Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36 - Należę tylko do jednej kobiety...

Ari...

Powinnam zadać pytanie, co tu się właśnie odpierdoliło...

Zaczęło się od zwykłej wymiany zdań, a skończyło na kłótni, po której Rafael zrzucił na mnie bombę i tak najspokojniej w świecie wyszedł.

W jednej chwili zamieniłam się w zimny głaz. Nie jestem w stanie nic zrobić, poza staniem i wpatrywaniem się w miejsce, gdzie ostatni raz go widziałam... Nawet nie wiem, czy jeszcze oddycham...

Wyszedł, tak po prostu wyszedł, a spojrzenie, jakim zmierzył mnie stojąc w windzie było takie... Ostateczne. Zupełnie, jakby się ze mną żegnał. Nie tak, jakby miał wrócić wieczorem, czy nawet za kilka dni. Ostatecznie, czyli jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć. Nigdy więcej... Powinnam być szczęśliwa, prawda? Powinnam mieć na twarzy uśmiech od ucha do ucha, otworzyć butelkę szampana i odtańczyć taniec zwycięstwa, kręcąc tyłkiem jak hula hoopem. W końcu zrobił to co chciałam. Zostawił mnie...

Staram się przyswoić wszystkie informacje, poukładać je w jakiś sensowny logiczny szyk, próbując zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło...

Przez trzy dni robiłam wszystko, żeby Rafael wyniósł się z naszego apartamentu i przestał łazić za mną jak bezdomny szczeniak.

Przez trzy dni czułam na karku jego oddech, jakby stanowił integralną część mojego cienia. Był, milczał i obserwował. Patrzył na mnie takim wzrokiem, że wciąż czuję dreszcze, które mnie przechodziły pod wpływem jego spojrzenia. Siły i ognia wrzącego pod lodowatym spojrzeniem... Zabijał wzrokiem Rossa, gdy ten znalazł się za blisko mnie. Płonął dla mnie...

To nie do końca tak, że chciałam sprowokować do czegoś zimnego jak bryła lodu mecenasa. Kto jak kto, ale ja najlepiej wiedziałam, że w tym mężczyźnie nie ma nic zimnego, nawet nie letniego. Rafael to żywy, chodzący ogień. Potężny wulkan ukrytych przed innymi płonących w nim emocji i uczuć. Czy tylko ja widzę tę maskę, którą zakłada dla świata? Tylko mi udało się zajrzeć pod ten pancerz, którym się otoczył?

Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej te wszystkie absurdalne myśli. Jestem chyba naprawdę głupia, skoro myślę teraz o nim w ten sposób. To wciąż ten sam mężczyzna, który zapłacił mi trzy tysiące za seks, realizując swój plan zemsty. Ten sam, który przespał się ze mną, mając narzeczoną, a potem poszedł prosto do niej. Do kobiety, która nosi jego nazwisko...

To wszystko jest tak popieprzone i mam przez to taki kołowrót w głowie, że jestem w stanie tylko stać, strzelając spojrzeniem po równie jak ja zdziwionych twarzach dziewczyn.

Rafael wyszedł... Jak się z tym czuję? Jeszcze nie wiem, zapytajcie mnie za jakieś sto lat, bo tyle czasu będę potrzebowała, żeby pozbierać wszystkie myśli i upewnić się, że moje serce jest w jednym kawałku.

- Czy ktoś wie, o co tu chodzi? – zapytała Gabi, gdy cisza po wyjściu Rafaela wręcz ogłuszała swoją intensywnością. – Raul?

- Skarbie, to są sprawy Rafaela.

- Ale...

- Tak w ogóle, to musimy pogadać z Malcolmem – wypalił nagle Cruz.

Raul ochoczo potwierdził jego słowa i jak w zgranym duecie, ekspresowo pożegnali się ze swoimi kobietami i zagarniając po drodze nieco ociągającego się Cristobala, pognali do windy. Tyle ich widziałyśmy...

- Czy tylko mi się tak wydaje, czy oni właśnie podwinęli ogony i najzupełniej w świecie uciekli? – zapytała Gabi.

- Pewnie według nich było to taktyczne wycofanie się z linii ognia. Uwierzycie w to, dziewczyny? Dowódcy najgroźniejszej bandy zabijaków na świecie, a uciekli przed kobietami – zdegustowana Dani pokręciła głową. – Mają szczęście, że nie oczekują feedbacków, bo za coś takiego, co właśnie odwalili, zrujnowałabym ich zawodową reputację.

- Zawsze można użyć tego argumentu przy następnej próbie ucieczki – zaśmiała się Lucy.

- Śmiej się śmiej, Romero, ale jakbyś tego nie zauważyła, to twój mąż spieprzał razem z nimi. Niechętnie, ale jednak.

Po raz któryś już tego dnia potrząsnęłam głową patrząc jak dziewczyny wymieniają się uwagami. Czy tylko ja jeszcze się nie odnalazłam w tej rzeczywistości, czy może cała ta sytuacja z Rafaelem w ogóle nie miała miejsca?

- Dziewczyny... Może powiecie mi, co się właśnie stało? - zapytałam rozkładając ręce na znak kompletnej porażki, zanim Lucy miała szansę podjąć retoryczną dyskusję odnośnie swojego stanu cywilnego. – Jak w ogóle doszło do tego, że w naszym salonie spotkali się najgorsi wrogowie, którzy jeszcze wczoraj z dziką rozkoszą zanurzyliby ręce we krwi przeciwnika?

- Krwawe porównanie, ale oddające istotę sprawie – oznajmiła Lucy zajmując miejsce na kanapie. – Uwierz nam, aniele. Nam mało szczęki nie wypadły z zawiasów, gdy we trójkę wyszli z windy.

- Mówiąc szczerze, myślałyśmy, że Raul w końcu postanowił dopaść de la Hoja i upuścić mu krwi w naszym salonie. Odgrażał się i odgrażał... A tu proszę, weszli ramię w ramię, jak kumple.

- Poczekajcie, dziewczyny – jęknęłam zwalając się obok Lucy. – Albo jestem nawalona jak stodoła, albo czegoś nie zrozumiałam z tego, co właśnie się stało.

Zacisnęłam usta, zbierając w głowie myśli. Jeszcze adrenalina z niedawnej kłótni paruje we mnie, ale nie wiem, jak długo starczy mi sił, zanim rozsypię się jak domek z kart.

Zaczyna do mnie docierać, że nie wszystko co wydarzyło się w ostatnich tygodniach jest takie, jak mi się wydawało. Przynajmniej tak wynika z tej dziwnej kłótni...

- Jeżeli wierzyć temu co powiedział Rafael... – zaczęłam ostrożnie, wolno wymawiając słowa. – Matko, nawet nie wiem, od czego zacząć – jęknęłam chowając twarz w dłoniach.

- Ari, na część pytań żadna z nas nie zna odpowiedzi. Możemy się tylko domyślać, ale jak było naprawdę, powie ci tylko twój Rafael.

- Dani, na litość... - jęknęłam.

- Co chcesz? Sama powiedziałaś, że kochasz mecenasika – wytknęła. – Wiem, że czujesz się wciąż zraniona, ale wygląda na to, że ta cała Sylvia wcale nie jest jego narzeczoną.

- Nosi jego nazwisko – zwróciła uwagę Gabi.

- Idiotyczne wytłumaczenie -prychnęła Lucy. – A może ona w ogóle nie nazywa się James, a zachowała nazwisko po ojcu Rafaela? – wzruszyła szczupłymi ramionami. – Mogę czasami nie lubić tego twojego mecenasa, Ari, ale nie uważam go za chujka, który ożeniłby się z nią i wciąż za tobą ganiał.

- Przyznaję ci rację, Romero. Wystarczy spojrzeć na niego. Świata poza tobą nie widzi, Ari.

- Gabi, to, że powiedział, że mnie kocha nie znaczy, że faktycznie tak jest – wysunęłam argument. – Równie dobrze chce coś ugrać i zaciera złe wrażenie.

- Niby co chce ugrać? Czy ty się słyszysz, Russell? Poza sprawą Lucy, która leży sobie w twojej szufladzie i czeka, aż nabierze mocy urzędowej , łączy was przede wszystkim miłość. Ty kochasz jego, a on ciebie. Proste jak pieprzony kawałek drutu telefonicznego na słupach – wypaliła. – Dlaczego nie poczekasz na niego?

- Przecież wyszedł... Pożegnał się i tak zwyczajnie, bez słowa wyjaśnienia wyszedł – próbowałam się bronić.

- Z jednej strony wcale mu się nie dziwię – mruknęła Gabi zerkając na mnie. – No co się tak patrzysz, lady Russell? Jeździsz po mecenasiku jak walcem po drodze, szczujesz go tymi swoimi odjechanymi kieckami, że o Rossie już nie wspomnę, a teraz masz do niego pretensje, że postanowił wyjaśnić sprawy z tą kobietą?

- Gabi, cholera! Przypominam, że przeleciał mnie z zemsty!

- Jezu, Russell, jesteś czasami taka głupia, że dosłownie mam ochotę cię trzasnąć w ten blond czerep – warknęła. – Nie było mnie tutaj, gdy to wszystko się zaczęło, ale znam cię dobrze, Ari. Od początku zawzięłaś się na mecenasika. Jechałaś po nim równo, prawda? Czego po czymś takim oczekiwałaś? Że gościu podwinie ogon i będzie skamlał na twojej wycieraczce, prosząc o wybaczenie? Zajechałabyś go w dwie minuty. Rafael Sato okazał się godnym ciebie przeciwnikiem. Dobra, przyznaję, parę razy puściły mu nerwy, ale komu by nie? Jesteś pieprzoną mistrzynią ciętej riposty, a twoje niecne plany świętego wyprowadziłby z równowagi.

- Kontynuuj, Wasza Wysokość – wysyczałam.

- No i po co ta ironia, aniele? Mówię prawdę. Spotkałaś idealnego mężczyznę. Nie słodzi ci, nie przytakuje i w każdej sekundzie jest dla ciebie wyzwaniem. Świata poza tobą nie widzi, bo to co wyprawiasz każdego innego mężczyznę doprowadziłoby do pieprzonego szaleństwa, a Rafael wciąż jest przy tobie, patrząc przez palce na to co wyprawiasz z Rossem.

- Chwila moment! To był wasz pomysł – wskazałam palcem na dziewczyny. – Nie obarczajcie mnie winą za coś, co wylęgło się w waszych głowach.

- Ale sytuacja się zmieniła. Dokładnie trzy dni temu, zanim weszłaś na wyższy poziom wkurzenia Rafaela. Gwarantuję ci, że gdyby to Raul był na miejscu Rafaela, to już po minucie takiej szopki miałabym czerwone pośladki.

- Bo on cię kocha!

- Noż kuźwa trzymajcie mnie bo ją uduszę! – wywróciła oczami wbijając we mnie wściekłe fioletowe tęczówki. – A Rafael cię nienawidzi, tak? Uważasz, że wykorzystał cię, chcąc się zemścić za zdeptanie jego ego i zawodowej reputacji doskonałego prawnika? Tak jak ty uwielbiasz wyprowadzać ludzi z równowagi, tak dla Rafaela zachowanie kontroli i zimnej krwi jest najważniejsze. To dlatego tak cię wkurzał od samego początku. To, że jest pieprzonym prawnikiem i że nigdy, przenigdy nie traci zimnej krwi. Musiałaś naprawdę nadepnąć mu na ogon zanim okazał jakiekolwiek emocje i tak się w tym rozbujałaś, że nie widzisz tego, jak bardzo się dla ciebie zmienił.

Zerwałam się zraniona słowami Gabi i zaciskając pięści zmniejszyłam dzielącą nas odległość. Niech dokładnie zobaczy jak bardzo jestem w tej chwili wkurzona.

- Wiesz co? – wysapałam łapiąc gwałtownie powietrze. Pod powiekami poczułam zbierające się gorące łzy. – Wiesz co? Nie chce mi się z tobą gadać!

Odwróciłam się na pięcie i wbijając obcasy w podłogę wymaszerowałam z salonu. Jeszcze nigdy, przez wszystkie te lata, gdy się znamy nie czułam się tak źle z tym, co powiedziały dziewczyny. Gabi przesadziła, słowo daję. Raul ją kocha i widzi to każdy, kto ma pieprzone oczy! Jak może porównywać jego i Rafaela? No jak?

***

Dziewczyny patrzyły jak Ari wymaszerowuje z salonu waląc obcasami, aż niosło się echo. Złość dosłownie parowała z niej jak gotująca się w garnku woda. Była wściekła, a wściekła Ari potrzebuje gdzieś się wyżyć.

- Stawiam na siłownię – rzuciła Lucy.

Tak spokojnie, jakby przed chwilą nie miała tu miejsca awantura, wstała z miejsca i dolała sobie kawy, wzdychając nad parującym, aromatycznym płynem.

- Raczej motor.

- Myślicie, że przesadziłam? – zapytała niepewnie Gabi wyłamując szczupłe palce.

- Jak dla mnie byłaś jeszcze zbyt miękka.

- Lucy, aniele... Ari prawie płakała. Broda jej się trzęsła – wyszeptała Gabi.

- Nic jej nie będzie – rzuciła zadowolona Dani. – Gabi, to musiałaś być ty. Nas zlałaby i nie przejęła się naszymi słowami. Ale ty nigdy nie krzyczysz i zawsze starałaś się tłumaczyć jej postępowanie. Ari musiała dostać porządnego kopa w tyłek i to od ciebie.

- Znienawidzi mnie...

- Doskonale wiemy, że Ari nie jest zdolna do takich uczuć. To tylko maska, którą zakłada. Rafael Sato to jedyny mężczyzna, który spojrzał głębiej i za pozą wrednej suki i rozpuszczonej arystokratki zobaczył normalną dziewczynę, która jest tak cholernie głodna miłości. Nie zraziły go jej złośliwe i wredne komentarze, jej wyzywające zachowanie i nigdy nie traktował jej jak łatwej laski, którą może przelecieć w wolnych od zajęć chwilach.

- Przyznaję Dani rację – poparła ją Lucy. – Ilu facetów kręciło się koło naszej Ari? Dziesiątki, i żaden z nich nie wytrzymał nawet normalnej rozmowy, nie mówiąc o dotarciu do pierwszej randki. Rafael, może i niestandardowo, ale zdobył nie tylko jej uwagę, ale i uczucie, ale ta uparta koza będzie się wypierała do usranej śmierci, że tak nie jest. Cokolwiek wydarzyło się w jego życiu, że stał się taki a nie inny, nasza Ari to zmieniła. Gabi, pamiętam pierwsze spotkanie z Rafaelem. Zimniejszego i bardziej opanowanego mężczyzny nie spotkałam w życiu, a doskonale wiesz, że było ich tysiące przez te wszystkie lata. Ten Rafael, który był dzisiaj w naszym salonie to nie jest ten sam mężczyzna. On będzie o nią walczył, nawet wbrew temu, co ta wredna dziewczyna zrobi, żeby go od siebie odepchnąć.

- Oni są dla siebie stworzeni, Gabi. Ari rozgrzeje swojego smoka, a on jak zajdzie potrzeba, ugasi część tego ognia, który w niej płonie. Oddzielnie są słabi, ale razem są niezwyciężeni.  

Gabi, wyraźnie załamana opadła na sofę i zwijając się w kulkę, oparła brodę o kolana. W jej lśniących oczach wciąż widać było smutek, że stała się przyczyną zdenerwowania Ari. Ale jedno musi przyznać. Dziewczyny mają rację. Przez ostatnie dni, obserwując poczynania Ari i zachowanie Rafaela doszły do wniosku, że cała ta afera z Sylvią James wygląda podejrzanie.

Niestety, każda próba rozmowy z Ari kończyła się niepowodzeniem, a ta uparta dziewczyna nakręcała się coraz bardziej.

- Zauważyłyście, że nawet słowem nie skomentowała tego co Rafael powiedział o swojej macosze? – zapytała Gabi. – Skupiła się na czymś co ją wciąż rani, ale nie chce dopuścić do siebie myśli, że Rafaelowi jako dziecku mogła dziać się krzywda.

- Skąd takie przypuszczenie, że Rafael był wtedy dzieckiem? Ari powiedziała, że mógł mieć wtedy osiemnaście, czy dziewiętnaście lat.

- Przypomnij sobie tę rozmowę, Dani. To były tylko przypuszczenia po tym, co powiedziała ta Sylvia. Skoro skłamała w sprawie zaręczyn i ślubu, to równie dobrze mogła kłamać ze wszystkim innym. Poza tym, sam Rafael powiedział, że ostatni raz rozmawiał z nią ponad piętnaście lat temu. Czyli był wtedy dzieckiem. 

- Czyli co? – zielone oczy Lucy przeskakiwały z Gabi na Dani. – Laska ma jakieś problemy z główką i chciała wmówić naszej Ari, że Rafael to jej facet i tylko wykorzystał Ari?

- Nie mam pojęcia – Gabi wzruszyła ramionami. – Tylko Rafael może odpowiedzieć na te pytania i te odpowiedzi należą się Ari, nie nam. Teraz bardziej martwię się o nią. Wciąż nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłyśmy.

- Nie było innego wyjścia i doskonale o tym wiesz. Ari nie radzi sobie z uczuciami. Nigdy nie musiała, a Rafael od samego początku wzbudzał w niej duże emocje i powiem ci, że już po pięciu minutach w trakcie ich pierwszego starcia wiedziałam, że są dla siebie stworzeni. Teraz tylko Ari musi uwierzyć w Rafaela.

Gabi spojrzała na Dani, analizując jej słowa i po kilku minutach ciszy skinęła jedynie głową. Zrobiły co musiały. Reszta spoczywała w dużych dłoniach Rafaela i w jego uczuciu do ich przyjaciółki.

Tak, ich związek nigdy nie będzie ani nudny, ani spokojny...

***

Rafael...

Po wyjściu z klubu wsiadłem do swojego auta i odjechałem z piskiem opon. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się dotrzeć w jednym kawałku do własnego apartamentu, bo za cholerę nie pamiętam ani sekundy drogi. Miałem ochotę strzelić sobie w twarz... Jakim idiotą się okazałem, że wcześniej nie naciskałem na Arielę! Czułem już od dawna, że coś wydarzyło się w tym pieprzonym Nowym Yorku, ale nigdy w życiu nie podejrzewałbym, że Ariela spotkała się z Roxaną. Kurwa! Ariela nawet nie zdaje sobie sprawy, do czego ta suka mogła się posunąć w swojej obłąkanej obsesji.

Chryste! Kiedy Ariela powiedziała mi o spotkaniu z Roxaną i o tym co zobaczyła w jej mieszkaniu... Gdy zobaczyłem te kurewskie zdjęcia... Ja pierdolę! Nie mam jebanego pojęcia, jakim cudem udało mi się zachować spokój i zdrowy rozsądek. 

Jak długo jeszcze będę musiał oglądać się za siebie? Jak mam, kurwa, zapewnić Arieli bezpieczeństwo, skoro instytucje odpowiedzialne za wypuszczenie Roxany ze szpitala nie rozpoznały choroby psychicznej. Po jebanych dziesięciu latach w wariatkowie!

Jeszcze zaraz się okaże, że ta szurnięta baba wystąpi do sądu o odszkodowanie za nieuzasadnione zamknięcie jej w zakładzie psychiatrycznym... Szanuję prawo, ale czasami, tak jak w tym przypadku, albo gdy winny okrutnej zbrodni unika kary bo ktoś coś przeoczył, albo na tyle kasy, żeby kupić sobie i sądy, i świadków ,i wolność, mam ochotę sam wymierzyć sprawiedliwość. 

Co teraz? Czy powinienem rozegrać sprawę z Roxaną na terenie Wielkiej Brytanii? Z pewnością byłoby szybciej, tym bardziej, że wciąż przebywa na terenie tego kraju. Ludzie Crista dokładnie ją sprawdzają, ale poza sporadycznymi wyjściami z hotelu, nie zapuszcza się w okolice klubu. A to z kolei daje do myślenia...

Skoro nie obserwuje Arieli i dziewczyn, to znaczy, że ktoś jej pomaga i ten ktoś odwala za nią brudną robotę. Musiała się zorientować, że ochrona zauważyła jej obecność pod klubem. Może i jest szurnięta, ale uwierzcie mi... Ta suka jest sprytna. Każdy krok ma zaplanowany i to na długo zanim go zrobi. Tak potrafi zmanipulować ludzi, że uwierzą w jej brednie i jeszcze będą pomagać. Przykład? Ariela uwierzyła jej, choć spotkała ją pierwszy raz. Wystarczyły jakieś lipne zdjęcia, aktorzyna w łóżku, albo jej aktualny kochanek i gotowe. Po wszystkim Ariela wolała uciec z Nowego Yorku, a potem mnie unikać udając związek z tym pieprzonym Rossem, żebym tylko dał jej spokój.

Gdzie jest moja mała wredota, gdy trzeba?! Te jej wyszczekane usta nigdy się nie zamykają, ale w sprawie Roxany milczała jak zaklęta. A wystarczyło tylko usiąść i porozmawiać...

Biję się w pierś, bo powinienem ja to zrobić... Cristo miał kurewską rację! Gdybym porozmawiał z Arielą i powiedział jej o swojej przeszłości, nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji. Pierdolona Roxana!

- Rafa?

Odwróciłem się i opierając ramieniem o ścianę spojrzałem w stronę wejścia do salonu. Jasne... Czemu nie z tymi dwoma, pomyślałem ze złością. Kurwa! Wystarczyła jedna rozmowa z tymi sukinsynami, wspólny wróg i dziewczyny, za które każdy z nas dałby wyrwać sobie serce, a tym się chyba wydaje, że teraz mogą wpadać do mnie jak do przyjaciela spod trzepaka na osiedlu.

Kurwa! Czy ja naprawdę potrzebuję tych dwóch palantów w moim życiu? Szczególnie, gdy panuje w nim totalny rozpierdol?

- Słuchaj, Sato – zaczął Raul swoim zwyczajem częstując się drinkiem. Pewność siebie tego faceta wkurwiała mnie niemiłosiernie, a widząc minę Crista wiedziałem, że nie jestem w tym odosobniony. – Może i liznąłeś prawo karne, cywilne, czy jakie tam jeszcze, ale to nie Stany, a ta cała Roxana nie jest brytyjską obywatelką. Jeżeli chcesz załatwić ją tutaj, to już uprzedzam cię, że sprawa może ciągnąć się miesiącami, jak nie dłużej. Tym bardziej, że jeszcze nic nie zrobiła. Spotkała się tylko z Arielą, a siedzenie w samochodzie raczej trudno uznać za nękanie, czy prześladowanie.

- Niechętnie, ale przyznaję Raulowi rację – poparł go Cristo. – Jeszcze nie mieliśmy czasu o tym pogadać, ale z informacji zebranych przez naszych w Nowym Yorku wynika, że Roxana od kilku już lat nie jest objęta nakazem pozostawania pod kontrolą psychiatry. 

- Co ty pierdolisz, Cristo?! – oderwałem się od ściany zaciskając pięści. – Ta szurnięta baba chodzi sobie po ulicach i nikt nie raczył mnie o tym poinformować?

- Przypominam ci, że nie została skazana prawomocnym wyrokiem sądu. Była tylko na obserwacji, a zakaz zbliżania wydany został raczej prewencyjnie. Przeszła wszystkie etapy terapii, pracowała społecznie, została zbadana przez biegłego sądowego z zakresu psychiatrii i psychologii i jako całkowicie zdrowa psychicznie, może przebywać na wolności. Zakaz zbliżania jeszcze obowiązuje, a ona go przestrzega. Nic jej nie zrobisz.

Pierdolone prawo! Kurwa mać! Czuję się kurewsko bezradny i jako prawnik i jako mężczyzna, który nie ma odpowiednich środków, aby zapewnić bezpieczeństwo własnej kobiecie.

- Ja bym ją wywiózł do buszu i tam zostawił – rzucił Cruz. – Gwarantuję, że nie przeżyje jednego dnia. Albo... Słuchaj, Rafa. Mamy znajomego w Kolumbii. Nazywa się Zeus Herman i prowadzi...

- Kurwa, Cruz, czy ty jesteś poważny? – ryknął Raul patrząc na niego jak na wariata. – Chcesz ją wywieźć do burdelu? Pojebało cię?

Dobra, to może faktycznie nie jest najlepszy pomysł, ale... Skoro załatwienie sprawy z Roxaną na terenie Szkocji nie wchodzi w grę, to trzeba skłonić ją do powrotu do Stanów. Dotarła do Arieli przeze mnie, a więc to mnie obserwuje.

Podszedłem do okna, jakbym z najwyższego piętra był w stanie zobaczyć co się dzieje przed budynkiem. Ja pierdolę! To przecież jest tak kurewsko proste, że dziecko by się domyśliło!

Spojrzałem przez ramię na Crista i zauważyłem, że przygląda mi się uważnie. To może wypalić, na Boga!

- Masz jakiś plan?

- Mam – odwróciłem się do nich przodem zastanawiają się, czy moje przypuszczenia się sprawdzą. Nie chcę ryzykować i wyjeżdżać do Stanów nie mając pewności, że Roxana pojedzie za mną. – Będę potrzebował pomocy.

- Czego ci potrzeba? Ludzi? Sprzętu? O kasę nie pytam, bo masz jej wystarczająco, mam rację?

Ja pieprzę! Przecież nie szykuję się na wojnę, pomyślałem potrząsając głową. Choć z drugiej strony, może i Raul ma rację? Sprawę Roxany muszę załatwić ostatecznie. Nie mam co liczyć na to, że tym razem trafi do psychiatryka na długie lata, a zakaz zbliżania na dłuższą metę również gówno daje. A to oznacza, że muszę posunąć się dalej niż poprzednio. Muszę ją sprowokować...

- Zabawię się z nią jak Ariela ze mną – powiedziałem powoli, analizując wszystko w głowie. – Zakładam, że dzięki rzekomemu związkowi z Rossem, Ariela odsunęła od siebie jak na razie podejrzenia Roxany, choć podejrzewam, że było to wymierzone we mnie - warknąłem. - Nie sądziłem, że to powiem, ale to było dobre posunięcie. Chciała mi dojebać, a nieświadomie zapewniła sobie tymczasową ochronę. Założę się, że teraz ja jestem pod obserwacją. Roxana zapewne czeka na mój ruch.

- Wracasz do Nowego Yorku?

- Tak, Cristo. Ściągnę ją za sobą. Ariela powinna być bezpieczna, póki jest w niby związku z tym ochroniarzem – wyplułem te słowa nienawidząc nawet ich brzmienia w moich ustach.

- Co mamy zrobić? – zapytał Raul.

- Pilnujcie dziewczyn. Nie wiem, na ile mogę zawierzyć w umiejętności tego kutasa, ale w tej chwili nie mam innego wyjścia. Jednak jeżeli przekroczy granicę, jeżeli tylko dotknie moją kobietę, to zajebię go!

- Co do Rossa, to nie jest najgorszy, ale nasi ludzie są lepsi. Ale nie ma sprawy. Będziemy mieli oko na dziewczyny, ale co do tej twojej zarazy...

- Dała ci popalić? – zapytałem Cruza. – Wierz mi na słowo. To i tak nic w porównaniu z tym, co ja już z nią przeżyłem. Przysięgam, że kiedyś się doigra i jej pośladki zawrą bardzo bliską znajomość z moją dłonią. Wciąż mam przed oczami te pierdolone prezerwatywy, które wypadły z jej torebki – warknąłem wbijając wściekłe spojrzenie w idiotycznie uśmiechającego się Cruza. – Masz szczęście, kurwa, że na widok tych gumek dosłownie przyspawało mnie do krzesła i na czas zdążyłeś opuścić restaurację.

- Słuchaj... To nie był mój pomysł – parsknął śmiechem. – Możesz być pewien, że wszystkie tego rodzaju akcje to dzieło twojej kobiety i uwierz mi, że gumki w torebce to nienajgorszy z jej wyskoków. W Paryżu, razem z twoja żoną, de la Hoja, wywinęły mi taki numer, że mają szczęście iż nie dorwałem ich zanim spieprzyły do Edynburga. Ta mała szelma szantażuje mnie teraz na każdym kroku!

- Ma czym. Sam dałeś jej do ręki broń – włączył się Raul. – Cruz zapomniał, że prawie każde pomieszczenie w prywatnych częściach loftów jest monitorowane. Twoja pani ma nagranie, na którym najebany w trzy dupy Cruz zapieprza na kolanach przez cały salon, z wielką zbieraniną kwiatów ze wszystkich klombów z centrum.

- Jasne, jeździj po mnie... Przypominam, że to nie mnie przyłapała na seksie w salonie.

Ja pieprzę! Zacząłem się śmiać... Dosłownie ryknąłem śmiechem, opierając ręce na udach. Łzy ciekły mi po policzkach, przepona nie nadążała kurczyć się, przez co nie mogłem zaczerpnąć głębszego oddechu.

Nie wierzę! Kurwa mać, nie wierzę, że ta mała wredota okręciła sobie dookoła małego paluszka dowódców pieprzonych Cazadores. Mężczyzn, których niejeden capo przepuściłby na pasach, kłaniając się z szacunkiem. Taka mała kobietka...

Nie wierzę!

- Śmiej się, Sato, póki możesz – warknął Cruz, któremu już nie było tak wesoło jak jeszcze minutę temu. – Zobacz co z ciebie zrobił ten czort. Może i małe toto, ale wredne i wyrachowane. Jak ci powiem, że orżnęła naszych ludzi na osiem stów to odechce ci się z nas śmiać.

Uniosłem głowę, ale nie miałem siły wyprostować się po tym ataku śmiechu. Zaniepokoiły mnie słowa Cruza, ale nie bardzo wiedziałem, gdzie moja kobietka mogłaby spotkać tych cholernych najemników, nie mówiąc już o tym, że miałaby ich oszukać na jakieś pieniądze. Przecież nie przychodzą do klubu pokręcić się na parkiecie, czy zagrać w pokera, na miłość boską, a Ariela może i sprawia kłopoty, ale to dama.

- O czym ty mówisz? Jak orżnęła?

- Te cztery zakładają się o wszystko. Jak je podpuścisz to założą się nawet o kolor pieprzonego nieba i gwarantuję ci, że wygrają.

- Pytam się, jakim cudem moja kobieta spotkała waszych ludzi, nie mówiąc już nic o tym, że wygrała od nich jakieś pieniądze.

- Jeździła na tej swojej piekielnej maszynie na lotnisku. Wciąż mamy tam nasz oddział, a że chłopcom doskwiera nuda, to czasami walczą z ludźmi Malcolma. Ariela przypadkiem weszła do środka, gdy trwała właśnie taka walka i założyła się z nimi. Wygrała osiemset funtów. Koniec historii.

Zacisnąłem powieki wbijając palce w mięśnie ud, żeby nie rozszarpać Cruzowi gardła. Jak banda zabijaków dała się nakryć takiej małej kobietce? Co oni, kurwa mać, zostawiają otwarte drzwi? To może jeszcze dadzą Arieli giwerę, albo kurewską rosyjską katiuszę i niech sobie dziewczyna postrzela do kaczek? 

- Zaczynasz mnie porządnie wkurwiać, Moreau – warknąłem posyłając mu zimne spojrzenie. W dupie mam kim jest, bo przede wszystkim powinien zadbać o bezpieczeństwo dziewczyn. – Kto ją w ogóle wpuścił na teren tego lotniska?

- Doszliśmy do wniosku, że jeżdżąc tam na tych piekielnych motorach będą bezpieczniejsze niż na autostradzie – odpowiedział Raul zgrzytając zębami. – Wierzcie mi. Mieliśmy z Cruzem tę wątpliwą przyjemność zobaczyć, do czego zdolne są te dziewczyny jak wsiądą na te kurewskie motory.

- Ja pieprzę – parsknął śmiechem Cristo, który do tej pory tylko przyglądał się, jak tych dwóch narzeka na dziewczyny. – Czy wy się słyszycie? Jakim kurewskim cudem te dziewczyny tak napierdoliły wam w głowach?

- Panowie... - starałem się wtrącić w ich rozmowę, ale tak się nakręcili, że nie zwracali na mnie żadnej uwagi.

- Posłuchaj, de la Hoja – warknął Raul. – Zaśmiej się jeszcze raz, a dostaniesz od nas nagranie z dash cam i sam zobaczysz jak twoja żona zapierdala na tej swojej zielonej rakiecie. Prawie zszedłem na zawał jak minęły nas na autostradzie.

- Chwila moment... Daliście tym dziewczynom jeździć na ścigaczach? Na autostradzie? Pojebało was?

- Możesz nam wierzyć, Cristo, że zrobiliśmy wszystko, poza spaleniem tych maszyn. Ani groźbą, ani prośbą nic nie wskóraliśmy. Mało tego, odgrażały się, że jak zniszczymy im motory, to sprawią sobie kolejne i to my za nie zapłacimy.

- Panowie...

- A ukraść ich nie możemy?

- Czy w końcu mogę coś powiedzieć?! – ryknąłem, bo do kurwicy doprowadzało mnie to ich pieprzenie. – Dziękuję uprzejmie – warknąłem widząc wlepione we mnie trzy pary wściekłych oczu. – Próbuję wam powiedzieć, że jeżeli chodzi o te cztery maszyny stojące na prywatnym parkingu z tyłu klubu, to możecie przestać się martwić. Przynajmniej przez jakiś czas.

- Rozwaliłeś je? – ucieszył się Cruz.

- Jestem prawnikiem, jakbyś zapomniał, a niszczenie cudzego mienia jest karalne w każdym kraju.

- To co zrobiłeś?

- Podpytałem znajomego i zamontowałem im ISA.

- Intelligent Speed Assistance? – Raul spojrzał na mnie zaskoczony. – Przecież mogą go w każdej chwili wymontować.

- Mogą, albo i nie – wzruszyłem ramionami. – Ten, który im zamontowałem jest robiony na specjalne zamówienie. Wygląda jak malutki chip i o ile nie rozbiorą maszyny na części, za cholerę nie połapią się, że mają blokadę.

- Komputer nie odkryje?

- Nie ma szans – uśmiechnąłem się. – Wszystko jest zrobione tak, żeby komputer czytał ISA jako zwykły bezpiecznik chipowy, a nie obce urządzenie.

- Jesteś, kurwa, genialny – oznajmił Raul. – Szacun stary. My na to nie wpadliśmy. Da radę zamontować to w pozostałych? – podrapał się po głowie.

- Chyba mnie nie zrozumieliście. Wszystkie cztery mają już ISA. Nie mogłem ryzykować, że Ariela weźmie inny motor, gdy pomyśli, że w jej coś się zepsuło.

Przyznam się szczerze... Trochę obawiam się reakcji mojej kobiety, gdy zorientuje się co zrobiłem. Przekonałem się już niejednokrotnie, że inteligencji jej nie brakuje, choć gorzej z wykorzystaniem jej w sprawach sercowych. Na razie nie będę sobie zawracał głowy duperelami. Muszę lecieć do Stanów, a sprawa z tym pieprzonym motorem spędzała mi sen z powiek od chwili, gdy Sergio pokazał mi zdjęcia i nagranie, jakie udało mu się zrobić Arieli.

Przeżyłem w dwie minuty tysiąc jebanych zawałów serca i chociaż wiedziałem, że ona jest bezpieczna, a to tylko nagranie z innego dnia, nie miałem zamiaru zostawiać tak tej sprawy. 

- No to, kurwa, będzie dym – jęknął Cruz, a Raul tylko przytaknął. – Wiesz, że na parkingu są kamery? Jak nagrało twoją dupę, że grzebiesz im przy tych potworach, to radzę ci pilnować swoich jaj, Sato.

- Wy dalej mnie nie doceniacie, panowie. Miałem kilka dni, żeby zorientować się jak to wszystko tam działa. Zapętliłem obraz na kilka minut i podczas gdy moja mała wredota szczuła facetów na parkiecie, ja zrobiłem porządek z motorami. Nie musicie dziękować. Wystarczy, że odkupisz mi Navarro whisky, którą właśnie wyżłopałeś, a będziemy kwita.

Kolumbijczyk rzucił mi spojrzenie, po którym zapewne powinienem udławić się własnym językiem. Albo siła jego przekazu nie bardzo do mnie dotarła, albo moja mała wredota tak mnie zahartowała we wszelkiego rodzaju wściekłych spojrzeniach, ale powiem wam, w koło dupy lata mi, czy Raul się na mnie wkurwił za ten komentarz czy nie.

- Panowie, nie mam czasu stać z wami teraz i wdawać się w jakieś słowne utarczki – spojrzałem na najemników i Crista, którego wkurwienie Raula niezwykle radowało. – Załatwiłem sprawę motorów, więc wy musicie skupić się tylko na bezpieczeństwie dziewczyn.

- Ludzie Sergio zaczną z wami współpracować i jak tylko upewnimy się, że ta kobieta wsiadła do samolotu, będziecie to wiedzieć – oznajmił Cristo. – Rafa, muszę zając się firmą, bo jeszcze trochę, a nie będę miał nic. Leć do Stanów naszym odrzutowcem. Będzie szybciej.

- Nie, Cristo. To musi być normalny lot. Ten, kto mnie śledzi musi widzieć mnie przy odprawie, a może i w samolocie. Tylko w taki sposób Roxana dowie się, że wróciłem do Nowego Yorku. Pomyśl, po cholerę mam tu siedzieć, skoro Ariela jest w związku ze swoim ochroniarzem?

- Ma rację – oznajmiła Raul. – Dasz mi namiary na swoich ludzi, Cristo. W sumie, mogą się już przestać kitrać w tej kamienicy. Dziewczyny już wiedzą, że masz tam swoich ludzi, więc obserwacja jest zupełnie niepotrzebna. Lepiej niech zajmą się innymi rzeczami.

- Kurwa! Jakim cudem się dowiedziały?

- Mogło mi się coś wymsknąć w trakcie rozmowy z Arielą – wyjaśnił wyraźnie zmieszany Cruz. – Nie przyjęła tego spokojnie, a znając ją, z pewnością podzieliła się informacją z twoją żoną.

- Jeszcze lepiej – jęknął Cristo.

Nie chcę być sukinsynem, ale kilka minut temu nabijał się z tych dwóch, że pozwolili wejść sobie na głowę dziewczynom, a teraz sam trzęsie dupskiem przed Alejandrą.

Powiem wam jedno. Wszyscy czterej jesteśmy w czarnej dupie...

W kilka godzi zorganizowałem lot i wszystko co będę potrzebował na miejscu. Czas mnie gonił, bo za cholerę nie chciałem zostawiać mojej kobiety zbyt długo samej. Należy jej się prawda, na którą niestety nie miałem czasu wychodząc z loftu. Prawda, której kurewsko mocno się bałem...

Najeżę tylko do jednej kobiety, a teraz nie mam cholernego pojęcia, czy ona zechce mnie, gdy dowie się, kim naprawdę jestem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro