włosach poczuł, jak coś w nim drgnęło. Może była to rozpacz w głosie Luke'a, a może coś innego, ale blondyn poruszył w nim tą część, o której istnieniu nie miał wcześniej pojęcia. Właśnie dlatego sięgnął nad stołem i chwycił lodowatą dłoń Luke'a w swoją, ściskając mocno jego palce.
- Jestem przy tobie, Luke. Wszystko będzie dobrze.
√
podejrzewam, że spodziewaliście się czegoś... gorszego? straszniejszego? no ale powiedzcie mi - jak wrażenia?
co myślicie o wypadku? wina luke'a, bo wziął tabletki, czy jednak ktoś inny jest winny?
dobrze zrobił, mówiąc wszystkim fałszywy przebieg wydarzeń?
i co myślicie o michaelu? ashton ma rację, nazywając go naiwnym?
nie zawsze będę bezpośrednio wspominała w rozdziale o obrazie z góry, ale zawsze jest jakiś związek między jednym i drugim. mam nadzieję, że za bardzo nie zawiodłam waszych oczekiwań.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro