Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Parzący lód...

Arii...

Gdybym mogła odwołać tę cholerną podwójną niby randkę, zrobiłabym to bez wahania. W tej chwili użeranie się z bandą pieprzonych dziennikarzy nie stało na szczycie moich marzeń. Byłam roztargniona jak nigdy wcześniej i tak wściekła na siebie, że najchętniej usiadłabym gdzieś w kącie i zapiła własną głupotę butelką dobrej tequili.

Jednak, skoro ten cudownie denny pomysł wyszedł ode mnie, jak na gorącą laskę idącą na spotkanie z równie gorącym facetem, pozwoliłam Cruzowi otworzyć drzwi i pomóc mi przy wysiadaniu z auta. Gwoli ścisłości... Kolejny Aston Martin, tym razem czarny jak najczarniejsza noc. Co facetów ciągnie do takich drogich zabawek, dalibóg nie mam pojęcia. Ale, jak przełożymy to nasz babski sposób, to faktycznie, niech sobie już kupują takie fury i trzymają w garażu. Więcej miejsca na naszą garderobę.

Cichy szum migawek aparatów fotograficznych sprawił, że uśmiechnęłam się do Cruza wchodząc w tryb imprezowej laski i mijając dziennikarzy, z dłonią Cruza na moim biodrze pozwoliłam wprowadzić się do restauracji.

Chciało mi się śmiać z nieszczęśliwej miny mojego francuskiego towarzysza. Dosłownie wyglądał, jakby miał zaraz puścić pawia na wyszorowane na połysk deski jednej z najlepszych restauracji w Edynburgu. Mogłam oczywiście zasugerować Number One w hotelu Balmoral, ale zamieszanie na głównej ulicy w mieście spowodowane pojawieniem się prasy to ostatnie, czego w tej chwili potrzebujemy.

Restauracja Dine na Cambridge Street, spełniała nasze wymagania odnośnie odpowiedniego zainteresowania prasy. Wciąż w centrum miasta, a jednak spokojniej niż przy Princes Street. Chodnik na tyle szeroki, aby pomieścić kilku dziennikarzy, którym w dyskretny sposób dałam znać o ustawce. Rzucili się na temat, który w ostatnich tygodniach podkręcał temperaturę na całym świecie. Wystarczy wspomnieć, że przy stoliku właśnie usiadła najpiękniejsza kobieta na świecie, była top hot modelka i według ostatnich plotek, przyszła pani Navarro.

Mroczny i seksowny jak sam diabeł, Raul wpatrywał się w swoją rudowłosą towarzyszkę jak zakochany kundel, spijając z jej ust każde słowo i oddech.

Przewróciłam oczami parskając dyskretnie śmiechem.

- Aż tak nie musisz się wczuwać, przystojniaku.

- Staram się jak mogę – mruknął poprawiając się na krześle. – Kurewsko nie znoszę dziennikarzy.

Czarne oczy błysnęły i przez chwilę znowu zobaczyłam w ich głębi ten wyjątkowy wyraz, gdy Raul myślał o Gabi.

Zapytacie zapewne, dlaczego w ogóle doszło do tego, że razem z Cruzem oraz Lucy i Raulem, znaleźliśmy się w tej restauracji.

To jeden z moich genialnych pomysłów.

Kiedy zorientowaliśmy się, że Gabi została porwana przez swojego ojczyma, Michaela Rostova, dowiedzieliśmy się również, że nasz klub był od dłuższego czasu obserwowany. Znaczyło to, że stary Rostov znał każdy nasz ruch. Niestety, jak się okazało, Raul ma na pieńku z ojczymem Gabi, dlatego dla jej bezpieczeństwa musimy udawać, że obecność Raula związana jest z Lucy. Sprawa o tyle prosta, że już jakiś czas temu prasa wysmażyła jakiś durny artykuł o ich rzekomym romansie.

Lucy nie sprostowała sprawy, podchodząc do niej z należnym olewatorskim spokojem. Teraz nam się to przydało, bo chociaż Lucy nie pracuje już jako modelka, jej osoba w dalszym ciągu budzi żywe zainteresowanie mediów. Mamy pewność, że jutro znowu ukażą się ich zdjęcia z dzisiejszej kolacji, a ich romans będzie szeroko omawiany publicznie. W tym samym czasie ludzie Raula i Cruza szukają Gabi, o czym zupełnie nie ma pojęcia Rostov. Podjęliśmy się tej gry dla dobra Gabi, bo nic nie jest ważniejsze, niż odnalezienie jej całej i zdrowej.

Przyszło mi do głowy pytanie, mówiąc szczerze więcej niż raz, kim tak naprawdę są Raul i Cruz. Ten ich biznes z seksklubami nie daje aż takiej władzy, a ewidentnie takową posiadają. Wystarczy spojrzeć jak zachowują się ich ludzie. Niby ochroniarze, ale śmierdzi mi tu wojskowymi. Nasi nie są lepsi. Prawie salutują trzaskając piętami, gdy na horyzoncie pojawi się jeden z drugim.

Wyjaśniałoby to również to, dlaczego Cruz dostał tak dalece idące prawo rozkazywania naszymi ludźmi, w tym Rossem i Jackiem, gdy Dani szalała niedawno w Paryżu. Musiał wejść w układy z Panem M, przez co nasz spokojny aniołek mało nie spalił starego arystokratycznego miasta.

A to o mnie mówią, że jestem niebezpieczna i nieprzewidywalna!

Swoją drogą, jak już znajdziemy naszą Gabi, koniecznie będziemy musiały wykorzystać te karty VIP, które sprezentował nam Raul. Z chęcią ponownie pobawiłabym się w ich edynburskim klubie 'Maska', bo za pierwszym razem zabawę zepsuł nam napalony Kolumbijczyk.

- Masz taką minę, że boję się nawet zapytać, co się zalęgło w tej twojej mądrej główce – mruknął Cruz rozglądając się po wnętrzu restauracji.

Zjedliśmy już przepyszna kolację, a teraz czekaliśmy na nasze desery i drinki.

Podążyłam za wzrokiem Cruza, podziwiając cudowny wystrój. Na środku rosło w wielkiej donicy drzewo. Może nie jakiejś spektakularnej wielkości, ale wystarczająco wysokie, aby sprawiać wrażenie na gościach. Wysokie gałęzie dotykały sufitu pomalowanego na kolor nocnego nieba i jak gwiazdami, rozświetlonego wbudowanymi punktowymi światełkami.

Co najbardziej zachwycało, to wielka okrągła dziura w suficie, dokładnie nad koroną drzewa podświetlona od góry. Efekt był piorunujący.

- Zastanawiam się, jak zareaguje de la Hoja na jutrzejsze wydanie brukowców – wyszeptałam patrząc ponad ramieniem Cruza, na szepczących Lucy i Raula.

- Wiesz, skarbie... Chyba nie będzie musiał czekać do jutra, żeby dowiedzieć się o tym.

- Co?

Cruz zbliżył się do mnie szepcząc w moje ramię. Rasowy podrywacz, pomyślałam ukrywając uśmiech. Pewnie jakiś dziennikarz właśnie podstępem wbił się do restauracji. Położyłam dłoń na ramieniu Cruza, przesuwając długimi paznokciami wzdłuż ramienia.

- Ten cały prawniczy gnojek właśnie przyszedł.

W pierwszej chwili zupełnie nie zrozumiałam, o czym Cruz mówi. Uniosłam wzrok, patrząc na szelmowskie srebrne oczy, który błysnęły gdzieś ponad moim ramieniem. Przesunęłam się na krześle, pozwalając aby sukienka nieco odsłoniła moje nogi i spojrzałam w stronę wejścia.

Rafael Sato... Ubrany w ciemny wieczorowy garnitur i białą koszulę zwracał na siebie uwagę wszystkich obecnych w sali, na równi z towarzyszącą mu kobietą. Nawet widziałam jej twarz dzisiaj rano. To prezenterka wiadomości telewizyjnych, Tamara Wilson. Co on tu robi, u licha? Nie wierzę w przypadki, a przynajmniej nie tego rodzaju, bo szansa na spotkanie go w jednej z kilkuset restauracji w mieście powinna być zerowa. To tak, jakby wygrać na loterii nie wysyłając kuponu.

- Jest tu ten prawnik twojego męża, Lucy – powiedziałam przyciszonym głosem pochylając się nad stołem. – Jak na sesji, kochana – poradziłam widząc jak zesztywniała na krześle.

Wtedy to poczułam... Ten lodowaty podmuch czystej zmarzliny, sunący po moim ramieniu, biodrze, aż do skraju krótkiej sukienki, odsłaniającej moje nogi. Spojrzałam na niego w chwili, gdy uniósł wzrok. Jego niebieskie oczy pociemniały, gdy obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem najpierw Raula, który w międzyczasie położył ramię za plecami Lucy i delikatnie gładził jej nagie ramiona, a następnie Cruza, który siedział koło mnie, trzymając ramię na oparciu mojego krzesła.

Z daleka widziałam jak jego oczy gwałtownie pociemniały, a na twarzy pojawiła się maska. Czysty śmiertelny lód...

- No chyba sobie jaja robi – warknęłam zaciskając palce.

Hostessa podeszła właśnie do Rafaela i jego partnerki, która wyginając się w każdą stronę zaprezentowała wszystkim swoje implanty. Restauracja może i nie należała do tych najdroższych, gdzie za samo wejście pod dach musisz człowieku płacić haracz, ale zawsze można spotkać w takim miejscu interesujące osoby. Nie mam na myśli oczywiście japońskiego gada, który kiwnął głową, wyraźnie wskazując wolny stolik.

Stolik, który stał obok naszego! A dokładniej mówiąc, zaraz za moimi plecami...

- Dobry wieczór, señora de la Hoja. Miło mi panią ponownie widzieć – zapach tej cholernej bergamotki z nutą cytryny wypełnił powietrze, gdy w drodze do swojego stolika, mecenas zatrzymał się obok nas. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmieszkiem, wkładając dłoń do kieszeni spodni. - O i jest lady Russell. Widzę, że tym razem postanowiła pani ubrać coś więcej niż bieliznę.

Proszę państwa! Smoczysko przemówiło! Delikatnie mówiąc, wbiło mnie w siedzenie. Tak bezczelny komentarz wygłoszony publicznie sugerował, że widział mnie co najmniej nago. Odetchnęłam głęboko, starając się nie wbić mu w dupę widelca, ale nie mogę obiecać, że się opanuję, jeżeli dalej będzie mnie obrażał.

Towarzysząca mu kobieta obrzuciła mnie i Lucy spojrzeniem pełnym pogardy, ale widząc Raula i Cruza jej ciało nabrało miękkości. Ożesz ty w mordę! Ależ sobie znalazł towarzyszkę... Jeszcze nie dał jej nic zjeść, a ona już szuka kolejnego na jego miejsce. Albo kolejnych i zaczyna strzelać w ich stronę zalotnymi spojrzeniami, wstrętna lafirynda.

Obydwoje mnie wkurzyli swoim zachowaniem, ale jestem damą, oczywiście tylko wtedy, gdy mam na to ochotę, więc nie sprowokują mnie do niewłaściwego zachowania. Uśmiechnęłam się miło, jakby komentarz Rafaela dotyczył pogody.

- Witam mecenasie, widzę, że lubi pan europejską kuchnię. Muszę pochwalić pana gust w wyborze restauracji - mój ton sugeruje, że wybór partnerki już taki nie jest. - O ile się orientuję, panowie się jeszcze nie znają, a przynajmniej nie oficjalnie. Cruza Moreau już pan widział kilka dni temu, a to jest Raul Navarro. Panowie, przedstawiam wam mecenasa Rafaela Sato z Nowego Jorku, który jest prawnikiem pana de la Hoja.

Tak jak się tego spodziewałam, panowie nie podali sobie ręki, tylko kiwnęli oficjalnie głowami i w sumie to dobrze, bo wyglądają, jakby byli gotowi połamać sobie łapska. Rafael spojrzał na towarzyszącą mu kobietę. Ta wdzięczyła się do Raula i Cruza jak ulicznica, zdając sobie sprawę, kim są.

Show-biznes i telewizja to dno...

- Nie chcemy państwa dłużej zatrzymywać - mój komentarz był kulturalnym sygnałem, że nie życzymy sobie ich obecności i żeby poszli w diabły.

Mój wróg i prześladowca zrozumiał aluzję i strzelił mi niebieską błyskawicą po oczach, czym absolutnie się nie przejęłam, bo mam zamiar zaraz mu dowalić. Gdy odwracał się już od naszego stolika podniosłam rękę, jakbym coś sobie przypomniała, a on widząc mój gest zatrzymał się.

– A, i chociaż nie powinno to pana interesować, mecenasie, to chciałabym wyjaśnić jedną sprawę. Bieliznę noszę tylko i wyłącznie w domu, na specjalne okazje - i odwróciłam się do niego plecami.

Czułam, że stojąc za mną wbija wściekłe niebieskie spojrzenie w moje nagie plecy. Gdyby nie klimatyzacja na bank byłyby teraz pokryte szronem. Gdy łaskawie postanowił dołączyć do swojej towarzyszki, wypuściłam wstrzymywane powietrze. Lucy nie wytrzymał parskając śmiechem.

- To było nieuprzejme, aniele...

- Nieuprzejmie to by było, gdybym kazała mu spierdalać – mruknęłam pod nosem, ale oczywiście Cruz usłyszał mnie wyraźnie.

- Ariela, nie wiem w co ty pogrywasz z tym gościem, ale radzę ci uważać na niego – wygłosił swoją złotą radę. - Nie wygląda mi na faceta, który pozwoli się tak traktować komukolwiek, a zwłaszcza kobiecie.

- Cruz ma rację, to niebezpieczny gnojek - Raul postanawia włączyć się do tematu, nadal obserwując Rafaela i jego towarzyszkę. – Nic dziwnego, skoro trzyma się z de la Hoja.

Wzdycham ciężko, bo wiem, że mają rację, ale jak mam wytłumaczyć im targające mnie w obecności tego mężczyzny emocje, kiedy sama nie rozumiem, co się ze mną dzieje?

Za każdym razem, gdy go widzę, moje ciało zaczyna żyć własnym życiem. Jestem zła na siebie, że nie potrafię zwalczyć tej fascynacji, jaką obudził we mnie Rafael, bo nie takiego mężczyzny szukałam przez całe życie.

Rafael Sato jest jak wyciosany z lodu kolos, zimny i nieustępliwy, i dlatego za każdym razem walczę z nim i samą sobą. Spojrzałam na wpatrujących się we mnie Lucy i Raula, a ich miny wyrażają jedno, że zaczynają się o mnie martwić. Zerknęłam na Cruza. No tak, on też podziela ich opinie, widzę to w skrzywieniu jego pięknie wykrojonych ust i psotnych ognikach w szarych oczach.

- A ty co się tak głupkowato krzywisz, Cruz? – mruknęłam i wznosząc oczy do sufitu przyznałam im rację. – Wiem, do cholery, kim jest ten człowiek. Takich jak on poznałam na pęczki, ale jeszcze nigdy żaden z nich nie wkurzał mnie jak Rafael Sato. Zanim skończy się ta cała sprawa, to albo jemu pęknie ten lodowy pancerz, albo będziecie musieli kupić dla mnie wielgachną zamrażarkę, gdzie wstawicie moje ciało, bo jak nic pan mecenas wziął sobie za punkt honoru zamrozić mnie tymi niebieskimi ślepiami - i zaczynamy się śmiać jak wariaci.

Na moich plecach pojawiła się gęsia skórka, nieomylny znak, że pan mecenas jest naprawdę wściekły.

- Przepraszam na chwilę – rzuciłam podnosząc tyłek z krzesła.

Lucy wstała razem ze mną i ramię w ramię poszłyśmy do toalety ścigane wzrokiem wszystkich gości. Kobiety patrzyły z jawną zazdrością, choć jak mi się wydaje, jedna z kelnerek zdecydowanie woli cipki niż fiutki, bo zapatrzyła się na Lucy tak, że prawie wpadła na ścianę.

Panowie natomiast właśnie uprawiali wirtualny seks z nami w roli głównej. Będę szczera... Może nie wyglądam jak rasowa modelka i przy Lucy mam kompleks kurdupla, no ale dajcie spokój, nawet faceci mają, a co dopiero ja? Ale nawet tak niepozorna dziewczyna jak ja może wzbudzić w mężczyznach zainteresowanie. To, że w swoim życiu trafiałam tylko na dupków to już nie moja wina. Ani tego, że mam niewyparzoną buzię. Ani tego, że każdy z nich szybciej zostałby świętym niż dostał się do moich majtek.

Jednym słowem... Niejeden by chciał, ale ja już niekoniecznie...

Obok mnie stanęła młoda dziewczyna, patrząc z niedowierzaniem na Lucy. Kolejna fanka, pomyślałam. Już chciałam dać Lucy znać i ewakuować się z toalety, gdy w otwartej torebce dziewczyny coś zwróciło moją uwagę, a złośliwy chochlik aż zatarł ręce z uciechy.

Wymieniłam z Lucy spojrzenia, uśmiechając się jak sam szatan. To będzie petarda, mili państwo!

- Słuchaj... Mam taki mały problem... - odezwałam się do dziewczyny. – Zapomniałam prezerwatyw, a randka gorąca jak nie wiem co – wzruszyłam ramionami. – Poratujesz?

Za kilka zdjęć z Lucy w scenerii restauracyjnej toalety, zostałam dumną posiadaczką paska gumek, które wsunęłam do torebki. Dziewczyna widziała nas wcześniej przy stoliku i wręczając mi taką ilość prezerwatyw rzuciła ze śmiechem, że nasze randki wyglądają na takich, którzy zdecydowanie wykorzystają wszystkie tej nocy.

Nie wnikam... To sprawa Dani i Cruza, a ja na trójkąty się nie piszę.

- Co ty kombinujesz, Russell? – parsknęła śmiechem Lucy.

- Fajerwerki, Romero – odpowiedziałam wracając przez salę do naszego stolika.

Słowo daję... Dzieki Bogu, że w szpikach potrafiłabym się wspinać na ośmiotysięcznik. Dla mnie pestka. Tak samo jak chodzenie po lodzie, w który zamieniła się drewniana podłoga. Kątem oka widziałam Rafaela, który wlepiał we mnie te swoje niebieskie ślepia, totalnie ignorując swoją towarzyszkę. Parzący lód...

W trakcie naszej nieobecności, na stoliku pojawił się nasz deser, a dla panów ruda przyjaciółka, ale nie mam na myśli Lucy. Cruzowi już lśniły oczy, gdy popijając z kryształowej szklaneczki patrzył jak idę w jego stronę.

Wiem, że to wszystko gra, ale dziewczyny... Ta Dani jest głupia jak but! Taki facet się marnuje. Tyle dobra wszelakiego...

Powiesiłam torebkę na oparciu i osunęłam się na swoje krzesło dotykając uda Cruza. Uśmiechnął się unosząc w górę brew i zerkając za moje plecy rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Sato.

W końcu inteligentny facet, pomyślałam. Ciekawe, czy nadąży za mną.

Spokojnie odwróciłam się i biorąc do ręki widelczyk wbiłam go w jeden z moich ulubionych deserów Sicky Toffee Puddnig, zagarniając kawałkiem czekoladowego ciasta gęsty sos. Przymknęłam oczy czując jak sos toffi atakuje moje kubeczki smakowe.

Dziewczyny... Czy to moja wina, że jęknęłam? Tak działa czekolada, a jak połączysz ją z tym przepysznym ciepłym ciastem i odrobiną lodów waniliowych, twoje kubeczki smakowe po prostu eksplodują w kulinarnym orgazmie.

No dobra! Może nieco przesadziłam z tym jękiem, ale wszystko dla dobra sprawy. Coś dziwnie długo przeciąga się sprawa z odpowiedzią da la Hoja, a im dłużej Sato oblega Edynburg, tym większe prawdopodobieństwo, że popełnię największy błąd w swoim życiu. Dla dobra sprawy i spokoju mojego libido, Sato powinien jak najszybciej znaleźć się w samolocie lecącym do Nowego Jorku, z miśkiem wbitym w paszport.

Goodbye and see you never...

Lucy patrzyła na mnie jak na kosmitkę, zerkając zaniepokojona w stronę mecenasa, który siedział dziwnie cicho, jak na jego gadzi wredny charakter. Jedynie temperatura zmieniła się w pieprzone tropiki.

Dobra, Cruz... Zobaczymy, czy podłapiesz...

Podsunęłam kawałek ciasta Cruzowi licząc w duchu, że nie okaże się uczulony na czekoladę. Wciąż z tym mrocznym wyrazem twarzy otworzył usta zbierając z widelczyka słodki deser. Uniosłam dłoń i kciukiem starłam odrobinę sosu z kącika jego ust, po czym włożyłam palec do swoich ust.

Wibrujący na mojej skórze odgłos warczenie postawił na baczność nawet moje sutki. O kurwa! Zamrugałam powiekami, czując na sobie wzrok Sato, który nie opuszczał moich pleców. Przyklejony do mojej skóry jak ten pieprzony sos toffi. Parzący...

- Cholera, Ariela... Igrasz z ogniem, mała - Cruz pochylił się nade mną chowając twarz w zgięciu szyi. – Ten sukinsyn wygląda, jakby chciał mnie zatłuc gołymi pięściami.

- A ty się boisz – próbowałam parsknąć śmiechem. – Pomyśl o tych milionach, które straciliście...

Cruz zaśmiał się kręcąc głową i spojrzał na milczącego Raula, wymieniając z nim męskie spojrzenie. No wiecie, takie po którym panowie dopijają alkohol, płacą rachunek i czym prędzej opuszczają miejsce publiczne, aby nie być posądzonym o czyny zakazane.

- Teraz nasza kolej, diablico. Gotowa?

- Zawsze – odpowiedziałam wstając.

Cruz podszedł do mnie kładąc zaborczo dłoń na moim biodrze, popychając lekko do przodu. W tym samym czasie Raul już stał obok Lucy, która patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Wyzwanie? Czy ona naprawdę myślała, że ja się nie odważę? Wyciągnęłam za siebie rękę zdejmując torebkę z oparcia.

Pech? No niekoniecznie... Zawartość torebki wysypała się na podłogę pod moimi stopami. Prawie zdziwiona nieoczekiwanym hałasem spojrzałam na bałagan, po czym z gracją tancerki osunęłam się wzdłuż nogi Cruza, zbierając swoje rzeczy, świadomie omijając jedną w szczególności.

Podniosłam w górę srebrny pasek, patrząc z zaciekawieniem na litery układające się w znaną na całym świecie firmę produkującą prezerwatywy. Czułam wrzące wściekłością niebieskie oczy Rafaela Sato przyklejone do mojej dłoni.

Wyprostowałam się z gumkami w zaciśniętych palcach. Jeżeli Cruz był zaskoczony nieoczekiwanym gadżetem, nie okazał tego w zupełności. Zaśmiał się tylko.

- Tylko tyle? Masz szczęście, skarbie. Mam cały zapas u siebie.

- No to prowadź...

Wychodząc z restauracji prawie nie oddychałam. Ani razu nie spojrzałam na Sato. Nie wiem dlaczego, ale czerpię jakąś dziwną przyjemność z wyprowadzania gościa z równowagi.

Nie jestem typem strachliwej niewiasty, ale chwilami nawet ja boję się samej siebie w tych utarczkach z mecenasem. Przesuwam granice, których nigdy nawet nie dotknęłam, czekając z zapartym tchem na to co on zrobi...

***

To już zaczyna przypominać prześladowanie, bo od kolacji, gdy spotkaliśmy Rafaela minęły dwa dni, a w tym czasie już kilka razy spotkałam go w najmniej oczekiwanych miejscach. Czy ten człowiek mnie śledzi?

Wczoraj rano poszłam pobiegać do parku, a po chwili pojawił się on. Biegł obok mnie, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami, przez co nie potrafiłam skupić się swoim biegu. Gdyby nie duma, już w chwili, gdy do moich płuc dotarł ten cholerny zapach jego perfum, odtrąbiłabym klasyczny odwrót na przeszeregowanie i jak tytułowy Forest Gump, krzyknęłabym: run, Arii, run!

Ale oczywiście nie ja... Zabijcie mnie, ale choćbym miała szorować zębami po alejkach, dotrwam do końca mojego biegu.

Kilka razy zauważyłam, jak mecenas oglądał się za siebie, wyczuwając za plecami obecność ochrony. Ciekawiło mnie co o tym myślał. Najpierw nasz klub i loft, naszpikowane ochroną i kamerami. Pewnie od razu dał znać swojemu czarciemu kumplowi o środkach bezpieczeństwa.

Twierdząc, że smoczysko mnie śledzi nie mam na myśli tylko tych kilku przypadków, gdy spotkałam go w siłowni, w restauracji, czy w pieprzonym parku. Przecież moje życie to jedno wielkie pasmo przypadków, prawda?

Wczoraj po południu na przykład, tankuję paliwo na stacji i kogo widzę przy sąsiednim dystrybutorze? Oczywiście srebrnego Aston Martina i jego niebieskookiego kierowcę. Potem był lunch z Dani w jednej z naszych ulubionych pizzerii i co? Okazało się, że Sato nagle zapłonął miłością do przysmaków Pizzy Express. Siedział kilka stolików dalej wlepiające we mnie te swoje lodowate ślepia.

Przypadek? Nie sądzę...

W co on pogrywa, do jasnej cholery? Próbuje wyprowadzić mnie z równowagi? Jeżeli tak, to ma duże szanse na to, bo moje nerwy są w rozsypce.

Raul z Cruzem wyjechali nagle, dostali jakieś informacje i chcą je sprawdzić osobiście. Boże, mam nadzieję, że tym razem trafią na ślad Gabi.

Tak więc, jeszcze jedno nieoczekiwane spotkanie z mecenasem, a drżyjcie narody, lady Ariela uwolni z łańcucha wściekłe psy wojny. Odpuściłam sobie poranny jogging, po co kusić licho, prawda.

Próbowałam właśnie pracować nad moim ostatnim zleceniem w wiejskiej posiadłości znajomego, gdy zadzwonił mój telefon. Raz, drugi, trzeci. W końcu postanawiam odebrać, bo przez głupie urządzenie nie byłam w stanie się skupić i jeszcze chwila a roztrzaskam je o ścianę.

- Ariela Russell – cisza po drugiej stronie. - Halo, kto mówi?

Brzmienie mojego głosu nie zachęca z całą pewnością do rozmowy i przez chwilę po drugiej stronie słuchawki słyszałam tylko oddech. Gdy w końcu słyszę głos, z wrażenia o mało co nie spadłam z krzesła.

- Dzień dobry, lady Russell. Z tej strony Rafael Sato.

Przez moment byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam skąd gadzina ma mój numer, po czym przypomniałam sobie, że dałam mu swoją wizytówkę. Dlaczego moja mama nie nauczyła mnie nie dawać nieznajomym swojego numeru? Miałam ochotę krzyczeć i tupać nogami. Dlaczego on nie daje mi spokoju? Nie dość, że łazi za mną to teraz zacznie dzwonić?

Jasny gwint, miałam dość Rafaela i wszystkich facetów jacy mnie wykurzają. Hymm, po namyśle stwierdziłam, że w zasadzie wkurza mnie tylko on, nawet więcej, bo przez niego nie mogę pracować i spać. Na jawie i we śnie wszędzie jest on, a moje głupie serce za każdym razem bije jak szalone i całe ciało ogarnia ogień pożądania. Czy to nie chore, że pragnę faceta, którego jednocześnie nie znoszę?

Potrzebuję terapii!

- Witam mecenasie, co słychać?

Postanowiłam być miła i słodka jak miód, choćby nie wiem, jak bardzo próbował wyprowadzić mnie z równowagi głupimi komentarzami, ale niech tylko wspomni coś o mojej bieliźnie, to ukatrupię gada na amen.

- Właśnie dostałem odpowiedź od Cristobala de la Hoja. Czy moglibyśmy się dzisiaj spotkać w moim biurze, powiedzmy o czwartej trzydzieści?

W końcu coś się zaczęło dziać w sprawie Lucy, bo to czekanie zaczynało być nieznośne. Teraz sprawa powinna ruszyć z kopyta, przynajmniej mam taką nadzieję.

- Oczywiście, mecenasie. Godzina mi pasuje, do zobaczenia - i naciskając czerwoną słuchawkę popadłam w zadumę.

Ciekawe co tym razem wymyśliło meksykańskie zło, żeby utrudnić życie biednej Lucy. Na razie nic jej nie powiem o spotkaniu, po co ma się dziewczyna niepotrzebnie stresować. W zamian postanowiłam, że podręczę mecenasa jeszcze trochę, tak dla zasady i żeby nie wyjść z wprawy. Coś za bardzo wkręcił się w temat mojej bielizny, więc postanowiłam tym razem zadbać o szyk i elegancję. Zerwałam się z fotela i zacierając z uciechy ręce spokojnie wjechałam na ostatnie piętro, gdzie mieściły się nasze lofty. Dziewczyn nie widziałam, ale to i lepiej. Może i Lucy dałaby się nabrać, ale niestety Dani ma jakiś wykrywacz kłamstw w tych przepastnych niebieskich oczach.

Przeglądając moją skromną, oczywiście moim zdaniem, garderobę biłam się z myślami...

Ciekawe, co podniesie ciśnienie sztywniakowi z Nowego Jorku?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro