Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29 - Los ángeles caídos... (Upadłe anioły)

Rozdział dedykuję @MalaMi87...  Zdrowiej dziewczyno i nie daj się przeklętej zarazie 💪 Jedyna👑 to na naszych głowach...

Ari...

W stanie kompletnego szoku wyszłam na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Przez cały czas nie oddychałam bojąc się, że najcichszy dźwięk obudzi śpiącego w łóżku Rafaela.

Kładąc dłoń na piersi, czułam jak moje serce uderzając coraz szybciej w pewnym momencie zaczyna pękać. Odgłos trzaskających i opadających martwych kawałków pozbawił mnie tchu. Bolało... Tak cholernie bolało... Pochyliłam się łapiąc gwałtownie powietrze.

Jezu Chryste! Dlaczego?! Czy to wszystko co stało się ostatniej nocy, to tylko kolejny etap zemsty Rafaela? Czy aż tak bardzo podeptałam dumę i pieprzone ego mecenasa Sato, że w swojej zemście posunął się aż do czegoś tak strasznego?

Ożesz kurwa mać! A Sylvia? Czy ona również jest częścią tej zemsty? Kurwa mać, jak to się stało, że właśnie mnie Sylvia poprosiła o konsultacje, przecież w Stanach są tysiące dekoratorów wnętrz, dlaczego nalegała i zabiegała właśnie o mnie? Jakim cudem dotarła do mnie i po co?

Miałam zobaczyć ją, to jak wiją sobie wspólne gniazdko, a na koniec jego w ich wspólnym łóżku? Ja pieprzę! A jeżeli ona nie ma pojęcia? Albo może dopiero zorientowała się, że Rafael przyprawił jej ze mną rogi i postanowiła interweniować? Nasze zdjęcia ukazały się w brytyjskiej prasie kilka razy, a ostatnio, po ślubie Nathana i Katie pieprzeni dziennikarze ponownie pokazali światu jak to lady Ariela zmienia mężczyzn. Był Cruz, czego w gruncie rzeczy się spodziewałam po tych wszystkich fałszywych randkach oraz kilka zdjęć moich z Rafaelem.

Pierwsze, gdy wyprowadzał mnie ze szpitala, a potem z tego nieszczęsnego bankietu w hotelu Balmoral. Tak jak pierwsze zdjęcie mogło być potraktowane z lekceważeniem, tak już te z hotelu zdecydowanie do takiej grupy nie należały. Ktoś uwiecznił nasz taniec...

Chryste! Zdecydowanie nie wyglądało to na zwykły taniec. Rafael obejmował mnie zaborczo, trzymając dłoń na moich nagich plecach zaledwie kilka centymetrów nad moimi pośladkami. Tak nie tańczą nieznajomi, tak zachowują się kochankowie!

Czy to te zdjęcia skłoniły Sylvię do nawiązania ze mną kontaktu? Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy dokładnie pierwszy raz wysłała do mnie emaila. Czy to nie było już po tej kolacji? Nie pamiętam dokładnie. Tych kilka dni, gdy dochodziłam do siebie zupełnie zatarło się w mojej pamięci. Z całą pewnością jednak, odpisałam jej już po tym całym cyrku, a jeszcze przed spotkaniem Lucy z adwokatami.

Tylko jakim cudem wplątała w to wszystko Rafaela? Przecież nie mogła wiedzieć, że on zjawi się w Nowym Yorku. Nie mogła wiedzieć, że spędził ostatnią noc razem ze mną, prawda? 

A może to wszystko było z góry zaplanowane? Jezu! A co, jeżeli taki od początku był plan Rafaela? Przelecieć mnie, pokazać, jak cholernie słaba jestem, jeżeli chodzi o niego, jak łatwo mu ulegam, a potem wrzucić mnie na głęboką wodę i pokazać w cholernie bolesny sposób, że jestem dla niego nikim... Zwykłą głupią blondynką, która dała sie przelecieć miastowemu rekinowi prawa.

Tyle pytań... Sylvia, która czeka na mnie na dole, Rafael, który w każdej chwili może się obudzić... Dobry Boże! On nie może mnie tutaj zastać! Nie wiem, czy jego narzeczona domyśla się wszystkiego, czy to tylko jeden pieprzony zbieg okoliczności, ale nie mam zamiaru być świadkiem ich starcia, gdy okażę się tą głupią i naiwną kochanką... Tą drugą, która dała się wykorzystać... Muszę uciekać, muszę wydostać się z tego cholernego domu, w którym mieszka Rafael ze swoją narzeczoną.

Jedno było pewne, nigdy więcej nie wrócę do tego domu, choćby mieli mnie torturować. Nigdy więcej nie chcę widzieć Rafaela Sato, w przeciwnym wypadku jestem w stanie go zabić. Pal licho więzienie, rozszarpię gada na kawałki. Myśl, Ari... Myśl, jak wydostać się z tego przeklętego domu bez wzbudzani niepotrzebnych podejrzeń. Przecież Sylvia nie wie, że przez pomyłkę weszłam nie do tej sypialni, prawda?

Wyciągnęłam z torebki telefon i udając rozmowę, powoli schodziłam po schodach. Wchodząc do salonu zastałam w nim Sylvię, która siedziała na kanapie popijając sobie w najlepsze sok. Była tak zaabsorbowana przeglądaniem telefonu, że nie zauważyła mojego powrotu. Dopiero na dźwięk mojego głosu podskoczyła jak na sprężynie.

- Proszę się nie przejmować... Oczywiście, ma pani rację, zaraz wykonam kilka telefonów i oddzwonię, dobrze?... Zaraz wszystko ustalę... Tak, zdążymy do tego czasu. Proszę czekać na mój telefon, do usłyszenia – wrzuciłam komórkę do torebki i zwróciłam się do Sylvii, starając się, aby z mojej twarzy nie mogła nic wyczytać. Pieprzony kwiat jebanego lotosu. - Przepraszam cię bardzo, ale pilne sprawy zmuszają mnie do powrotu do Szkocji.

- Kiedy mogę się spodziewać jakiś konkretów w sprawie tych pokoi na górze?

Jeżeli była zaskoczona moimi słowami i tym, że nagle kończę wizytę bez jakichkolwiek dalszych ustaleń, przysięgam nie okazała tego nawet najmniejszym gestem. Jej dziecięca twarz była pusta jak u lalki, tylko jasnoniebieskie oczy pociemniały nieznacznie, gdy mierzyła mnie spojrzeniem.

- Odezwę się do ciebie jak tylko będę mogła, to ustalimy szczegóły, dobrze? – powiedziałam na odczepnego. Za żadne skarby świata nie wrócę tutaj, a tym bardziej nie skontaktuję się z tą kobietą. - A teraz naprawdę muszę już jechać. Miło było cię poznać – mam nadzieję, że za to kłamstwo nie trafię do piekła – Na razie.

- Może zamówić ci taksówkę? – zapytała wstając.

- Nie ma takiej potrzeby, samochód czeka na mnie przed domem.

Odwróciłam się na pięcie i tyle mnie widziała. Powstrzymując szaleńczy przymus zbiegnięcia ze schodów i ucieczki, spokojnie pokonałam schody i wyszłam na zewnątrz, dziękując za to, że moja obstawa mimo wszystko czeka na mnie w samochodach. Na mój widok ochroniarz wyskoczył na chodnik otwierając mi drzwi. Kiwnęłam mu głową i siadając na tylnej kanapie i wyciągnęłam telefon. Trzęsłam się tak bardzo, że musiałam przygryźć usta, żeby nie słychać było stukających o siebie zębów.

- Gabi... – z uwagi na ochroniarzy nie mogłam swobodnie rozmawiać, więc zwróciłam się do niej po polsku, z trudem hamując łzy. – Błagam cię wyciągnij mnie z tego cholernego miasta. Stało się coś strasznego.

- Poczekaj. Malcolm? Ustal proszę skąd najszybciej doleci samolot do Nowego Yorku, trzeba pilnie odebrać Arielę. Ari? Chcesz przylecieć do domu?

- Nie wiem...

- Sekunda. Lucy, Dani – słyszę w słuchawce szybkie kroki, gdy Gabi szuka dziewczyn. – Pakujcie się natychmiast, Ari nas potrzebuje. Kochanie – zwróciła się do mnie - wracaj teraz do hotelu, niech ochroniarze czekają na ciebie w lobby, później odwiozą cię na lotnisko. Dam im znać o której, dobrze?

- W porządku... - odpowiedziałam mechanicznie.

- Ari, dasz sobie radę? Cholera jasna, nie powinnaś była lecieć sama. Jeżeli to znowu ten cholerny Sato...

- Proszę, Gabi, nie teraz... - potrząsnęłam głową, choć nie mogła tego widzieć. - Nie dam sobie rady, jak zacznę o tym mówić. Potrzebuję was, dziewczyny...

- Spokojnie kochanie, nawet się nie obejrzysz, a już będziesz nas miała na karku. Jedź do hotelu i czekaj na wiadomości. Pamiętaj, że kochamy cię Ari.

- Wiem, ja też was kocham...

Zacisnęłam powieki kładąc głowę na zagłówku oparcia. Wytrzymam... W końcu to tylko kilka minut. Żaden facet nigdy nie zobaczy tego, jak rozsypuję się na kawałki. Nawet moi ochroniarze.

Jestem, kurwa jebana mać, Ariela Russell i dam sobie radę ze wszystkim.

Nawet z brakiem serca, które właśnie zostało zmiażdżone...

Dam radę, a jak powstanę, strzeżcie się wrogowie.

Moja zemsta spali was na popiół...

***

El Paso, The Sun City, The Star City of Texas, El Chuco...

Jakiej z czterech nazw bym nie użyła, wszyscy będą wiedzieć, o jakim mieście jest mowa. To tu, w południowo- zachodniej części Stanów Zjednoczonych, w stanie Texas, na pograniczu z Meksykiem odnalazłam samą siebie.

Zbuntowana córka sędziego, lady Ariela, przestała być damą i narodziła się nowa i silniejsza kobieta. Z tyłkiem poobijanym w twardym siodle, z pęcherzami na delikatnych do tej pory dłoniach i skórze spalonej teksańskim wrześniowym słońcem, powstałam jak feniks z popiołów. Rancho ciotki Dani było jak lecznica złamanych serc i dusz. Najpierw ona znalazła tu spokój i samą siebie, kiedy została zmuszona do ucieczki z Francji kilka lat temu, a teraz ja.

Nie mam pojęcia, jak udało mi się przetrwać te długie godziny, gdy zamknięta w apartamencie, siłą woli i gniewu, powstrzymywałam się przed ponownym popadnięciem w ten smutny stan zawieszenia, który pamiętam z ostatniego razu. ,

Wiem, że nie uroniłam ani jednej łzy zanim ochrona odwiozła mnie na lotnisko, gdzie czekał już na mnie odrzutowiec Konsorcjum. Weszłam na pokład i dopiero tam zorientowałam się, że dziewczyny przyleciały po mnie. Wtedy puściły wszystkie tamy... Pięć godzin lotu spędziłam zwinięta w kłębek wypłakując w ciszy wszystkie żale i gniew.

Dziewczyny dały mi jeden dzień. Zaledwie jeden dzień, po czym Dani kazała mi wsiąść na konia i przeciągnęła moje miastowe dupsko po wszystkich pastwiskach w Teksasie. Tak przynajmniej myślałaby moja poobijana dupa, gdyby umiała myśleć.

Pomogło... Skupiłam się na fizycznym bólu mięśni, nawet tych, o istnieniu których nie mówili nawet w szkole, a które okazały się zabójcze. Ponoć dorosły człowiek ma przeciętnie od czterystu pięćdziesięciu do pięciuset mięśni. Gówno prawda, uwierzcie mi na słowo. Po tym co Dani mi zrobiła doszłam do wniosku, że nawet moje rzęsy mają swoje mięśnie, nie mówiąc już o włosach na głowie, zębach i paznokciach. Jestem chyba jakimś genetycznym cudem, bo ja zdecydowanie mam co najmniej trzy razy więcej mięśni niż przeciętny człowiek. I wszystkie napieprzają mnie jak cholera.

Każdego ranka ta słodka panienka o księżycowych włosach i smutnych ciemnoniebieskich oczach, zjawiała się w mojej sypialni czekając, aż poskładam do kupy swoje obolałe ciało. Nie odzywała się. Nie musiała. Przekaz był jasny jak snop światła w oczy. Wytargam cię za włosy jak nie ruszysz dupska...

Ale pomogło. Terapia bolesna i to cholernie, ale pomogło. Po czterech dniach byłam tak skupiona na tym, żeby utrzymać się w siodle, że nie w głowie mi był pierdolony Nowy York i to co tam się stało.

Nawet Gabi była jakaś inna, więcej w niej było woli walki i siły, niż kiedykolwiek przedtem. Po koszmarach porwania i dniach spędzonych w lochu zniknął już ślad, a dziewczyna, która całe życie miała problemy z nawiązywaniem interakcji społecznych otworzyła się na nowych ludzi, a rozmawiając z nimi patrzyła im prosto w oczy. Wśród kowbojów została okrzyknięta 'wrzosową damą' z uwagi na niespotykany kolor oczu.

Poza tym nie biegała już jak oszalała z wytrzeszczonymi oczami. Gdy tylko pojawiała się w zasięgu wzroku, powietrze wprost wibrowało od nagromadzonej w niej energii. Już współczuję Kolumbijczykowi, bo daję słowo, dziewczyna chyba straciła do niego cierpliwość.

Natomiast Lucy aż nosiło... Cały dzień potrafiła spędzić w siodle, objeżdżając pastwiska a wieczorami stawała na patio i patrzyła na południowy wschód, w stronę Meridy i domu, w którym nie była od ponad sześć lat.

Na dwa dni przed naszym powrotem, ciotka Dani, urocza starsza pani, która kazała zwracać się do siebie per ciocia Cecilia, zorganizowała dla nas pożegnalne barbecue, zapraszając kilka zaprzyjaźnionych rodzin z okolicy.

Ludzie! Toć to była impreza na pół Texasu! Wśród tańców i doskonałego jedzenia bawiłyśmy się prawie do białego rana, tańcząc z kowbojami. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam na takiej potańcówce. Żadnych szpilek i odjechanych kiecek... Czysty obłęd! Party skończyło się wraz z ostatnią kroplą tequili, a my we cztery siedziałyśmy właśnie na werandzie, czekając na wschód słońca.

- No dobra, aniołki, jutro wracamy do domu – Lucy, najbardziej trzeźwa z naszej czwórki rozsiadła się w wiklinowym fotelu, kładąc swoje długaśne nogi w kowbojskich butach na balustradzie. – Jakie mamy plany? Zaczniemy od ciebie Gabi.

- No cóż, w najbliższym czasie czeka mnie trochę podroży, muszę lecieć do Dubaju, pozałatwiać sprawy z przejęciem spadku i zrobić porządek w biurach. Nie podoba mi się kilka rzeczy i jestem nawet gotowa przenieść główną siedzibę do Europy.

- Chwilunia... Co masz na myśli?

- To proste, Ari. W żadnej z firm na Bliskim Wschodzie nie pracują kobiety. A przynajmniej nie na kierowniczych stanowiskach. Za to pełno tam zarozumiałych palantów, którym się wydaje, że skoro jestem kobietą i dopiero weszłam w biznes, mogą mi mówić co i jak mam zrobić.

- Chcesz zająć się firmami osobiście? – zapytałam zaplatając palce na brzuchu.

- Boże broń! Nie znam się na tym, potrzebuję do tego odpowiednich i zaufanych ludzi. Będę musiała wyznaczyć kogoś na głównego bossa, który będzie w moim imieniu pilnował wszystkich spraw. Gdyby nie to, że zatrudniam tysiące ludzi, sprzedałabym wszystkie firmy i zajęła się tylko klubem. A tak, nie mam pewności, czy po ewentualnej sprzedaży, nowi właściciele nie zwolnią moich pracowników.

Gabi była najmniej interesowną osobą, jaką znałam, oddałaby ostatnią przysłowiową koszulę potrzebującemu.

- Mam propozycję... Wyślij mnie tam, albo weź ze sobą, jak będziesz leciała robić tam porządek. Z chęcią spojrzę na problem z większej perspektywy i może znajdziemy rozwiązanie, które nie zmusi cię do rozwalenia systemu. Szejkom się nie spodoba, że jeden z głównych graczy zwija biznes.

- Jak dla mnie bomba – wzruszyła ramionami. – Może najpierw wyślę ciebie? Powiedzmy, jako moją konsultantkę?

- A co niby miałabym konsultować? - zdziwiona uniosłam brwi.

- A bo ja wiem? Wystrój wnętrz w biurach i hotelach. Nikt się nie zorientuje, że będziesz ich obserwowała.

- A co z Raulem? – do rozmowy włączyła się Dani.

- Nie wiem, Dani – wzruszyła szczupłymi ramionami, ale napięcie, jakie pojawiło się w jej ciele sugerowało, że nie zapomniała o przystojnym Kolumbijczyku. – Wiem, że wciąż jest w Edynburgu, ale nie zadzwonił ani razu. Nikt, a najmniej ja, nie rozumie, co takiego się stało, że nagle zerwał wszelki kontakt.

- Myślę, że to ma związek z jego przeszłością. Kilka razy w rozmowie nawiązywał właśnie do tego. Poczekaj, jak on to powiedział? – Lucy zmarszczyła czoło, próbując sobie coś przypomnieć. – Coś jakby 'Nie jestem dla niej odpowiednim mężczyzną, w mojej przeszłości są rzeczy, które...' i nie dokończył. To było następnego dnia po twojej operacji.

- Gabi, co ty w ogóle o nim wiesz? – zapytałam.

Raul pojawił się tak nagle w jej życiu, a ich związek był pełen pasji i wydawać się mogło, miłości. Pamiętam doskonale, jak bardzo był załamany, gdy na początku Gabi ciągle przed nim uciekała, jak jej szukał. Wyraz jego twarzy, gdy dowiedział się o jej porwaniu... Ten wielkolud kochał ją, jestem tego pewna.

- Malcolm zebrał o nim informacje, ale nigdy z nich nie skorzystałam. Wiem, że jako nastolatek trafił do specjalnego ośrodka dla chłopców z problemami. Tam poznał człowieka, który zaoferował mu nowe życie, szkoła wojskowa i takie tam. Potem poznał Cruza, razem otworzyli kilka klubów, mają też jakieś firmy, ale nie mam pojęcia, czym się zajmują.

- Trochę wiem - włączyła się Dani. - Kupują jakieś upadające firmy, jak mogą naprawiają je inwestując dodatkowy kapitał, jak nie to sprzedają, dzieląc na mniejsze. Mają jeszcze jakąś dużą firmę w Kolumbii, ale nie wiem co to jest, za każdym razem, gdy pytałam, Cruz od razu zmieniał temat. Próbowałam wyśledzić ich w sieci, ale za diabła nie mogę nic znaleźć.

- Dziwne, prawda? – zainteresowałam się, bo co jak co, ale Internet to wielkie, nieograniczone biuro informacji.

- Hymm, może kolejny klub – zasugerowała Lucy.

- Nie sądzę, to zdecydowanie coś innego.

- Więc, co zamierzasz Gabi? – zapytałam.

- Jeszcze nie wiem...

- Dziewczyny... Przyszedł mi do głowy jeden pomysł, ale nie jestem pewna, czy się uda i czy Cruz nam pomoże.

- Masz zamiar doprowadzić do konfrontacji z Raulem? Przecież unika Gabi i nie odbiera telefonów.

- Dlatego właśnie Gabi musi się dostać do jego klubu. Z tego co wspominał Cruz, Raul od tygodni praktycznie tam mieszka, w apartamencie nad klubem.

- Niegłupi pomysł – przyznała Gabi.

- Dobrze, dziewczyny. Porozmawiamy z Cruzem po powrocie. Jedno mogę wam powiedzieć. Łatwo nie będzie. Trzeba będzie odpowiednio go podejść, a to już twoja działka, Ari. Wymyśl jakiś niecny plan. Teraz ty Lucy, jakie masz plany.

- No tak, Cristobal zapewne siedzi jak na rozżarzonych węglach czekając na to co zrobię, więc tak dla zasady, niech jeszcze trochę przypiecze sobie ten swój nadęty tyłek. Martwię się Leonią, nie odbiera moich telefonów, a nie chcę jej naciskać. Wiem, że ma wyrzuty sumienia za to co zrobiła, ale to niczego nie zmieni.

- Może potrzebuje więcej czasu? W końcu tyle się wydarzyło, wiadomość o tym co ci się stało była dla niej dużym szokiem – zasugerowałam. Pamiętam doskonale wyraz twarzy Leonii, gdy dowiedziała się o wypadku Lucy. Na szczęście wyszła zaraz po tym i nie była świadkiem kolejnych rewelacji, gdyby dowiedziała się o całym rozmiarze tragedii mogłaby tego nie przeżyć. – Daj jej jeszcze kilka tygodni, w tym czasie ruszymy ze sprawą twojego rozwodu. Pamiętaj, że Leonia postawiła warunek, macie załatwić sprawy między sobą, inaczej nie wróci do żadnego z was.

- Pamiętam... Tylko tak krótko byłyśmy razem, zaledwie kilka tygodni. Straciłyśmy cztery lata, a teraz każdy dzień bez niej jest po prostu beznadziejny. Wiem, że mnie potrzebuje. Ja też jej potrzebuję, chcę, żeby mieszkała ze mną. Poszukam jakiegoś mieszkania i będę na nią tam czekała, w końcu kiedyś nam się uda.

- Przepraszam bardzo, a co jest nie tak z mieszkaniami nad klubem? Za mało wygodne? Za bardzo na uboczu? Potrzebujesz więcej luksusów? Więcej prywatności? – oburzyła się Gabi. W blasku wschodzącego słońca jej ametystowe oczy lśniły ze złości. – No powiedz, co ci się nie podoba!

- Ależ Gabi, kochana...

- Przestań mi tu słodzić, Lucindo Romero. Właśnie zraniłaś nas do żywego. Dlaczego nie chcesz, żeby Leonia zamieszkała z nami? Wstydzisz się nas?

- Jezu Chryste, co ty mówisz? Jak mogłabym się was wstydzić. Jesteśmy siostrami, pamiętasz? Zawdzięczam wam życie...

- Więc dlaczego chcesz się wyprowadzić?

- Po prostu... Leonia jest moją siostrą, nie chcę wam narzucać jej obecności...

- Czyżbyś była egoistką Lucy? To, że jako jedyna masz rodzeństwo nie znaczy, że Leonia nie może być też naszą siostrą. Mam rację dziewczyny? Dzieliłyśmy się wszystkim, więc teraz, do cholery, ty podzielisz się z nami Leonią. Postanowiłam ją adoptować. Nie nosi imienia żadnego z Aniołów, ale będzie jedną z nas. Od tej chwili jest nas pięć.

- Sześć – sprostowałam. – Skoro ty adoptowałaś Leonię, to ja adoptuję Eli.

- Masz rację, to cudowna dziewczyna – posłała mi oszałamiający uśmiech. - Wiesz, że odwiedziła mnie w szpitalu? To jedna z najmilszych osób, jakie poznałam w życiu, oczywiście poza wami.

- Jest wyjątkowa, bez dwóch zdań. Szkoda, że marnuje się w jakiejś kancelarii prawniczej, stać ją na więcej.

- Potrzebuje pomocy? Jakiegoś wsparcia?

- Oj Gabi, ty zawsze chcesz ratować cały świat – zaśmiałam się z poważnego wyrazu jej twarzy. Taka właśnie była nasza Gabriella, powinna mieć na drugie imię 'pomagam potrzebującym'. – A tak na poważnie. Nie wiem, czy potrzebuje akurat takiego rodzaju pomocy. Z tego co mówiła mi o sobie, urodziła się i wychowała w Stanach, jej matka zaliczyła kilku mężów i nie utrzymuje żadnych kontaktów z córką, a po rozwodzie oddała ją ojcu. Balast w postaci dorastającej nastolatki był zbyt ciężki dla tej kobiety. Studiowała prawo w Stanach, ale po śmierci ojca rzuciła uniwersytet i przeprowadziła się do Szkocji. Może nie stać jej było na dalszą naukę? Nie mam pojęcia, nie chciałam jej zbytnio wypytywać. Wynajmuje jakieś małe mieszkanko w Edynburgu i bardzo zaprzyjaźniła się z naszą Leonią.

- Dobrze, po powrocie zaprosimy ją do nas. Może dowiemy się, czy potrzebuje jakiejś pomocy. Jak nie, to będziemy ją wspierać we wszystkim. Lucy wiele jej zawdzięcza. Jesteśmy jej dłużniczkami.

Ma rację, gdyby nie Eli nie doszłoby do spotkania Lucy z Leonią. Byłam świadkiem tego wydarzenia i widziałam nieopisaną radość na ich twarzach, gdy w końcu spotkały się po czterech latach życia z dala od siebie.

- A co u ciebie, Dani? Ciągle kwiatki i serduszka?

- Nie bądź taka, Ari. Cruz jest dla mnie dobry.

- Wyczuwam chyba jakieś 'ale'.

- Ale grozi mi, że dostanę próchnicy od nadmiaru tej słodyczy – wyrzuciła z siebie. - Nadskakuje mi na każdym kroku, nie żeby to nie było czarujące, ale to nie jest ten mężczyzna, w którym się przed laty zakochałam.

- Czy wy... ten tego, no wiesz o co pytam.

- Chodzi ci o seks? Jest takie przysłowie, że kota można zagłaskać na śmierć. No więc jak tak dalej pójdzie, właśnie to mi grozi. Cruz traktuje mnie jak jakąś cholerną lalkę z porcelany, broń Boże, żeby nie złapał mnie odrobinę mocniej, bo się roztrzaskam.

- A jak było przedtem?

- Mocno... Intensywnie... Gwałtownie... To właśnie on zabrał mnie kiedyś do klubu w Paryżu, takiego jak 'Maska'. Pokazał mi swoją ciemną stronę i co tu dużo mówić, brakuje mi takiego Cruza. Chcę, żeby znowu był nieobliczalny i gwałtowny, żeby w sypialni w końcu przejął kontrolę, a nie za każdym razem pytał, jak się czuję. Czuję się gówniano i tyle.

- Rozmawiałaś z nim o tym? Powiedziałaś mu co ci się nie podoba?

- A jak myślisz, Gabi? Czuję, że jemu też brakuje tego, tej kontroli jaką miał nade mną w łóżku. W tej chwili kontroluje tylko siebie. Stępiłam już język i zęby, tłumacząc mu, że potrzebuję czegoś więcej. A ten muł upiera się, że tak jest dobrze i niczego nie chce zmieniać.

- Co zrobisz?

- Jeszcze nie wiem, ostatnio za dużo się działo, żebym mogła coś wykombinować, ale po powrocie wezmę się za to na poważnie. Kocham tego uparciucha, ale nie wyobrażam sobie, żebym do końca życia miała już nie oglądać Cruza pozbawianego hamulców, takiego dzikiego jak kiedyś...

- Tu potrzebna jest terapia szokowa. Postaw go w sytuacji, w której przekona się, że to co wydarzyło się w przeszłości jest bez znaczenia, że w końcu o tym zapomniałaś. Nie wiem, może przykuj go kajdankami do łóżka i pokaż czego tak naprawdę potrzebujesz – powiedziałam to bez zastanowienia.

Nagle w mojej pamięci ożył obraz Rafaela, taki jakim go widziałam ostatnim razem. Śpiącego w sypialni pełnej jego aktów z kobietą, do której poszedł prosto z mojego łóżka.

- Ari, co zamierzasz zrobić z mecenasikiem?

- Ignorować tak długo, jak się da – rzuciłam z zamkniętymi oczami.

- Chyba sobie żartujesz! – oburzyła się Lucy – Po tym wszystkim co ci zrobił masz zamiar tylko go ignorować? Mam ci przypomnieć? Uwiódł cię z premedytacją, w dodatku na polecenie Cristobala, obrażał na każdym kroku, potraktował jak dziwkę, a teraz to... Ten gnojek przespał się z tobą mając jednocześnie narzeczoną!

- Wiem, Lucy, przecież to ja go widziałam w jej łóżku... Uwierz mi, że gdybym wiedziała, że to go zaboli, strzeliłabym do tej jego durnej głowy z największego działa, jakie istnieje. Roztrzaskałabym go w pył, tak żeby żaden ślad po nim nie został. Ale on właśnie tego się spodziewa, że będę się wściekała i krzyczała. Ignorowanie go i tego co zrobił, zaboli go bardziej. Będzie zdezorientowany... Poza tym, chcę sie przekonać, jak daleko jeszcze będzie chciał się posunąć. Spodziewa sie piekielnej awantury, a dostanie spokój. Tym razem mam zamiar zagrać mu na nosie w inny sposób. 

- Dalej uważasz, że to wszystko było ukartowane?

- Jestem tego niemal pewna - stwierdziłam zaciskając pięści. - Sylvia musiała zobaczyć nasze zdjęcia, najpierw to spod szpitala, gdy wyprowadzał mnie tylnym wyjściem, potem to z kolacji w hotelu, gdy tańczyliśmy. Chciała mieć pewność, że zostawię Rafaela, wystarczyło tylko, żebym zobaczyła to co zobaczyłam i pozamiatane.

- Jaka ona jest?

- Piękna, trochę dziecinna i zimna jak lód. Pasują do siebie idealnie. Poza tym wyczułam, że ma na jego punkcie obsesję. W końcu jest od niego sporo starsza.

- Była jego macochą? Nie wiesz, ile miał wtedy lat?

- Nie mam pojęcia, ale z tego co mówiła wnioskuję, że mógł być nastolatkiem, może siedemnaście albo osiemnaście?

- Na pewno sypiali ze sobą już wtedy. Musi być niezła w łóżku, skoro tak długo są razem.

- I lubią ostro się zabawić, Dani. Miała ślady na nadgarstkach, a nad łóżkiem wisiały kajdanki.

- Kolejny samiec alfa.

- O tak, Gabi, Rafael nie znosi sprzeciwu.

- Będziesz w stanie prowadzić dalej moje sprawy?

- Oczywiście, że tak Lucy – zapewniłam. - Pod warunkiem, że spotkania sam na sam ograniczę do minimum. Żadnych wycieczek osobistych, czysta profeska. 

- W razie czego zawsze możesz zabierać ze sobą kogoś z ochrony.

- Niegłupi pomysł, Gabi, porozmawiam o tym z Malcolmem.

Łatwo powiedzieć, gorzej będzie z wytrwaniem w podjętej przeze mnie decyzji. Ten mężczyzna był dla mnie jak nałóg, gdy nie było go blisko mnie umierałam z pragnienia bycia razem. Moje zbolałe i poranione serce biło szybciej, gdy tylko pomyślałam o nim, gdy wspomnienia powracały, jak bumerang, torturując i niszcząc. Każda chwila bez niego była jak wieczność, z tęsknoty, która rozdzierała mi duszę po prostu wariowałam. Nie było dla nas przyszłości, nie tylko dlatego, że wkrótce zostanie mężem innej kobiety, nie... 

Za bardzo mnie skrzywdził, jego zdrada i podłość, z jaką do tej pory mnie traktował powinny już dawno wypalić w moim sercu tę miłość, ten niegasnący płomień tęsknoty i pożądania.

Jestem silna, dam sobie radę. Muszę, w przeciwnym wypadku zniszczę samą siebie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro