Rozdział 23 - Nie ma gorszej furii niż wkurwiona kobieta...
Rafael...
Dwa dni... niespełna czterdzieści osiem godzin. Tyle wytrzymałem z dala od niej. Przez te wszystkie godziny tęsknota za nią dusiła mnie jak zaciśnięta na gardle pięść. Przysięgam! Nie chciałem czuć tego wszystkiego. Tych pomieszanych myśli w głowie, tych zawieszek, gdy nagle z dupy franc unoszę wzrok i patrzę przed siebie, kompletnie oderwany od rzeczywistości, jak kompletny debil. O proszę! Nawet teraz, na mojej twarzy maluje się ten kretyński uśmiech zajebiście zadowolonego faceta.
Cristo ma rację. Zmieniłem się. Ona mnie zmieniła. Jeszcze do końca nie rozgryzłem jak się z tym czuję, ale dojdę i do tego. To jak wbicie się w garnitur o zupełnie innym kroju, niż te, w których chodzę od lat. Muszę się przyzwyczaić do zmiany, bo ona jest już na zawsze.
Nie mam cholernego pojęcia, w jaki sposób mam przeprosić Arielę. Czy same przeprosiny wystarczą? Znając moją małą wredotę, raczej nie. Będzie się spodziewała pokutnego przemarszu i to na kolanach, przez główne ulice Edynburga, w godzinach największego szczytu. Jestem cholernie upartym gościem. Dobre ochraniacze na kolana i będę gotowy na pielgrzymkę.
Powtórzę to. Cristo ma cholerną rację. Miłość do kobiety nie jest słabością.
Miłość... Gdyby ktoś, jeszcze kilka tygodni temu powiedziałby, że z moich ust usłyszy to słowo w odniesieniu do mojej osoby, zaprosiłbym delikwenta na bok na rozmowę. Mam swoją reputację i żaden żartowniś nie będzie mi robił na wycieraczkę.
Jednakże, wracając do tematu tej całej miłości... Skoro miłość do kobiety, tej jedynej, skrojonej przez przeznaczenie dla jednego konkretnego faceta, nie jest słabością, to skąd to cholerne trzepotanie w żołądku?
Pieprzona inwazja obcych, przysięgam. To coś w mojej piersi nadal tam tkwi i odzywa się w chwilach, gdy popadam w najmniejsze zwątpienie w związku z tym, co chcę zrobić. Do tego te cuda buszujące w brzuchu, a jak dodam głos, który póki co milczy, to zaraz się okaże, że miłość to utrata wszystkich pieprzonych zmysłów, łącznie z rozumem.
Czterdzieści osiem godzin... Tyle wytrzymałem bez tej mojej cudownej małej wredoty. Mojego diablęcia w szpilkach z zadziornym uśmiechem na tej ślicznej twarzy. Najpiękniejsza wredota na całym pieprzonym świecie.
Arielo Russell... Wracam do ciebie i przysięgam... Nie pozwolę nikomu wyrwać ciebie z moich ramion.
Niech mi dobry Bóg dopomoże... Nie spodziewałem się pieprzonego Piekła na ziemi.
Jedna mała wredota i masz facet, przejebane...
***
Arii...
Po małej niedyspozycji nie pozostał żaden ślad.
Chciałabym powtarzać to sobie w nieskończoność, ale prawda jest taka, że ta cholera wciąż siedzi we mnie. Ten żal, wręcz wściekłość, bo za cholerę nie rozumiem, co się stało. Za wcześnie opuściłam tarczę pozwalając tym wszystkim uczuciom do Rafaela wydostać się na zewnątrz. Została z nich wielka krwawiąca rana. Wciąż niezabliźniona i boląca.
Nie poprawiał mojego samopoczucia dowód podłości i wyrachowania mojego smoka, w postaci żywej gotówki. Prawie trzech tysięcy funtów, które postanowiłam spożytkować we własnym zakresie. No chyba zarobiłam je, to mogę, prawda? Czy powinnam być wdzięczna, że tak wysoko wycenił moje dziewictwo i marne jak na nowicjuszkę doświadczenie? Koperta, w której znajdują się pieniądze jest jak puszka cholernej Pandory. Kusi, żeby do niej zajrzeć, ale jestem świadoma tego, że wtedy nastąpi upadek wszechświata, a żywa i wściekła Ariela ruszy na krucjatę ukatrupić podłego gada.
Dla spokoju sumienia, obrońców praw zwierząt, Greenpeace i innych tego typu instytucji oraz mieszkańców Nowego Jorku, trzymam się z dala od ostrych narzędzi i odrzutowca. Tak niewiele potrzeba, aby skusić dziewczynę... A jak pomyślę o tym, że po całej robocie mogłabym zrobić przemarsz przez moje ulubione butiki, to kroci mnie, jak jasna cholera!
Pewnie to wina tej energii, która z winy wstrzymanych chwilowo treningów z Rossem, znowu gdzieś się tam we mnie kumuluje. Sprawy walą mi się na głowę jak lawina, a ja wciąż tkwię praktycznie uwięziona w lofcie. Nie to, że ktoś mnie w nim zamknął, ale mam tyle pracy, że nie wiem, gdzie wsadzić ręce, aby wyjść na prostą.
Moje biuro przypomina moją garderobę w chwili, gdy muszę zdecydować co mam na siebie założyć, a dla dziewczyny, która we wszystkim wygląda zajebiście, to nie lada dylemat. Tym bardziej po treningach z Rossem, gdy moje ciało wygląda grzesznie dobrze. To słowa dziewczyn, nie moje, ale dla podniesienia swojego libido, nie będę polemizowała.
Jestem kompletnie zarobiona! Cztery rozpoczęte projekty na deskach kreślarskich, bo musiałam dotrzymać terminu przetłumaczenia książek. Chwała Bogu dla dzieci, a nie jakiegoś podręcznika szalonego majsterkowicza.
I moja gwiazdka na niebie...
Nathan Morton...
Czasami zastanawiam się, dlaczego założyłam się z tym tumanem. Mówiąc szczerze, już dawno zapomniałam o tym idiotycznym zakładzie, w końcu, gdy do niego doszło, miałam jeszcze wszystkie mleczaki. Kto pamięta takie rzeczy, do licha?
Nathan Morton. Ta menda i mój kuzyn w jednym, ma łeb jak magazyn Amazon i nie odpuści wątku. Na dowód jego spaczonego poczucia humoru mogę wam pokazać mojego Messengera i wszystkie idiotyczne filmiki i Gifty, które mi przysłał. Poczucie humoru mamy podobne, muszę mu niechętnie przyznać, ale w oczy mu tego nie powiem.
W tej chwili, drepczę nerwowo wzdłuż okien w salonie, czekając na Lucy. Pojechała na spotkanie z adwokatami Amadora de la Hoja. Dzisiaj jej trwające sześć lat małżeństwo z Cristobalem de la Hoja przejdzie do historii. Nie rozumiem, dlaczego nie chciała, abym jej towarzyszyła. Wiem, że całe spotkanie potrwa zaledwie kilka minut, ale zawsze mogłabym jej w czymś pomóc.
Jak już wspominałam wcześniej, nie udało nam się dojść do porozumienia w sprawie Leonii. Ten meksykański dupek jest cholernie uparty i owszem, poszedł na jakieś ustępstwa, pozwalając Leonii zamieszkać z nami w lofcie oraz zupełnie poważnie zaproponował Lucy nieograniczoną możliwość widywania się później z siostrą, ale to nie jest to, o co walczyłyśmy.
W ogóle, jeżeli już mówimy o de la Hoja, muszę stwierdzić, że facet ostatnio cholernie dziwnie się zachowuje. Jest słodki i miły, że aż zbiera się na wymioty. Żadnych akcji, żadnych kłótni, po których miałabym ochotę przybić do słupa jego cojónes*. Widzicie? Wciąż jest we mnie ta krwiożercza istota, łaknąca krwi i krzyku... Doszłam do wniosku, że to towarzystwo pewnego zadufanego w sobie dupka sprawiało, że de la Hoja zachowywał się jak fiut. Wiecie... Kto z kim przystaje, takim się staje. Nigdy nie wierzyłam w te słowa, ale od chwili, gdy poznałam obydwu gagatków, śmiem twierdzić, że coś w tym jest.
- Arii, przestaniesz pedałować?
Nie przerywając marszu rzuciłam spojrzenie na dziewczyny. Nie rozumiem, dlaczego nie okazują zdenerwowania? Cholera, czy tylko ja mam złe przeczucia? Nic im nie mówiłam, ale od jakiegoś czasu wszystko we mnie trzęsie się jak galareta. Mało tego. W tych bardzo rzadkich chwilach, gdy obowiązki służbowe zmuszały mnie do opuszczenia loftu, miałam dziwne uczucie, że jestem obserwowana.
Z początku zrzuciłam to na karb tej zgrai mięśniaków, z Rossem na czele. Niestety, po jakimś czasie uzmysłowiłam sobie, że to dziwne uczucie nie opuszcza mnie nawet wtedy, gdy zamknięta w swojej pracowni gonię z terminami, pracując po kilkanaście godzin. Szczególnie dzisiaj ten niemiły uścisk w żołądku jest tak intensywny, że wywołuje mdłość.
Otworzyłam usta, aby podzielić się z dziewczynami swoimi obawami, gdy kątem oka zauważyłam Leonię. Cholera! Zupełnie zapomniałam o jej obecności. Razem z Rodrigo, który pojawił się tutaj wcześnie rano, tak jak my czekają na Lucy.
To zdecydowanie nie jest odpowiedni czas i miejsce, abym podzieliła się swoimi obawami. W końcu dotyczą dwóch najbliższych dziewczynie osób. Leonie jest bardzo silnie związana z bratem. Nic dziwnego, skoro przez ostatnie cztery lata stanowił jej jedyną rodzinę. Wciąż jest zamknięta w sobie, mimo starań Lucy i naszych, nie potrafi się jeszcze otworzyć. Unika jak ognia odpowiedzi na pytania o tym, jak wyglądało jej życie po śmierci rodziców.
To z kolei jest kolejny temat tabu. Ta dziewczyna jest tak, cholera, skryta... Jedyną osobą, którą do siebie jako tako dopuściła jest Eli. Te dwie dziewczyny zaprzyjaźniły się i to bardzo. Od pierwszej chwili, tak jak my z dziewczynami. Cristobal o tym nie ma pojęcia, bo pewnie dostałby spazmów, ale zdarzyło się, że Leonia nocowała u Eli. Dziewczyna pod opieką Cristobala była całkowicie odizolowana od rówieśników. Nie zna życia, które teraz wita ją wszystkimi kolorami świata. Z odpowiednią ochroną naszych ludzi, Leonia po raz pierwszy może odetchnąć pełną piersią i zasmakować odrobinę swobody.
Uśmiechnęłam się do Leonii, czując na sobie jej zaniepokojone spojrzenie i podeszłam do dziewczyn. Jak zwykle okupowały część kuchenną, nie oddalając się zbytnio od ekspresu do kawy. Nałogowe pijaczki, słowo daję! Z wrednym uśmiechem, tylko żeby zagrać im na nerwach, wyciągnęłam filiżankę z szafki. Zdecydowanie nie wskazane było wypicie jakiejkolwiek dawki kofeiny, szczególnie dzisiaj, bo już po małym łyku chodziłabym po ścianach, ale co mi tam. Znudziło mi się czekanie, a poza tym muszę oderwać myśli od tego nieprzyjemnego uczucia narastającego w brzuchu.
- No chyba sobie w tej chwili żartujesz – parsknęła Gabi, patrząc jak nalałam odrobinę kawy nie skąpiąc sobie mleka. – Profanujesz najlepszą kawę na świecie! Zrób sobie kakao i uzyskasz dokładnie ten sam efekt.
- Nie przesadzaj – uniosłam filiżankę do ust.
Dobra, może i zapach jest znośny i z dużą ilością mleka do przełknięcia. Gorzej ze smakiem, którego nawet litr mleka nie zmieni. Smoła pozostanie smołą.
- Poza tym, powiedz mi aniele... Od kiedy produkty Made in Columbia są najlepsze na świecie? Myślałam, że wprowadziłaś embargo na wszystko co pochodzi z tego cudownego kraju.
- Tylko na produkty chodzące na dwóch nogach – warknęła odsuwając dzbanek poza zasięg moich rąk. – Z kawą jest jak z kubańskimi cygarami. Oficjalnie zakaz, ale na czarnym rynku możesz kupić i delektować się niepowtarzalnym aromatem.
- Ok, nie nakręcaj się – uśmiechnęłam się.
Gdyby tylko wiedziała, że ten uparty Kolumbijczyk, który zniknął z jej życia, mimo wszystko wciąż w nim jest... W sumie, dziewczyna nie ma kiedy się o tym przekonać, bo siedzi w lofcie i pewnie nie miała okazji przyjrzeć się tej bandzie zabijaków, ale jak tylko to odkryje... Zapamiętajcie moje słowa, będzie dym!
- Ludzie, tego nie da się żadną miarą pić – jęknęłam, gdy na moim języku poczułam smak tej smoły. Wstrząsnęło mną. – Ja podziękuję.
- O proszę! Naszej lady nie smakuje kawusia?
- Przeginasz, Martin – warknęłam do Dani wylewając ten ulepek do zlewu.
- Arii, przecież piłaś kawę. Dalej pijesz, więc nie mam pojęcia, o co teraz taki szum.
- Lubię kawę, Wasza Wysokość. Kawę, a nie litry smoły, którą nazywacie kawą. Już nie mogę się doczekać mojej Pumpkin Spice Latte. Szkoda, że w Starbucks mają ją tylko przed Halloween.
- Rzeczywiście, ta im się udała. To co, lady Arielo? Tea time?
- Chyba podziękuję – skrzywiłam się do Dani. – Wystarczy woda.
Nie zdążyłam nalać sobie wody, gdy cichy dźwięk oznajmił przyjazd windy. Wymieniłam zdziwione spojrzenia z dziewczynami, gdy wspólnie obserwowałyśmy wściekły przemarsz Lucy. Gdyby podłoga była metalowa, jej obcasy krzesałyby iskry, tak była wnerwiona. Wpadła do salonu, rzucając torebkę i dopadła do barku. Zanim otrząsłam się z zaskoczenia, ruda furia walnęła porządnego szota i to ze szklanki.
- Lucy, na miłość boską, co ty robisz?! – dopadłam do niej wyrywając jej szkło z ręki. – Cholera, oszalałaś? Wiesz, że nie wolno ci pić alkoholu, chcesz się...
- Daj spokój, Arii. Muszę się przygotować - szmaragdowe oczy płonęły wściekłością.
- Na co? – zapytałam zdziwiona.
- Na niego.
Moje spojrzenie pobiegło wzdłuż ręki Lucy, którą machnęła w powietrzu. Zamrugałam powiekami widząc wyłaniających się z mroku korytarza dwóch mężczyzn. Bolesny uścisk w żołądku prawie pozbawił mnie tchu.
Noż, kurwa! A coś czułam, że nadciąga Armagedon...
Pojawił się Japoński Smok we własnej osobie.
Pieprzony koszmar mojego życia.
Mecenas Rafael Sato...
***
Rafael...
Czy byłem zdziwiony tym, co odpieprzył Cristo? Raczej nie. Już wspominałem, że ten wariat zrobi wszystko, żeby zatrzymać Alejandrę, a ściągnięcie jej podstępem do apartamentu i uśpienie, było raczej bardzo nieinwazyjnym sposobem, jak na niego. Mogło być gorzej. Wiecie, oddział antyterrorystyczny, porwanie i uwięzienie...
Facet oszalał na jej punkcie, ale jest przy tym tak cholernie dumny, że sam pierwszy nie odpuści. Z drugiej strony, Alejandra też ma diabła za skórą. Nie spodziewałem się po niej tak gwałtownych emocji. Zawsze sprawiała wrażenie spokojnej dziewczyny, co było sprzeczne z kolorem jej włosów. Policzek, który zaserwowała mu po spotkaniu z prawnikami Amadora był spektakularny.
Nigdy w życiu nie widziałam tak wkurwionego Crista. Przyznam, przegiął i to bardzo, a to z kolei stawia mnie w bardzo niekorzystnym położeniu.
Powiem więcej. Jestem w czarnej dupie!
Siedzę w Edynburgu ponad dwa pieprzone tygodnie. Nie wychylałem się, bo za cholerę nie wiedziałem co się z nią dzieje. Ferguson zaraz po naszej rozmowie, jeszcze w Nowym Jorku, skontaktował się z Arielą drogą elektroniczną, przesyłając wszystkie niezbędne pełnomocnictwa podpisane przez de la Hoja.
Nie chciałem wpieprzać się w jego robotę, tym bardziej, że gdy dotarłem do Szkocji, Ferguson zdążył dopiero co przylecieć. W dalszym ciągu wkurzało mnie to, że to on będzie rozmawiał z Arielą, a nie ja, ale w tej jednej sprawie postanowiłem odpuścić. Nie mam jebanego pojęcia jak by zareagowała, gdybym bez uprzedzenia, czy też z nim, stanął przed nią. Chyba słusznie obawiałbym się o ciągłość rodu Sato.
Tyle, że moja mała wredota zamilkła...
W porządku, jeden dzień milczenia byłbym w stanie zrozumieć i zaakceptować, choć Ariela jest osobą, która jak coś robi to oddaje się temu całą sobą. Niefortunny dobór słów, po którym właśnie muszę poprawić spodnie i spróbować uspokoić ten cholerny organ robiący mi burdel poniżej pasa.
Ariela jakby zapadła się pod ziemię. Jej telefon był wciąż wyłączony, nie odpisała na żadną wiadomość wysłaną przez Fergusona, ludzie Crista sprzed klubu nie zarejestrowali ani razu jej wyjścia poza loft, nie balowała co wieczór. Zaczynałem już dostawać pierdolca, bo ostatni raz widziałem ją ja i to w tej cholernej hotelowej sypialni. Byłem gotowy wtargnąć do tego cholernego klubu i na własne oczy przekonać się, co się z nią, do cholery jasnej, dzieje.
Nawet nie pojechała do szpitala z resztą dziewczyn odebrać swoją przyjaciółkę. Coś, kurwa, było nie tak!
Dopiero Leonii wyrwało się przez przypadek, że rozmawiała z Arielą. Nie chciałem wyjść na jakiegoś psychola i zacząć dokładnie wypytywać, ważne, że jest w lofcie, a nie szlaja się z tym całym pieprzonym Nathanem. Hymm... Może powinienem zlecić chłopakom Sergio sprawdzenie tego całego Mortona? Poza tym, że są kuzynami, nie mam o nim żadnych informacji. Tak zrobię. Niech tylko sytuacja z Cristem i tym co odpierdolił się wyprostuje, a wtedy przyjdzie czas na moje działanie.
Z tego co udało mi się w między czasie dowiedzieć od wniebowziętego moją kobietą pieprzonego Fergusona, Ariela wygląda wręcz, kurwa, wspaniale. Tych ochów i achów mógłby sobie oszczędzić, bo dentysta jednak swoje kasuje, a ręce aż mnie świerzbią, żeby zrobić mu przerwy w uzębieniu. Zdjęcia z obserwacji w zasadzie potwierdzają jego słowa, ale gdzieś tam we mnie wciąż tkwi jakiś niepokój.
Chciałem zobaczyć Arielę na własne pieprzone oczy i upewnić się, że nic jej, kurwa, nie jest. Dlatego czekałem na Crista w holu hotelu, oczekując na koniec spotkania. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, co odpierdolił w sprawie Alejandry.
Po tym, jak dziewczyna go spoliczkowała postanowił dokończyć rozrachunki z żoną i pojechał za nią do loftu. Wmawiałem sobie, że pojechałem z nim, żeby furiata uspokoić, gdy zacznie szaleć, ale prawda jest taka, że dość miałem ukrywania się przed Arielą.
Gdy spojrzenie jej złocistych oczu spoczęło na mnie zabrakło mi tchu. Jakbym dostał pięścią w splot słoneczny. Stałem oniemiały, patrząc na tę moją małą wredotę i nie mogłem wyjść z podziwu. Ileż w tym małym ciałku jest energii. Wprost rozsadzała małą wojowniczkę, która rzucała się na Crista.
Obserwowałem, jak drepcze w miejscu, jakby nie mogła się powstrzymać przed przypieprzeniem de la Hoja w ryj. Nie miałem zamiaru jej powstrzymywać. Sam bym mu przyłożył, ale damy mają pierwszeństwo. Patrząc na nią zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zmierzyłem wzrokiem to drobne ciałko, zaciskając szczęki na widok piersi widocznych pod koszulą i tych długich nóg.
Na mojej twarzy pojawił się mały uśmiech, gdy odnalazłem źródło moich rozterek. Ariela nie miała swoich zabójczych szpilek. To chyba pierwszy raz, gdy widzę tę kobietę na bosaka, a widok jej malutkich stópek rozczulił mnie jak cholera. Przekrzywiłem głowę w lewo, aby w pełni podziwiać to boskie stworzenie.
No weź tu facet nie oszalej dla takiego małego diablęcia...
Byłem tak skupiony na mojej kobiecie, że dopiero po chwili zorientowałem się, że coś zmieniło się w atmosferze salonu. Otrzepałem się ze zbereźnych myśli i wizji małej wredoty rozciągniętej na każdej płaskiej powierzchni w salonie, skupiając się na tym co się dzieje tu i teraz.
Cristo stał naprzeciw Alejandry i dziewczyn. Odważny jest, muszę mu to przyznać. Nawet kolana mu nie zadygotały pod naporem ich wściekłych spojrzeń. Rodrigo i Leonia stali z boku, obserwując w milczeniu cały ten cyrk. Mam wrażenie, że Cristo właśnie wyłuszczył z grubsza swoje plany względem Alejandry, stąd to wkurwienie na jej twarzy.
Natomiast jej zachowanie jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
Sprawia wrażenie, jakby furia z jaką płonie de la Hoja kompletnie jej nie interesowała. Z założonymi ramionami uderza rytmicznie butem o podłogę, wymieniając z dziewczynami jakieś dziwne uwagi o jego garniturze. Co do diabła?
- Ariela, co wy wyprawiacie?
Po raz pierwszy od kiedy zjawiłem się razem z Cristem, jej wzrok spoczął bezpośrednio na mnie. Gdybym nie zakotwiczył stóp w podłodze, siła złotych oczu wypchnęłaby mnie z salonu na zewnątrz budynku i to szybem windy, poniewierając przy okazji po każdym korytarzu w drodze do drzwi wyjściowych.
Kurwa... Nie jest dobrze, panowie...
- Czy ktoś prosił, żeby się pan odzywał, mecenasie Sato? A poza tym, nie rozumiem, co pan tutaj robi? Zdaje się, że adwokatem de la Hoja już pan nie jest.
Oho! Mamy w jednym zdaniu i mecenasa, i pana, i nazwisko, nieomylny znak, że moje diablątko jest porządnie wkurwione. Dobra, Rafa, powtarzam sobie dla dodania odwagi, to tylko słaba kobieta, którą co tu dużo kryć, potraktowałeś chujowo. Ma prawo się wściekać, trzaskać drzwiami, porozbijać talerze i ogołocić twoją kartę kredytową. Nie znam się na tych wszystkich sprawach damsko- męskich, ale chyba powinienem zachować pieprzony spokój i nie dać się sprowokować. Tak, tak... Nie dać się za nic sprowokować, bo wtedy pozamiatane. Jak ją znam to rzuci mi się do gardła.
Nie prowokować i zachować daleko idącą czujność...
- Ariela, możemy porozmawiać? – więcej we mnie wiary niż odwagi, ale idę w zaparte, a na wytłumaczenie mojej obecności przyjdzie jeszcze czas.
- Proszę poszukać w książce telefonicznej odpowiedniego numeru – wypaliła z wrednym uśmiechem. - Są w tym mieście instytucje, które zajmują się doradztwem w każdej sprawie. Ja niestety nie mam czasu na takie duperele. Czekam.
- Na co czekasz?
Doskonale wiem na co ten mały diabełek czeka, ale to cholerne uczucie, gdy jej spojrzenie skupia się tylko na mnie warte jest tych kilku lodowatych kropli sunących po moich plecach. Co zrobić? Jestem o nią w chuj zazdrosny. Biję się w piersi i przyznaję do jeszcze jednej sprawy. W tej chwili boję się mojej kobiety. W tym wydaniu, z tą furią i ogniem płonącym w złotych oczach przypomina mi szykującą się do ataku lwicę. Znalazłem się na pieprzonym safari, bez broni i szansy na ucieczkę, a wściekła Ariela właśnie atakuje.
- Na widok de la Hoja na kolanach.
Gdybym miał możliwość usiąść z boku z kubłem popcornu... Ale nie wypada mi, bo po pierwsze jestem, przyjacielem Crista i powinienem go w tej chwili wspierać, a po drugie, wciąż jestem jego prawnikiem. To raczej nieprofesjonalnie zachowanie, gdybym tak stał jak kołek obserwując wszystko z boku.
Przez chwilę byłem tak pogrążony w myślach, że umknęło mi zniknięcie Arieli. Zdezorientowany rozejrzałem się po salonie, gdy tylko zauważyłem jej nieobecność, ale na szczęście właśnie znowu się w nim pojawiła.
Awantura rozkręca się coraz bardziej i nie wiem już, czy powinienem przystopować Crista, który usiłuje zmusić Alejandrę do powrotu do Meksyku, czy raczej chronić go przed wściekłością Arieli. Chryste! Ileż można się tak unosić, ja się pytam? Teraz dziękuję Bogu, że Ariela zgubiła gdzieś te swoje szpilki, bo jak nic właśnie przybijałaby Crista do podłogi. A mnie razem z nim, jak sądzę.
Zdezorientowany, strzelam spojrzeniem to na niego, to na dziewczyny, skupiając się najbardziej na mojej kobiecie i dosłownie widzę jak w jej oczach w jednej sekundzie wybucha pożar.
Alejandra wychodzi z salonu, Leonia z Rodrigo zniknęli jeszcze przed aferą z garniturem, ale za cholerę nie mam pojęcia co się dokładnie wydarzyło. Spoglądam na Crista, na jego szarą twarz i coś czuję, że wszystko się spierdoliło.
W końcu mój wzrok jak magnes podążył do kobiety, która skradła mi spokój i silną wolę, robiąc z mojego życia jeden wielki burdel, gdzie co chwila wybuchają fajerwerki paląc niebo na złoto.
Podchodzi do mnie, a te oczy pochłaniają mnie, spalając na popiół. Idzie jak lwica na polowaniu, miękko i jest tak kurewsko seksowna, że przełykam wielką gulę w gardle, widząc ją tak blisko. Czując zapach jej ciała, ciepło jej oddechu, gdy zatrzymując się przede mną unosi głowę, pozwalając spłynąć tej złocistej kurtynie włosów na plecy.
Choć płuca palą mnie ogniem, po raz pierwszy od trzech pieprzonych tygodni w końcu jestem w stanie normalnie oddychać. Uśmiechnąłem się patrząc na nią z góry. Najcudowniejsza...
W pierwszej chwili nie mam pojęcia, co właśnie pierdolnęło mnie w klatkę piersiową. Zatoczyłem się, robiąc dwa chwiejne kroki do tyłu. Spojrzałem na Arielę, na burzę w jej oczach i zapowiedź deszczu piorunów, którym żaden piorunochron nie da rady i zorientowałem się, że zaciskam palce na materiale koszuli. Odsunąłem dłoń, a w palcach trzymam podłużny kawałek papieru. Koperta?
Uniosłem wzrok na Arielę, zupełnie nieświadomy obecności innych osób w salonie. Była tylko ona i wściekła furia płonąca w jej gniewnych oczach.
- Już raz to panu powiedziałam, mecenasie. Nie stać pana na mnie.
- Ariela, kotku – zacząłem zmniejszając odległość domyślając się co jest w tej pierdolonej kopercie.
Kurwa! Ta dziewczyna robi taki bałagan w mojej głowie, że zachowuję się jak niepierzony smarkacz. Do jasnej cholery! W końcu jestem facetem, a nie miękką pizdą, po której kobieta jedzie, jak kosiarką po trawniku.
- Możemy porozmawiać?
- Mecenasie... - za to przewracanie oczami miałem ochotę przetrzepać jej tyłek. – Jeżeli szuka pan pomocy psychologa, to nie ten adres. Spowiedź indywidualna i powszechna odbywa się w najbliższym kościele, proszę sprawdzić godziny we własnym zakresie. Innych sytuacji, w których miałabym ochotę pana wysłuchać nie ma i nigdy nie będzie. A teraz... Proszę razem ze swoim klientem opuścić budynek i oczekiwać stosownego do nowych okoliczności pozwu. Sayonara, mecenasie.
Jak na zawołanie pojawił się ten sam ochroniarz, którego pamiętam z mojej pierwszej wizyty. Cristo dalej stoi, jakby go przymurowali, a Ariela dołączywszy do dziewczyn, uważnie obserwuje co się dzieje. Nieznacznie drgnąłem chcąc podejść do niej, ale reakcja tego sukinsyna jest natychmiastowa.
Stanął obok mnie, częściowo zasłaniając mi Arielę i posyłając puste spojrzenie czekał, aż zagarnę Crista i grzecznie wyjdziemy. Jednym słowem, po raz kolejny zostałem wykopany przez mają małą wredotę.
Z tym, że pierwszym razem, gdy do tego doszło, miałem pewność, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie, tak teraz tej pewności nie ma we mnie za grosz. Zaciskając palce na kopercie, w towarzystwie milczącego faceta i Crista, zjechałem na dół, gdzie czekał już na nas samochód z obstawą.
Dopiero jadąc do apartamentu Crista wyjąłem z kieszeni kopertę, którą wbiła we mnie Ariela. Dziwne, ale nie wyglądało na to, że w środku znajdują się te pieprzone pieniądze, które jej rzuciłem. Ze środka wyciągnąłem złożony na pół skrawek papieru. Czytając otwierałem szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to, co ta mała wredota zrobiła.
Kurwa mać! Zacząłem się śmiać. Chyba pierwszy raz w prawie trzydziestoletnim życiu. Śmiałem się nie mogąc złapać tchu i mając w dupie zaniepokojone spojrzenia ochrony i Crista.
Jedno wiem na pewno. To nie było nasze ostatnie spotkanie i zmuszę ją do wysłuchania mnie. Teraz rozumień Crista. Zrobię dokładnie to samo co on w sprawie Alejandry. Każdą jedną, nawet najbardziej szaloną rzecz, wszystko, aby Ariela należała do mnie.
Z uśmiechem jak banan, po raz ostatni spojrzałam na trzymaną kartkę. Na firmowym druczku z Edynburskiego Szpitala, suche podziękowania dla mecenasa R. Sato, za przekazanie dwóch tysięcy dziewięciuset osiemdziesięciu funtów na oddział chorób wenerycznych...
Lady Arielo Russell, nie uwolnisz się ode mnie!
Cojónes* - kulki, w tym przypadku męskie jądra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro