Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33 - Zakaz zbliżania...

Ari...

Przysięgam na Boga, że jeżeli po dzisiejszym spotkaniu ta kobieta w dalszym ciągu będzie mnie prześladować, to osobiście i z przyjemnością rozszarpię pewnego prawnika swoimi paznokciami. Pal licho mój manicure, mogę nawet połamać wszystkie dziesięć, ale nie mam zamiaru znosić dłużej tej kobiety. Zajmując miejsce przy jej stoliku, dyskretnie rozejrzałam się po restauracji. Na szczęście nie jesteśmy same, trzy pary siedzą kilka stolików dalej, a w rogu dwóch mężczyzn. Czuję na sobie uważne i zimne spojrzenie niebieskich oczu Sylvii, gdy obserwuje każdy mój ruch.

- Witaj, Arielo. Napijesz się czegoś?

Czy mi się tylko to wydaje, czy w głosie Sylvii zabrzmiała dziwna, ostrzegawcza nuta? Przyjrzałam się jej dyskretnie, zauważając niewielkie zmiany w jej wyglądzie. Jej twarz lalki już nie była tak idealna jak w czasie naszego pierwszego spotkania. Jej oczy w dalszym ciągu były puste i zimne, ale czaił się w nich jakiś groźny błysk. Miała delikatne sińce pod oczami, które uwydatniły liczne zmarszczki dookoła oczu, które nieudolnie starała się ukryć pod warstwą makijażu. Zaciskała usta, jakby z całych sił starała się powstrzymać przed krzykiem, albo wyrzuceniem z siebie wiązanki soczystych przekleństw.

Jednym słowem, w tej chwili wyglądała jak zła, podstarzała lalka.

- Dziękuję, woda w zupełności wystarczy – zapewniłam widząc na stole karafkę z wodą i szklanki. Nie mam zamiaru pić, bo nie wiem, czy w czasie mojej nieobecności nie dosypała czegoś do karafki, ale żeby zająć czymś ręce nalałam wody i w końcu skupiłam spojrzenie na siedzącej naprzeciwko mnie narzeczonej Rafaela. – Chciałaś się ze mną widzieć, Sylvio. – położyłam ręce na kolanach, zaciskając palce. - Czyżby Adam nie zdążył jeszcze skontaktować się z tobą?

- Ależ nie, zadzwonił jakiś czas temu...

- Zapewniam cię, że jest bardziej odpowiedni niż ja. Nie specjalizuję się w tego typu budownictwie, więc niewielką miałabyś pomoc z mojej strony. Adam jest do tego idealny, ręczę za jego profesjonalizm i ...

- Przestań, Arielo – przerwała mi zimnym znudzonym głosem. Wzdłuż kręgosłupa poczułam pełzające lodowate dreszcze, gdy spojrzała mi prosto w oczy. – Może przestaniemy krążyć i w końcu porozmawiamy szczerze? Nie jesteś głupiutką blondynką i wiesz, że nie o konsultacje mi chodziło, gdy nalegałam na spotkanie z tobą, prawda?

- W porządku, skoro sobie tego życzysz. O co ci chodzi?

- Zostaw go w spokoju.

- Kogo? – nie spodziewałam się, że walnie prosto z mostu i trochę mnie to zaskoczyło.

- Przestań udawać. Wiesz doskonale, o kim mówię. Myślałam, że gdy zobaczysz go w naszej sypialni w końcu zrozumiesz i dasz mu spokój. Rafael jest mój – gwałtownie pochyliła się nad stołem wbijając we mnie wzrok. Coś groźnego zamigotało w jej oczach i przez jedną chwilę miałam wrażenie, że ta kobieta posunie się do ostateczności w obronie swojego związku. – Nie jesteś pierwsza i z całą pewnością nie ostatnia. Rafael to mężczyzna o wielkim apetycie seksualnym, lubi zabawiać się, szczególnie, gdy musi odreagować stres. Czasami nawet zaprasza mnie do zabawy. To taka gra, w którą gramy od lat. Ale zawsze wraca do mnie, zawsze...

O kurwa! Teraz wszystko powoli zaczęło układać się w jedną całość. Pojawiła się kolejna opcja, której do tej pory nie brałam pod uwagę, a która smakowała goryczą i żółcią zbierającą się w gardle. Oni są chorzy! Jezu, czy ona właśnie zasugerowała, że Rafael pieprzy się na prawo i lewo, z kim popadnie i nawet zaprasza do tych zabaw swoją narzeczoną?

Przełknęłam zbierającą się w ustach gorycz i najspokojniej jak mogłam spojrzałam na Sylvię.

- Masz błędne informacje – pomogła mi duma i już bez zająknięcia odpowiedziałam patrząc wyzywająco. - To nie ja uganiam się za Rafaelem. W zasadzie, byłabym ci wdzięczna, gdybyś przemówiła mu do rozumu. Niech zostawi mnie w spokoju, przestanie dzwonić i mnie nachodzić.

- Mam ci uwierzyć? – zaśmiała się gardłowym ochrypłym głosem wywołując na moim ciele zimny dreszcz. – Rafael nie musi uganiać się, jak to powiedziałaś, za kobietami. To te dziwki zawsze za nim łażą, ślinią się na jego widok jak suki i próbują zdobyć coś, co od wielu lat należy tylko do mnie.

- Sylvia, daję ci słowo, że...

- Słowo? Na co? Widziałaś go w moim łóżku, widziałaś nasze zdjęcia, a mimo to pieprzyłaś się z nim zaledwie trzy noce temu. Pieprzyłaś się z nim tej samej nocy, gdy przyleciałaś do Nowego Yorku. Chcesz mi teraz dać słowo? A ja mam w nie uwierzyć?

To się, kurwa, nie dzieje naprawdę, to jakaś cholerna komedia i dramat w jednym! Tylko od jednej osoby mogła się o tym dowiedzieć, tylko od Rafaela! Jego zdrada uderzyła we mnie jak wielka kula burząca budynki, wycisnęła z moich płuc resztki powietrza. Czy tym dla niego byłam? Kolejnym podbojem, odskocznią i sposobem na stres? Miałam wrażenie, że serce mi za chwile eksploduje, ból był tak wielki, że miałam ochotę zwinąć się w małą kulkę i zniknąć na zawsze. Zniknąć ze świata, w którym Rafael rani mnie do krwi swoim zachowaniem, niszczy wszystko w co wierzyłam, zabija mnie swoją nienawiścią i chęcią zemsty. Zniknąć ze świata, w którym nie mam prawa kochać tego mężczyzny, nie mam prawa czuć tego wszystkiego co szaleje w mojej duszy i sercu.

- To moje ostatnie ostrzeżenie – wstając pochyliła się nade mną i wysyczała. - Nie zbliżaj się więcej do Rafaela, albo zapłacisz mi za to. Ty albo te twoje koleżanki, z którymi mieszkasz. Nie żartuję, dziwko, masz zostawić go w spokoju. To ostrzeżenie, które zawsze słyszą takie małe szmaty jak ty. Jak widzisz, Rafael wciąż jest ze mną, a one, tak jak ty, pojawiają się i znikają. Ale wiesz co? – na twarzy Sylvia pojawił się miły uśmiech, gdy zmierzyła wzrokiem moje ciało. – Może przyłączę się do was? Pokażę ci, co naprawdę lubi Rafael? Może być ciekawie, nie uważasz? Jedna kobieta nie jest w stanie zaspokoić tak seksualnego mężczyzny. Pomyśl o tym. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.

Zostałam sama, patrząc niewidzącym wzrokiem w miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu stała narzeczona Rafaela. Po kilku minutach jak robot wstałam z miejsca i wyszłam z hotelu. Ruszyłam przed siebie nie wiedząc dokładnie, dokąd idę i po co, zapominając, że gdzieś tam czeka na mnie Malcolm. W głowie wciąż słyszałam słowa Sylvii, gdy mówiła o Rafaelu. O tym, że lubi zabawiać się z różnymi kobietami, że dla niego to zawsze jest gra.

Myśli... niespokojne... raniące wspomnieniami... Pierwsze spotkanie, gdy stał przede mną, taki wysoki, silny i zimny jak lód. Gdy jednym dotykiem rozpalił do czerwoności moje ciało, gdy niebieskie płomienie w jego oczach mroziły mnie do szpiku kości. Czy to wtedy zakochałam się w nim? A może to było po spotkaniu w jego biurze? Ten pierwszy raz... Jego pocałunki, pieszczoty, to jak poruszał się we mnie, ostrożnie, a jednak z trudną do ukrycia pasją, jakby robił to po raz pierwszy... Nasze kłótnie, to jak wyglądał w spodniach od dresu zwisających na szczupłych biodrach i rozpacz w oczach, gdy wsiadałam do windy...

Jezu, to tak strasznie boli, tak strasznie... Łzy zalewają mi oczy, rozmazując wszystko dookoła, zostaje jedynie bezkresna rozpacz i wielka dziura w miejscu, gdzie jeszcze tego ranka czułam bijące serce. Spadam w otchłań, gdzie nie czeka mnie nic oprócz dni wypełnionych cierpieniem i tęsknotą za mężczyzną, którego pokochałam wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Za mężczyzną, który mnie zniszczył...

- Ariela? Zawiozę cię do domu – znam ten głos, słyszę go wyraźnie w otaczającej mnie mgle.

Duża ciepła dłoń dotyka mnie, prowadząc we mgle. Pozwalam, aby towarzyszył mi przez całą drogę. Mówi do mnie, próbuje wywołać jakaś moją reakcję, pyta o rzeczy, o których nie chcę w tej chwili myśleć. Co mogę zrobić, gdy serce zamieniło się w zimny martwy głaz? Nic. Czuję ciepło na policzkach, gdy gorące łzy płyną nieprzerwanie z moich oczu, gdy każda mijająca sekunda uświadamia mi, że Rafael, mój japoński smok, zabawił się mną, wykorzystał... Zwijam się w kłębek na miękkiej skórzanej kanapie obejmując się ramionami. Cały mój świat roztrzaskał się w pył, a ja stoję po środku tego rumowiska i nie wiem, co mam ze sobą zrobić.

- Ariela? Dio, odezwij się! – To Cristobal, to jego głos. – Madre de Dio, co ona ci powiedziała? Ariela?

Nie znajduję w sobie siły, żeby się odezwać; każdy mięsień, każda komórka mojego ciała umiera we mnie eksplodując nieprzerwanym bólem, rozrywając wszystko na strzępy.

Po raz kolejny...

***

Rafael...

Gdybym tylko mógł być w dwóch miejscach jednocześnie... Zostawienie Arieli zupełnie samej było kurewsko trudne. Przez chwilę, zanim podjąłem decyzję, patrzyłem w lustrze na sztywne plecy mojej małej wojowniczki. Nie mam jebanego pojęcia, o czym rozmawiała z pieprzoną Roxaną, ale zauważyłem ten moment, gdy zesztywniała wyraźnie zdenerwowana tym, co ta suka powiedziała.

Powinienem wstać, złapać sukę za te pofarbowane włosy i siłą wywlec na zewnątrz, wrzucając ją w brud i rynsztok, po którym powinna się od lat czołgać.

Dlaczego w takim razie zostawiłem Arielę samą, prosząc tylko Crista, żeby dopilnował, by bezpiecznie dotarła do loftu?

Musiałem wiedzieć, co ta dziwka kombinuje. Jej widok w Edynburgu zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Ja pierdolę! Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego, że Roxana odnajdzie Arielę.

Myśl, Rafa... Co teraz? Znasz ją, powinieneś wiedzieć, co ma zamiar zrobić. Tyle, że jej zachowanie było zupełnie sprzeczne z tym, co pamiętałem. Zawsze działała schematycznie. Jakby napisała sobie w tej zgniłej plugawymi myślami głowie scenariusz i podążała za nim ślepo krok w krok. Nigdy się nie ukrywała, a teraz zjawiła się, jako jebana Sylvia James. Zawsze chciała, abym od początku był świadomy tego co robi. Ostatnim razem zlekceważyłem jej szaleństwo, aż prawie było za późno.

Tym razem nie mam zamiaru popełnić tego samego błędu. Wtedy nie miałem nic do stracenia. Teraz mogę stracić wszystko. Serce, kobietę, która jest dla mnie najważniejsza na świecie i szansę na życie z nią.

Dlaczego, na Boga, nie porozmawiałem z Arielą, gdy miałem na to szansę? Dlaczego nie powiedziałem jej o wszystkim, nie uprzedziłem?

Pokręciłem się jeszcze po lobby hotelu, upewniając się, że Roxana nie ma w planach wyjść na zewnątrz i poczekałem, aż Sergio przysłał ludzi do obserwacji. Od tej chwili będziemy wiedzieli o niej wszystko.

Teraz czekało mnie znacznie gorsze spotkanie. Wiedziałem co muszę zrobić, ale wiedziałem też, że to może się skończyć rozlewem krwi. Czekając na powrót Crista, stałem na moście niedaleko hotelu Balmoral i patrząc na mieszczący się w dole dworzec zastanawiałem się, czy nie popełnię pieprzonego błędu.

- Wsiadaj.

Odwróciłem się słysząc za plecami ponaglający głos Crista. Sergio siedział za kierownicą czarnego jak noc SUV-a, zupełnie nie przejmując się tym, że zablokował przejazd. Cristo trzymał otwarte drzwi, czekając, aż ruszę z miejsca. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na hotel Balmoral, gdzie zakotwiczyło Zło podążające moim śladem i słysząc ponaglający sygnał klaksonu auta stojącego za SUV-em, wsiadłem do środka.

- Co z Arielą? – zapytałem wbijając wzrok w milczącego Crista.

- Odwiozłem ją do klubu – odpowiedział. – Dziewczyny się nią zajęły.

- Jak to zajęły? Co jej się stało? Jest chora?

Pieprzona pogoda w tym kraju to jedyne, czego cholernie nie znoszę. Jest praktycznie nieprzewidywalna, a pierdolenie pogodynek w wiadomościach bardzo często nie ma żadnego pokrycia z tym, co w każdej chwili może się rozpętać na zewnątrz. Choćby dzisiaj...

Zaledwie dziesięć minut temu przestał padać deszcz. Ludzie spieprzali przed lodowatymi kroplami, ubrani w cienkie ubrania. A teraz? Pełnia pieprzonego słońca i ani jednej chmurki na wrześniowym niebie.

- Przemokła – wyjaśnił, ale jakoś nie bardzo mu uwierzyłem.

Podejrzewam, że Ariela wystraszyła się Roxany. Z zeznań świadków i pokrzywdzonych, do których dotarłem miałem świadomość do czego ta kobieta jest w stanie się posunąć. Jest tak szalona, że nie oszczędziłaby mojej babki.

Dlatego tak jak już wspominałem, byłem pewien, że moja mała wojowniczka nie poradziłaby sobie w bezpośrednim starciu z Roxaną. Mała dama kontra wściekła suka... Wynik takiego starcia może być tylko jeden.

W tej chwili musiałem doprowadzić do zwarcia szeregów, nawet kosztem sprzymierzeniem się z wrogiem. Zerknąłem na Crista, ciekawy, czy domyśla się tego, co musimy teraz zrobić. Nie chce spalić swoich ludzi, a bez dowodów nie mam co pojawić się w klubie. Ani dziewczyny, ani tym bardziej ochrona nie uwierzą mi.

- Wiesz co musimy zrobić? – zapytałem spokojnie.

- Wiem – sapnął zaciskając szczęki. – Nie jestem, kurwa, szczęśliwy z tego powodu, ale... W porządku, zrób to, Rafa.

***

Po tym, jak Cristo zgarnął mnie z okolic hotelu, Sergio odwiózł go do jego apartamentu. Wyda się to może wam dziwne, ale nie mieliśmy żadnych możliwości kontaktu z tymi najemnikami, poza osobistą rozmową. Żaden z nich nie jest naszym znajomym na Facebooku, czy Instagramie, a ich numery telefonów to cholernie trudna do zdobycia informacja. Jak trudna? Cristo ma nawet prywatny numer do pieprzonego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Teraz rozumiecie?

Pozostał mi jedynie klub Maska, gdzie zaledwie kilka dni temu mało co a nie pobiłem się z Moreau. Podjeżdżając w biały dzień pod klub, od razu rzuciło mi się w oczy, że jak na tak wczesną godzinę jest tu zdecydowanie za dużo pieprzonej ochrony. Mówiąc ochrona, mam na myśli oczywiście kolejnych najemników. Za cholerę nie wyglądali jak zwykli bramkarze w nocnych klubach. Zastanawiało mnie, po jaką cholerę mają tylu ludzi? O żadnych działaniach wojennych w Europie nie słyszałem, a jedyne co w tej chwili przychodziło mi do głowy, to powiązanie uprowadzenie tej całej Gabrielli i obecność Navarro i Moreau w szpitalu.

Jeżeli dziewczynom udało się wynająć kolumbijskich Cazadores do odnalezienia przyjaciółki, to muszę pogratulować im zarówno odwagi, jak i cholernie dobrych kontaktów. Ci ludzie nie ogłaszali się w Internecie, czy w książce telefonicznej pod hasłem drobne usługi. Ciekawiło mnie również, czy dziewczyny wiedzą, kim rzeczywiście są Navarro i Moreau, i że ta banda należy do nich.

Wysiadłem z samochodu, nakazując Sergio pozostać w środku. Żadnej zadymy nie potrzebowałem, a strata każdej minuty na niepotrzebne pierdolenie niemiłosiernie mnie irytowała.

Stałem przy aucie, nie ruszając się ani nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Jestem kurewsko opanowanym gościem, praktycznie nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, oczywiście poza Arielą, ale nawet ja poczułem się kurewsko niepewnie, gdy w moją stronę ruszyło trzech byków. Zanim jednak do mnie dotarli, z wnętrza klubu, przez otwarte drzwi wyszedł sukinsyn Moreau. Jebaniutki, jadaczka uśmiechała mi się jak klaunowi. No nie znoszę idioty, słowo daję! Chyba na równi z tym wymoczkiem Ramsay!

- Stęskniłeś się, mecenasie? – ryknął śmiejąc się jak kretyn.

Jego ludzie stanęli niepewnie, zerkając za siebie. Moreau ruszył w moją stronę, jak pieprzony spacerowicz na molo, z rękami w kieszeniach szytych na miarę spodni. Potrafiłem docenić dobrze skrojone ubrania, a ten Francuzik bez wątpienia nie ubierał się w sieciówkach.

- Bardzo zabawne, Moreau – warknąłem opierając się plecami o stojące za mną auto i tak jak Moreau, włożyłem ręce do kieszeni spodni, krzyżując nogi w kostkach. Pierdolony luz... - Jest Navarro?

- A ty co? Przyjechałeś po nasze autografy?

Czyli jest, pomyślałem. Może i struga śmieszka i kompletnego kretyna, ale Cruz Moreau za maską wesołka ukrywa cholernie niebezpiecznego potwora. Ten mrok i pustka w jego oczach, to bezsprzecznie ostrzeżenie dla każdego. Mówiąc szczerze, chętnie zmierzyłbym się z nim na macie, albo na ringu, bo sparingi z Cristo stały się już cholernie nudne i przewidywalne. Walka z zawodowym Cazadore to może być to, co przynajmniej w części uspokoi szalejące we mnie demony.

Wyciągnąłem z kieszenie wizytówkę i podałem Moreau.

- Za pół godziny pod tym adresem. Ogarniecie się do tego czasu? – zapytałem z ironią.

- Chcesz nas wciągnąć w pułapkę, mecenasie? Co to ma być? Krwawe party?

- Chcemy pogadać. To co jest między nami, możemy załatwić kiedy indziej.

Niech kutas wie, że nie zapomniałem tego, że przyprowadził moją kobietę do tego pieprzonego miejsca. Jak się dowiem, że jej, kurwa mać, dotknął, to zajebię!

- de la Hoja będzie?

- Już na was czeka – odwróciłem się do niego plecami. Znak, że nie boję się stanąć do niego tyłem i przytrzymałem otwarte drzwi SUV-a. – Nie musicie brać ze sobą broni. To pokojowe spotkanie.

- Nam wystarczą nasze pięści, mecenasiku -rzucił z krzywym uśmiechem. – A jak z wami?

Pierdolony... Jak nic chce mnie sprowokować. Pokręciłem głową, posyłając mu zimny uśmiech.

- Coś czuję, że wkrótce się przekonamy. Pół godziny, Moreau.

Wsiadłem do samochodu, dając Sergio znać, że może ruszać. Nie obejrzałem się za siebie, wbijając wzrok w przednią szybę.

To będzie zajebiście ciekawe, pomyślałem...

***

Do tego spotkania musiało dojść.

Wcześniej, czy później musieliśmy się spotkać. Apartament Cristobala z chwilą przybycia tych dwóch mężczyzn zaczął wibrować nagromadzonymi w nas miesiącami emocjami.

Raul Navarro i Cruz Moreau.

Wrogowie, mężczyźni, którzy wyciągnęli łapy po to, co do nich nie należało, po nasze kobiety. W tej chwili ważniejsza od naszej wzajemnej nienawiści jest potrzeba zapewnienia ochrony czterem młodym kobietom, za które każdy z nas czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny. Tylko działając wspólnie mogliśmy to zrobić. My potrzebowaliśmy ich, oni będą potrzebowali nas. Znają teren, mają doskonale wyszkolonych ludzi i najlepszy sprzęt, my dorzucimy do tego kotła najlepszych speców od IT, jeszcze więcej ludzi, gdy zajdzie taka potrzeba i informacje. A przede wszystkim, mieli swobodny dostęp do klubu i loftów, czego mimo najszczerszych chęci, nie udało się osiągnąć ludziom Crista.

Sprawiedliwy podział sił.

- Usiądziemy? – zdecydowałem się przerwać ciszę, bo chociaż penthouse nie należał do mnie, nie miałem co liczyć na miłe gesty ze strony gospodarza. -  Nie ma chyba potrzeby przedstawiać się, prawda?

- Zdecydowanie nie – Raul odezwał się po raz pierwszy od chwili przybycia. Trzymał drinka, którego sam sobie, jebaniutki, nalał, jakby był we własnym salonie, nie spuszczając wzroku z Crista. – Czyżbyś de la Hoja chciał przeprosić za przejęcie naszych kontraktów? Znudziły ci się pirackie zagrywki? Może masz ochotę na starcie twarzą w twarz?

- Tylko poproś Navarro, a z rozkoszą spotkam się z tobą na osobności – warknął.

- Raul!

- Cristo! – interweniowałem w tym samym czasie co Cruz. Tych dwóch gotowych było się pozabijać, a przecież rozmawiałem z nim przed przybyciem najemników. – Może pójdziecie do gabinetu i tam wyjaśnicie sobie wszystko? Potem zajmiemy się ważniejszą sprawą.

- Nie ma nic ważniejszego od tego, mecenasie – wypalił Navarro prowokując coraz bardziej Crista. - Przez de la Hoja strąciliśmy kupę kasy i do cholery nie mam zamiaru mu tego odpuścić.

- Trzeba było trzymać łapy przy sobie, Navarro i nie sięgać po coś, co do mnie należy.

- O czym ty, do kurwy nędzy, gadasz? – rzucił z wrednym uśmiechem Navarro.

Sukinsyn, chce sprowokować Crista do bójki. Jebaniec nie zna go i nie ma pojęcia, że facet ma tak kurewsko krótki lont, że ledwo go widać. Przynajmniej, jeżeli chodzi o Alejandrę.

- Cristo! – upomniany, spojrzał na mnie dzikim wzrokiem. – Nie po to się spotkaliśmy. Masz jakieś sprawy do niego? Załatwcie to na osobności teraz, albo jak skończymy.

- Raul, przestań, kurwa, pajacować – szare oczy Cruza przypominały teraz zaśniedziałe srebro. - To musi być coś poważnego, skoro poprosili o to spotkanie. To co masz do de la Hoja możesz załatwić później. Co się dzieje, Sato?

Gdy ostatnio spotkałem się z tym francuskim playboyem o mało co a nie doszło między nami do bójki przed klubem, bo nie liczę dzisiejszego spotkania. Miał szczęście, że bardziej zależało mi na dogonieniu Arieli, niż na porządnej wymianie ciosów. Jednakże obiecałem sobie, że następnym razem, gdy się spotkamy dokończymy naszą 'rozmowę'.

Przyjrzałem się uważniej Francuzowi, zauważając drobne zmiany w jego zachowaniu. Jeszcze przed chwilą stał rozluźniony, jakby był na jakimś cholernym pikniku parafialnym i z krzywym uśmiechem obserwował, jak tych dwóch skacze sobie do gardeł. Teraz, choć nie ruszył się ani o krok, przypominał czającą się do skoku panterę.

Jebani najemnicy... Mogło mi się nie podobać, że tych dwóch kręci się koło mojej kobiety, tym bardziej, że nie miałem pieprzonego pojęcia, po jaki chuj to robą, ale nie umknęło mojej uwadze, jak w zaledwie ułamku sekundy potrafią zmienić się w gotowych do walki. Dziewczyny mają ochronę z klubu, o której w tej chwili nawet nie mogę myśleć, żeby nie zdemolować tego miejsca. Jebany Ross Malory... Z nim też się policzę!

Wracając do ochrony... Nie znam tych ludzi, poza tym, że są zatrudnieni przez to pieprzone Konsorcjum. Nie wiem na co ich stać i jak zachowają się w chwili zagrożenia. Jednak obecność ludzi Navarro i Moreau gwarantuje Arieli i jej przyjaciółkom maksymalne bezpieczeństwo. Tego byłem zajebiście pewien.

- Dziewczyny z 'Fallen Angel' mogą być z niebezpieczeństwie – nie ma co owijać w bawełnę, uznałem.

- Skąd masz pewność, że dziewczynom coś grozi? – odezwał się Raul wbijając we mnie czarne spojrzenie.

- Co najmniej od trzech dni klub i dziewczyny są obserwowane przez niejaką Sylvię James. Przyleciała z Nowego Yorku, a dzisiaj spotkała się z Arielą.

- To dalej nie wyjaśnia, dlaczego uważacie, że dziewczyny mogą być w niebezpieczeństwie – upierał się Raul.

Nie chciałem wszystkiego im mówić. Prawdę mówiąc, gdyby nie okoliczności, gówno bym im powiedział, ale są rzeczy, którymi nie miałem zamiaru się z nimi dzielić.

- Ta kobieta jest niezrównoważona psychicznie i wiele lat spędziła w zakładzie psychiatrycznym.

- Skoro to wariatka to dlaczego chodzi sobie spokojnie po ulicach?

- Moi ludzie w Stanach właśnie to sprawdzają – odparł Cristo.

- Powiedziałeś, że śledzi dziewczyny... Skąd wiesz o tym? Po tym, co stało się kilka tygodni temu, one praktycznie nie ruszają się bez ochrony. Mają swoich ludzi i wsparcie naszych. Niczego nie zauważyli.

Spojrzałem na Crista. Stał w bojowej pozycji patrząc na Raula. Całe szczęście, że do tego spotkania doszło w jego apartamencie, może pohamuje się przed zdemolowaniem własnego mieszkania.

- Uwierz na słowo, Navarro.

- Chyba śnisz, de la Hoja...

- Dobra panowie – Cruz znowu interweniował. – Koniec tych żartów. Doskonale wiemy, że masz swoich ludzi ulokowanych w kamienicy naprzeciwko klubu – spojrzał twardo na Crista. - Wiemy, jakim sprzętem dysponujecie i że od kilku miesięcy obserwujecie klub i dziewczyny. Może czas wyłożyć karty na stół? Jak bardzo poważne może być zagrożenie ze strony tej kobiety?

- Jest zdolna do wszystkiego – chcą prawdy? Proszę bardzo. – Nawet do zabójstwa.

W jednej chwili obydwaj skupili się na mnie. Czułem na sobie ich spojrzenie i choć nie należę do strachliwych poczułem, jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi mnie zimny dreszcz. W modnych i eleganckich ciuchach stali przede mną groźni przeciwnicy, najemnicy. Raul wyjął z kieszeni telefon i wciskając klawisz czekał na połączenie.

- Cześć, kochanie – słysząc czuły zwrot, jakim zwrócił się do osoby, z którą rozmawiał, Cristo zbladł i zacisnął pieści. - Jesteście w domu? A Danielle jest z wami?... Nie? – spojrzał na Cruza, który natychmiast przeszedł w stronę okna z komórką w dłoni. - Ariela?... Co się jej stało?... – rzucił mi szybkie spojrzenie, po którym z zaciśniętymi pięściami czekałem na to co powie. - Wszystko z nią w porządku?... Chcesz żebym przyjechał? ... Dobrze, ale gdybyś mnie potrzebowała zadzwoń, dobrze?... Wiem, ja ciebie też kocham.

Ja pierdolę! Jebany specjalnie podkurwił na koniec Crista...

- Kurwa! Przesadziłaś Navarro! – Cristobal stracił panowanie i ruszył w stronę Raula. – Nie masz prawa tak mówić! Kurwa mać, ona jest moją żoną i prędzej cię zabiję niż pozwolę jej być z tobą!

- O czym ty chrzanisz, de la Hoja? – krzywy uśmieszek Raula świadczył o tym, doskonale się bawi.

- Cristo, do jasnej cholery, uspokój się!

- Panowie – Cruz skończył rozmowę i widząc co się dzieje stanął pomiędzy nimi. – Możecie wytrzymać jeszcze chwilę? Raul, to nie czas i miejsce na twoje żarty. Danielle i Lucy są w tej chwili w centrum, Lucy miała coś do załatwienia. Jest z nimi ochrona. Co powiedziała Gabriella? – zwrócił się bezpośrednio do Raula.

- Podejrzewa, że to twoja sprawka mecenasie – czarne jak onyks oczy przepalają mnie na wskroś, całą postawą daje mi wyraźnie znak, że wszystko co się teraz dzieje to tylko i wyłącznie moja wina. - Jest na ciebie wściekła jak cholera. Od dawna ostrzy na ciebie pazurki, Sato, więc radzę ci trzymaj się z daleka od klubu i od Arieli. Uwierz mi na słowo, lepiej nie zadzierać z moją Gabriellą, może i wygląda jak bezbronny aniołek, ale gdy zajdzie potrzeba potrafi walczyć jak zawodowiec.

- A tobie się to cholernie podoba, Raul – Cruz klepnął go w ramię. – Poza tym kobieta, która zdecydowała się z tobą być musi mieć odwagę, inaczej nie miałaby w starciu z tobą żadnych szans.

- Tak sadzisz? Poczekam, aż twoja Danielle w końcu walnie pięścią w stół i ...

- O czym wy, do kurwy nędzy, mówicie?! – Cristo słuchał z niedowierzaniem przekomarzania się tych dwóch. Prawdę mówiąc ja również, bo jeżeli dobrze zrozumiałem to Raul wcale nie był z Alejandrą, a Cruz i Ariela...

- W porządku, de la Hoja, chociaż nic ci nie jestem dłużny, a w zasadzie powinienem pogruchotać ci kości, dostaniesz ode mnie w prezencie prawdę. Nigdy nic mnie nie łączyło z Lucy. Te wszystkie brednie, które ukazały się swego czasu w gazetach to jedna wielka ściema.

- Co takiego? Co ty pierdolisz Navarro! Widziałem zdjęcia, nie tylko te w gazetach.

- Raul mówi prawdę, de la Hoja – Cruz spojrzał na mnie. - Jeżeli chodzi o Arielę to mogę powtórzyć to samo. Poza przyjaźnią nigdy nic nas nie łączyło.

Z niedowierzaniem spojrzałem na Crista. Kurwa, wiedziałem o tym, czułem, że cokolwiek ich łączyło nie było niczym poważnym. Nie to, co jest pomiędzy mną a Arielą. Cholera, zrobiłem z siebie durnia.

- Navarro – warknął Cristo i skierował się w stronę gabinetu nie mówiąc więcej ani słowa. Raul ruszył za nim i zniknęli za drzwiami.

Zostaliśmy z Cruzem sami, a cisza była głośniejsza od krzyku gazeciarza na ulicy. Ten przystojny explayboy musiał się świetnie bawić, gdy zaledwie kilka dni temu chciałem wybić mu zęby za to, że zabrał Arielę do ich cholernego klubu. Nie byłem tam jeszcze, ale słyszałem co nieco o tym miejscu. Właściciele takiego przybytku z całą pewnością w swoim czasie szumnie korzystali ze wszystkich atrakcji, jakie mieli zaledwie na wyciagnięcie ręki. Cholera, czy ja powiedziałem 'jeszcze'? Przed oczami pojawił mi się widok związanej i unieruchomionej Arieli. Wizyta w takim miejscu i możliwości, jakie ono dawało mogłyby jej się spodobać... Tak jak i mi.

- Słuchaj stary – Cruz podszedł do mnie przerywając moje zboczone fantazje z Arielą i różnymi seks gadżetami w roli głównej, i wyciągnął dłoń. – Myślę, że ci dwaj jakoś się w końcu dogadają. Nie wiem, co zaszło pomiędzy tobą a Arielą, ale muszę cię uprzedzić, że ani ja, ani Raul nie pozwolimy jej skrzywdzić. Więc, jeżeli tylko bawisz się nią to radzę ci odpuść sobie, o ile nie chcesz mieć w nas prawdziwych wrogów. Te dziewczyny zbyt wiele dla nas znaczą.

- Bawię się? – z niedowierzaniem spojrzałem na niego, przyjmując nieoczekiwany gest. Jeszcze przed chwilą był dla mnie rywalem, którego miałem zamiar wgnieść w ziemię. – Cholera, ta kobieta to moje pieprzone życie i chociaż nie chce ze mną teraz rozmawiać w końcu i tak będzie moja. Nie ma na tym świecie siły, która uwolniłaby ją ode mnie.

- Chyba, że sama Ariela...

- Nie, w to nie uwierzę nigdy – nie dopuszczałem nawet takich myśli, inaczej strzeliłbym sobie prosto w serce. – Nawet jeżeli mnie teraz nienawidzi, a uwierz mi, ma do tego prawo i nie wstydzę się do tego przyznać, bo byłem dupkiem, to w końcu jej przejdzie. Może się szarpać i wściekać, ale gdy w końcu się zmęczy, będzie wiedziała, że jestem cały jej, tak, jak ona jest cała moja.

- Chyba nie doceniasz siły i zawziętości tych dziewczyn, Rafaelu – zwrócił się do mnie po imieniu dając tym samym znak, że cokolwiek mieliśmy do siebie, należy już do przeszłości. – Wojując z jedną, możesz być pewny, że wojujesz z nimi czterema. Jedna za drugą pójdzie w najgorszy ogień, zmiotą przeciwnika z powierzchni ziemi, jeżeli uznają to za konieczne. A pomysły mają też z najwyższej półki. Zanim uznają, że odpokutowałeś swoje winy, będą cię torturować, jak zawodowcy – z uśmiechem pokręcił głową. - Masz przechlapane stary.

- Cholera, ja muszę porozmawiać z Arielą, wyjaśnić jej wszystko... Tym bardziej po jej dzisiejszym spotkaniu z tą kobietą.

- A właśnie. Przez tych dwóch kogutów nie zdążyłeś nam powiedzieć, kim ona jest.

- Pierdolonym demonem... Największy mój koszmar. Ariela zna ją jako Sylvię James. Naprawdę nazywa się Roxana Sato.

- Jakaś twoja krewna?

- Była żona mojego ojca.

- Co takiego? – od strony gabinetu dobiegł mnie głos Raula, który właśnie wszedł z Cristem do salonu. Obaj cali, krew się nie polała, więc chyba w końcu wyjaśnili sobie kilka rzeczy. – Ta kobieta to twoja macocha? Czego ona, kurwa, od nich chce?

- Od Arieli, ale mam prawo podejrzewać, że w razie czego jest gotowa skrzywdzić pozostałe.

- Rozmawiałeś z tym babskiem?

- Jeszcze nie.

- Dlaczego do cholery? Na co czekasz?

- Zanim to zrobię muszę najpierw coś sprawdzić.

- A co? Prognozę pogody na najbliższy weekend? Kurwa, Rafa, jeżeli ona jest tak niebezpieczna, jak twierdzisz, na co tu czekać? Jedziemy do hotelu i załatwione.

- Nie mogę, dopóki nie sprawdzę jednej rzeczy.

- Czego na litość boską?

- Kiedy mija sądowy zakaz zbliżania się do mnie...

- Chyba sobie, kurwa, żartujesz.

- Uwierz, Raul, że chciałbym...

Dopiero teraz w pełni dotarło do nich z kim mamy do czynienia. Sądy w Stanach nie wydają takich zakazów z byle powodu. Niestety, tylko ja tak naprawdę wiedziałem, do czego jest zdolna się posunąć by wyeliminować Arielę z mojego życia. A ponieważ mój złotowłosy kotek był całym moim życiem, nie miałem innego wyjścia.

Czas zmierzyć się z demonami przeszłości...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro