Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Sama jest sobie winna...

Rafael...

Ostatnio miałem od cholery wolnego czasu, który postanowiłem spędzić w bardziej przyjemny sposób, niż siedzenie w biurze po dziesięć godzin dziennie.

Sprawa Crista jak na razie toczy się praktycznie bez mojego w niej udziału. Po mojej ostatniej rozmowie z upartym Meksykaninem, wszystko zamarło. Czekam na jakiś ruch z jego strony, który ruszy sprawę do przodu. Mówiąc szczerze, to nawet nie przesłałem mu tego dokumentu, który dostałem od tej małej wredoty.

Dlaczego?

Sprawa jest tak prosta i krystalicznie czysta, że nie mam co ściemniać. Cokolwiek Cristo postanowi, Alejandra w końcu i tak będzie jego. Nie wiem jeszcze, na jakiej zasadzie, ale Cristo nie jest facetem, który odpuściłby taką zniewagę jak zdrada. To, że dzięki temu diablęciu udało jej się zmienić obywatelstwo, to jedna sprawa. Z tym już ani ja, ani tym bardziej Cristo nic nie zrobimy. Co do zmiany obywatelstwa Leonii... Tym się nie miałem zamiaru przejmować. Dopóki Cristo nie załatwi spraw z wiarołomną żoną, nie dopuści do tego, aby się spotkały. W tej sprawie jest cholernie uparty i nie zmieni zdania, ale póki trzyma Leonię z dala od tej całej sprawy, mała nie ma możliwości dowiedzieć się o tym, że nagle stała się obywatelką Zjednoczonego Królestwa.

Wracając do meritum... Sam pozew Crista i tak był gówno wart, bo Alejandra nie jest przestępcą ściganym międzynarodowym listem gończym i zmuszenie jej do powrotu do Meksyku wiało taką ściemą, że aż zrobił się z tego przeciąg w kominku. Już wspominałem o tym Cristowi, dzięki Bogu za tę małą wredotę i spalony lipny dokument. Jedno z głowy, a ja musiałem skupić się na mojej nieoczekiwanej przeciwniczce.

Powiem szczerze... Z początku chciałem zapędzić arystokratyczne dziewczę w kozi róg. Może i prawo rodzinne to nie moja bajka, ale jestem takim typem faceta, który wygra każdą sprawę. To diablę nie miało ze mną żadnych szans i choć zaskoczyła mnie, wybijając z rutyny, potrafiłbym z łatwością zdeptać jej zawodowe umiejętności. W łańcuchu pokarmowym stoję o niebo wyżej od niej i może nie ukończyłem pieprzonego Cambridge, ale Yale, najlepszy uniwersytet w Stanach, nie jest gorszy, możecie wierzyć na słowo.

Miałem idealny plan starcia z jej twarzy tego zarozumiałego grymasu, z którym tak mnie pouczała, wyliczając na palcach.

Biję się w pierś, bo mój błąd polegał na tym, że od początku nie wziąłem na poważnie tej sprawy. Miałem wpaść do Edynburga, załatwić wszystko tak szybko jak to możliwe i spadać do Nowego Jorku. Okazyjnie pokazywałbym się dopinając sprawy z filią DEHO, ale już bez ciśnienia.

Swoją rolę w tym spektakularnym spotkaniu z małą wredotą miał oczywiście Cristo i jego niedopilnowanie bandy Sergio i zdobytych przez nich informacji.

Stało się... Dałem się zaskoczyć, ale do jasnej cholery... Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, a po tym, jak Sergio przesłał mi nad ranem zdjęcia z klubu, na których to półnagie diablę w szpilkach bawi się w najlepsze, opijając udupienie nowojorskiego smoka, trafił mnie szlag. Swoją drogą, dziewczyna ma cholernie dziwne skojarzenie co do mnie, ale na tę chwilę nie będę się zastanawiał nad dziwnym doborem słów.

Pomimo tego co wtedy poczułem i jak w pierwszej chwili zareagowałem , to nadal jednak przeważała cholerna chęć utarcia jej arystokratycznego nosa. W całej swojej prawniczej karierze nie spotkałem się z takim bezczelnym zachowaniem i przysiągłem sobie, że zanim opuszczę to cholerne miasto, lady Russell pożałuje, że odważyła się na taki idiotyczny pomysł, jak zadarcie ze mną.

Mając od cholery wolnego czasu, postanowiłem dobrze poznać moją przeciwniczkę. Ludziom Sergio nie udało się dotrzeć do prywatnych pięter, a wszystko co mają na te dziewczyny to zaledwie zdjęcia z samego klubu. Starymi się nie interesowałem, bo to co robiła diablica studiując, jest teraz warte tyle co śnieg, który spadł na ostatnie Boże Narodzenie. Czyli gówno...

Dzień pierwszy...

Skupiłem się więc na tym co tutaj i teraz, z przewidzianym niewielkim przeskokiem w czasie od chwili otwarcia tego ich klubu. No i odkryłem, że mała wredota to całkiem imprezowa dziewczyna. Lubi się bawić, tańczyć do upadłego i pić z nieznajomymi. Ciekawe... Ilu z nich ląduje potem w łóżku tej diablicy? Ponownie poczułem ten szczególny stan wkurwienia jak w przypadku Moreau i za cholerę to mi się nie podobało. Miałem określone plany co do małej wredoty, które jak na razie nie przewidywały wsadzenia fiuta w te jej wyszczekane usta.

Zignorowałem rozpasane zmysły, tak jak to robiłem od chwili poznania tej pyskatej baby. Z lodowatym spokojem wyrzuciłem ją z głowy, prosto do przegródki na ostatni dzień pobytu w Edynburgu. Miała być taką ekstra premią za doprowadzenie sprawy Crista do końca.

Wróciłem do planowania zemsty, analizując dalej wszystko co miał na nią Sergio.

Wtedy właśnie zauważyłem coś dziwnego. Mianowicie, wszystkie cztery ostatnio praktycznie w ogóle nie pokazywały się w samym klubie, a pod samym budynkiem zauważono wzmożoną obecność ludzi tego Kolumbijczyka i pieprzonego Moreau. Gdybym nie wiedział czym się zajmuje tych dwóch sukinsynów, w życiu bym nie zorientował się w temacie. Ich ludzie doskonale wtopili się w ochronę klubu i tych mięśniaków pilnujących terenów należących do Konsorcjum.

Zaledwie kilka dni wcześniej, dziewczyny zniknęły na kilka dni i żaden z ludzi Sergia nie mógł uzyskać informacji, gdzie się podziały. Ślad urwał się na prywatnym lotnisku należącym do Konsorcjum, stąd wniosek, że dziewczyny gdzieś poleciały.

Wróciły po kilku dniach, znowu jakieś imprezy w klubie i nagle wielkie bum i na scenę wkroczyli pieprzeni najemnicy ze swoją bandą zabijaków. Mnożyli się w takim tempie, że nasi ludzie mieli problem z analizowaniem zdjęć.

W pewnym momencie jedna dziwna myśl pojawiła się w mojej głowie. Byłem zadowolony i spokojny, że ta moja mała wredota jest bezpieczna...

Rozumiecie to? Bo ja za cholerę nie mogłem wytłumaczyć samemu sobie, że ta diablica i to co się z nią dzieje gówno powinno mnie obchodzi. Nie powinno, a jednak wciąż do mnie powracał ten dziwny niepokój. Co się dzieje, do jasnej cholery?!

W klubie była bezpieczna, ale wciąż ją nosiło po mieście, a ludzie Sergio nie mieli możliwości łazić za nią i nie zostać niezauważonymi. W ramach poznania przeciwnika, postanowiłem odwalić za nich brudną robotę. Tak to sobie na początku tłumaczyłem. Gdy to małe diablę wychodziło poza klub, ludzie Sergio trzymali się za nią w bezpiecznej odległości, tym bardziej, że często i gęsto łazili za nią ochroniarze, i od razu dawali mi znać, gdzie ją poniosło i co robi.

Rozumiecie... Musiałem pilnować wredotę, bo to ja miałem w stosunku do niej plany, a nie jakiś pieprzony autobus, który potrąciłby ją na pasach...

Pieprzenie, pieprzenie, pieprzenie...

Nastał dzień drugi i wszystkie moje plany miały pójść się walić za sprawą bezczelnej dziewuchy i mojego fiuta.

Ale od początku...

Spotkanie w siłowni było zupełnie przypadkowe, przysięgam. Wtedy jeszcze nie odjebało mi tak na jej punkcie, raczej była jak drzazga w moim palcu. Irytująca jak jasna cholera.

Wciąż pamiętałem jak zareagowałem na jej zdjęcia z klubu. Na to cholerne pożądanie, które prawie powaliło mnie na kolana. Mówiąc szczerze, miałem małą nadzieję, że to był jedynie przypadek. Tamtego dnia wydarzyło się od cholery. Sporo wypiłem, byłem wściekły za to jak mnie potraktowała, sugerując, że dałem się wyruchać jej staremu. Ale przede wszystkim, wściekłem się na nią, bo przez nią straciłem panowanie nad sobą. Coś czego nie udało się nikomu od ponad siedemnastu lat.

Komu jak komu, ale jej? Tej małej, złośliwej wredocie o tych złocistych oczach, którymi próbowała spalić mnie na popiół...

Diabeł a nie kobieta...

To spotkanie w siłowni zmieniło wszystko... Każdy plan, jaki już pojawił się w mojej głowie roztrzaskał się w chwili, gdy spojrzałem w te jej cholerne oczy. Jarzyły się takim ogniem, że prawie doszedłem na tej jebanej bieżni, gdy przyłapałem ją na gapieniu się na mnie.

Chryste! Nie mogła oderwać ode mnie wzroku, a mój fiut, bodaj by zsiniał, nie pozostawił mi żadnych wątpliwości. To nie był przypadek. Zapragnąłem tej małej wredoty z siłą pieprzonego ognia piekielnego.

Może jeszcze bym się powstrzymał. Przynajmniej na jakiś czas... W końcu jesteśmy rywalami, stoimy po przeciwnych stronach w konflikcie pomiędzy Cristem i jego żoną. To jej wina, że stało się inaczej...

Moja mała lady i jej cholerny kciuk w ustach, którym tak obscenicznie otarła chwilę wcześniej usta. Jakbym właśnie doszedł w jej obłędnych ustach, a ona nie chciała stracić ani jednej kropli mojej spermy...

To już nie zawodowa zemsta. Mała wredota weszła na wyższy poziom swoim występem, przez co prywatne podejście do tej sprawy wypchnęło się na pierwsze miejsce, a właściwie to liczyło się tylko ono.

Kurwa! Ze wszystkich kobiet na tym pieprzonym świecie musiała to być właśnie ona?!

Szlag mnie trafia na samą myśl o tym złotowłosym diablęciu i tym jak reaguje na nią moje ciało. Pyskata, wyuzdana, kurewsko zmysłowa, lady Ariela Russell...

A jednak... Chcę się przekonać, czy to co czuję, gdy jest blisko jest prawdziwe. Poczuć to wszystko, co jak się wydaje, tylko z nią mogę mieć...

Tylko o tym myślę. Katuję się w każdej minucie dnia i bezsennych nocy, czarnymi myślami, zastanawiając się, czy jestem przygotowany na ewentualną porażkę. Ale postanowiłem mimo to zaryzykować... Po raz pierwszy w życiu postawić wszystko na jedną kartę.

Pieprzone va banque...

Jeszcze nigdy w życiu nikt tak mnie nie potraktował jak ta bezczelna wiedźma, a choć plany miałem inne, no cóż... Można powiedzieć, że mała wredota ukręciła bat na samą siebie.

Chciałem zadzwonić do Crista i wymiksować się z całej sprawy z jego żoną. Zaplanowałem zdobycie wyszczekanej lady Arieli, a fakt, że walczymy ze sobą w sprawie naszych przyjaciół, zupełnie nie sprzyjał bliższemu poznaniu. Z dwojga złego, wolałem przekonać się, jak walczy w parterze i to w moim łóżku.

Nie przewidywałem żadnych problemów. Delikatne uwodzenie, a potem kto wie? Ja wiedziałem, gdzie by to się skończyło, ale jak daleko byłem gotów pociągnąć znajomość z moją lady?

Raczej nie za daleko... Rozumiecie. Ona w Szkocji, ja po drugiej stronie oceanu. Jakiekolwiek związki na odległość to z góry przegrana sprawa. Tym bardziej te oparte na seksie. Jednak obydwoje jesteśmy dorosłymi ludźmi i cholernie na siebie działamy, tego byłem pewien. Najbliższy miesiąc miałem zarezerwowany dla Crista, więc mogłem zrobić sobie prawdziwy urlop i spędzić czas z ognistą Arielą. Miesiąc... Tyle mogłem jej dać, a przede wszystkim, jak się wydaje, sobie.

Oczywiście, jak wszystko w moim życiu, co jest związane z moją małą lady, tak i te plany musiałem nagle zrewidować.

Nagle? Ludzie święci! To co się odjebało w tej cholernej restauracji sprawiło, że chciałem rozpieprzyć wszystko, a przede wszystkim pieprzonego Moreau. Od samego początku zachowanie tej diablicy budziło moją wściekłość. Ponownie chciała potraktować mnie jak jebanego szczura, który wylazł z kanałów, przynosząc ze sobą brzydki zapach, na który skrzywiła ten swój arystokratyczny nosek. Łasiła się do tego frajera, pozwalała się dotykać, a ja siedziałem z zaciśniętymi pięściami powstrzymując się przed wytarganiem złośnicy z restauracji za te cholerne złote włosy.

Przegięła tym pieprzonym ciastem! Gdybyśmy byli sami w tej restauracji, po tym jej jęku rzuciłbym ją na stół i wypieprzył do nieprzytomności. Kurwa! Mało mi spodnie nie pękły, gdy mój kutas w pełnym wzwodzie walczył o wydostanie się na zewnątrz. Tamara, którą poznałem kilka miesięcy wcześniej w Nowym Jorku na jakiejś imprezie, a którą zaprosiłem żeby wzbudzić zazdrość w mojej diablicy, przestała mnie interesować. Coś tam bąkała pod nosem, podczas gdy ja bez przerwy wbijałem wzrok w tę diabelną kobietę, która robiła z mojego mózgu pieprzoną sieczkę.

No i, kurwa mać, oszalałem!

Rozjebał mnie widok pieprzonych prezerwatyw, które wypadły z torebki mojej diablicy... Prezerwatyw, które miała zużyć z tym jebanym francuskim gnojem!

Jezu Chryste! Przysięgam, że nie mam pojęcia, dlaczego pozwoliłem jej wyjść z restauracji. Z nim... Byłem tak cholernie wściekły! Tak cholernie zraniony, choć do diabła, nie miałem prawa czuć tego wszystkiego!

Nie należała do mnie, na Boga! Była tym wszystkim, co od zawsze odrzucało mnie od kobiet. Wyuzdana, bezczelna, pyskata, a ja, do jasnej cholery, wciąż jej pragnąłem!

Tamtej nocy popełniłem błąd, który otworzył mi oczy...

Zmrożony wściekłością dotrwałem do końca pieprzonej kolacji, jakby właśnie jedna mała diablica nie rozpieprzyła mojego spokoju i opanowania. Potem zabrałem Tamarę do swojego apartamentu. Wciąż byłem cholernie podniecony i choć to nie ona wzbudziła we mnie to pieprzone pożądanie, myślałem, że cipka to cipka i bez znaczenia, w która włożę fiuta.

Skończyło się tak jak setki razy wcześniej...

Pieprzona rzeczywistość obudziła mnie nad ranem z cholernym kacem i świadomością, że to złotowłose diablę w szpilkach zalazło mi za skórę głębiej niż się spodziewałem...

To już nie drzazga, raczej rodzaj zarazy, która teraz toczyła się moimi żyłami, zatruwając zdrowy rozsądek.

Ale ja znalazłem na to antidotum...

Miałem dwa dni na przygotowanie wszystkiego. Dwa dni, gdy jakiś przymus, instynkt, czy jak kto woli pieprzona zaborczość, kazała mi śledzić ją za każdym razem, gdy opuszczała klub. Czemu ta cholerna kobieta nie może usiąść na tyłku, w jednym miejscu, nie wiem, cholera, może oglądać Netfixa albo haftować krzyżykiem durne obrazki... Cokolwiek, aby tylko nie narażała się na niebezpieczeństwo!

No ale przecież nie ona! Tę diablicę musi przecież nosić!

W wolnych chwilach, gdy jednak jej zgrabny tyłeczek nie wychylał się z loftu, przygotowałem wszystkie dokumentu. Na tyle skomplikowane dane, aby zabrały więcej czasu, niż pierwsze nasze starcie. Kilka rzeczy świadomie przeoczyłem, inne specjalnie podkolorowałem. W końcu jestem prawnikiem Crista, nie tylko w holdingu, ale i w jego prywatnych sprawach, więc mam pojęcie co posiada i gdzie.

Potem ewentualnie będę tłumaczył się Cristobalowi.

Teraz ważniejsza była ona. Złotowłose diablę, które miało się zjawić dzisiaj w moim biurze.

Uprzedziłem asystentkę o spotkaniu i pozwoliłem jej wyjść wcześniej do domu, jak tylko zjawi się Ariela. Nawiasem mówiąc, ma niespotykane imię. Próbowałem się dowiedzieć skąd pochodzi, a znalezione w internecie informacje rozbawiły mnie jak cholera.

Co jak co, ale złotowłosa diablica niewiele ma wspólnego z anielskim imieniem, jakie otrzymała na chrzcie. Jest pyskata jak mały rozrabiaka i potrafi doprowadzić mnie do szewskiej pasji swoimi ripostami, ocierając się w nich wręcz o grubiaństwo. Daleko jej do niebiańskiego spokoju i cierpliwości.

Złapałem się na tym, że co chwila zerkam na zegarek i za to też jestem na nią zły. Nienawidzę, gdy coś tak mnie rozprasza, jak robi to ona. Od pierwszego spotkania nie potrafię o niej zapomnieć, ciągle widzę ją w tej czerwonej bieliźnie i tych diabelnie seksownych pończochach z podwiązkami.

Wciąż nie wiem, dlaczego ona... Spotykałem się z piękniejszymi niż Ariela, ale do żadnej nie czułem tego, co do tego złotowłosego diablęcia. No proszę... Oto kolejna rzecz, która zupełnie nieoczekiwanie robi mi mętlik w głowie. Pieprzone pożądanie, które czuję do tego złotowłosego diablęcia. Jedna myśl o niej, a spodniach od razu robi mi się cholernie ciasno. Poprawiłem się w fotelu, starając się już nie myśleć o jej gibkim i podniecającym ciele. Zerknąłem jeszcze raz na przygotowane dokumenty, w duchu próbując wyobrazić sobie reakcję Arieli. Będzie wściekła jak osa, a ja mam zamiar podręczyć ją jeszcze bardziej, tak jak ona dręczy mnie już od kilku dni.

Pukanie do drzwi oderwało mnie od moich myśli. Zerknąłem na zegarek, jest dokładnie czwarta trzydzieści.

Dobrze, lady Russell się nie spóźniła.

Czas zacząć nasze starcie...

***

Arii...

Przebicie się w popołudniowych korkach do centrum miasta to droga przez mękę. Gdyby nie powaga spotkania, wyczujcie sarkazm, wsiadłabym na mój motor. Jednak niespecjalnie chciałam się pokazywać zarozumiałemu mecenasowi w skórzanym wdzianku. Tym razem mogłabym się nie powstrzymać, gdyby rzucił jakąś zawoalowaną obelgę.

Wjechałam na podziemny parking, krzywiąc usta na widok srebrnego DBS-a. Ciekawe... Po cholerę mu auto w Szkocji, skoro mieszka w Nowym Jorku? Z drugiej strony, to bogaty dupek i na pewno stać go na wynajęcie tak luksusowego auta. Dla niego taksówki to ujma na honorze i obraza majestatu. Cholerny książę z Nowego Jorku.

Kancelaria, w której Sato miał swoje biuro, zajmowała całe piętro obszernego budynku. O tej godzinie pracowniczy szał już pomału zamierał, a myśli kierowały się ku wieczorowi i tym wszystkich rzeczom niezwiązanym z robotą. Piwo ze znajomymi, kolejny sezon ulubionego serialu, czy gorąca randka z czarnowłosym przystojniakiem o błękitnych oczach. 

Zaraz, zaraz... A to co za głupie myśli?

Od razu zrypałam się za te głupoty. Może i coś tam drga i w ogóle, ale nie miałam najmniejszego zamiaru przekroczyć pewnej granicy. Postanowiłam potraktować to zauroczenie aroganckim mecenasem, jak nastoletnie zabujanie się w seksownym Chrisie Hemsworth. Od razu przeszło, gdy przypomniałam sobie jak wyglądał w ostatniej części Avengers, z wielkim brzuchem piwnym. Tak... Zdecydowanie wyobrażanie sobie mecenasa z opasłym brzuszyskiem zabije wszelkie myśli o tym, co ukrywa się pod tymi piekielnie seksownymi garniturami.

Z tym oto postanowieniem, kierowana wskazówkami, wkroczyłam do obszernego biura znajdującego się na końcu długiego korytarza. Za ogromnym biurkiem siedziała młoda ładna dziewczyna, która na mój widok poderwała się z miejsca z uroczym uśmiechem na ustach.

- Dzień dobry, lady Russell. Mam na imię Eli, jestem asystentką mecenasa Sato.

Podeszłam do niej, wymieniając uścisk dłoni. Jest naprawdę bardzo ładna, wręcz piękna. Jej brzoskwiniowa cera aż kusi, żeby jej dotknąć i sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka miła w dotyku, jak się wydaje. Ma ślicznie wykrojone pełne usta pomalowane błyszczykiem, wysokie kości policzkowe, prosty nos i nieduży dołek w brodzie. Czarne gęste włosy upięła na karku w ciasny węzeł. Najbardziej uwagę zwracają jej oczy, duże i lśniące, o niespotykanym błękitnym kolorze, jak niezapominajki, w oprawie czarnych brwi i długich rzęs.

- Dzień dobry Eli. Czy twoje imię to skrót od Elizabeth?

-Nie - uroczo się zarumieniła kręcąc głową. - To skrót od Eleonor, ale nie lubię tego imienia, wolę Eli.

Przyglądałam się dziewczynie przekrzywiając głowę na bok.

- Dlaczego? Eleonor to bardzo stare i piękne arabskie imię. Nosiły je królowe i nawet jedna żona prezydenta Stanów Zjednoczonych.

- A pani imię, lady Russell, skąd pochodzi?

- Och, moje pochodzi z hebrajskiego, oznacza 'lew Boga'. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Zaczynamy się śmiać i zawiązuję się między nami nić sympatii. Jest taka świeża i radosna. Ma cudowny akcent, stawiam na to, jest rodaczką Sato. Może przywiózł ją ze sobą? Dziewczyna kogoś mi przypomina, ale nie wiem kogo. Jest coś znajomego w jej postawie, w sposobie w jakim trzyma głowę, a przede wszystkim w oczach. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy widziałam kogoś podobnego, ale nie potrafię.

- Jestem umówiona na spotkanie z mecenasem Sato. Czy jest u siebie w biurze?

- Och, przepraszam, lady Russell. Zatrzymuję panią, a szef prosił, aby zaraz panią do niego zaprowadzić.

Wątpiłam w to 'prosił', bo Sato nie wygląda na faceta, który o cokolwiek prosi, ale taktownie zasznurowałam usta. Eli tymczasem wybiegła zza biurka dopadając drzwi naprzeciwko. Stanęłam przy niej i zanim zdążyła zapukać, położyłam rękę na jej ramieniu patrząc w te cudne oczy. O mój Boże... Ona ma naprawdę prześliczne oczy, nie mogę się wprost napatrzeć!

- Wystarczy Arii – poprawiłam przyciszonym głosem. - Nie musisz używać mojego tytułu. Prawdę mówiąc wróciłam do niego przez tego smoka zza drzwi, żeby go zirytować.

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szeroko, kiwając potakująco głową.

- Był bardziej niż zirytowany po spotkaniu z tobą – wyszeptała. - O mało co nie zdemolował biura.

Och! Serio? Ominęło mnie takie przedstawienie, a tak się napracowałam, pomyślałam z żalem. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, mówię wam!

- Słuchaj Eli, może umówimy się któregoś dnia na lunch albo kawę? Zadzwoń proszę do mnie, tylko nie zdradź się przed szefem. Nie chcę, żebyś miała kłopoty - spodobała mi się ta dziewczyna i to bardzo, więc wyciągnęłam z torebki wizytówkę.

Wiem, że to nieprofesjonalne zachowanie. Eli pracuje z Sato. Gdyby on się dowiedział, że Eli w godzinach wolnych od pracy utrzymuje jakieś towarzyskie kontakty ze mną, miałaby duże problemy. Jak znam smoczysko, pewnie zwolniłby ją i to bez referencji.

- Nie miałam śmiałości sama zaproponować, więc bardzo dziękuję. A tym japońskim smokiem się nie przejmuję. Pracuję z nim tylko tymczasowo.

Zapukała i wchodząc do środka, zostawiła mnie samą. Zastanawiałam się, dlaczego taka inteligentna dziewczyna jak Eli, pracuje w jakimś biurze, kiedy z całą pewnością stać ją na większe wyzwania. Obiekt moich rozmyślań pojawił się w otwartych drzwiach, gestem zapraszając do środka.

- Lady Russell, pan mecenas zaprasza.

Poprawiła mi humor, więc z uśmiechem weszłam do środka. Na mój widok, zza szerokiego biurka podniósł się wysoki mężczyzna, przyczyna moich bezsennych nocy i całkiem głupich myśli. Okrążając biurko, Rafael zapinał marynarkę kolejnego obłędnego garnituru i podchodząc do mnie, wyciągnął rękę, żeby się przywitać.

- Witam ponownie, pani mecenas. Dziękuję, że zgodziła się pani na spotkanie, biorąc pod uwagę, że tak nagle do niego doszło.

Co do diabła?!

Coś w jego postawie, w tym jak na mnie teraz patrzył obudziło mój niepokój.

Mecenas Sato widział mnie już prawie w każdej stylizacji. Na sportowo, w wydaniu wieczorowym na lipnej randce, ale o tym nie ma pojęcia i hicior nad hiciorami... W stylizacji a'la prosto z wyrka, po ostrym bzykaniu. A przecież to dopiero trzeci raz, gdy z nim rozmawiam! Chyba specjalnie dla mnie zostanie wymyślone kolejne przykazanie... Nieumiarkowanie w kuszeniu...

Dlatego też, po dzisiejszej rozmowie telefonicznej, spędziłam sporo czasu przekopując moją garderobę. Przy okazji doszłam do wniosku, że zakupy z Nowego Jorku to nie ta liga i szkoda ich na mecenasa. Zdecydowanie nie potrafiłby docenić szykownej odjechanej kiecki z dekoltem aż po pośladki. Pewnie nawet nie wie kim jest Carolina Herrera, ale w końcu to tylko facet. Lepiej aby nie byli świadomi ile płacą za kiecki swoich kobiet.

Odjechana kiecka nie... Hymmm... Ściągnęłam z wieszaka grzeczną na pierwszy rzut oka spódniczkę. Była słodka, jak młody, słodki groszek i dokładnie w tym samym kolorze. Do tego biała, luźna bluzka z kołnierzykiem i krótka marynarka dokładnie w kolorze spódnicy. Mała, słodka sekretarka... Tyle, że ta spódnica to iście piekielna pokusa. Kopertowe rozcięcie biegło od kolana, aż po pasek, odsłaniając całe udo oraz kolejne cuda mody, a mianowicie seksowne jak diabli koronki przy pończochach.

Wiem, mam jakiegoś pierdolca na punkcie bielizny, a pończoch w szczególności, ale co ja mogę? To silniejsze ode mnie. Tak jak wysokie szpilki, których mam całą tęczową kolekcję. Tak, dziewczyny... Nasze życie w świecie kolorowych fatałaszków to istny raj.

Sato obrzucił mnie spojrzeniem od góry do dołu i na jego kuszących ustach pojawił się cień uśmiechu, bez tych uroczych dołeczków, które już raz widziałam. Zapatrzyłam się na te grzeszne usta...

Arii, na litość boską! Zamknij się i przestań śnić! Bo jak nie, to osobiście wykopię ci jeden wielki dół, warknęłam w myślach do siebie.

Nie wiem jak bym to zrobiła, ale groźba musiała poskutkować, ponieważ ogarnęłam ten bałagan, który miałam w głowie.

Z ociąganiem ujęłam jego chłodną dłoń. Palce Rafaela owinęły się dookoła mojej dłoni, a wzdłuż mojego przedramienia przeleciała iskra kierując się w dół brzucha. Moje mięśnie zadrżały, skurczyły się w słodkim bólu i poczułam wilgoć między nogami.

Ożesz ty, co się dzieje? Pamiętaj... Wielkie brzuszysko...

Rafael bacznie mnie obserwował, mierząc spojrzeniem błyszczących niebieskich oczu i z ociąganiem uwolnił w końcu moją dłoń. Próbowałam złapać głębszy oddech, bo przez chwilę zapominałam do czego służą ludziom płuca i zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie ufałam jeszcze swojemu głosowi, więc tylko kiwnęłam głową i żeby zyskać na czasie, zaczęłam rozglądać się po jego biurze, z czystą zawodową ciekawością.

Nie przypomina smoczej jamy, to po pierwsze. Jest duże i przestronne. Całą jedną ścianę zajmowało panoramiczne okno z widokiem na zatokę, pozostałe trzy pomalowano na kolor mokrego betonu. Doskonale komponowały się drewnianą podłogą wykonaną z ciemnobrązowych desek. Po prawej stronie zauważyłam wiszące na ścianie czarnobiałe zdjęcia w prostych ramach. Cholernie znajome zdjęcia. Ciekawe, czy Sato wie, na czyje prace patrzy codziennie.

W pomieszczeniu wygospodarowano dwie przestrzenie, jedną roboczą, gdzie stoi masywne biurko z bardzo ciemnego drewna z dużym szarym skórzanym fotelem, na którym przed chwilą siedział Rafael. Przed nim stoją trzy krzesła obite tym samym kolorem skóry.

Na lewo od biurka ustawiono naprzeciwko siebie dwie sofy, oddzielone szklanym stolikiem, na którym w tej chwili leżą dokumenty i laptop. Czyżby chciał żebyśmy tam usiedli? Wolałabym być oddzielona od niego biurkiem, a może i nawet szerokością całego kontynentu.

Rafael położył rękę na dolnej części moich pleców i naciskając delikatnie skierował w stronę sofy, a ja zacisnęłam usta, żeby nie jęknąć z rozkoszy, kiedy poczułam ciepło jego dłoni. Nie chciałam siadać na sofie, ale gdybym zaprotestowała, chciałby znać przyczynę mojej decyzji, a nie chciałam, żeby wiedział, że to on budzi we mnie taki niepokój.

- Zapraszam, lady Russell. Może usiądziemy na tej, będzie nam wygodniej.

Rafael wskazał mi miejsce i zaraz rozsiadł się obok mnie, niepokojąco blisko mnie. Przez materiał spódnicy poczułam ciepło jego uda, a w płuca wdarł się zapach jego wody po goleniu. Nienawidzę Armani Code, przysięgam!

- Czy mogę zaproponować pani coś do picia? Kawy? Może drinka?

Chrząknęłam cicho oczyszczając gardło. Ludzie święci! Co się ze mną dzieje?

- Dziękuję, mecenasie, ale nie piję kawy, a za drinka podziękuję. Przyjechałam samochodem.

- Może wody?

A może ostatnia wieczerza i nocleg? Jeszcze chwila i zacznę zgrzytać zębami.

- Za wodę również podziękuję, czy możemy już zacząć? Mam jeszcze jedno spotkanie, więc nie traćmy czasu – zaproponowałam z uśmiechem, czując nieprzyjemne ściskanie w dołku.

Zacisnął szczeki, a jego oczy rozbłysły gniewnie. Czekałam aż coś jeszcze powie, ale on przez chwilę patrzył mi w oczy, tym zimnym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, po czym odwrócił się i sięgnął po leżącą na wierzchu teczkę. Marynarka napięła się na szerokich plecach, a szum jedwabnej koszuli ocierającej się o ukryte pod nią ciało wywołały dreszcz przesuwający się po moim kręgosłupie.

Serce podskoczyło aż do gardła.

- Jak pani sobie życzy. Proszę bardzo, to jest odpowiedź mojego klienta. Odnoszę ważenie, że z niecierpliwością oczekiwała pani na te dokumenty.

Prawie wyrwałam z rąk dokumenty, i pochylając głowę od razu zaczęłam czytać. Im szybciej skończę, tym szybciej będę mogła stąd wyjść, bo chyba popełniłam cholerny błąd przychodząc sama. Nie spodziewałam się tego jak bardzo moje zdradzieckie ciało zareaguje na tego mężczyznę.

Spokój i rozwaga, Arii, powtarzałam sobie skupiając uwagę na trzymanym w dłoni oficjalnym prawniczym dokumencie. Niestety z każdym przeczytanym zdaniem moja irytacja wzrastała, ponieważ to co zaproponował de la Hoja jest nie do przyjęcia. Nawet nie muszę pytać się Lucy. Wiem, że za nic nie zgodzi się na to wszystko.

A dalej? Po cholerę mi te wszystkie informacje o majątku firmowym i osobistym, nie mówiąc już o wszystkich danych dotyczących dochodów z ostatnich sześciu lat? Co ja, komornik?

Czułam na sobie spojrzenie Rafaela. Jego wzrok przewiercał mnie na wylot, a każda partia mojego ciała, na którą spojrzał od razu stawała w ogniu. Za blisko mnie siedział, za mocno czułam jego zapach i ciepło umięśnionego ciała. Poruszał się co chwila, a ciepły oddech owiewał moje włosy, gdy z pochyloną głową starałam się dalej ignorować jego obecność.

- Przepraszam, czy mogłabym skorzystać z pańskiego biurka? Chciałabym od razu nanieść kilka uwag, co do których Lucy absolutnie nie wyrazi zgody - kończąc podniosłam na niego wzrok.

Przez chwilę pomyślałam, że powinnam pod byle jakim pretekstem przerwać to spotkanie. Nie wiem... Migrena, biegunka... Nawet poród byłby doskonałym wytłumaczeniem. A potem każde jedno spotkanie odbywać w formie wideokonferencji. Mógłby wrócić do Nowego Jorku i zapomnieć o wszystkim. Cholera! Tyle, że dalej musiałabym patrzeć na niego, albo słuchać głębokiego głosu, który wprawiał w drżenie wszystkie moje mięśnie. To cholernie żenujące, że siedząc obok faceta, którego tak w rzeczywistości cholernie nie znoszę, nie myślę o niczym więcej tylko o tym pieprzonym tatuażu i chęci zdarcia z niego tego diabelskiego garnituru.

- Ależ proszę się nie krępować – poderwał się z miejsca i pochylając nade mną z uśmiechem wyciągnął do mnie dłoń.

Chryste Panie i wszyscy mieszkańcy twojej niebieskiej chawiry! Uśmiechnął się! Nie skrzywił ust, nie wygiął jednego kącika... Pełny, cudowny uśmiech z pieprzonymi dołeczkami w policzkach. Nie maleńkie dziurki, ale długie podłużne seksowne bruzdy, które sprawiły, że wyglądał jak seks na patyku. Do wylizania...

Mokro... Mokro... Toniemy, Arii!

Zamrugałam powiekami i zanim pomyślałam nad tym co robię, moja dłoń znalazła się w ciepłym uścisku męskich palców. Rafael pomógł mi wstać i znowu poczułam na plecach jego dłoń.

Jasna cholera, nie podobało mi się jego zachowanie, na kilometr trąca jakimś wrednym planem. Dlaczego się uśmiecha? Dlaczego, do jasnej cholery, ciągle mnie dotyka? Usiadłam w miękkim fotelu i próbując odgrodzić się od niego, przysunęłam się do biurka, gdy nagle Rafael pochylił się nade mną.

- Jest pani znacznie niższa ode mnie. Pomogę ustawić fotel w wygodniejszej dla pani wzrostu wysokości.

Poczułam jego oddech na udach, gdy próbując skorygować ustawienie fotela, pochylił się nade mną. Mruczał coś do siebie i nagle klęknął przede mną na jedno kolano policzkiem muskając moje udo. Z wrażenia aż cofnęłam się gwałtownie do tyłu łapiąc oddech, a spódniczka rozchyliła się w rozcięciu ukazując kawałek pończochy i uda. Prosto przed jego oczami.

Oboje znieruchomieliśmy. Ja zaskoczona jego zachowaniem, on widokiem moich pończoch. Jego ręka, jakby bez udziału woli skierowała się do rozcięcia i palcem zaczął gładzić delikatną koronkę. Gdy musnął nagą skórę widoczną powyżej, o mało co a nie wyskoczyłam z nieszczęsnego fotela.

- Rafaelu, co pan robi? - mój zachrypnięty głos przerwał wędrówkę jego palców po moim udzie. Mężczyzna powoli podniósł na mnie swój nieprzytomny wzrok.

Dobry Boże, na jego twarzy zobaczyłam czystą, obezwładniającą żądzę. Niebieskie oczy jarzyły się takim ogniem, że boję się, iż za chwilę spłonę w tych płomieniach. Oddychał chrapliwie przez uchylone usta, pożerając mnie rozpalonym wzrokiem. Nagle Rafael zerwał się z podłogi i przeczesując włosy trzęsącą się dłonią cofnął o krok.

- Przepraszam, lady Russell... To było...- nie był w stanie dokończyć.

Odwrócił się w stronę barku pod ścianą, nalał sobie solidną porcję bursztynowego płynu, po czym wychylił jednych haustem zaciskając palce na szkle.

- Proszę sobie nie przeszkadzać, pani mecenas – rzucił nawet na mnie nie patrząc. - Zostawię panią na chwilkę, muszę... - po czym prawie wybiegł z własnego gabinetu.

Siedziałam jak przymurowana do tego nieszczęsnego mebla i nie mogłam zebrać myśli. Przyznaję, że do tej pory robiłam wszystko, żeby wyprowadzić go z równowagi, chciałam przekonać się, czy w którymś momencie ta jego słynna lodowa zbroja nie pęknie.

Prowokowałam go od pierwszego spotkania, ale nawet przez chwilę nie spodziewałam się, że może dojść do takiej sytuacji, jaka miała miejsce przed chwilą. Jeżeli zaraz stąd nie wyjdę może dojść do czegoś, czego oboje będziemy później żałować.

Oparłam głowę o biurko i zaciskając mięśnie ud starałam się opanować własne ciało.

Ogień i lód?

To może nas zniszczyć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro