Rozdział 9 - Nie stać cię...
Rafael...
O tym, że to chyba nie był najlepszy pomysł pomyślałem w chwili, gdy drzwi łazienki zatrzasnęły się za Arielą. Zostałem sam, w gabinecie, w którym wciąż unosił się zapach seksu, ze spodniami na podłodze i wciąż sterczącym fiutem.
Chyba zjebałem...
Nerwowymi ruchami poprawiłem na sobie ubranie, zerkając wciąż na zamknięte drzwi. Co ona tam tak długo robi, do jasnej cholery? Skrzywiłem się na widok pomiętej koszuli leżącej smętnie na podłodze i podszedłem do wbudowanej w ścianę szafy, wyciągając z niej czystą. Ze szklaneczką wypełnioną bursztynowym alkoholem stanąłem pod oknem czekając, aż raczy wyjść z tej pieprzonej łazienki. Przecież nie spieprzy przez okno, prawda?
Wbiłem wzrok w drzwi słysząc jak naciska klamkę. Jedno spojrzenie na zaciętą twarz Arieli i już wiedziałem, że właśnie spieprzyłem sprawy. Szlag by to jasny trafił! Stałem w miejscu, zupełnie oniemiały, słuchając jak wyrzuca z siebie słowa, jakby zaledwie dziesięć minut wcześniej nie leżała pode mną na tym pieprzonym biurku, krzycząc moje imię.
Gdy odprawiła mnie tym przeszywającym złotym spojrzeniem pełnym ognia, nie miałam wyjścia... Musiałem pozwolić jej wyjść.
No to się, kurwa, popisałem, nie ma co!
Zacisnąłem palce na szkle i zerując drinka zastanawiałem się czy się dzisiaj nie urżnąć. Tak wiecie. To totalnej nieprzytomności. Sponiewierać się w imię mojego jebanego życia. W końcu nam, facetom, też się od czasu do czasu należy, prawda? Gdy myślę o swoim pieprzonym życiu i dniu, w którym ostatni raz byłem zalany w trupa... Nie przychodzi mi taki do głowy. To jedna z żelaznych zasad, jakie mam w tym cholernym życiu. Nie ma ich wielu, ale te, które są, to właściwie cały ja.
Jeden dzień, zaledwie kilkanaście minut i wszystko się posypało.
Jedna mała wredota...
Jedna wkurzająca blondynka, którą chciałem w tamtej chwili udusić...
Cholernie zmysłowa i wyszczekana dziewczyna...
Równa się...
Rozpieprzone życie faceta.
Oto ja i moje jebane szczęście, pomyślałem biorąc z sofy marynarkę. Kątem oka zauważyłem leżącą wciąż na podłodze koszulę. Podszedłem podnosząc sponiewierany kawałek jedwabiu wartego kilka setek. Zaciskając palce na materiale przysunąłem do twarzy wdychając zapach. Tak... Pachnie nią...
Chryste! Ścisnęło mnie w gardle, gdy przypomniałem sobie, jak była cholernie ciasna. Ja pieprzę! Pociemniało mi w oczach, gdy twardy fiut uderzył w zamek spodni, napierając na materiał. Pieprzone życie, warknąłem starając się opanować to wściekłe pożądanie, które rozpieprzało mnie na kawałki.
Już miałem się odwrócić, gdy pod biurkiem zauważyłem skrawek materiału. Wielka pięść utknęła mi w gardle, gdy podniosłem go, czując jak przez opuszki palców przepływa płynna lawa. Piekło i szatani! Taki mały, miękki, kremowy kawałek atłasu. Z małymi kokardkami wiszącymi smętnie na cienkich paseczkach. Jak coś tak, cholera, niewielkiego jak pieprzona chustka do nosa, może doprowadzić faceta do takiego stanu?
Zacisnąłem zęby czując jak w bokserkach zrobiło się cholernie mokro...
Nie zrobię tego, pomyślałem chcąc wyrzucić do kosza wspomniany gadżet. Głupi pomysł... Przecież sprzątaczka znajdzie je i zacznie paplać na całe biuro. Wyrzucę na parkingu, tam powinien być niejeden śmietnik, prawda? Wściekły jak cholera, wsunąłem majtki Arieli do kieszeni spodni i ignorując mokrą plamę w bokserkach wyszedłem z gabinetu.
Byłem tak zamyślony, że dopiero w domu zdałem sobie sprawę, że w kieszeni dalej mam ten pieprzony kawałek atłasu. Przesuwając palcami po szwie, gdzie łączył się z koronką w tym samym kolorze, uniosłem majtki do twarzy. Gdzieś tam z tyłu głowy słyszałem wrzask, że właśnie popełniam zajebisty błąd, ale ignorując to, zaciągnąłem się zapachem Arieli.
Matko jedyna... Zgięty w pół, jakby ktoś właśnie przywalił mi porządnego kopa, karmiłem się zapachem mojej kusicielki. Ja pieprzę! Wciąż ją czułem. Na fiucie, w każdym oddechu i w opuszkach palców. Dziwne uczucie łaskotania w klatce piersiowej coraz mocniej ściskało moje pozbawione uczuć serce.
Nie... To nie miało tak wyglądać, warknąłem ciskając szmatką za siebie. To , cokolwiek to było, miało być tylko grą. Testem, który przeszedłem i o którym powinienem zapomnieć przed powrotem do Nowego Jorku. Przecież wszystko ze mną gra, do cholery! Wszystko wskoczyło na swoje miejsce, więc moje życie powinno nabrać nowego wymiaru. Trzydzieści dni, które miałem w planach poświęcić na bliższą znajomość z Arielą, właśnie przedwcześnie się skończyły. Osiągnąłem zamierzony rezultat, powinienem być szczęśliwy, albo chociaż w miarę zadowolony...
Dlaczego więc do cholery, wciąż czuję ten dziwny uścisk w piersi?
Wiem! To pieprzone ego, że to nie do mnie należało ostatnie słowo. To ja powinienem powiedzieć: dobra mała, było całkiem fajnie, ale wiesz... Zapomnij, że w ogóle mnie poznałaś i tak dalej.
Zrezygnowany potrząsnąłem głową. Normalnie pieprzę takie farmazony, że aż robi się przykro, słowo daję. Ignorując wszystko co się ze mną dzieje, poszedłem do sypialni i wrzucając ubrania do kosza na pranie, wszedłem pod prysznic. Jak zmyję z siebie zapach tej dziewczyny od razu mi przejdzie, pomyślałem szorując się i pozwalając, aby gorąca woda rozluźniła moje napięte mięśnie.
Zacząłem myśleć o tym, co mam do zrobienia w następnych tygodniach. Czekało nas jakieś durne spotkanie i kolacja z tutejszymi bankierami i biznesmenami, którzy byli cholernie zainteresowani wejściem w spółkę z holdingiem DEHO. Cristo nie szukał kapitału na rozkręcenie interesów w UK i w Europie. Swojego miał pod dostatkiem, a użeranie się z niechcianymi wspólnikami, czy udziałowcami, każdego wyprowadziłoby z równowagi. Szczególnie Crista teraz, gdy szarpał się z Alejandrą. W związku z tym, spodziewałem się przylotu Crista w najbliższych dniach. Przynajmniej będę miał towarzystwo na tym cholernym spędzie.
Rozluźniony i skoncentrowany na tym, o czym powinienem myśleć, ubrałem luźne spodnie i zacząłem przeglądać wszystkie dokumenty związane z DEHO. Od czasu do czasu polewałem sobie ulubionej whisky, czując jak alkohol przyjemnie mnie znieczula. Nagle w tej ciszy, wypełnionej stukaniem szklanki o biurko i szelestem kartek, zabrzmiał dźwięk mojego telefonu.
- Co tam, stary? – usłyszałem w słuchawce głos Crista.
Oparłem się o fotel i na chwilę przymknąłem oczy. Chyba ściągnąłem drania myślami. Zerknąłem przez wielkie panoramiczne okno na pogrążony w wieczornym świetle Edynburg. Gdzie mu, do cholery, do Nowego Jorku, zastanawiałem się. To miasto było tak spokojne, tak cholernie nudne, że tęsknota za szalonym życiem w świetle tych wszystkich neonów i przyjęć, z kobietami, które wprost wyłaziły z siebie, żebym tylko zwrócił na nie uwagę, zamgliła mi wzrok.
Co ja, do cholery, wyprawiam?! Nienawidziłem pieprzonych spędów i tych wszystkich sytuacji, gdy napalone desperatki szukające bogatego kochanka, albo nie daj Bóg męża, wbijały szpony w moje ramię, gdy tylko przekroczyłem próg. Nienawidziłem tego fałszu i obłudy, tych pustych rozmów o wszystkim i o niczym, z ludźmi, którzy za twoimi plecami stawiali już szubienice, na której najchętniej by mnie powiesili.
Na przykład ten cholerny szczeniak, z którym wojowałem od kilku lat. Może nie wbiłby gwoździa we wspomnianą szubienicę, ani nie zarzuciłby sznura na moją szyję. Był tak cholernie poukładany, że samym wyrazem twarzy i spojrzeniem oczu doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Ani razu, gdy nasze ścieżki się krzyżowały, nie pokazałem szczeniakowi, że budzi we mnie jakiekolwiek emocje. Gdyby nie praca dla Crista i DEHO, musiałbym użerać się z nim każdego dnia, nawet jako przeciwnicy na sali sądowej.
Przyznam szczerze, gdyby ten facet tak mnie nie wkurwiał, powiedziałbym, że Damien Ramsay jest moim lustrzanym odbiciem. Zimny sukinsyn, który nie okazuje emocji. Pieprzony synalek ustawionego tatusia, który walczy ze mną o palmę pierwszeństwa w Nowym Jorku.
- Rafa, zawiesiłeś się?
Potrząsnąłem głową wyrzucając z niej myśli o młodym Ramsay. Nasza zabawa nigdy się nie skończy, ale wznowimy grę, gdy w końcu wrócę do Nowego Jorku. Teraz powinienem skupić się na sprawach Crista.
A to z kolei, przypomniało mi o ważnej sprawie.
- Jestem. Właśnie siedzę nad umowami na kupno gruntów.
- A ty się dziwisz, dlaczego cię zatrudniłem – zaśmiał się ochrypłym głosem. Chyba tak jak ja właśnie raczył się jakimiś procentami i siedząc w ciemnościach rozprawiał się ze swoją wiarołomną żonką. – Pracujesz dwadzieścia cztery godziny na dobę, a płacę ci za dziesięć. Zrobiłem pieprzony interes życia.
- Nie chciałbym zmazywać z twojej meksykańskiej mordy tego zadowolonego uśmieszku, ale jak doliczysz każdą jedną premię jaką sobie naliczam, to wyjdzie na to, że płacisz mi całkiem przyzwoite pieniądze za siedzenia dupą na prezesowskim fotelu, mając do dyspozycji jeden z twoich odrzutowców i każdy apartament, jaki posiadasz.
- Fakt... Jak przedstawiasz to w ten sposób wychodzi na to, że jeszcze dopłacam do twoich spinek do mankietów.
- Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, czy tylko po to, aby pogadać o duperelach?
Każda wzmianka o jakiejkolwiek części garderoby nieomylnie sprowadzała myśli o Arieli. O naszych utarczkach słownych i tym jak wyglądała w tej cholernej restauracji, gdy pochylona wyznała scenicznym szeptem, który i tak wszyscy słyszeli, że bieliznę nosi tylko w domu. Kurwa! Nie mogłem wybić sobie z głowy tego, że ona może nie mieć na sobie majtek, bo to, że nie miała pieprzonego stanika zauważyłem już wchodząc do restauracji.
- Duperelach, mówisz... Dla mnie romans Alejandy z tym Kolumbijczykiem nie jest duperelą, Rafa. Widziałeś ostatnie bulwarówki? Razem z tym pieprznym Moreau byli na jakiejś kolacji. Szlag mnie trafi!
No i po cholerę teraz przypomina mi o tamtym wieczorze?
- Gazet nie widziałem, ale byłem na miejscu – przyznałem kładąc stopy na biurku i przysuwając do ust drinka.
- Byłeś na miejscu... - mruknął. – Dlaczego mi nie powiedziałeś o tym?
- Uznałem, że to bez sensu. Spójrz na siebie teraz, Cristo.
Nie musiałem widzieć faceta, żeby wiedzieć, że właśnie jest wkurwiony jak jasna cholera. Ten spokojny ton głosu, z którym skomentował moją poprzednią wypowiedź mnie nie zwiódł. Znałem de la Hoja tak dobrze, że mógłbym napisać książkę o furiatach ogarniętych obsesją na punkcie kobiety. Bo to, że Cristobalowi de la Hoja odpierdoliło na punkcie Alejandry to fakt ogólnie znany.
Głęboki pomruk dochodzący do mnie w słuchawce sugerował, że Cristo nie do końca jest uszczęśliwiony moim komentarzem i tym, co nim zasugerowałem.
- Posłuchaj, Cristo. Dałeś mi wolą rękę w tej sprawie, i uwierz mi, nie ukryłem tego przed tobą z jakiś idiotycznych pobudek. Tak długo, jak nie zdecydujesz się na bezpośrednia konfrontację, możesz tylko patrzeć z daleka na to co robi twoja żona.
- Przecież chciałem się z nią spotkać – warknął.
- W Meksyku – przypomniałem spokojnie. – Na twoim terenie. W domu, w którym nie była od sześciu lat.
Nie miałem zamiaru przypominać Cristowi, że od czterech lat ten dom nie jest już domem Alejandry, bo sam osobiście ją tego pozbawił, a dziewczyna wzięła jego słowa do siebie i ani razu przez wszystkie te lata nie starała się złamać nakazu Crista.
- Posłuchaj... Postanowiłem zagrać nieco inną kartą i spotkałem się z jej prawniczką – przyznałem z niechęcią, bo na wspomnienie tego, co się stało zaledwie kilka godzin wcześniej wciąż pieprzyło mi się w głowie. Ona napieprzyła mi w głowie. – Jest kilka rzeczy, które w między czasie wyszły, ale nic już nie możemy zrobić.
- Co nasz na myśli?
- To nie na telefon – uciąłem myśląc o tym, jak zareaguje, gdy dowie się o zmianie obywatelstwa. – Pojutrze i tak mieliśmy się spotkać, żeby ustalić sprawy z DEHO. Wtedy porozmawiamy.
- W porządku, Rafa. Czego dotyczyło spotkanie, o którym wspomniałeś? Alejandra odrzuciła wszystkie moje propozycje.
- Cristo... Twoja żona bardzo liczy na swoją prawniczkę. Postanowiłem zająć je czymś, a w tym samym czasie możemy zastanowić się nad innymi, legalnymi sposobami – podkreśliłem, bo wiedziałem doskonale, że Cristo dla tej kobiety popełniłby niejedno przestępstwo. – Spreparowałem na szybko dokument z twoimi aktywami osobistymi i firmowymi. Oczywiście nie ze wszystkimi. Nie wszystkie dane są zgodne ze stanem faktycznym, ale jest tego tak dużo, że nie sądzę, aby zdały sobie sprawę z tego, że dokument jest niekompetentny.
- Masz na myśli sprawę podziału majątku? Znasz moje zdanie na ten temat. Czy Alejandra tego chce, czy też nie, dostanie wszystko, co się jej należy. Co do ostatniego pieprzonego centa – warknął.
- Wiem, Cristo... Już niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy, ale już na tę chwilę mogę ci powiedzieć, że będziesz miał niezłą przeprawę. Jej prawniczka powiedziała, że Alejandra nic od ciebie nie chce, bo to majątek de la Hoja.
- A ona jest, kurwa, moją żoną i nosi moje pieprzone nazwisko – warknął wściekły. – Cholerne kobiety! Alejandra jest uparta i tak wkurwiająca w swojej dumie, że mam ochotę zacisnąć palce na tych rudych kłakach i siłą zawlec ją do domu.
Tak... Mam to samo, tyle że z pewną zadziorną blondynką, pomyślałem smętnie. Najchętniej prosto do mojego łóżka, gdzie pokazałbym tej małej wredocie, co to znaczy igrać z męskimi uczuciami.
Szybko, żeby za bardzo nie nakręcił się w swoim wkurwieniu na żonę, wytłumaczyłem mu, jakie informacje ujawniłem w dokumentach i co dokładnie zanegowała Ariela.
- Ta baba zaczyna mnie porządnie wkurwiać – warknął Crsito. – Naprawdę jest taka ostra, czy tylko wyszczekana jak to prawniczka?
- I to i to – przyznałem niechętnie, bo nie spodziewałam się, że będziemy rozmawiać o Arieli. – Nie wiem jakim cudem fakt, że ona jest prawnikiem umknął twoim ludziom. Jedno jest pewne. Ta kobieta rzuci się na ciebie z pazurami, jeżeli tylko zorientuje się, że chcesz skrzywdzić Alejandrę. A potrafi zmieszać cię z błotem, zapewniam.
- Błąd, który został już popełniony. A wracając do tej całej prawniczki... Jak ta mała tak cię wkurwia, to zaciągnij ją do łóżka i zerżnij – zaśmiał się ochrypłym głosem, a ja zacisnąłem palce na szklance, z trudem powstrzymując się przed rozpieprzeniem jej na najbliższej ścianie. – Przynajmniej przestanie się mieszać do naszych spraw.
- Cristo – warknąłem wściekły.
- Perdóneme, Rafa – wymamrotał chrząkając. – Posłuchaj... Zaproponuj spotkanie na ich warunkach. I tak na dniach miałem przylecieć. Alejandra nie musi wiedzieć, że jestem w Edynburgu. Da mi to szansę na zapoznanie się z sytuacją na miejscu, pozostając niezauważonym. Graj na razie na czas. Czy one czekają na odpowiedź na ten twój lipny podział majątku?
- Tak, mam przesłać im dokumenty jutro.
- Dodaj propozycję spotkania. W dowolnym miejscu i czasie. Chcę mieć na papierze, że próbowałem negocjować, w razie, gdybym potrzebował tego użyć w przyszłości.
- A co z podziałem majątku?
- Graj jak ci wygodnie. Alejandra i tak dostanie to, co do niej należy – ostrzegł, a ja pomyślałem, że wcale nie miał na myśli pieniędzy... - Prześlij mi od razu ich odpowiedź. Zabawimy się, Rafa...
Przez następne dwie godziny sporządziłem kolejny dokument, z propozycją Cristobala. Mam nadzieję, że Ariela nie zorientuje się, że dodałem to do tych wcześniejszych.
Co do tej zabawy, o której wspomniał Cristo... Z jego popieprzonym poczuciem humoru powiedziałbym, że ze wszystkich sił będzie się starał napsuć Alejandrze krwi, skupiając jej uwagę na zbliżającym się unieważnieniu i wciąż nierozwiązanych sprawach pomiędzy nimi. Wszystko po to, żeby nie myślała o Kolumbijczyku...
Zmęczony całym tym cholernym dniem, grubo po północy położyłem się w końcu do łóżka, myśląc tylko o śnie. Byłem tak cholernie zmęczony, że prawie zasypiałem idąc do sypialni. Przewracałem się z boku na bok, zupełnie rozbudzony i cholernie niespokojny. Czego, kurwa, znowu?!
Zerwałem się z łóżka i odrzucając głowę do tyłu, z zamkniętymi oczami starałem się uspokoić.
- Cholerna kobieta - warknąłem po chwili wychodząc z sypialni do salonu.
Utknęła w moich myślach i za cholerę nie mogę się jej pozbyć. Miała być tylko chwilą. Miłą, przyjemną chwilą, a nie pieprzonymi bezsennymi nocami.
Wkurwiony na samego siebie, a już w szczególności na tę małą wredną cholerę, która nie daje mi spokoju, zapaliłem światło przeszukując wzrokiem podłogę. Po cholerę mi to dziadostwo?
Widząc w rogu sofy kawałek kremowego atłasu, podszedłem i zaciskając palce na chłodnym materiale, zwinąłem w pięść. Dudnienie w piersi, które jeszcze chwilę temu rozsadzało mi bębenki i naciskało na płuca nie pozwalając swobodnie oddychać, zniknęło jak szron na gorącej dłoni.
Nie rozumiejąc do końca tego co się ze mną dzieje, położyłem się do łóżka, trzymając w zaciśniętej dłoni jedyną rzecz, którą wciąż miała w sobie skrawek Arieli. Cholerne majtki...
Odjebało mi, przysięgam!
Odjebało mi na punkcie małej wredoty...
***
Arii...
Od dwóch dni nie mogę znaleźć sobie miejsca. Duszę się w lofcie, jakby ktoś zarzucił mi na głowę foliowy worek. Uciekam na motorze i jeżdżę godzinami. Gdyby ktoś mnie zapytał gdzie nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Przed siebie, byle dalej od myśli, wspomnień i snów.
Tamtego dnia, gdy weszłam do salonu, gdzie czekały już na mnie dziewczyny, nie udało mi się ukryć przed nimi ani łez ani mojego podłego nastroju. Przy butelce wina albo i trzech, nie pamiętam, wyciągnęły ze mnie wszystko. Gdyby sprawca całej tej sprawy pojawił się wtedy na progu naszego salonu, nawet fachowcy z CSI w Miami na Florydzie mieliby trudności ze skompletowaniem szczątków.
Miał szczęście ten padalec, że po tych kilku butelkach wina nasze ruchy były mało skoordynowane, bo niestety nie udało się nam uciec Malcolmowi, który przydybał nas, jak chyłkiem chciałyśmy zwędzić z parkingu jeden z SUV-ów. Zamknął nas w apartamencie i ustawił ochronę a rano, gdy ledwo co zwlekłyśmy się z łóżek i leczyłyśmy kaca, pojawił się i walnął gadkę o nieodpowiedzialnym zachowaniu młodych i pijanych kobiet.
Głowy nam pękały z bólu, ale wiedziałyśmy, że nasze zachowanie było w najlepszym wypadku nieodpowiedzialne, w najgorszym niebezpieczne. Cała ochrona była postawiona na nogi od chwili zaginięcia Gabi a swoim postępowaniem przysparzałyśmy im dodatkowej pracy i stresu.
Kurier z kancelarii przyjechał o dziesiątej rano, gdy jeszcze w naszych głowach huczało od połajanki Pana M. Ross wjechał z nim na górę, rzucając nam zawadiacki uśmiech. Doskonale zadawał sobie sprawę, że ledwo kontaktujemy z rzeczywistością, a przynajmniej ja z Dani. Oczywiście, tak jak się tego spodziewałam po wrednym gadzie, musiałam osobiście pokwitować odbiór dokumentów.
Pewnie japońska gadzina podda później nieszczęśnika przesłuchaniu, byle się dowiedzieć o krwawych szczegółach mojego samopoczucia. A niech się wali, gnojek.
Lucy wpadła w szał na widok tego co zaproponował de la Hoja.
- Mówiłam Amadorowi, że nie chcę nic, co będzie należało do rodziny de la Hoja – powiedziała zaciskając pięści. – W nosie mam to, że nie podpisaliśmy intercyzy. Niech się wypcha tymi miliardami. Ja chcę od niego tylko cholernego unieważnienia.
- Lucy... To nie takie proste. Jeżeli dalej będziesz się upierała przy tym, cała sprawa może się toczyć jeszcze miesiące, o ile de la Hoja będzie się upierał przy podziale majątku.
- Będzie, tego możesz być pewna – warknęła.
- To może udawaj, że przyjmujesz jego propozycję ugody finansowej, a po unieważnieniu przepisz wszystko na siostrę – zaproponowała Dani.
- Niegłupi pomysł – zauważyłam, ale po minie Lucy zorientowałam się, że wcale nie jest tego samego zdania co Dani. Chyba wiem dlaczego. – Syndrom dziedziczki?
Lucy rozłożyła się na sofie, patrząc na wysoki sufit. Nikt kto teraz by ją zobaczył, ubraną w powyciągane spodnie i poplamioną koszulkę, z włosami w totalnym nieładzie, nie powiedziałby, że patrzy na najpiękniejszą kobietę na świecie.
- To nie tak, że nie chcę jej przepisać tych pieniędzy. Zrobiłabym to od razu i bez zastanowienia. Należą się jej bardziej niż mi, bo Amador był jej ojcem i Leonia jest prawdziwą de la Hoja. Ale masz rację, Arii... Jak tylko rozniesie się, że Leonia za kilka lat odziedziczy tak olbrzymi majątek, nie będzie miała spokoju, a Cristobal dostanie świra, aby zapewnić jej ochronę.
- To co robimy? – chciałam przynajmniej wiedzieć, czego mam się w najbliższym czasie spodziewać.
- Najchętniej, to olałabym całą sprawę, ale wiem, że taki numer nie przejdzie z de la Hoja. Czas nagli i będzie chciał doprowadzić do porozumienia przynajmniej w tej kwestii, zanim zjawią się prawnicy Amadora.
- Kwestie finansowe możemy przeciągać jak długo się da, grając na czas. Gorzej, że de la Hoja nalega na spotkanie – rzuciłam marszcząc brwi na widok jednej z kartek, gęsto zapisanej prawniczym bełkotem. – Mówiąc szczerze... Nie pamiętam, aby akurat ten warunek znalazł się w tych dokumentach, które czytałam wczoraj.
Dziewczyny wymieniły między sobą zaskoczone spojrzenia.
- Jesteś tego pewna, Arii?
- Tak mi się wydaje – odpowiedziałam marszcząc brwi i starając przypomnieć sobie te wszystkie prawnicze formułki i liczne paragrafy. – Ale pewności nie mam... - dodałam niezdecydowana.
- To zróbcie tak... - odezwała się po chwili Dani. - Na razie skup się na tym niby spotkaniu, które zaproponował de la Hoja. Jesteś w o tyle dobrej sytuacji, że to ty, Lucy, dyktujesz warunki. Możesz wymóc na nim, że są sprawy, których nie chcesz poruszać w trakcie spotkania, samo miejsce i czas, choćby na Kamczatce.
-Dobrze prawisz - uznałam zerkając na zamyśloną Lucy.
- Nie jestem co do tego przekonana - marudziła. - Wolałabym już nigdy więcej nie oglądać de la Hoja na oczy.
- Pamiętaj, że wciąż walczymy o Leonię - przypomniałam.
Po południu jeden z ludzi Malcolma odwiózł do kancelarii poprawiony przez nas dokument i teraz czekałyśmy na odpowiedź. Lucy niby wyraziła zgodę na spotkanie, ale na neutralnym gruncie i w bliżej nieokreślonej przyszłości. Im bliżej daty unieważnienia, tym oczywiście lepiej. Na razie będziemy przerzucać się papierkami, wszystko, byle ugrać na czasie.
Zostawiłam dziewczyny w salonie , a sama na resztę dnia zaszyłam się w sypialni, marząc tylko o tym, żeby cofnąć czas o jeden dzień. Nierealne...
W nocy przyśniły mi się niebieskie oczy i te cholerne dołki w policzkach, które okazały się moją zgubą...
Dlaczego tak cholernie trudno jest wymazać tego mężczyznę z pamięci?
***
Z samego rana wyrwałam się z loftu. Nie chciałam kręcić sie w kółko po jakimś lotnisku, potrzebowałam wolności. Jeszcze kilka minut w zamknięciu, a daję słowo, spaliłabym budynek tylko po to, żeby zaczęło się coś dziać. Z dwojga złego, lepiej żebym wyszalała się na motorze, niż narażała życie seksownych strażaków...
Chociaż... Przynajmniej miałabym na co popatrzeć, prawda?
Z drugiej jednak strony, znając swój pech, wszyscy okazaliby sie niebieskookimi i czarnowłosymi diabłami, z pieprzonymi dołeczkami w policzkach!
Dziękuję, od dziś jestem na ścisłej diecie. Taka głodówka, aż do emerytury.
Po kilkugodzinnej jeździe, ze zdrętwiałym tyłkiem i spokojnymi myślami zatrzymałam się w jakimś pubie w małym miasteczku i właśnie zamówiłam sobie herbatę, gdy odezwał się mój telefon. Widząc kto dzwoni miałam ochotę roztrzaskać urządzenie. Czy ja naprawdę nie mogę mieć, cholera, spokoju? Ledwo udało mi się znaleźć jakąś równowagę, chwiejną bo chwiejną, ale lepsza taka niż chęć mordu, jaka nie opuszczała mnie od dwóch dni.
I co? Gadzina wyczuła to chyba w powietrzu i no powiedzcie sami... Przecież nie można tego tak zostawić, prawda? A wykończyć blondynkę, a co!
Zacisnęłam usta uparcie ignorując głupie urządzenie. Kiedyś było chyba lepiej... Telefonu stacjonarnego ni jak nie można był ze sobą zabrać i gdy miałaś dziewczyno ochotę uciec z dala od problemów, żadna menda społeczna cię nie molestowała. Ignoruj, Russell, może się odpieprzy...
Jednak po namyśle stwierdziłam, że nie ma sensu odkładać w nieskończoność konfrontacji z Rafaelem, zachowując się jak obrażona nastolatka, bo gotów jeszcze uznać, że stroję jakieś fochy. Ale z czystej przekory postanowiłam zignorować to połączenie i przekonać się, czy zadzwoni ponownie.
Niestety zadzwonił, upierdliwy człowiek.
- Słucham? – warknęłam, co zabrzmiało jakbym mówiła: kłaniaj się w pas, demonie!
- Dzień dobry, mówi Rafael...
Dla kogo dobry, dla tego dobry... Pieprzony elegancik w gajerkach za kilka tysięcy!
- Wiem kto dzwoni, mam zapisany numer – przerwałam zawracając się do niego spokojnym, leniwym głosem, patrząc znad filiżanki herbaty na zachwycający widok niekończących się łąk i wzgórz. Szkocja to jednak piękny kraj, pomyślałam sobie. A jak Szkoci radzili sobie z najeźdźcami? Amerykanie w tym temacie to raczej lebiegi i niedorajdy, prawda? Usłyszałam, jak Sato wciągnął gwałtownie powietrze. - O co chodzi, mecenasie?
Postanowiłam być konkretna i profesjonalna, choć z trudem powstrzymywałam się przed wybuchem gniewu. Niestety przez telefon nie mogłam mu nic zrobić, więc tę przyjemność postanowiłam odłożyć na później. Głos Rafaela był zimny jak lód, czyli w zasadzie nic nowego, gdy ze mną rozmawiał. Miałam wrażenie, że mój telefon zamienił się w kwadratowy sopel i za chwilę odmrozi mi ucho.
- Mam odpowiedź mojego klienta, wraz z listem do pani de la Hoja. Czy mogłaby pani odebrać go z kancelarii?
Przez chwilęzastanawiałam się, czy aby w jakimś momencie swojego życia, nie złożyłamaplikacji o pracę w DPD, czy innej firmie tego typu, bo najwyraźniej coś się komuśpomyliło. Czy ja jestem jakimś pieprzonym kurierem? Co on sobie myśli, do diabła?
- A nie można ich przesłać na wcześniejszy adres? Jestem poza miastem i nie dam rady...- teraz on mi przerwał.
No bezczelny drań!
- Cristobal nalegał, żeby dokumenty przeszły przez ręce adwokata jego żony, więc będzie się pani musiała pofatygować osobiście i to jeszcze dzisiaj. Wyjeżdżam po południu i nie będzie mnie w Edynburgu przez najbliższych kilka dni, a o ile wiem, to pani klientce zależy na szybkim rozwiązaniu tej sprawy. Chyba, że się mylę? - jego głos ociekał sarkazmem i nie pozostawiał mi możliwości wyboru.
- W porządku mecenasie, będę dzisiaj - skończyłam rozmowę, zgrzytając ze złości.
Ten padalec śmie mnie pouczać, niewyobrażalny tupet! Dopiłam szybko herbatę i ruszyłam w drogę powrotną, słuchając w słuchawkach kasku 'Rise' Kate Perry i przeklinając Rafaela Sato na czy świat stoi. Mijałam samochody jak wąż prześlizgując się pomiędzy nimi. Muzyka zagłuszała ryk silnika, gdy dociskając gaz, prawie kładłam maszynę na zakrętach. Gdy byłam już na obrzeżach miasta w słuchawkach usłyszałam sygnał kolejnego połączenia, tym razem od Lucy, a przycisk w kierownicy pozwolił mi bezpiecznie rozmawiać.
- Arii, gdzie jesteś?
Wcisnęłam hamulec, aż zarzuciło maszyną na boki, wzbudzając zrozumiały gniew w innych kierowcach, którzy żywo i ekspresyjnie pokazywali mi co myślą o tak bezmyślnym zachowaniu.
- Jezu, Lucy, co się dzieje? – wyraźnie słyszałam, że płacze. - Właśnie wjeżdżam do miasta.
- Arii, Raul odnalazł Gabi. Właśnie wiezie ją z lotniska śmigłowcem do szpitala -wypaliła na jednym oddechu.
- Lucy, na miłość boską, co się stało? – wyszeptałam czując jak kręci mi się w głowie.
- Nie wiem, ale jest źle. Rozmawiałam z Cruzem, muszą ją operować, jej stan jest... bardzo ciężki...
- Gdzie ją wiezie? Zaraz tam będę.
- Royal Victoria Hospital.
- Lucy, niedługo tam będę – obiecałam zaciskając palce na kierownicy. - Muszę odwołać jedno spotkanie i przyjadę do was. Proszę, nie płacz, wszystko będzie dobrze.
- Arii, gdybyś słyszała głos Raula... Jest kompletnie załamany.
- Lucy, proszę... Nie płacz, zaraz przyjadę.
Szybko przerwałam połączenie i nie zwracając uwagi na to, że zatrzymałam się na ulicy nie bacząc na podwójną żółtą linię, dzwonię do Sato. Pieprzony dzień!
- Jednak nie będę mogła dziś przyjechać. Wypadło mi coś niespodziewanego - nie bawiąc się w uprzejmości od razu przeszłam do rzeczy. - Proszę zostawić dokumenty u pańskiej asystentki. Odbiorę je tak szybko jak tylko będę mogła.
- Wykluczone, pani mecenas. Tak jak powiedziałem wcześniej, za chwilę wyjeżdżam, a dokumenty musi odebrać pani osobiście, czy wyraziłem się dostatecznie jasno? A może się pani mnie boi, pani mecenas?
Szarpnęłam głową, jakby Rafael właśnie uderzył mnie w twarz. Zatkało mnie, po raz pierwszy w życiu zabrakło mi wystarczającej liczby słów, żeby posłać tego idiotę do diabła.
- Panie mecenasie, gdyby to nie była naprawdę ważna sprawa nie dzwoniłabym, ale to jest ważna sprawa – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Czy ważniejsza niż odzyskanie tej, jakże upragnionej wolności przez pani klientkę?
- Mecenasie, zmusza mnie pan...
- Do niczego pani nie zmuszam – aż powiało arktycznym powietrzem, słowo daję! Czy ten facet musi być takim sukinsynem? Oczywiście, że musi. Przecież to pomiot samego Szatana, de la Hoja! - To pani wybór, albo wolność dla pani przyjaciółki albo spotkanie, na które się pani tak spieszy, że jest gotowa zaniedbać swoje obowiązki.
Z trudem złapałam oddech. Byłam na niego wściekła, że stawia mnie pod ścianą i nie daje możliwości wyboru, chyba że powiem mu o Gabi, a wtedy cała intryga z Raulem i Lucy wyjdzie na jaw. Kurwa mać, pieprzony mecenasik, psia mać!
- Będę za dziesięć minut – rzuciłam odpalając ponownie motor i nie przejmując się ograniczeniami prędkości ruszyłam do centrum. Jeżeli coś się stanie Gabi, to ja mu tego nie daruję...
Po niespełna dziesięciu minutach zatrzymałam się przed budynkiem, gdzie mieściła się ta przeklęta nora Sato. Zostawiłam motor na ulicy, mając w głębokim poważaniu mandat, czy odholowanie maszyny. Niech tylko wrzucą numer rejestracyjny do systemu, to zamiast mandatu czy blokady na koła, będą stać tak długo, aż się nie zjawię w obawie, że ktoś porysuje karoserię na baku.
Wpadłam jak burza z piorunami do eleganckiego budynku i nie rozglądając się na boki zmierzałam wprost w stronę korytarza, gdzie znajduje się gabinet tego cholernego Sato. Ludzie się za mną oglądają, ale wisi mi to jak kilo kitu na agrafce. Miałam zamiar najpierw jechać do domu i się przebrać, ale po telefonie od Lucy muszę jak najszybciej dostać się do szpitala, z krótkim przystankiem tutaj. Doprawdy, czarny kombinezon nie jest najlepszym strojem, aby pokazywać się temu przebrzydłemu gadowi, ale jaki miałam wybór?
Na mój widok Eli otworzyła usta, a ja nie zwracając na nią uwagi skierowałam się od razu do gabinetu Rafaela.
- W porządku, Sato – nawet nie zapukałam wpadając do środka. - Gdzie są te dokumenty, bo nie mam czasu na głupoty.
Rafael siedział jak przymurowany do fotela patrząc na mnie z niedowierzaniem. Zdjęłam kask z głowy i uwalniając plątaninę gęstych złotych włosów, która opada mi ciężką kurtyną, aż do pasa, zatrzymałam się w bezpiecznej odległości od biurka. Jego spojrzenie przesunęło się przez całą moją postać od czubka głowy po dwunastocentymetrowe obcasy w kozakach opinających moje uda.
- Jasna cholera, co pani ma na sobie? - zerwał się z fotela i obchodząc biurko stanął obok mnie.
- Nie przyszłam tu omawiać mojej garderoby – warknęłam zirytowana . - Więc proszę o te cholerne dokumenty - syknęłam przez zęby, podczas gdy Sato bezczelnie mierzył mnie wzrokiem.
Słysząc mój ton, spojrzał na mnie mrużąc swoje lodowato niebieskie oczy. Nie wiem dlaczego, ale był wyraźnie wściekły. Zauważyłam szybko pulsującą na skroni żyłę i zaciskające się gniewnie szczęki, gdy starał się opanować. O co mu chodzi, zastanawiałam się. Chciał, żebym dziś odebrała papiery i jestem, chociaż powinnam być w drodze do szpitala, a nie z tym gburem i furiatem.
Zauważyłam na biurku teczkę z nazwiskiem Lucy, więc mijając szybko stojącego mi na drodze Rafaela, wzięłam ją z biurka i odwracając się ruszyłam w stronę wciąż otwartych drzwi, byle jak najszybciej stąd wyjść. Dotarłam tylko do drzwi, gdy nagle dłoń Rafaela odcięła mi drogę, zamykając je przede mną. Zanim otworzyłam usta, żeby zrypać go za takie zachowanie, Rafael chwytając mnie w pasie popchnął na ścianę obok zamkniętych drzwi, kładąc obydwie ręce po bokach mojej głowy.
- Proszę mnie puścić, mecenasie – warknęłam próbując wydostać się z ciasnej klatki jego ramion.
To uczucie, gdy Rafael przyciskał mnie całym ciałem do ściany pozbawiało mnie zdrowego rozsądku. Iskry przeskakiwały w powietrzu jak krótkie wyładowania elektryczne. Gdy usłyszałam, że zaczął dyszeć mi w szyję zorientowałam się, że szarpiąc się pod nim, ocieram się o jego biodra, podniecając go a jego nabrzmiała męskość wciska się w mój brzuch. Zamarłam bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
Tylko nie to, proszę...
Tymczasem Rafael coraz mocniej i szybciej zaczął wbijać się we mnie biodrami, całując i przygryzając zębami skórę na szyi, liżąc wrażliwe miejsce za uchem. Jedną ręką odpiął mi zamek w kombinezonie odsłaniając nagie piersi i brzuch, i zaczął pieścić delikatnie, ale stanowczo nabrzmiałe sutki. Drugą dłoń wsunął pod materiał i dotarł do miękkich płatków mojej cipki, teraz wilgotnych i wsunął od razu dwa palce rozwierając je i rozciągając mnie od środka. Poruszał nimi gwałtownie, wtulając usta w zagłębienie mojej szyi.
- Nie mogę o tobie zapomnieć – wyszeptał unosząc głowę i parząc oddechem moje usta. – Wciąż cię smakuję, wciąż cię czuję na moim kutasie. No dalej kotku, pomrucz trochę dla mnie - i jednym gwałtownym pchnięciem rozwartych palców doprowadził mnie do orgazmu. Doszłam z głośnym jękiem spełnienia, zapominając, że jest środek dnia, a za drzwiami siedzi Eli.
Jeszcze nie przebrzmiało we mnie echo orgazmu, gdy ręce Rafaela zaczęły szarpać mój skórzany kombinezon próbując mnie rozebrać, a jego biodra cały czas wbijały się we mnie, dając mi znać, że jest gotowy kontynuować to co właśnie zaczął. Dotarło nagle do mnie, że już byłam w podobnej sytuacji, nie tak dawno temu, w tym gabinecie i z tym samym mężczyzną. Kubeł zimnej wody nie mógł mnie bardziej otrzeźwić niż przypomnienie sobie tego co mi zrobił.
- Proszę mnie puścić, mecenasie - zesztywniałam przyciśnięta do ściany i patrząc mu w twarz powiedziałam głośno i wyraźnie, - albo za chwilę oskarżę pana o gwałt, próbę gwałtu i zwabienie tu podstępem, w celu osiągnięcia określonych korzyści seksualnych. Czy wyrażam się jasno?
Rafael spojrzał na mnie, jakbym właśnie uderzyła go w twarz. W jego niebieskich oczach wciąż szalała dzikość i pożądanie, które z każdą mijająca sekundą zamieniało się w zimną furię. Odsunął się gwałtownie ode mnie nie spuszczając ze mnie swoich niebieskich oczu. Z całej jego postaci bił przejmujący chłód, który przenikał mnie do szpiku kości. Martwym, pustym wzrokiem, w którym w tej chwili czaił się tylko mrok i lodowata wściekłość, obojętnie śledził moją dłoń, gdy trzęsącymi palcami zapinałam zamek, poprawiając na sobie ubranie.
- Zamiast stać tu i znowu pozwalać panu traktować się jak dziwkę, powinnam być teraz w miejscu, gdzie jest osoba, która mnie potrzebuje. Kolejny raz ściągnął mnie pan tu podstępem, szantażem zmuszając do przyjazdu, choć powiedziałam panu, że mam ważniejsze spotkanie. Jeżeli przez pana ignorancję i chęć zemsty nie zdążę na czas, nigdy panu tego nie daruję. Rozumie mnie pan, mecenasie? – warknęłam. - Od tej chwili proszę się kontaktować w sprawie pana de la Hoja z kancelarią, zapomnieć o mnie i więcej mnie nie niepokoić.
Spokojnie odepchnęłam się od ściany, mając nieprzeparte wrażenie, że odbicie mojego ciała na zawsze zostanie już w tej martwej powierzchni.
- Wie pani co, lady Russell?
Stojąc w otwartych drzwiach usłyszałam jego zimny głos, cedzący słowa przez zęby. Odwróciłam się patrząc jak stoi tam, gdzie go zostawiłam, patrząc na mnie. Dosłownie czuję, jak szykuje się do zadania ciosu, naprężając wszystkie mięśnie. O nie... Nie uderzy mnie, na to jest zbyt wielkim dupkiem i gentelmanem.
- Poza wybitną inteligencją, którą się pani tak szczyci, nie ma pani nic, z czego może być pani dumna. No, może za wyjątkiem tego ciała, więc gdy znudzi się pani bycie prawnikiem, śmiało może pani zacząć zarabiać w najstarszym zawodzie świata, bo może mieć panią każdy. Wystarczy znać cenę.
Usłyszałam za plecami jak zszokowana takim grubiaństwem swojego szefa biedna Eli wciągnęła gwałtownie powietrze. Żal mi biednej dziewczyny, jej szef to świnia i kanalia. Zmierzyłam obraźliwym spojrzeniem całą postać stojącego na środku gabinetu Rafaela. Ręce wbił w kieszenie, koszulę miał w nieładzie a pod materiałem spodni na wysokości bioder widać wyraźnie jego wciąż powiększoną męskość.
- Być może ma pan rację, mecenasie Sato – odpowiedziałam zaciskając dłoń na klamce, żałując po czasie, że nie przypieprzyłam mu kaskiem w ten gadzi łeb. - Każdy, którego ja zechcę, ale nie pan. Pana na mnie po prostu... nie stać.
Wyszłam z dumnie uniesioną głową posyłając Eli uspokajający uśmiech. Nie chcę, aby denerwowała się niepotrzebnie. Starcia z mecenasem Sato powinny przygotować mnie do takich nieoczekiwanych tąpnięć. Ten mężczyzna jak żaden inny, jednym dotykiem, jednym słowem potrafił strącić mnie w głęboki mrok.
Podeszłam do motoru, chowając dokumenty do bagażnika. Spokojnie przerzuciłam nogę nad maszyną i z rykiem silnika odbiłam z miejsca włączając się do ruchu.
Byle dalej od jedynego człowieka, który potrafi mnie tak zranić...
Dlaczego to tak cholernie boli?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro