Rozdział 7
Następnego dnia wieczorem, gdy nie było tak gorąco, wyjąłem mój rower z garażu przecierając go lekko. Zwykle chodziłem do szkoły na piechotę, nie wiem kiedy ostatni raz jeździłem.
Wsiadłem na niebieski rower i wyjechałem z podwórka. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem na to jak przyjemnie otulał mnie chłodny wiatr, gdy pędziłem po pustej o tej porze ulicy.
Pedałowałem rozglądając się, czy nic nie jedzie oraz na ludzi wracających prawdopodobnie z pracy. Nagle zobaczyłem auto pod sklepem i omójboże, tam był Zayn! Zapatrzyłem się na niego wynoszącego z marketu dwie torby z zakupami. Nie napatrzyłem się na niego, bo jak to na kompletną łamage przystało, wywaliłem się najeżdżając na zbyt wysoki krawężnik.
- Cholera - jęknąłem cicho czując jak asfalt niezbyt przyjemnie rozerwał moją skórę na kolanach i dłoniach.
- Nic ci nie jest? - usłyszałem i zobaczyłem jak mulat wyciąga do mnie dłoń i pomaga podnieść - Oh, cześć Niall - powiedział uśmiechając się do mnie delikatnie. Próbowałem wykrzywić usta w uśmiechu, ale wychodził mi jedynie jakiś grymas. Usiadłem na krawężniku i spojrzałem na swoje rozwalone kolano - Nie wyglada zbyt dobrze - wymamrotał klękając naprzeciwko mnie i dotknął mojej łydki - Mam apteczkę w samochodzie, poczekaj moment - spojrzał mi w oczy, a ja kiwnąłem głową. Jednak gdy odszedł, miałem ochotę zapaść się pod ziemie. Jestem taki głupi!
Wrócił szybko i złapał za mój rower stawiając go na chodniku za mną. Patrzyłem jak polewa wodą z butelki moje kolano z którego wciąż leciała krew. Inne obtarcia nie wyglądały tak źle.
- Dobrze, że byłem obok - powiedział przewiązując moją nogę bandażem.
- Uhm Tak, dzięki - sapnąłem. Ale gdyby cię nie było, nic by się nie stało, nie zapatrzyłbym się..
- Odwiozę cię - odparł pomagając mi wstać, a ja powstrzymałem jęknięcie z bólu.
- Nie trzeba, nie chce ci robić kłopotu.. - wymamrotałem.
- Przestań, to żaden problem. Dasz radę iść..? - nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, a on złapał mnie pod udami i plecami, unosząc do góry. Pisnąłem mało męskim głosem i zacisnąłem powieki.
- Błagam, to nie jest konieczne..! - wyszeptałem panicznym głosem. Zacisnąłem dłonie w pieści przy okazji rozwalając bardziej, rozdarcia w ich wnętrzach.
- Przecież ty nic nie ważysz - zaśmiał się cicho. Byłem pewien, że jestem gruby, a ten biedny mężczyzna załamie się pod moim ciężarem. Inaczej czemu mój tata cały czas sugerował mi, że powinienem poćwiczyć.
Posadził mnie na masce swojego auta a ja schowałem twarz w dłoniach, bo głupiej nie mogłem się już czuć. Rozsunąłem palce i patrzyłem jak bierze mój rower, by potem wrzucić go do bagażnika swojego samochodu.
Pomógł mi wsiąść i spojrzał na mnie kątem oka, gdy ja wpatrywałem się w bandaż na moim lewym kolanie.
- Podasz mi swój adres? - spytał a zarumieniłem się mocno i wymruczałem ulice na której mieszkam. Nie rozmawialiśmy całą drogę, aż poprosiłem go by wysadził mnie dwa domy dalej od mojego mieści zamieszkania - Dasz radę? - zapytał, gdy wyjął mój rower.
- Tak, tak - wymamrotałem - Przepraszam za to. Jestem taki głupi..
- Zdarza się - zaśmiał się cicho - Do zobaczenia.
- Pa - szepnąłem patrząc jak wsiada do auta i odjeżdża.
Od autorki: Jak Wam się podoba?? Komentujcie 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro