Rozdział 37 - Rosyjska ruletka...
Rafael...
Nowy York...
Dosłownie rzygać mi się chce, gdy pomyślę o tym, że znowu muszę to zrobić. Niby cel uświęca środki i te inne bzdury, ale nagle dotarło do mnie, że za cholerę nie ma we mnie tej cierpliwości, z którą zawsze podchodziłem do życia. Logika i brak pośpiechu stały się moim największym wrogiem.
Chciałem już wrócić do Arieli. Kurwa! Dopiero teraz w pełni zrozumiałem wszystkie te uczucia, które zaciskały się na moim gardle za każdym pieprzonym razem, gdy jej nie widziałem. Pieprzona tęsknota... Wariowałem bez niej... Za dnia, o ile nie musiałem nigdzie wychodzić, obijałem się od ściany do ściany, zastanawiając się, czy rozsądnie będzie zadzwonić do niej. Choćby po to, żeby usłyszeć jej głos.
Jednak za każdym razem zdrowy rozsądek zwyciężał. Za nic na świecie nie narażę jej, bo gdyby coś się jej stało z rąk Roxany, albo któregoś z jej pomagierów, spaliłbym pieprzony świat szukając zemsty i sprawiedliwości.
Patrząc jak za oknami zapada zmrok przymknąłem na chwilę powieki i opierając czoło o zimną szybę oddychałem głęboko. Czas nieubłaganie zbliżał mnie do tej chwili, gdy znowu będę musiał to zrobić. Za każdym razem czułem się wręcz chory, ale gdy tylko w mojej głowie pojawiał się obraz złotych oczu, mimowolnie uśmiechałem się jak idiota.
Co ta mała wredota ze mną zrobiła... Pogodziłem się już z tym, że w jakiś sposób jestem przez nią słabszy. Ale ta słabość, którą czuję do niej i przez nią, daje mi jednocześnie taką, kurwa, siłę, że potrafiłbym zmierzyć się z cała armią pieprzonych najemników.
Od siedmiu dni jestem w Nowym Yorku, w penthousie Crista na Manhattanie. Pierdolony tydzień, w trakcie którego nic w zasadzie się nie wydarzyło. Nic, poza tym, że dwa dni po mnie przyleciała Roxana. Jej mieszkanie na 230 East 68th Street jest pod stała obserwacją. Nie chciałem zakładać podsłuchu czy też kamer, obawiając się, że Roxana może to odkryć, a przed sądem wykorzystać przeciwko mnie. Głupia nie jest, choć jej zachowanie i pieprzona obsesja, którą ma na moim punkcie jest więcej niż chora.
Jeszcze w samolocie do Nowego Yorku miałem czas, żeby opracować najlepszy plan. Kurewska rosyjska ruletka z jednym nabojem... Doszedłem do wniosku, że tym razem dopilnuję, aby trafiła do więzienia, a nie na oddział psychiatryczny. Roxana sama dała mi do ręki odpowiednią broń. Nie wiem jak to zrobiła, ale zbadali ją najlepsi specjaliści w kraju w zakresie psychiatrii. Orzekli, że jest całkowicie zdrowa i jako taka nie stanowi zagrożenia.
A skoro jest zdrowa, to nie pomoże jej nawet chwilowa niepoczytalność, gdyby chciała użyć przed sądem tego argumentu. Na ten argument mam wystarczającą ilość dowodów.
Tak jak się tego domyślałem, Roxana nie działa sama. Starszym mężczyzną, który pojawia się w jej mieszkaniu trzy razy w tygodniu jest nieszkodliwy. Po prostu, dorabia sobie do skromnej emerytury, zajmując się kilka godzin w tygodniu jej domem. Drugi z mężczyzn... Całe szaleństwo Roxany to ten facet. Ma niespełna dwadzieścia lat i gdyby nie inne rysy twarzy mógłby być moim bliźniakiem. Ma nawet podobny tatuaż na plecach. Nic więc dziwnego, że widząc go w łóżku, Ariela była przekonana, że to ja.
Drgnąłem słysząc dochodzące z korytarza spokojne kroki. Zacisnąłem zęby powstrzymując warknięcie, gdy stukot obcasów rozległ się za moimi plecami. Uniosłem wzrok spoglądając na odbicie kobiecej sylwetki w szybie. Ile jeszcze?
- Gotowy?
- Jak cholera – warknąłem odwracając się.
Jak zwykle miała na sobie seksowną sukienkę opinającą jej gibkie ciało, tym razem w kolorze kremowym, a długie nogi oplecione paskami złotych szpilek, na które po prostu nie mogłem patrzeć!
- Masz wszystko? - zapytałem wkładając ręce do kieszeni materiałowych spodni.
- Nie martw się – zaśmiała się puszczając mi oczko. – Mam.
- Nie martwię się, tylko mam dość tej pieprzonej sytuacji – mruknąłem mijając kobietę. Z oparcia sofy za jej plecami wziąłem marynarkę i biorąc ostatni głęboki oddech spojrzałem na dziewczynę.
- Samochód czeka. Jeżeli jesteś gotowa...
Uśmiechając się do mnie minęła mnie, łagodnie kołysząc biodrami. Nie uważam, że robi to po to, aby mnie sprowokować. Zna zasady i dokładnie wie, czego od niej oczekuję. Ponoć jest najlepsza, ale co ja tam mogę o tym wiedzieć? Nigdy wcześniej nie musiałem korzystać z takich usług, więc raczej zadowolę się opinią innych.
To szósty wieczór i noc, którą spędzę poza apartamentem. Za każdym razem odgrywamy ten sam schemat. Jedziemy razem, najpierw kolacja w jakieś modnej i drogiej restauracji. Potem jedziemy do klubu, a nad ranem wracamy do penthousu. Razem...
Oficjalnie jestem w związku, co potwierdzają liczne zdjęcia w prasie i w Internecie. Błagam Boga, licząc jednocześnie na zdrowy rozsądek Raula i Cruza, że utrzymają Arielę z dala od tych informacji. Jeżeli się o tym dowie... Kurwa! Nawet nie chcę sobie tego wyobrazić.
Dzisiejszy wieczór jest jakiś dziwny już od samego początku. Pomijam fakt, że za chuja nie miałem ochoty ruszyć się z domu. Nie wiem, może jestem już tym zmęczony? To czekanie, aż Roxana w końcu wykona pierwszy ruch wykańcza mnie psychicznie. Ileż można czekać?
Czuję się jak pierdolony klaun na przedstawieniu. Uśmiecham się na zawołanie, trzymając na twarzy maskę zajebiście szczęśliwego faceta, a jedyne, o czym marzę to patrzeć w śliczne oczy mojej małej lady...
Po trzech godzinach pieprzenia o niczym nad głodowymi porcjami, za które kupiłbym obiad dla czteroosobowej rodziny i to na cały tydzień, wstałem podając ramię towarzyszącej mi kobiecie. Uniosła twarz do góry, uśmiechając się do mnie. W jej wzroku zobaczyłem upomnienie... Odpowiedziałem kolejnym grymasem szczęśliwości i kładąc zaborczo dłoń na jej biodrze ruszyliśmy do wyjścia, odprowadzani spojrzeniami.
Stojąc na zewnątrz i czekając, aż podjedzie nasz samochód, poczułem jak w kieszeni spodni zaczyna wibrować mój telefon. Auto właśnie podjechało. Podszedłem bliżej i przytrzymując drzwi czekałem, aż kobieta zajmie miejsce w środku. Drugą ręką wyciągnąłem wciąż dzwoniący telefon. Odebrałem przyciskając do ucha.
- Co jest?
- Wymknęła się – usłyszałem po drugiej stronie zdyszany męski głos. – Jedziemy do...
Szarpnąłem głową słysząc za sobą uderzenia stóp o chodnik. Odwróciłem się i w tej samej chwili szczupła postać okryta męską bluzą z kapturem znalazła się obok mnie. Spojrzałem w dół...
- Zawsze będziesz należał do mnie...
Zachłysnąłem się powietrzem czując ostre szarpnięcie w prawym boku i gorącą krew wypływającą z rany. Zdezorientowany spojrzałem na tkwiący w moim boku nóż, rejestrując dużą czarną rękojeść...
- Kurwa!
Osunąłem się na chodnik, w kałużę czerwonej krwi. Pociemniało mi w oczach, a dzikie pulsowanie w uszach zagłuszało hałas dookoła mnie...
Suka, dźgnęła mnie jebanym nożem, pomyślałem upadając...
***
Ari...
Chodzę, jem, oddycham, rozmawiam i udaję, że wszystko jest w porządku. Nie uśmiecham się, bo nie mam powodów do radości, nie śpię, bo w snach przychodzi ON. Nie żyję, bo bez NIEGO życie jest piekłem. Czuję się pusta i bezużyteczna, jak rozbita szklanka. Tak w zasadzie to chyba tylko jakimś cudem jeszcze nie rozpadłam się na kawałki, choć z każdym dniem zbliżam się do tego momentu. Boże, mam nadzieję, że nie wydarzy się nic więcej, bo następnej katastrofy po prostu nie przeżyję.
Cała ta akcja dziewczyn miała mi uświadomić kilka rzeczy. Zawsze wam powtarzam, że nie jestem blondynką, choć co innego może sugerować kolor moich włosów. Poza tym, znam te trzy diablice i doskonale wiedziałam, dlaczego to zrobiły. Nie od razu i musiało upłynąć trochę czasu, aż pozbierałam się na tyle, żeby schować urażoną dumę do kieszeni i spokojnie wszystko przemyśleć.
Miały rację... Uczepiłam się tego, jak cholernie źle się czuję po tym co zrobił Rafael. Tego co powiedziała Sylvia, czy Roxana... Nieważne. Chciałam wierzyć w te wszystkie słowa, w to, że Rafaelowi chodziło tylko o zemstę, bo za cholerę nie radziłam sobie z uczuciami.
Nie znam się na miłości. Widzę ją, gdy patrzę na Gabi i Dani, nawet na Lucy, choć ona jest chyba jeszcze gorsza w radzeniu sobie z tym niż ja. Widzę i za cholerę nie potrafię zrozumieć, dlaczego taki mężczyzna jak Rafael mógł poczuć coś do takiej dziewczyny jak ja. Bądźmy szczere...
Znamy się tyle co nic. Od początku kłóciliśmy się o wszystko, to znaczy ja skakałam Rafaelowi do oczu, a on to dzielenie znosił, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Pozbawienie go kontroli stało się dla mnie dziejową misją i nie cofnęłam się przed niczym.
Jak mógł mnie pokochać? Czy nawet polubić?
Poza dziewczynami nie miałam nikogo... Nawet rodzice mnie nie kochali, więc co ja tam mogę wiedzieć o tej całej miłości? Powiem wam co...
Miłość rani. Cholernie mocno. Boli cię dosłownie wszystko. Serce, ciało, dusza... W takich chwilach przeklinasz miłość i osobę, którą kochasz, a za chwilę oddałabyś za nią życie. Wystawiasz się na cel, przyjmując na siebie wszystko. Złe słowa, nienawiść i trzy tysiące funtów... Jest może łez, płacz od rana do nocy i bezsens istnienia, z którym zmagasz się każdego dnia.
Próżnia, w której poza tęsknotą jest tylko ta cholerna miłość...
I możecie być pewne... Wystarczy, że ta miłość wyciągnie do ciebie rękę i uśmiechnie się obdarowując cię dwoma pieprzonymi dołeczkami i wybaczysz wszystko. Do następnego razu. Do kolejnego... i jeszcze jednego... Aż nie zostanie z ciebie zupełnie nic.
Tak jak ze mnie, gdy Rafel odszedł ponad tydzień temu.
Miałam rację... To było ostateczne pożegnanie.
Godzinami analizowałam naszą ostatnią rozmowę i choć wciąż trudno mi w to uwierzyć, słowa Rafaela brzmiały prawdziwie. A jeżeli tak było, znaczyć mogło to tylko jedno. Mój japoński smok jako dziecko był molestowany przez własną macochę.
Czy mam rację, czy tylko dopisuję krwawy scenariusz do jego historii? Wiem, że zarówno Raul, Cruz i Cristobal wiedzą więcej niż powiedzieli, ale żaden z nich nie chce zdradzić przeszłości Rafaela. Szczególnie ten ostatni, znają się przecież od wielu lat, są przyjaciółmi.
Od kilku dni mam wrażenie, że Raul z Cruzem mieszkają w naszym apartamencie. Cristobal zniknął jeszcze tego samego dnia co Rafael, ale tych dwóch ciągle kręci się po salonie, jakby nie mieli własnych spraw i obserwują. Czuję ich pytające i zaniepokojone spojrzenia, śledzą każdy mój ruch... Gdybym nie była tak skupiona na własnym bólu pewnie starałabym się ich pogonić.
Moje aniołki zostawiły mnie w spokoju, wiedząc, że tylko czas pomoże mi uporać się z tym wszystkim. Odmierzam własne siły tak, aby przetrwać kolejny dzień, spędzając jak najwięcej czasu w pracowni i udając szalenie zajętą. Tylko to trzyma mnie jeszcze w jako takim stanie.
Tym bardziej, że nasze motory stoją na przysłowiowych kołkach. Nienawidzę elektroniki, słowo daję. Wystarczy jakaś mała pierdoła i dupa... Po tym jak dziewczyny dały mi popalić chciałam przewietrzyć swoje poplątane myśli. Złośliwość rzeczy martwych, bo nasze maszyny mają jakąś wadę silnika, czy coś w ten deseń i nie mają dostatecznej mocy, żeby rozwinąć prędkość. Nie mam zamiaru poruszać się jak na wózku golfowym, więc z bólem serca zawiesiłam chwilowo kask na kołku. Jak na razie zajmują się nimi mechanicy, ale kiedy znajdą usterkę, nikt nie wie...
Przeglądając papiery na biurku, przez przypadek znalazłam dokumenty rozwodowe Lucy. Całkiem zapomniałam o gotowym już wniosku, który wciąż czeka na właściwą chwilę. Odsuwając na bok wspomnienia zdałam sobie sprawę, że ostatnio Lucy i Cristobal jakby się do siebie zbliżyli. Ona nie warczy na niego jak na listonosza, a on bezustannie szuka z nią kontaktu, nie tylko wzrokowego.
Pamiętam jak niedawno siedzieli obok siebie na kanapie dotykając się ramionami. Jeżeli cokolwiek dobrego miało się zdarzyć w tym pierdolniku, w jakim się znajdujemy, to chciałabym, żeby właśnie im. Ponad dziesięć lat miłości, w tym sześć lat pustego małżeństwa i wzajemnych oskarżeń. Marnujemy tak dużo czasu na walkę, a przecież wystarczy czasami jedna chwila, jedno spotkanie czy dotyk, żeby być pewnym, że właśnie bez tej osoby jesteśmy niekompletni, wybrakowani...
Może ten dokument, pomyślałam chowając go do szuflady, nie będzie już potrzebny? Włożyłam resztę potrzebnych mi dzisiaj dokumentów do teczki. Miałam umówione spotkanie. Obiecany ślubny prezent dla Nathana i Katy, którzy wrócili właśnie z podroży poślubnej. Mam nadzieję, że moje projekty spodobają się im i będzie można ruszyć z remontem ich nowego domu tak, aby już na święta mieli swój odnowiony kawałek raju.
Zabrałam ciepłą kurtkę, ponieważ wieczory bywały już chłodne, a z pewnością wrócę bardzo późno. Nie miałam zamiaru się śpieszyć. W nasze życie wkradła się rutyna, przed którą uciekałam jak najdalej. Zjechałam windą i nawet nie byłam zaskoczona widokiem Pana M.
- Lady Arielo. Ross czeka już w samochodzie.
Zarzuciłam na ramię moją wielką torbę, w którą upchnęłam wszystkie projekty i rysunki, i spojrzałam na szefa naszej ochrony.
- Jesteś pewien, że nie potrzebujesz go dzisiaj? – zapytałam po raz kolejny.
Nie chciałam robić zamieszania, a przecież Ross miał inne swoje obowiązki. Już i tak było mi cholernie głupio, że wciągnęłam go w moją walkę z Rafaelem. Prasa wciąż za nami chodziła, co robiło się naprawdę kłopotliwe, szczególnie dla Rossa.
– Wrócimy dopiero późnym wieczorem. Mogę wziąć auto i sama prowadzić.
- Nie ma mowy, lady Arielo, tym bardziej, że nie jest pani w stanie podać mi dokładnej godziny powrotu. Będę spokojniejszy, jeżeli Ross będzie pani towarzyszył. A o resztę proszę się nie martwić. Nasi goście z Kolumbii wciąż są na posterunku.
Tak samo jak ich dwaj szefowie, pomyślałam, gdy wychodząc na zewnątrz zauważyłam zaparkowane pod klubem samochody Raula i Cruza. Tych dwóch w nosie ma ekologię i nie dość, że jeżdżą wielkimi jak czołgi samochodami, które pożerają wielkie beczki paliwa, to zamiast przesiąść się w jeden, kursują każdy swoim.
Moja osobista opinia jest taka, że trudno byłoby utrzymać pozycję samca alfa, siedząc na fotelu pasażera i dając innemu samcowi przejąć kontrolę. Panowie zapewne przyjechali jak zwykle około południa. Nie widziałam się z nimi. Od jakiegoś czasu mam problemy ze spaniem, dlatego wolę spędzić poranki pracowicie, niż przekładać się z boku na bok, waląc pięścią w poduszkę. Przeniesienie się na trzecie piętro stało się przykrą koniecznością, o ile nie chciałam mieć na karku wściekłych dziewczyn.
Machnęłam Malcolmowi i nie oglądając się za siebie wsiadłam do czekającego na mnie SUV- a.
- Cześć, Ross - w ciągu minionych tygodni bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Ross był i zawsze będzie kimś szczególnym dla mnie. Pomoc, jaką bezinteresownie mi zaoferował była bezcenna. Jestem nawet w stanie wybaczyć mu kolaborację z Cruzem. Chyba... – Nie znudziło ci się jeszcze niańczenie naszej czwórki?
- W żadnym razie – zaśmiał się cicho patrząc na mnie z uwagą. – We cztery robicie więcej zamieszania niż najgorsi kibole na meczu. Poza tym, gdzie znajdę lepszą robotę?
- Niech pomyślę... Może w sklepie z pamiątkami? Cisza, spokój i żadnych niespodziewanych akcji. Nic tylko czekać na emeryturę.
- Jasne, a na starość będę opowiadał wnukom o ekscytującym życiu sprzedawcy pocztówek – Ross sprawnie przebijał się przez zatłoczone ulice kierując nas w stronę drogi wyjazdowej w kierunku Glasgow. – A poza tym, zostałyście tylko dwie, ty i Lucy. Raul nie spuszcza narzeczonej z oczu tak samo jak Cruz nie odrywa oczu od Dani. Zaczynam się powoli nudzić - powiedział to tak nieszczęśliwym tonem, że zaczęłam się śmiać.
Niebo nad Edynburgiem było zasnute ciężkimi chmurami zapowiadającymi deszcz. Czas tak szybko ucieka mi przez palce, że nawet nie zdawałam sobie sprawy, iż już najwyższy czas pomyśleć o prezentach na święta. To będą nasze pierwsze wspólne święta od ukończenia studiów. W naszym wspólnym domu. Z nowymi członkami rodziny.
Myśl o prezentach przypomniała mi o cudownym sklepiku ze starociami w Glasgow, który odkryłam kilka miesięcy temu. Zerknęłam na tylną kanapę, ale poza moją kurtką i roboczą torbą nie widziałam mojej torebki. No jasna cholera!
- Ross, musimy się wrócić. Zapomniałam torebki, a chciałam zajrzeć do sklepu. Może znalazłabym coś dla dziewczyn na święta?
Ross pokręcił tylko głową i spoglądając w lusterko, sprawnie zmienił pas i na najbliższym rozjeździe, zawrócił do Edynburga. Po prawie dwudziestu minutach Ross zaparkował pod klubem. Wyskoczyłam z auta rzucając przez ramię, że zajmie mi to dosłownie kilka minut. Wpadłam na czwarte piętro, rozglądając się za moją zgubą.
- Cholera, gdzie ja zostawiłam torebkę? – Mrucząc do siebie przeszukałam sypialnię i salon. – Cholera! Pracownia!
Nic tylko walić głową w ścianę. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że przecież przeniosłam się piętro niżej i miałam ją przy sobie, gdy kompletowałam projekt dla Nathana. Winda już zjechała na dół, więc postanowiłam zejść schodami w garderobie. Wiedziałam, że wszyscy są na trzecim piętrze. Jak dobrze pójdzie, to nawet mnie nie zauważą, bo za cholerę nie miałam siły tłumaczyć się tym dwóm osiłkom z mojego służbowego, bądź co bądź, wyjazdu.
Zdjęłam buty jeszcze zanim pokonałam schody. Cicho otworzyłam drzwi próbując zorientować się, gdzie w tej chwili znajdują się dziewczyny.
- Nie zgadzam się, Raul! – podniesiony głos Gabi, która kłóciła się o coś ze swoim mężczyzną nie był w zasadzie niczym szczególnym. Tych dwoje ścierało się ze sobą na okrągło. – Ona ma prawo dowiedzieć się o tym!
- Maleńka... – dudniący głos Kolumbijczyka i dziwny ton, jakim się odezwał zatrzymał mnie na chwilę w miejscu.– To nie jest nasza sprawa. Lepiej będzie, jak nie będziemy się do tego mieszali. Cristo powiedział...
Oho! Ciekawe, co tym razem odwalił de la Hoja? Wyprowadzanie z równowagi Lucy to zdaje się jego nowe hobby.
- Masz absolutną rację, Raul, ta sprawa was nie dotyczy – stojąc bezpiecznie schowana za kolumną spojrzałam w stronę salonu.
Oprócz Raula i Cruza były tam Gabi i Dani. Stali we czwórkę naprzeciwko siebie, a po sztywnych plecach Gabi nie trudno było się domyślić, że jest wkurzona na Raula. Nie chcąc być zauważona, z butami w ręku skierowałam się w stronę pracowni. Zdążyłam zrobić najwyżej cztery kroki, gdy usłyszałam głos Lucy. Ona też tu jest? To o kim w takim razie oni teraz rozmawiają?
- Uważam, że Gabi ma rację, Raul. Ari musi się o tym dowiedzieć od nas. Jeżeli sama znajdzie to w Internecie i dowie się, że zataiłyśmy to przed nią...
- Zakładacie, że Ariela jakimś cudem dowie się o tym. Ten artykuł ukazał się trzy dni temu – odezwał się Cruz. – Nic się jak do tej pory nie wydarzyło, więc może sprawa się po prostu rozwieje, zniknie przysypana innymi plotkami.
- Jasne, Cruz. Machniesz swoją różdżką jak Dumbledore i tak po prostu artykuł o Rafaelu zniknie z Internetu, a biedna Ari nigdy się o tym nie dowie.
Poczułam jak odbiera mi oddech... Oparłam sie plecami o szeroką kolumnę, czekając aż zniknie ten cholerny smak zdrady w moich ustach...
- Istnieje na to duża szansa, Danielle. Dlatego uważam, że najlepiej teraz przemilczeć całą sprawę i poczekać na powrót Rafaela. On najlepiej wyjaśni sytuację.
- Czy ty siebie słyszysz, Cruz? – tym razem do rozmowy włączyła się Lucy. – Co tu jest do wyjaśnienia? Prawda jest oczywista, Rafael po raz kolejny zadrwił z Ari. Mówiąc szczerze, miałam o nim lepsze zdanie i mam nadzieję, że się mylicie i Rafael nie ma zamiaru wrócić do Edynburga i po raz kolejny namieszać w życiu Ari. Lepiej dla niego będzie, jeżeli będzie się trzymał od niej z daleka.
- Dziewczyny, – Raul zaczął bronić Rafaela, – nie znacie całej prawdy, a to co powiedział ostatnio to tylko niewielka cześć jego historii. Nie skreślajcie faceta, zanim nie dacie mu szansy. Ten artykuł może być jakimś nieporozumieniem...
- Nie do nas należy dawanie mu kolejnej szansy. Po tym co on do tej pory zrobił Ari nie sadzę, żeby miał jakiekolwiek szanse, gdy ona zobaczy te zdjęcia w necie. Jest nam cholernie przykro, bo to my bez przerwy powtarzałyśmy jej, żeby dała Rafaelowi szansę. Nie skorzystał. Niech trzyma się od niej z daleka!
- Ja pieprzę! Dwa dni, dziewczyny... Dajcie nam dwa dni...
Dość już miałam ukrywania się i podsłuchiwania. Trzymając buty w ręku weszłam do salonu. Nikt mnie jeszcze nie zauważył. Stanęłam za Raulem i Cruzem, skąd miałam doskonały widok na otwarty laptop. Cały ekran zajmowało powiększone zdjęcie z jakiejś plotkarskiej gazety, a na nim Rafael. Ubrany w czarny wieczorowy garnitur obejmował ramieniem kobietę. Stali przed jedną z modnych restauracji, gdzie spotykali się celebryci.
A więc tym zajmuje się Rafael od tygodnia. Szybko mu poszło, muszę przyznać. Gust, jeżeli chodzi o kobiety, też ma elastyczny.
Słyszycie? Szkło zaczyna niebezpiecznie trzeszczeć...
Przez tych kilka tygodni nauczyłam się od niego jednej ważnej rzeczy, a mianowicie jak zakładać maskę. Nigdy nie sądziłam, że będę potrzebowała takiej umiejętności, ceniłam prawdę i szczerość i tym starałam się kierować w życiu, chyba że w grę wchodziła obrona moich aniołków. Wtedy wszystkie środki uważałam za niezbędne i całkowicie dozwolone.
Niestety, tym razem musiałam wspiąć się na wyżyny aktorskich umiejętności i zagrać odpowiednią rolę. Nawet jednym gestem nie pokażę, jak bardzo zostałam zraniona. Tym bardziej przed tymi dwoma wielkoludami. Biorąc głęboki oddech wdziałam maskę.
- A wy co tu tak spiskujecie?
- Jezu Chryste! – Gabi podskoczyła jak na sprężynie. – Ari, co ty tutaj robisz? Przecież miałaś jechać do Glasgow!
- Zapomniałam torebki – przecisnęłam się pomiędzy oszołomionym Raulem i Cruzem podchodząc bliżej do laptopa. – Na co patrzycie?
Raul zrobił jeden długi krok i wyciągnął rękę, żeby zamknąć ekran, ale ja byłam szybsza. Odwróciłam laptopa w swoją stronę, aby z bliska przyjrzeć się zdjęciu.
- To chyba Rafael, prawda? Całkiem dobre zdjęcie, muszę przyznać.
- Ariela, zanim cokolwiek zrobisz, powinnaś z nim porozmawiać.
- O czym mam z nim porozmawiać, Cruz? – odwróciłam się przodem do obserwujących mnie mężczyzn, zamykając wcześniej laptopa. Stuknął cicho, zagłuszając jedno z pierwszych pęknięć mojego serca. Trzaskało jak kra na rzece i modliłam się, żeby nikt nie zorientował się, w jakim jestem stanie. – Wszystko już sobie powiedzieliśmy przed jego powrotem do Nowego Yorku – wzruszyłam ramionami. - Prywatne życie mecenasa Sato mnie nie interesuje, mam za dużo na głowie. A teraz naprawdę muszę już lecieć, jestem okropnie spóźniona, a Ross czeka na dole.
Dyskretnie zacisnęłam dłoń na obcasach butów, które wciąż trzymałam w ręku i z podniesioną głową minęłam zaniepokojonych moim zachowaniem mężczyzn. Nie mam najmniejszej ochoty po raz kolejny rozsypać się na ich oczach. Spokój i równowaga, jakie z trudem budowałam przez ostatnie dni w każdej chwili mogą runąć, odsłaniając wrak kobiety, którą się stałam. Z torebką na ramieniu wyszłam z pracowni i czekając na windę założyłam buty.
- Ari, wszystko w porządku?
- W jak najlepszym, Lucy - spojrzałam na rudowłosą byłą top modelkę i jedną z trzech moich przyjaciółek. – Nie wiem, czy zdążę załatwić wszystkie sprawy, więc w razie czego zostaniemy na noc w Glasgow.
- My? Jedziesz z Rossem i masz zamiar nie wrócić na noc? – zdenerwował się Cruz. – Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł, Ariela. Rafael wyraźnie powiedział...
- Cruz, na litość boską! Ani ty, ani Rafael nie będziecie mi mówili, co mam robić, jasne? Żaden z was nie jest moim ojcem. Mam dość ingerowania w moje życie i proszę, żebyś tego więcej nie robił.
Spojrzałam na milczące dziewczyny. Ich miny mówiły jedno. Za cholerę nie uwierzyły, że zdjęcie Rafaela z inną kobietą tak mało mnie obeszło. Nic co teraz powiem nie zmieni tego, będą się martwiły, że znowu się rozsypię, a ich nie będzie przy mnie.
– Zadzwonię do was jak dojedziemy.
- Ari...
- Nie teraz, Dani – powiedziałam po polsku. Uśmiech, który jakimś cudem wyczarowałam mało co a roztrzaskałby moją napiętą twarz w drobny mak. Zachowanie spokoju i ten cholerny grymas kosztowały mnie zbyt dużo, jeszcze chwila a wybuchnę płaczem. – Zadzwonię, obiecuję.
***
Droga do Glasgow, jaki i spotkanie z Nathanem i Katy minęły mi jak we mgle. Po minie Rossa, który czekał na mnie przed samochodem wiedziałam, że musiał rozmawiać z dziewczynami. Najwyraźniej zdążyły do niego zadzwonić zanim zjechałam na dół. O nic mnie nie pytał, ale przez całą drogę bacznie mnie obserwował. Starał się mnie rozbawić, opowiadając anegdoty o początkach swojej pracy w służbach specjalnych i pierwszych tygodniach pracy dla Malcolma.
Nathan od razu zorientował się, że nie jestem w najlepszej formie. Znamy się od lat i jest dla mnie jak starszy brat. W czasie kolacji w hotelu, gdy pierwszy raz spotkał Rafaela, opowiedziałam mu o burzliwych relacjach, jakie mnie z nim łączyły. Oczywiście była to wersja dla dzieci, ale Nathan znał mnie wystarczając dobrze, żeby dopowiedzieć sobie resztę historii.
Potrzebowałam czasu i prywatności, żeby uporać się z bólem. Gdzieś w głębi serca, pomimo tego co wydarzyło się w przeszłości, pomimo tego jak mnie traktował i ranił, wierzyłam w jego ostatnie słowa. Może inaczej. Chciałam wierzyć. Tak bardzo...
Trudno mi było skupić się na omawianiu szczegółów projektu, gdy w podświadomości cały czas próbowałam uspokoić szalejącą we mnie burzę myśli i wspomnień z minionych tygodni. Pierwsze spotkanie z szalejącym z wściekłości smokiem, siłownia, nasze utarczki słowne w restauracji, to jak mnie dotykał a potem kochał się ze mną w swoim gabinecie. Pierwsza noc w apartamencie i ta kolejna w hotelu... Nawet sposób, w jaki mnie rano potraktował był niczym w porównaniu z tą olbrzymią tęsknotą, która teraz nie pozwala mi normalnie oddychać. Nowy York, ta niesamowita noc, podczas której Rafael pokazał mi swoją ciemną stronę, pokazał, jak może być jeszcze wspanialej, mocniej, bardziej intensywnie...
Chryste! Mam wrażenie, że przysypała mnie lawina, czuję tak silny ucisk w piersi, że z bólu przestaję się kontrolować. Czując łzy płynące po policzkach, zerwałam się z miejsca.
- Przepraszam, muszę skorzystać z toalety – rzuciłam przez ramię prawie wybiegając z salonu.
Ledwo zamknęłam za sobą drzwi do niewielkiej łazienki, moje umęczone ciało całkowicie poddało się rozpaczy. Nie czułam bólu, gdy padłam kolanami na twardą kamienną podłogę i obejmując się ramionami w końcu pozwoliłam płynąc łzom.
Myślałam, że mam to już za sobą, że nic więcej nie jest w stanie mnie zranić, bo najgorsze było już za mną! Chryste, jak bardzo się myliłam! Wolałabym nie żyć niż widzieć Rafaela z inną kobietą! Teraz on należy do niej, a ja nie mam do niego żadnego prawa. Nawet uśmiech, który tak rzadko pojawiał się na jego twarzy należy do innej kobiety. Na tamtym zdjęciu uśmiechał się do niej, zauważyłam te cudowne dołeczki w policzkach. Dołeczki, na widok których, gdy uśmiechnął się do mnie pierwszy raz zmiękły mi kolana. Jestem głupia, bo sama doprowadziłam do tego. Walczyłam z nim, krzyczałam i wciąż od siebie odpychałam. Wykorzystałam Rossa i łączącą nas przyjaźń, aby wzbudzić w nim zazdrość. Taka jest do cholery prawda! Chciałam, żeby Rafael był zazdrosny, żeby zaczął o mnie walczyć, żeby pokazał, jak wiele dla niego znaczę. Nie udało się... Rafael w końcu znudził się mną, moimi ciągłymi oskarżeniami i wrócił do Nowego Yorku. Jest nowa kobieta, nowe życie. Na stare błędy nie ma w nim miejsca, a tym błędem jestem niestety ja.
Pamiętam, jak po powrocie z El Paso wierzyłam, że wyleczyłam się z tej miłości, która tak bardzo mnie niszczyła. Wierzyłam, że pobyt tam pozwolił mi na nowo się narodzić. Miałam być jak ten Feniks, który powstaje z popiołów. Silniejsza, mądrzejsza i twardsza niż grafen i węgiel krystaliczny razem wzięte.
- Ari? – zza drzwi dobiegł do mnie głos zdenerwowanego Rossa.
Nie czekając na moją odpowiedź otworzył drzwi. Widząc mnie zwiniętą na podłodze wziął na ręce i wyniósł. Był taki ciepły, jego ramiona niosły pocieszenie, a on sam był dla mnie jak bezpieczna przystań w deszczową noc.
- Gdzie mogę ją położyć? – pod policzkiem poczułam dudnienie jego głosu, gdy zwrócił się do kogoś.
- W sypialni gościnnej i nie ma mowy, żebym pozwolił wam jechać do hotelu. Zostajecie tu na noc – odezwał się Nathan. Ross delikatnie położył mnie na łóżku, otulając kołdrą. Usiadł obok i czułym gestem odgarnął z policzka mokre włosy a opuszkami wycierał łzy. – Przygotuję ci kanapę w salonie...
- Zostanę z Arielą – odpowiedział ani na chwilę nie przestając wycierać moich łez. Z zamkniętymi oczami przyjmowałam jego pocieszenie.
- Ross, nie sadzę...
- Daj spokój, Ariela jest dla mnie jak siostra. Nic jej z mojej strony nie grozi, ale nie zostawię jej w takim stanie – palce na mojej twarzy na chwilę się zatrzymały.
Usłyszałam szelest pościeli, gdy Ross wstał. Otwarcie oczu wymagałoby ode mnie zbyt dużego wysiłku, dlatego odezwałam się nie patrząc na znajdujących się w sypialni mężczyzn.
- Nat... – mój głos przepełniony był łzami. – Nie kłóćcie się.
- W porządku, skarbie - odpowiedział po chwili z ciężkim westchnieniem. - Przyślę do ciebie Katy, pomoże ci się rozebrać, a ty Ross chodź ze mną, znajdę ci coś do spania.
- Dzięki, wystarczą jakieś spodnie od dresu i koszulka.
W środku nocy, gdy obudził mnie koszmar poczułam obejmujące mnie ramiona. Ross przytulił mnie do siebie szepcząc w ciemności słowa pocieszenia...
***
Nie wróciliśmy następnego dnia, nie czułam się na siłach stanąć z dziewczynami twarzą w twarz, choć zawsze mogłam liczyć na ich pomoc i wsparcie. Tym razem potrzebowałam oddalenia i samotności, mimo nieustannej obecności Rossa. Zmusił mnie do wyjścia z domu i towarzyszył w czasie zakupów. Z każdą mijającą godziną, gdy wspólnie szukaliśmy prezentów, odzyskiwałam równowagę. Może nie na tyle, żeby śmiać się w głos, ale Ross rozbawiał mnie na każdym kroku.
Obładowani zabawnymi podarunkami wyjechaliśmy z Glasgow późnym wieczorem następnego dnia, pomimo nalegań Nathana, żebyśmy spędzili jeszcze jedną noc w jego domu. Ross sprawnie i bezpiecznie prowadził samochód w otaczającej nas ciemności mknąc z powrotem do Edynburga. Prawie nie rozmawialiśmy, ciszę wypełniała muzyka płynąca cicho z głośników. Wjeżdżając do miasta zatrzymaliśmy się jeszcze na szybką kawę na stacji paliw na obrzeżach Edynburga.
- Jak się czujesz?
- Dobrze.
Spojrzał na mnie w nikłym świetle lampki samochodowej próbując ocenić moje samopoczucie.
- A tak naprawdę? – dociekał widząc malujące się na mojej twarzy napięcie i zdenerwowanie. No tak, przez chwilę zapomniałam, że doświadczenie i zawód wyczuliły go na pewne rzeczy.
- Co mam ci powiedzieć? Staram się jak mogę nie rozsypać i jakoś przetrwać nadchodzące dni. Wiem, że nie będzie łatwo. Z dziewczynami jakoś sobie poradzę, widziały mnie w gorszym stanie. Ale tych dwóch... - wyrwał mi się cichy jęk – Obecność Raula i Cruza wcale mi nie pomaga. Czuję się jak jakiś robak przypięty szpilką do tablicy.
- Poradzisz sobie – jego wiara we mnie była większa niż ja sama czułam. – Co zrobisz, jeżeli któregoś dnia on zjawi się ponownie?
- Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałby to zrobić – uciekłam spojrzeniem w boczną szybę.
- Ari, bądźmy szczerzy. Ty chcesz, żeby wrócił. Masz to wypisane na twarzy, gdy tylko o nim myślisz, a robisz to bez przerwy. Proszę, - przerwał mi, gdy chciałam zaprzeczyć, – nie mów mi tylko, że się mylę. Jesteśmy przyjaciółmi, przynajmniej ja tak uważam. Martwię się o ciebie. Od tygodni nie jesteś w najlepszym stanie, a to co wydarzyło się u Nathana tylko to potwierdza.
- Ross... to wszystko nie jest takie proste – starałam się powstrzymać łzy.
- Hej! Tylko mi tu nie szlochaj. Będę musiał się tłumaczyć szefowi z podtopionego auta i jeszcze obetnie mi pensję – zabrał mój pusty już kubek po kawie, ściskając delikatnie palce. – A tak na serio. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Będziesz odganiał złego smoka?
- Tylko powiedz, a ubiję gada. No, czas ruszać. Malcolm pewnie będzie się zastanawiał, czy nie wysłać za nami ekipy poszukiwawczej.
Zbliżając się do klubu czułam, jak ze strachu żołądek ściska mi się w mały supełek. Nie wiedziałam co czeka mnie jutro. Dzisiaj na jakakolwiek konfrontację było już za późno. Na dwóch górnych piętrach, gdzie mieściły się nasze prywatne pomieszczenia było zupełnie ciemno. A przynajmniej od strony ulicy.
- Ross, mam do ciebie prośbę.
- Dawaj maleńka – puścił mi oczko parkując auto.
- Maleńka? Za często słuchasz Raula, ale faktycznie jestem najniższa z nich wszystkich.
- Ari... - odwrócił się w moją stronę uśmiechając się przez cały czas. – Niczego ci nie brakuje, cokolwiek o sobie ostatnio myślisz. Jesteś piękną kobietą, mądrą, zabawną i cholernie seksowną. To, że jakiś facet nie potrafił tego docenić i potraktował tak jak on, nie znaczy wcale, że nie spotkasz w życiu odpowiedniego mężczyzny. Daj sobie czas. W końcu wszystkie niepowodzenia, jakie nas spotykają w życiu mają za zadanie nauczyć nas czegoś, zahartować. Przez to stajemy się lepsi i mądrzejsi. Gdzieś tam, – nie odwracając się ode mnie machnął ręką, jakby pokazywał mi świat dookoła nas, – jest ten mężczyzna, który jest ciebie godny. Gdy go spotkasz...
- Jasne, - przerwałam Rossowi, - a spotkanie z mecenasem miało mnie przygotować na znalezienie właśnie tej jedynej wielkiej miłości?
Westchnął sfrustrowany moimi słowami. Ross jest w końcu mężczyzną i nie myśli tak jak my. Dla niego wszystko jest albo białe, albo czarne. Jedynie czasami dopuszcza do siebie istnienie innych barw, gdy wybierał kolor krawatów.
- Dajmy już temu spokój, obydwoje jesteśmy zmęczeni, a ty przed chwilą chciałaś mnie o coś zapytać, prawda?
- Zostaniesz ze mną jeszcze tej nocy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro