Rozdział 35 - Smoczy podmuch...
Rafael...
Mały, cholerny uparciuch.
Z niedowierzaniem i wściekłością wpatrywałem się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stała moja Ariela. Nie dała mi nawet szansy, żebym mógł się wytłumaczyć, wyjaśnić wszystko. Wściekła się na sam dźwięk imienia Roxany i nawet gdybym rzucił się na kolana błagając o ostatnią szansę, ta mała diablica nie raczyłaby mnie wysłuchać. Cholera jasna, co takiego powiedziała jej ta wariatka, że Ariela zachowuje się w taki sposób? Z frustracji miałem ochotę przywalić w coś gołą pięścią, rozwalić w drobny mak... Zaciskając zęby spojrzałem na stojące za mną dziewczyny. Ich miny nie wróżyły najlepiej, a chciałem zapytać o powód takiego zachowania. Do dupy!
- Nawet nas nie pytaj – odezwała się żona Crista stając obok przyjaciółek. Jasny gwint, czyżby potrafiły czytać w myślach? – Ari sama podejmuje decyzje.
- Nie rozumiecie? – ponownie rozgorzał we mnie gniew, gdy zdałem sobie sprawę, że być może właśnie teraz Ariela wystawiła się prosto pod lufę Roxany. Niestety nie mogłem w tej chwili powiedzieć im całej prawdy. Należała się ona Arieli i, do cholery, zmuszę ją do wysłuchania mnie – Ariela naraża się na niebezpieczeństwo. Roxanie już nie chodzi tylko o mnie, ona uważa Arielę za zagrożenie, w jej chorym umyśle to właśnie ona jest jedyną przeszkodą i zrobi wszystko, żeby usunąć ją ze swojej drogi.
- Ari potrafi o siebie zadbać, a poza tym nasi ludzie naprawdę wiedzą, jak zapewnić nam bezpieczeństwo. To profesjonaliści – Daniell próbowała mnie uspokoić. – Ross nie pozwoli zrobić jej krzywdy.
Pierdolony Ross! Warknąłem dziko, gdy tętniąca krew rozlała w całym ciele wrzącą furię. Muszę gdzieś wylądować wściekłość i to natychmiast, w przeciwnym wypadku ten piękny salon zamieni się w pieprzone rumowisko. Z pochyloną głową i zaciśniętymi pięściami próbowałem uregulować oddech, zapanować nad sobą. Ogarniająca mnie furia paraliżowała po kolei wszystkie mięśnie poza dziko bijącym sercem, pompującym krew z prędkością światła. Ross i Ariela... Razem... Mogą być w tej chwili wszędzie, nawet w łóżku... KURWA!
- Rafa? – zaniepokojony głos Crista z ledwością przebił się przez otaczającą mnie gęstą czerwoną mgłę. – Rafa! Alejandro wyjdźcie stąd natychmiast! Albo nie. Cruz, na dachu jest siłownia, pomóż mi go tam zaprowadzić. Raul przypilnuj, żeby nikt tam nie wchodził.
- Co się dzieje, Cristobalu?
- Nie mam teraz czasu, Alejandro. Pośpiesz się Cruz, winda już jest...
Dałem się wyprowadzić... Dosłownie jak cielak, ale tak skupiłem się nad powstrzymaniem pieprzonej furii na tego jebanego Rossa, że stałem jak słup zaciskając wszystkie mięśnie. Miałem w dupie to, gdzie mnie wiozą.
Przed oczami wciąż widziałem oczy lśniące zielenią...
***
W klimatyzowanym pomieszczeniu słychać było jedynie głuche uderzenia. Przez oszklony dach do środka wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Na środku sali treningowej na grubym drewnianym stropie wisiał worek bokserski. Kiwał się jak szalony pod szybkimi miarowymi uderzeniami.
- Słuchaj stary... – Cruz spojrzał na siedzącego obok Cristobala. Od patrzenia na ten cholerny worek zaczynało mu się kręcić w głowie, a odgłos uderzeń odbijał się w głowie jak echo. – Zawsze tak jest?
Cristobal spojrzał na podskakującego na macie przyjaciela.
- Zachowanie kontroli to rzecz, której nauczył się jako nastolatek. Jest to dla niego tak samo ważne jak oddychanie. Znam go od ponad dziesięć lat i tylko raz widziałem, jak stracił panowanie nad sobą. Ale to, do czego mogło dojść dzisiaj... - Cristo spojrzał ze smutkiem na młócącego zawzięcie ciężki worek Rafaela.
- Ariela?
- Tak. Lady Russell... – zaśmiał się cicho kręcąc głową - Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy od razu wiedziałem, że jest jedyną kobietą zdolną skruszyć ten mur, którym się otoczył. Jednocześnie jest jedyną, która potrafi doprowadzić go do takiego stanu – wskazał głową. - Jest jego największą słabością, ale również największą siłą. Chwała Bogu, że nie było tam tego całego Rossa. Mogło dojść do masakry...
- Jak myślisz, jak długo ma zamiar napieprzać w to gówno? Od prawie dwóch godzin skacze wokół niego, jakby zamiast nóg miał pieprzone sprężyny.
- Dajmy mu jeszcze chwilę.
Następna godzina była kopią dwóch poprzednich. Za każdym razem, gdy wielki worek przyjmował na siebie wściekłe pięści młócącego weń mężczyzny, Cruz krzywił się nieznacznie. Chyba jednak nie był gotowy na spotkanie się z tym wymuskanym miastowym mecenasem. Facet miał pieprzone skały zamiast pięści i od trzech godzin napieprzał w to skórzane gówno z taką samą zajadłością, jak na początku.
Rozległa się seria potężnych jak bomby szybkich uderzeń i w końcu nastała zbawienna cisza, a Rafael padł na kolana.
Punkt dla Arieli, o którym nie wiedziała...
***
Mała złotowłosa diablica postawiła sobie za punkt honoru doprowadzić mnie do szaleństwa. Uparta, wkurzająca i lepsza w zadawaniu tortur od niejednego zawodowca. Ignoruje moją obecność. Przeszłaby po mnie w tych swoich absurdalnie wysokich butach wbijając we mnie obcasy i nawet by się nie zatrzymała. Nie chce ze mną rozmawiać, odkąd dwa dni temu wyszła z salonu, a ja przez trzy godziny walczyłem z rozsadzającą mnie furią napieprzając w worek. Skąd w tym małym seksownym ciałku tyle zawziętości? Moje sto sześćdziesiąt kilka centymetrów szczęścia, o które muszę teraz walczyć. Potem będzie już tylko lepiej. Potem będzie należała do mnie.
Taką przynajmniej mam nadzieję...
Oparty o szeroki marmurowy blat czekam w salonie na swoją kobietę. Jestem, kurwa, wykończony. Ta mała szelma przez ostatnie dwie noce szalała w klubie, pijąc tequilę i tańcząc do upadłego, jakby jutro miało nie nadejść. Wiedziała, że ją obserwuję. Wiedziała i robiła wszystko, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.
Ubrana w nieistniejące jak dla mnie ciuchy z pieprzonym Rossem u boku. Nigdy nie czekałem, aż skończy swoją zabawę. Po kilku godzinach, gdy byłem pewien, że w tłumie nie ma Roxany i Ariela jest bezpieczna, wracałem na górę. Prosto do siłowni na dachu. Jeszcze kilka takich wieczorów, a ten kawałek skóry podda się sile moich ciosów i pęknie. Poobcierane do krwi knykcie przypominają mi o każdym jednym uderzeniu, o twarzy mężczyzny, którego widziałem na worku za każdym razem.
- Proszę, proszę... Dziki lokator wciąż tu jest – kobieta, przez którą od miesięcy nie zmrużyłem oka właśnie wkroczyła do salonu.
Ubrana w krótką obcisłą sukienkę z głębokim dekoltem, na tych swoich absurdalnie wysokich butach, kroczyła w moją stronę jak królowa. Jezu Chryste! Ileż ta kobieta ma tych butów, ja się pytam? Za każdym razem ma inne, a każde z nich to pieprzona viagra dla mojego sinego fiuta. Kurwa! Ileż jeszcze dam rade wytrzymać, zanim chwycę te małą wredotę za włosy i siłą zaciągnę do najbliższego łóżka...
Stukanie tych pieprzonych szpilek budzi mnie do życia. Momentalnie moje ciało stanęło w ogniu. Jezu, jak ja jej pragnę, krew dudni mi w żyłach jak bęben wzywający na wojnę. Wojnę, którą z przykrością muszę przyznać, wygrywała ona. Na razie. Bo koniec końców i tak będzie moja.
Spojrzałem w stronę szybu windy. Jak się tutaj dostała? Czyżby istniało jakieś przejście pomiędzy piętrami, o którym nie wiem?
- Jak się tu dostałaś? – powtarzam własne myśli.
- Na miotle – nawet nie spojrzała w moją stronę, tylko od razu ruszyła do swojej pracowni.
Stojąc w progu, oparty ramieniem o futrynę obserwowałem kobietę mojego życia. Do rozpaczy doprowadzało mnie to jej prowadzanie się z jej ochroniarzem. Obydwoje zdawali się świetnie bawić w swoim towarzystwie, a ten pętak nadskakiwał jej jak zakochany frajer. Niejednokrotnie miałem ochotę zaprosić gościa na prywatną rozmowę, najlepiej w pomieszczeniu z ringiem, chociaż ostatecznie może być też każde inne. Dla mnie bez różnicy. Facetowi należy się niezły łomot i z całą pewnością nie uniknie moich pięści, ale na razie skupiłem się na niej.
Mojej małej frustracji na obcasach...
- Ariela, czy wyprowadzanie mnie z równowagi sprawia ci jakąś przyjemność? – mój głos jest spokojny jak letni wietrzyk. Gdyby choć raz spojrzała na mnie przekonałaby się, w jakim naprawdę jestem stanie. – Może już dość tej wojny podjazdowej?
- Nie mam teraz czasu z tobą rozmawiać – rzuciła nawet na mnie nie patrząc i zaczęła szukać czegoś w szufladach.
- Czyżbyś gdzieś wychodziła? Nic mi nie mówiłaś...
- Bo nie muszę.
- Skarbie...
Zaciskam zęby, żeby na nią nie wrzasnąć i pięści, żeby nie sprać tego słodkiego tyłka. Ale spokojnie, wszystko notuję i na koniec wystawię rachunek. Już nie mogę się doczekać. Wizja nagich pośladków wypiętych w moją stronę na chwilę wybiła mnie z rytmu. Z trudem przełknąłem ślinę i próbując się skoncentrować, ignoruję fakt, że w okolicach rozporka zrobiło się wyjątkowo ciasno.
- Posłuchaj. Nie z mojej winy znaleźliśmy się w tej sytuacji. Przestań przesiadywać tu dniami i nocami i zajmij się wreszcie tym, co do ciebie należy.
- Niczego innego nie robię – odpowiedziałam obserwując jak miota się po pokoju.
Ta kobieta jest niemożliwa! Czy nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie stanowi moja była macocha?
- Wiesz co? – rzuciła mi przelotne spojrzenie. - Najlepiej jak wrócisz do domu, do Nowego Yorku. Zostaw sprawy naszym ludziom. Jestem pewna, że jak znikniesz sytuacja sama się uspokoi.
Czy mówiłem już, że jest niemożliwa? Powinienem chyba dodać, że jest głucha jak pień i uparta jak osioł. Bardzo piękny osioł.
- Po pierwsze, kotku, już nie mam domu w Nowym Yorku. Sprzedałem apartament na Manhattanie kilka tygodni temu – jeszcze jej o tym nie mówiłem, czekałem na stosowną okazję, żeby poinformować ją o swoich planach.
Tylko dzięki temu, że nie spuszczałem jej z oczu zauważyłem delikatne napięcie mięśni, była zaskoczona tym co powiedziałem.
- W zasadzie dobry krok – wzruszyła ramionami i dalej szukała czegoś w komodzie pod oknem, wypinając w moją stronę tę swoją słodką pupcię. Aż mnie ręce zaswędziały i z trudem powstrzymałem się przed wymierzeniem nie tak do końca czułego klapsa. Raczej byłby taki jak przed karnym zerżnięciem, mocny i szybki. – Nie ma sensu mieć dwóch nieruchomości w takim mieście.
Zastygłem, nie mając pojęcia, o czym właśnie rozmawiamy. Jakie dwie nieruchomości?
- O czym ty, u licha, mówisz? – podszedłem bliżej. – Miałem tylko ten penthouse...
- Przepraszam, nie wiedziałam, że tamto mieszkanie należy do niej.
W końcu podniosła na mnie wzrok. Patrzyła na mnie jak na obcego mężczyznę. Zdrętwiałem przerażony. Coś mi umknęło, coś ważnego, ale do cholery nie mam pojęcia co to mogło być.
- Poczekaj, do cholery! – Ariela minęła mnie, jakby mnie tam w ogóle nie było. Dogoniłem ją w salonie. – O co ci, u licha, chodzi?
- To nie moja sprawa – rzuciła przez ramię nie zatrzymując się. – Wracaj do siebie Rafaelu, nic tu po tobie.
- O nie, młoda damo – złapałem ją za ramię i przytrzymałem, mimo że zaczęła się ze mną szarpać. – Tym razem odpowiesz mi na pytania.
Miałem dosyć tego dreptania w miejscu i patrzenia, jak to kobieta rujnuje mój zdrowy rozsądek. Przez nią nie mogę spać, nie mogę jeść ani się, kurwa, porządnie skoncentrować. Nie bierze na poważnie zagrożenia, jakie stanowi szurnięta Roxana, a ja nie wiem, jak mam rozmawiać z Arielą nie ujawniając wszystkich pierdolonych koszmarów mojego życia.
Ludzie Crista w Nowym Yorku starają się dowiedzieć, jakim cudem Roxana jest na wolności i dlaczego, kurwa, nie zostałem poinformowany o jej wyjściu.
Myślałem, ba byłem tego nawet pewien, że po raz pierwszy spotkały się w hotelowej restauracji. Jednak po tym, co przed chwilą powiedziała... Ja pieprzę! Czy to możliwe, że wtedy, w Nowym Yorku, gdy zostawiłem Arielę, a ona potem zniknęła, spotkała się sam na sam z Roxaną?
O co, kurwa, chodzi?
***
Ari...
Czego on, u licha, ode mnie chce? Próbuję zlekceważyć jego dotyk, nie reagować na ciepło płynące z miejsca, gdzie dotyka mnie jego dłoń. Nadaremnie... Przez dwa dni unikałam go jak mogłam, bojąc się, że w chwili słabości znajdę się za blisko Rafaela i w końcu się poddam. A ja, do cholery, nie chcę się poddać! Chcę walczyć jak lew, chcę, żeby w końcu zostawił mnie w spokoju! Chcę w ciszy zacząć leczyć złamane serce, a w tej chwili jest to po prostu niemożliwe!
Myślałam, że jak zobaczy mnie z Rossem uwierzy w mój nowy związek i odejdzie. Ja bym tak zrobiła. Chyba... Cholera przez niego nawet nie jestem w stanie logicznie myśleć! Mój mózg od jakiegoś czasu przypomina rzadką papkę, myśli przelewają się w nim z szybkością światła a żadna nie jest na tyle istotna, żebym starała się zatrzymać ją i zastanowić co z nią zrobić. Czy to ma sens? Chyba nie... Właśnie do takiego stanu doprowadza mnie ciągła obecność Rafaela.
Jeszcze się nie zdarzyło, żebyśmy przebywali tak blisko siebie przez bodaj jeden dzień, a tu zaraz minie trzeci! Jak tak dalej pójdzie to albo go uduszę moją jedwabną pończochą, albo... Nie, nie, nie... Nawet myślenie o tym, o czym przed chwilą pomyślałam jest niebezpieczne. Wiem, jaka słaba jestem, gdy jest tak blisko mnie jak teraz, jak działa na mnie jego zapach i te niebieskie oczy, które płoną takim ogniem, jakby miał zamiar spalić wszystko dookoła nas. Czuję się naga, gdy tak na mnie patrzy, a żar tego spojrzenia płynie przez całe ciało aż do bioder. Jezu! Dotyka mnie tylko dłonią i patrzy na mnie a ja czuję, jak piersi boleśnie mi się napinają a między nogami pojawia się wilgoć... Mam ochotę zacisnąć mięśnie ud, spotęgować to rozkoszne uczucie podniecenia.
Stop Ariela!
Moja podświadomość przebija się w końcu przez opary pożądania. Przecież on nie ma prawa mnie nawet dotknąć! Rafael nie jest wolny, to już nie narzeczona, ale żona, do cholery! Nawet nie wiem, kiedy wzięli ślub, ale on nie ma prawa mi tego robić, u licha! Nie zwracając uwagi na nagły ból wyszarpuję ramię krzywiąc się nieznacznie. Na pewno będę miała siniaki!
- Rafaelu – staram się mówić spokojnie, gdy zauważam błysk gniewu w niebieskich oczach, – już ci powiedziałam, że nie interesuje mnie twoje życie. To, co i z kim robisz to tylko twoja sprawa. Nic mi do tego.
- A co ja takiego robię i z kim? Oświeć mnie, skarbie, bo powoli zaczynam wariować. Masz mi coś do zarzucenia, to powiedz. Może w końcu dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi.
W tym momencie dociera do mnie, że nie jesteśmy w salonie sami. Spojrzałam przez ramię i zauważyłam Lucy i Gabi. Siedzą obok siebie na kanapie. Na przeciwko nich rozsiadł się Raul i z krzywym uśmiechem obserwuje mnie i Rafaela. Pod oknem, z rękami schowanymi w kieszeniach spodni, stoi Cristobal de la Hoja. Spogląda w naszą stronę po czym wbija mroczne spojrzenie w Lucy.
Rozmowa, do której chce mnie zmusić Rafael jest jak dla mnie zbyt intymna i nie chcę jej przeprowadzać z widownią za plecami. Gdyby w salonie były tylko dziewczyny, to zupełnie co innego. Wiedzą wszystko, ale obecność Cristobala i jego udział w tym wszystkim... Nie ma mowy.
- Porozmawiamy innym razem i ...
- Nic z tego, Ariela. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wyjaśnisz mi tego co powiedziałaś.
- Rafaelu, nie jesteśmy sami.
- Gówno mnie to obchodzi.
- Zaczynasz mnie wkurzać, mecenasie – syknęłam przez zęby.
Czuję budzącą się we mnie złość i wystarczy jedno jego nieodpowiednie słowo a w końcu wygarnę mu wszystko. Pal licho, kto będzie świadkiem.
- I vice versa, lady Russell.
No i doigrał się. Tego tsunami żadna siła już nie zatrzyma! Mam zamiar zmieść go z powierzchni ziemi, a na pewno z naszego salonu. Chcesz? To proszę bardzo!
- W porządku, sam tego chciałeś – zaczynam w miarę spokojnie, bo wiem, że będą mi potrzebne wszystkie siły. – Część tej rozmowy odbyliśmy już w twoim gabinecie o ile pamiętasz, ale mogę ci przypomnieć czego dotyczyła.
- Nie krępuj się, kochanie...
- Nie przerywaj mi! – adrenalina przyspieszyła krążenie krwi, czuję, jak bulgocze w żyłach odpalając wszystkie działa w stronę stojącego przede mną mężczyzny. – Uwiodłeś mnie na prośbę swojego przyjaciela i z zemsty...
- Ariela... – odbiega do mnie głos od strony okna.
- Nie odzywaj się, Cristobalu, rozmawiam teraz z nim – nawet nie spojrzałam w jego stronę. W tej chwili trwał mój pojedynek z aroganckim japońskim smokiem. – W hotelu potraktowałeś mnie jak dziwkę. Łaziłeś za mną i nękałeś telefonami. Posunąłeś się nawet do tego, że ludzie Cristobala zaczęli mnie śledzić! Mówiłam ci tyle razy, żebyś zostawił mnie w spokoju. Ale ty... Po jaką cholerę poleciałeś za mną do Nowego Yorku?! Nikt cię tam nie zapraszał, a na pewno nie ja! No a ten pokaz testosteronu przed klubem... – wystarczy wspomnienie jego zachowania w tamtą noc i ciśnienie podskakuje mi poza skalę. – To co robię i z kim to robię to tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie masz do mnie żadnego prawa, Rafaelu, a co więcej...
- A tu się z tobą nie zgodzę – przerywa mi zdecydowanie.
- Milcz! – krzyczę – Chciałeś tej rozmowy to wysłuchasz mnie do końca. Na razie jestem miła, ale jeszcze chwila, a zobaczysz na co mnie stać. Przez ciebie twoja macocha – podkreślam ironicznie – groziła moim przyjaciółkom. Nikomu nie pozwolę ich skrzywdzić! Rozumiesz mnie, Rafaelu? Wracaj do Nowego Yorku i daj mi w końcu święty spokój!
- Skończyłaś? – Rafael spojrzał na mnie i nie czekając na moją odpowiedź ruszył w moją stronę zmuszając mnie do cofnięcia się.
Zatrzymał się dopiero, gdy wpadam biodrami na wyspę kuchenną. Nie mam już gdzie uciekać, ponieważ ramiona Rafaela blokują mnie z obydwu stron. Niebieskie oczy płoną jak pochodnie, gdy pochylając się w moją stronę przylega biodrami do mojego brzucha. Z trudem udaje mi się stłumić jęk, gdy czuję wbijającą się we mnie męskość Rafaela. Gorącą, nabrzmiałą...
- To teraz moja kolej. To prawda, że w pierwszej chwili chciałem ci odpłacić za to jak mnie potraktowałaś w czasie naszego pierwszego spotkania. Do końca życia nie zapomnę tego jak weszłaś wtedy do salonu. Prawie naga i tak prowokująca, że nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Byłaś jedyną kobietą, która tak mnie sprowokowała i jedyną, której zapragnąłem jak szaleniec – przerywa na chwilę. - Prawdą jest też to, że Cristo poprosił mnie, żebym postarał się odciągnąć cię od sprawy. Nigdy jednak nie powiedział, żebym w tym celu zaciągnął cię do łóżka.
- Chyba chciałeś powiedzieć 'przeleciał' – nie jestem w stanie powstrzymać się od tego komentarza.
- Nie przerywaj mi, kochanie. Tylko że widzisz... Do tej rozmowy doszło dzień po tym, jak kochaliśmy się w moim gabinecie. Próbowałem ci to wyjaśnić, ale jak zwykle nie chciałaś mnie wysłuchać. Co do tej nocy w hotelu... Byłem po prostu wściekły! Byłaś moja, Ariela, należałaś do mnie... i nagle okazuje się, że jakiś facet ma do ciebie większe prawa niż ja, że jesteś zaręczona i planujecie ślub.
- Że co? Kto naopowiadał ci takich bredni?!
- Barbara.
- No tak – syczę wściekła – zapomniałam o słodkiej Barbarze – wspomnienie Rafaela trzymającego w ramionach inną kobietę wywołało moją wściekłość. - Co tam u niej? – próbuję wydostać się i zwiększyć odległość między nami, ale bezskutecznie.
Rafael przycisnął się do mnie a mnie przeszywa dreszcz, gdy opuszkami dotknął moich ust. Nie byłam w stanie powstrzymać jęku. W niebieskich oczach pojawił się znajomy błysk, zwierzęcego głodu... Zatonęłam w nich jak zawsze chłonąc całą sobą jego bliskość i ciepło.
- Nie! – wyrwałam się z pułapki jego ramion odskakując na bezpieczną odległość. – Przestań mieszać mi w głowie!
- Wysłuchasz mnie do końca, Ariela – Rafael starał się uspokoić, podczas gdy jego szeroka pierś unosi się w szybkich oddechach, a zaciśnięte pieści jednoznacznie świadczą o walce o zachowanie kontroli. – Chciałem porozmawiać z tobą w Nowym Yorku, ale... Cholera, straciłem panowanie nad sobą, jak zawsze w twojej obecności. Prowokujesz mnie na każdym kroku doprowadzając do szaleństwa i tak jest od samego początku! Przez ciebie zmieniłem się w pieprzonego szaleńca, to jest twoja wina!
- Moja?! – wyprowadzona z równowagi jednym ruchem zmiotłam z blatu stertę papierów. – Czy to ja latałam za tobą w wywieszonym jęzorem? Dzwoniłam i śledziłam cię jak jakaś pieprzona fanka? Wymyślałam spotkania po to, żeby się przelecieć na biurku? Jakoś nie pamiętam też, żebym pożyczyła od przyjaciółki odrzutowiec, żeby lecieć za tobą tylko po to, żebyś mógł mnie zerżnąć.
- Do jasnej cholery, Ariela, przestań w końcu! – warknął wściekła.
Podskoczyłam ze strachu, bo widząc furię na twarzy Rafaela przestraszyłam się, że za chwile dosłownie rozszarpie mnie na kawałki. Widząc strach na mojej twarzy, Rafael odchylił do tyłu głowę i oddychając głęboko, zaciskał i rozluźniał palce. Po chwili, gdy jego oddech znacznie się uspokoił, spojrzała na mnie płonącym niebieskim spojrzeniem.
– To nie było tak...
- Było! Pan mecenas potrzebował odreagować stres? Najlepszy na to jest seks, prawda? A że przy okazji postanowiłeś się zemścić... Dlaczego nie skorzystać? Przyjemne z pożytecznym, prawda? – z trudem zaczerpnęłam powietrze i spokojnym głosem dokończyłam. - Zabierz swoją kobietę z naszego miasta, niech się do mnie więcej nie zbliża, w przeciwnym wypadku wystąpię do sądu o zakaz zbliżania. Dla niej i dla ciebie.
- Moja kobieta stoi teraz przede mną – Rafael ani na chwilę nie spuścił wzroku, nie interesowały go osoby znajdujące się w salonie ani to, że przysłuchują się naszej kłótni. Z całej postaci emanowało napięcie i determinacja, gdy krok za krokiem zmniejszał odległość między nami. Niebieski płomień w jego oczach unieruchomił mnie w miejscu. – Nic co powiesz tego nie zmieni, Ariela. Jesteś moja, należysz do mnie.
- A do kogo ty należysz? – co za uparty facet, żadne argumenty do niego nie docierają. Jeżeli myśli, że zgodzę się zostać jego kochanką, którą będzie w wolnych chwilach odwiedzał to chyba wskoczył nie w tę bajkę.
- Jestem twój...
- A to dobre! – rozbawił mnie jak cholera tym spojrzeniem zakochanego chłopaka.
Chyba naprawdę wierzy w to co mówi, bo w niebieskich oczach nawet na chwilę nie pojawił się błysk niepewności. Potrzebuję odrobiny płynnej odwagi, pomyślałam odwracając się od niego i nalewając tequili do wysokiego kieliszka. Ja pieprzę, jestem na prostej drodze do stania się członkinią AA. Ale to jeszcze póki co przede mną, pomyślałam przełykając alkohol. Wysuszone gardło zapłonęło żywym ogniem i spłynęło w dół podsycając wrzący we mnie gniew.
– Jesteś Mormonem - stwierdziłam.
- Kim? Co za głupie pytanie!
- Nie pytaj mnie o autora – rzuciłam impertynencko. – A odpowiadając na pierwsze pytanie, Mormon to...
- Wiem, do cholery, kim jest Mormon!
- To po co pytasz?! – widok wściekłego Rafaela był rajem dla moich oczu.
- Ari?
Po raz pierwszy w salonie odezwał się ktoś inny niż ja i Rafael. Gabi stała obok Raula i wzrokiem coś próbowała mi przekazać. Od tamtej nocy, gdy razem z Cruzem byliśmy w klubie Raul praktycznie nie odstępował Gabi na krok.
– Przestań i po prostu powiedz mu.
- Co ma mi powiedzieć? – Rafael wyglądał na zdezorientowanego, strzelając spojrzeniem to na nią to na mnie.
- Nie mam zamiaru.
- Ari – do Gabi dołączyła Lucy i teraz we dwie wzrokiem nakazują mi zakończyć sprawę, – musisz być kompletnie głucha i ślepa, skoro nie widzisz i nie słyszysz tej łopoczącej białej flagi.
- Jak dla mnie trochę za mała, żebym zwróciła na nią uwagę.
- O czym wy, do cholery, mówicie? – u lala, czyżby smok miał za chwilę zionąć ogniem? Nagły błysk pojawił się w niebieskich oczach, jakby coś zaczęło do niego docierać. No w końcu, pomyślałam wykrzywiając usta w uśmiechu. – Zaraz... Tu nie chodzi tylko o to, o czym teraz rozmawialiśmy, prawda? Coś się wydarzyło, kiedy byłaś w Nowym Yorku. Najpierw zniknęłaś, a po powrocie zaczęłaś mnie unikać, nie odpowiadałaś na telefony, no i ten pieprzony Ross...
- Jego w to nie mieszaj – zazgrzytałam zębami.
- Uprzedzam skarbie – ostrzegł sycząc przez zaciśnięte zęby. - Jeszcze raz się do ciebie zbliży, a będzie to ostatni raz, gdy będziesz go widziała żywego.
Mrok, który pojawił się w oczach Rafaela wywołał we mnie dreszcz przerażenia; ten mężczyzna właśnie groził śmiercią mojemu ochroniarzowi!
- Rafa, uspokój się – odezwał się Cristobal widząc, w jakim stanie jest jego przyjaciel. – Nawet tak nie żartuj.
Za mną stanęły dziewczyny, czułam ich zaniepokojenie. Jeszcze nie widziały Rafaela w takim stanie; ja również. Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy był zimny i nieprzystępny, patrzył na mnie, jak na głupiutką blondynkę, której inteligencja zmieściłaby się w łepku od szpilki. Poza wybuchem wściekłości, do którego go wtedy doprowadziłam, zawsze zachowywał zimną krew, a jego spokój wręcz obezwładniał mnie. Tylko w głębi tych niebieskich oczu można było czasami zauważyć oślepiający płomień, jakby Rafael przez cały czas walczył ze sobą o zachowanie kontroli.
- Nie wtrącaj się, Cristo - powrócił skuty lodem pancerz, od całej postaci Rafaela biła obezwładniająca wściekłość, niebieskie oczy pociemniały przypominając zimowe niebo przed śnieżną burzą, gdy z zaciśniętymi zębami zaczął cedzić podkreślając każde wypowiedziane słowo. – Jak dla mnie ten facet jest już chodzącym trupem.
- Rafaelu... - z trudem przełknęłam niezdolna odwrócić spojrzenia od jego twarzy.
- Koniec tej zabawy, Ariela. Zbliż się do niego a następny raz, gdy go zobaczysz będzie leżał w trumnie. A teraz masz mi powiedzieć co takiego wydarzyło się w Nowym Yorku. Domyślam się, że spotkałaś się tam z Roxaną, prawda?
- Tak – przyszpilona jego spojrzeniem czułam się jak uczeń odpowiadający na pytania nauczyciela. – Ale ona...
- Przyszła do ciebie do hotelu? – przerwał mi nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Nastąpiło chyba jakieś nieporozumienia, albo Rafael zwraca się do niej innym imieniem. Użył imienia Roxana, podczas gdy ja znam Sylvię.
- Pojechałam do niej do domu, ale Rafaelu, ona...
- Co takiego?! – w oczach Rafaela pojawiło się szaleństwo. – Pojechałaś do tej wariatki do domu? Oszalałaś? Kobieto, ona jest niebezpieczna, mogła zrobić ci krzywdę!
- A skąd mogłam o tym wiedzieć, do cholery?! Poprosiła o zwykłą konsultację w sprawie swojego apartamentu, była miła i ...
- MIŁA?
- Rafaelu, nie musisz na mnie krzyczeć! – sama krzyczałam, ale do szału doprowadzał mnie stojący przede mną facet. – Poza tym...
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Ariela! Nigdy więcej się z nią nie spotkasz. Rozumiesz? Nigdy więcej!
- Przestań się na mnie wydzierać! I mi przerywać, jasne?! Poza tym, ona nazywa się Sylvia, a nie jakaś tam Roxana! – zamachałam dziko rękami.
O tym, że za żadne pieniądze świata nigdy więcej nie chce stanąć z tą kobietą twarzą w twarz wiedziałam i bez jego rozkazów. Sylvia James vel Roxana Sato groziła mi i moim przyjaciółkom, ale rozkazująca nuta w głosie Rafaela była dla mnie jak czerwona płachta na byka, zadziałała dokładnie tak samo.
- Nie będziesz mi mówił, z kim mogę się spotykać. Co, boisz się, żeby nie powiedziała mi czegoś co chcesz ukryć? – zaryzykowałam ironicznie. – Za późno mój drogi, zdradziła mi wszystko. Kogo chcesz chronić? Ją? Mnie? Czy też może siebie i swoją przeszłość?
Na twarzy Rafaela pojawiło się przerażenie, zbladł i zachwiał się patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz, Ariela? – głos Rafaela był zaledwie ochrypłym szeptem.
- Przestań udawać takie niewiniątko! Wiem co cię łączy z tą kobietą, powiedziała mi o was. Nie mam powodu jej nie wierzyć, tym bardziej po tym co widziałam w jej apartamencie. Może i jest szalona i w jakiś sposób niebezpieczna, ale zastanów się, czy nie przez ciebie jest taka.
- W jej apartamencie? Co takiego widziałaś?
- Wasze zdjęcia w sypialni!
- Nasze... Moje i jej?
- Zaczynam mieć dość tej zabawy w pytania! Tak, wasze zdjęcia! A dokładnie wasze akty. Wasza sypialnia jest nimi obwieszona, jakbyś o tym nie wiedział.
- Chwileczkę, Ariela – dudniący głos Raula wypełnił nagłą ciszę – Mówisz, że ta kobieta ma w sypialni nagie zdjęcia z Rafaelem? Jesteś tego pewna?
Przystojny Kolumbijczyk stanął obok milczącego Rafaela, tuż obok miejsce zajął Cristobal de la Hoja. Niezrozumiałe dla mnie było nagłe przymierze jakie zawarli, szczególnie Raul i Cristo.
- Tak, na obydwa pytania...
- To jest niemożliwe – powiedział Cristobal nawet nie patrząc na Rafaela. Pewność z jaką to powiedział bardzo mnie zdziwiła, ale do cholery to ja tam byłam i wiem dokładnie co widziałam.
- Cristobalu, wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale...
- Przyjaźń nie ma z tym nic wspólnego. Jesteś pewna, że to Rafa był na zdjęciach?
- Cholera! Ile razy mam to powtarzać? Tak, jestem pewna, widziałam zdjęcia i widziałam jego w sypialni – wskazałam na milczącego Rafaela.
Cristobal bez słowa wyciągnął z kieszeni telefon.
- Masz już coś dla mnie z Nowego Yorku, Sergio?... Wysłałeś do apartamentu?... Prześlij mi na komórkę, potrzebuję tego teraz. W porządku, czekam – nerwowym ruchem wyłączył telefon i spojrzał na Rafaela, marszcząc brwi na widok stojącego nieruchomo mężczyzny.
Sama byłam zaskoczona zachowaniem Rafaela, od kilku minut stał jak posąg, nie odzywał się, a w oczach miał pustkę. Usłyszałam odgłos nadchodzącej wiadomości, zaraz potem kolejnej i kolejnej... Patrząc na minę Crista i Raula, który zerkał na wyświetlacz zaczęłam mieć kłopoty ze zrozumieniem sytuacji, w której właśnie się znajdowaliśmy. Co się, do jasnej cholery, dzieje?
- O ja pierdolę... - głos Raula był szeptem, ale dotarł do mnie.
- Rafa? - Cristobal podszedł do Rafaela, gdy ten nie zareagował. – Rafa!
Wzrok Rafaela, jeszcze trochę nieprzytomny i oszołomiony oderwał się w końcu od mojej twarzy, gdy zniecierpliwiony zachowaniem przyjaciela Cristo potrzasnął jego ramieniem.
- Wszystko w porządku? – nie czekając na odpowiedz, Cristo zaczął mówić – Spójrz na to. Moim ludziom udało się w końcu dostać do jej mieszkania. To co tam znaleźli... Musisz to zobaczyć, Rafa.
Byłam totalnie zdezorientowana... Na moich oczach rozgrywało się coś, czego kompletnie nie rozumiałam. Rzuciłam szybkie spojrzenie na dziewczyny.
- Rozumiecie co się tutaj dzieje? – widząc ich miny doszłam do wniosku, że są skołowane tak jak ja.
Ponownie spojrzałam na stojących przed nami mężczyzn. Raul z Cristobalem bacznie obserwowali Rafaela przeglądającego coś w telefonie, który podał mu de la Hoja. Coraz mocniej zaciskał dłonie, a na twarzy pojawiła się zimna furia. Jasna cholera, jeszcze nie widziałam go tak bardzo wściekłego. Nawet, gdy podczas pierwszego spotkania w tym salonie obrzucał mnie wyzwiskami zachowywał kontrolę nad gniewem.
- Czy to te zdjęcia widziałaś? – podskoczyłam wystraszona, bo głos Rafaela brzmiał jakby dochodził z najgłębszych czeluści piekła.
To nie był ten sam mężczyzna, który zaledwie kilka minut temu kłócił się ze mną i groził śmiercią Rossowi. Bałam się. Nie... Byłam przerażona. Mój instynkt samozachowawczy wręcz wył na alarm chcąc zmusić mnie do reakcji. Uciekaj... Ale jak to zrobić, gdy jego wzrok sparaliżował moje ciało? Z trudem przełknęłam i odwróciłam wzrok od przerażającej twarzy Rafaela. Mój wzrok spoczął na ekranie telefonu. Zobaczyłam zdjęcie. TO zdjęcie. Ból, jaki spowodował widok ich dwojga pozbawił mnie tchu. Zatoczyłam się do tyłu.
- Odpowiedz, Ariela. Czy to są te zdjęcia? – nie krzyczał, nie podniósł nawet głosu, ale ton jakim zwrócił się do mnie był jak ogłuszający wrzask. Ze strachu ledwo oddychałam, serce waliło jak tykająca bomba... Skinęłam głową niezdolna wypowiedzieć choćby słowa. – Co jeszcze się tam wydarzyło?
- Ja...
Pokręciłam przecząco głową, nie byłam w stanie odpowiedzieć. Zawodowa reputacja Rafaela jako zimnego i nieustępliwego prawnika nie była przesadzona. Nic dziwnego, że był niepokonany na sali rozpraw już jako poczatkujący adwokat. Mową ciała zmuszał do mówienia prawdy dając jednocześnie znak, że rozpozna każde kłamstwo i zniszczy tego, który miał czelność i odwagę skłamać.
Widząc w jakim jestem stanie Lucy postanowiła odpowiedzieć za mnie.
- Nie znajdujesz się w sądzie, Rafaelu. Nie ma potrzeby używać takiego tonu. Ari ostatnio miała kilka złych dni – chyba tygodni, pomyślałam, - więc przestań zadręczać ją pytaniami.
- Posłuchaj... – odezwał się z ciężkim westchnieniem. – Chcę tylko wiedzieć, co dokładnie wydarzyło się w Nowym Yorku. Potem dam wam spokój.
- Powiedziała, że za kilka tygodni bierzecie ślub, chciała, żebym zobaczyła wasze zdjęcia w sypialni, dlatego podstępem kazała mi wejść do tego pokoju. Wtedy, oprócz zdjęć zobaczyłam ciebie, spałeś w łóżku – odzyskałam głos - Powiedziała, że masz w zwyczaju robić skoki w bok, że to od lat jest taka wasza gra, ale zawsze wracasz do niej, a czasami zabawiacie się tak we trójkę.
- Uwierzyłaś jej.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu. W niebieskich oczach wciąż widziałam pustkę, jakby Rafael stracił coś cennego i nie miał szansy tego odzyskać.
- Nie miałam powodu, żeby jej nie uwierzyć. Widziałam wasze zdjęcia, widziałam ciebie w tej sypialni...
- Rozumiem.
Powiedział to spokojnym i bezosobowy tonem. Twarz Rafaela przypominała maskę wypraną ze wszelkich emocji. Patrzył na mnie, jakby czegoś szukał w mojej twarzy. Podał Cristobalowi telefon i bez słowa wszedł do otwartej windy.
- Ostatni raz rozmawiałem z nią ponad piętnaście lat temu - spojrzał na mnie trzymając zaciśniętą dłoń na metalowej kracie, - a od dziesięciu lat ma sądowy zakaz zbliżania się do mnie. Nigdy nie byłem w jej mieszkaniu i to nie ja jestem na tych zdjęciach.
- Skoro tak twierdzisz...
Ten facet będzie się wypierał do grobowej deski. Typowe, nawet gdybym zobaczyła ich razem w łóżku próbowałby mi wmówić, że udzielał jej pierwszej pomocy metodą usta- usta.
Zdecydowanym krokiem podszedł do mnie, palce jednej dłoni wsunął we włosy na karku i odchylając do tyłu, drugim ramieniem objął mnie w talii.
- Nie wiem co ci powiedziała, ale nigdy, przysięgam, nigdy z własnej woli nie dotknąłem tej kobiety. Może chociaż ty mi uwierzysz. Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna – ogień ponownie rozgorzał w niebieskich oczach, wypalając każde słowo na moim ciele i w sercu. W tym momencie istniał dla mnie tylko on, nikt i nic więcej się nie liczyło. – Kocham cię, lady Arielo Margaret Russell.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro