Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22 - Była i jest moja...

Rafael...

Nowy Jork... Pierdolone miasto Królów... Moje miasto...

Miasto, które stało się świadkiem mojego kompletnego upadku.

Ze spuszczoną nisko głową, pięściami wbitymi w kieszenie kurtki, do wczesnych godzin rannych przemierzałem ulice miasta, wypędzając z głowy wszystkie te cholerne myśli, jakie kotłują się w niej od dłuższego czasu. Ta cholerna niecierpliwość, którą czuję jest nieznośna. Pcha mnie do przodu, ale to nie znaczy, że zmierzam dokładnie w tym kierunku. Prowadzi mnie pierdolonym objazdem i to w taki sposób, że zamiast przesuwać się do przodu, cofam się i cofam...

Widzę dokładnie swoje życie, a to co mam przed oczami niejednokrotnie wywołuje moją wściekłość. Stan, do którego powinienem przywyknąć już dawno temu i mieć na wszystko wyjebane, jednak z jakiś niezrozumiałych powodów teraz właśnie postanowił na nowo mnie torturować.

Obrazy przemykają jak w kalejdoskopie, tak wyraźne, że wywołują ból głowy swoją ostrością. Jestem już tak cholernie zmęczony tą walką, a jednocześnie wiem, że to nigdy się nie skończy. Przeszłości ma to do siebie, że wraca w najmniej spodziewanym momencie, katując duszę, a niejednokrotnie ciało.

Przez tych kilka godzin bezcelowego łażenia po ulicach, miasto powoli budziło się do typowo konsumpcyjnego życia, czekając na swoich wiernych wyznawców, aby jak każdego dnia pochwycić ich i zamknąć w swoim labiryncie. Goń, albo spieprzaj... Zajebisty cel w życiu, musicie przyznać.

I tak łażąc po ulicach mojego miasta, patrząc na wysokie apartamentowce, oszklone po sam szczyt drapacze chmur, nagle zachłysnąłem się powietrzem, zatrzymując się w miejscu i nie zwracając uwagi na przepływający dookoła mnie żywy nurt ludzkich istnień.

To cholernie dziwne uczucie, jakie narastało we mnie od wyjazdu z tamtego miasta... Gorące, wręcz parzące wszystkie tkanki. Pali mnie pieprzony ogień! Zacisnąłem powieki i łapiąc kilka głębokich oddechów rozejrzałem się dookoła.

Co ja tutaj, do kurwy nędzy, robię?

Byłem jakieś pięć przecznic od własnego penthousu. Niby w porządku, ale w Financial District i to w godzinach rannych, to jak próba brnięcia pod prąd w górskim strumieniu. Z determinacją na twarzy wyprostowałem się i ruszyłem szybkim krokiem w stronę West Street. Nie wiem, czy to wyraz wkurwienia na mojej twarzy, czy ogólny strach słabszych jednostek przed silniejszymi, ale ludzie rozstępowali się przede mną jak, jakbym przecinał oddzielającą mnie od nich przestrzeń ognistym mieczem. Rzucali w moją stronę zaniepokojone spojrzenia, gdy ze wzrokiem wbitym w jeden punkt, prułem z determinacją do przodu.

Dotarłem do apartamentowca, minąłem bez słowa ochronę i stanowisko recepcji, nie zatrzymując się ani na chwilę. Pięćdziesiąt dziewięć pięter w górę nowoczesną windą, a czas wlókł się, jakbym wdrapywał się na sam szczyt po szklanej elewacji.

Ciche kliknięcie elektronicznego zamka i w końcu jestem we własnym apartamencie. Odcięty od tych wszystkich hałasów i dźwięków, zapachu spalin, ludzkich ciał i cholernego zapachu miasta. Kilkadziesiąt pięter ponad tym całym cyrkiem, jaki każdego dnia ma miejsce na ulicach i chodnikach.

Odetchnąłemgłęboko i rzucając kurtkę na oparcie sofy w salonie stanąłem przedpanoramicznym oknem, patrząc z góry na Nowy Jork. Kiedy zaczęło mi to przeszkadzać? Przecież ja kocham to cholerne miasto i nie wyobrażam sobie, że miałbym mieszkać gdzieś indziej. Do Bostonu wpadam średnio raz w miesiącu, o ile obowiązki nie wyekspediują mojego dupska na inny kontynent. Wbrew temu co myślicie, praca dla Crista i DEHO to nie pieprzone wakacje. To zapieprzanie, czasami dwadzieścia cztery godziny na dobę i dostępność przez siedem dni w tygodniu. Nawet nie pamiętam, kiedy miałam urlop...

W zasadzie nie narzekam, ale czasami mam wrażenie, że więcej pilnuję tego wariata, niż robię swojej roboty. Dobrze, że poza mną Cristo ma jeszcze całkiem spory sztab prawników i to na każdym kontynencie.

Przypomniało mi to, że powinienem załatwić zastępstwo. Kurwa!

Wziąłem szybki prysznic, zmywając z siebie zapach klubu, alkoholu, spalin i tego wszystkiego, co przylgnęło do mnie, powodując jakąś dziwną reakcję alergiczną. Cholera! Coraz trudniej mi się oddychało. W myślach zacząłem selekcję, zastanawiając się, komu mógłbym powierzyć doprowadzenie spraw Crista w Edynburgu do końca. Szkocki oddział jest obłożony robotą w związku z otwarciem filii DEHO. Gnoje z Europy to młodziaki, dopiero kilka lat po studiach. Mówiąc szczerze, najlepsi w swoich rocznikach, ale w dalszym ciągu to szczyle. Meksyk odpadał i to z różnych powodów, nad którymi jak na razie nie chciałem się zastanawiać. Po prostu poczułem jakiś wewnętrzny sprzeciw wobec skierowania do Szkocji któregoś z tych meksykańskich graczy. Wystarczająco się nasłucham, gdy zwalają swoje dupska na odprawy. Dla nich liczy się łatwa laska i bezosobowe pieprznie. Najlepiej za free... Banda napalonych kutasów!

Przeleciałem w myślach kilka innych opcji, na koniec skupiając się na Nowym Jorku. Z ośmiu, poza mną, pracujących tu prawników, tylko jeden nadawał się do wysłania go na negocjacje w sprawie unieważnienia małżeństwa Crista z Alejandrą. Swoją drogą, przeczuwam, że do żadnego unieważnienia nie dojdzie, ale swoje, jako jego prawnicy musimy odwalić. Tak, aby, że tak powiem, zatrzeć ślady. Proszę Boga, żeby ten wariat niczego nie odpierdolił, bo jakoś niespecjalnie uśmiecha mi się wyciąganie go z więzienia.

Nie czułem kompletnie żadnego zmęczenia, a to praktycznie trzecia nieprzespana przeze mnie noc, a prysznic orzeźwił mnie. Wróciłem do salonu szukając w kurtce telefonu. Sprawdziłem kieszenie i dopiero wtedy zorientowałem się, że wczorajszej nocy wyszedłem bez tego ustrojstwa. Znalazłem urządzenie podpięte pod ładowarkę w moim gabinecie, ale zupełnie nie przypominam sobie, żebym to zrobił po przylocie. Dopadły mnie jakieś pieprzone zaniki pamięci, czy co?

Zobaczyłem kilka nieodebranych połączeń od Crista, ostatnie sprzed niespełna pół godziny. Poza tym nic... Kurwa! Moje życie jest tak, kurwa, wypełnione szczęściem i rodzinnym ogniem, że mogę się w każdej chwili poparzyć, pomyślałem z przekąsem. Całą moją rodzinę stanowiła Nana, ale z uwagi na wiek raczej nie opuszczała Bostonu oraz Cristo. Zajebiście wielka familia!

Gdzieś tam szwenda się ojciec, ale to co się z nim dzieje obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, albo ten z epoki lodowcowej. Kobieta, która dała mi życie... Chuj wie, co się z nią dzieje i jakoś niespecjalnie chciałbym ją spotkać. Pewnie, tak jak ojciec mówił w tych częstych chwilach, gdy wytykał mi podobieństwo do niej, ćpa, albo już zaćpała się na śmierć. Słuch o niej zaginął zaraz po rozwodzie z ojcem i tyle.

Najpierw zadzwonię w sprawie zastępstwa, a następnie do tej gorącej głowy, Crista.

- Kancelaria prawna Holdingu DEHO, w czym mogę pomóc.

- Z tej strony mecenas Sato – warknąłem w słuchawkę. – Ile razy mam pani powtarzać, że powinna się pani przedstawiać z imienia i nazwiska? To nie pieprzone telecentrum, czy budka telefoniczna na rogu ulicy. Czy aż tak trudno to pani zapamiętać? I może tak dzień dobry, albo chociaż pieprzone cześć?!

Skaranie boskie z tą dziewczyną! Pracuje w kancelarii od prawie dwóch lat i do tej pory za cholerę nie mogę wymóc na niej tej głupiej sprawy. Jaki to, kurwa, problem dodać na końcu standardowej formułki własne pieprzone nazwisko?!

Dziewczyna ukończyła uniwersytet i gdyby choć wykazała się na swoim stanowisku, za jakiś czas awansowałaby na asystentkę któregoś z prawników. A tak... Siedzi za wielkim biurkiem w głównej recepcji, wyglądając czasami jak zagubione we mgle dziecko. Zazwyczaj wyraz jej twarzy świadczy o tym, że przebywa w jakiejś odległej czasoprzestrzeni, wypełnionej różową watą i pierdoloną tęczą.

Jezu! Jestem ostatnio tak cholernie nieopanowany!

- Ja... Proszę wybaczyć, mecenasie... Ja... Naprawdę...

- Panno Brown...

Szlag by to trafił! Naprawdę nie miałem siły i ochoty znowu użerać się z tą dziewczyną. Za każdym razem, gdy spotykałem się z takim lekceważeniem standardów komunikacji międzyludzkiej, żałowałem, że nie mogłem zabrać do Nowego Jorku tej młodej kozy, panny Daniels. Miałem z nią kilka niemiłych momentów, głównie z winy mojego cholerycznego i wybuchowego temperamentu, który postanowił się uaktywnić właśnie w trakcie mojego pobytu w Szkocji, ale nigdy nie mogłem zarzucić jej nieprofesjonalnego zachowania. Czasami w jej oczach widziałem przemożną ochotę, aby przypieprzyć mi w łeb, ale nigdy nie pozwoliła sobie stracić zimnej krwi. Profesjonalna do bólu zębów.

Czy to proszenie o pieprzoną gwiazdkę z nieba, jeżeli wymagam od recepcjonistki klasy?

- Proszę mnie połączyć z mecenasem Ferguson.

- Co tam, Sato w tym pięknym deszczowym kraju? – usłyszałem po chwili w słuchawce i miałem ochotę przypieprzyć komuś i tym razem nie miałem na myśli swojego łba! Cholerny żartowniś. – Zostawiłeś dla mnie jakąś damulkę, czy już wszystkie poznałeś?

Debilne żarty, słowo daję! Dlaczego, do jasnej cholery, nie mamy w kancelarii żadnego geja, ja się pytam? Wydawało mi się, że z nich wszystkich, Ferguson będzie najmniejszym złem. Facet miał prawie pięćdziesiątkę na karku, okrągły brzuszek od siedzenia za biurkiem i ani jednej minuty spędzonej na siłowni. Dwukrotnie rozwiedziony, trójka dzieci, alimenty na najmłodszego syna, który zaparł się chyba skończyć wszystkie możliwe kierunki studiów. Takie przynajmniej sprawia wrażenie, skoro ciągle zmienia plany i nie zalicza żadnego roku. W tej chwili można powiedzieć, że work in progress, a czwarty rok zaprzepaszczony. Ostatnio Ferguson wspominał, że chyba od tego roku młody zacznie studiować prawo i już się obawiam tego, co będzie jak uda mu się wytrwać w swoim wielkim planie na życie. Z całą pewnością nie zajmie ciepłej posadki po ojcu, już ja tego dopilnuję.

Tyle, że poza tym, że młody Ferguson to kolejny pasożyt, na którego tatuś musi łożyć niezłą kasę, ojczulek lubi kobiety. Wciąż jednak jest najmniejszym złem, jakie mogłem wybrać. Nie mam pieprzonego pojęcia, dlaczego sam pomysł wysłania do Edynburga młodego, heteroseksualnego mężczyzny wywołuje moje totalne wkurwienie.

Tym bardziej teraz, gdy swoim idiotycznym komentarzem wymalował na moim piekielnym niebie obraz złocistych oczu.

Jezu Chryste! Jak długo jeszcze będę się torturował jej wspomnieniem? Było minęło i powinien być definitywny koniec. Prawda? Tyle, że za każdym razem, gdy o niej myślę, czyli praktycznie przez cały czas, mam nieprzeparte wrażenie, że odjebałem największe gówno w swoim życiu.

Wziąłem głęboki oddech, starając się nie zionąć cholernym ogniem wściekłości, który spaliłby telefon i dupka po drugiej stronie, i spokojnie wytłumaczyłem mu w czym rzecz, ale bez wchodzenia w tak delikatne sprawy, jak powód unieważnienia. Jeżeli zdziwił się tym, że de la Hoja ma żonę i to od pieprzonych sześciu lat, nie dał tego po sobie znać, tym bardziej, gdy usłyszał, kim owa kobieta jest. Nie musiał być w tej chwili poinformowany, że Cristo nawet nie skonsumował swojego małżeństwa. To są już pieprzone prywatne sprawy Crista.

Jakby nie było, Alejandra de la Hoja vel Lucinda Romero to wciąż gorący i seksowny obiekt westchnień milionów kutasów na świecie. Nie zazdroszczę Cristowi świadomości, że niejeden walił, wali i będzie wali sobie do zdjęć Alejandry.

- Masz jakiś kontakt do tej prawniczki? – zapytał na koniec. – Wyślę jej swoje pełnomocnictwo podpisane przez szefa i umówię się na pierwsze spotkanie. Mówisz, że zostały trzy tygodnie?

- Mniej  - odwarknąłem powstrzymując narastający we mnie sprzeciw przeciwko temu, że chce się spotkać z nią osobiście. Zirytowany na idiotyczne myśli, potrząsnąłem głową. - Dokładnie trzydziestego pierwszego sierpnia zjawią się prawnicy z Meksyku 

- A dlaczego przyjeżdżają do Edynburga? Nie prościej byłoby załatwić sprawy w Meksyku, czy choćby w Stanach?

- Po prostu jedź tam, Ferguson. Załatw sprawy, a swoje obowiązki przekaż dalej.

To, że będzie prowadził prywatne sprawy Crista nie oznacza, że musi znać aż takie detale. Nie mam obowiązku tłumaczyć mu powodów, dlaczego nieżyjący Amador de la Hoja, jako miejsce spotkania wskazał aktualne, w chwili upływu sześciu lat, miejsce zamieszkania Alejandry de la Hoja.

- W porządku. Daj mi tylko namiary na tę prawniczkę i już załatwiam lot do Edynburga.

- Zaraz prześlę ci mailem.

- Chcesz znać przebieg negocjacji? Jak rozumiem, prowadziłeś wstępne rozmowy, może będziesz chciał być na bieżąco i ...

- Nie ma potrzeby – warknąłem zaciskając coraz bardziej palce na obudowie telefonu. – Od tej chwili to tylko twoja sprawa. Wszystkie niezbędne rozmowy przeprowadzisz bezpośrednio z de la Hoja. On będzie cię kierował i nadzorował.

- Dobra. W takim razie czekam na wszystkie dane i zaczynam działać.

Po zakończonej rozmowie poczułem jak żółć podeszła mi do gardła. Z całą pewnością to ta pieprzona gorzała, którą wlewałem w siebie jak wodę. Tylko to mogło wyjaśnić ten cholerny niesmak w ustach i tylko to przyjmowałem do wiadomości, pomimo upierdliwego warczenia gdzieś w środku mnie. Znowu to cholerstwo, syknąłem wysyłając Fergusonowi wszystkie znane mi numery do niej i kancelarii, w której pracowała. Kiedy ona ma czas pracować, to już inna sprawa i...

Po jaką cholerę znowu to robię?

Dlaczego każda myśl o niej wzbudza we mnie taki gniew? Po co ja w ogóle o niej myślę?! Do jasnej cholery! Nie powinno mnie obchodzić, kto teraz będzie z nią pracował i czy facet jest stary, czy młody. Nie mój pierdolony interes! Ja to wiem, mój cholerny rozum to wie, ale to pieprzone stworzenie we mnie za cholerę nie chce przyjąć tych prostych faktów do wiadomości. Co, do jasnej cholery?!

Ona jest twoja...

Zacisnąłem zęby, słysząc po raz pierwszy ten głos gdzieś z wewnątrz mnie... Noż kurwa! Nie dość, że ta mała grzesznica zrobiła z mojego życia piekło i jeden wielki rozpierdol, to jeszcze teraz będę gadał z jakimś głosem? Co jeszcze? Może będę słuchał się tego co pieprzy? Wolne, kurwa, żarty!

Postanowiłem zadzwonić do Crista później, gdy już będę wiedział, kiedy dokładnie Ferguson będzie w Szkocji, a przede wszystkim po tym, jak się uspokoję i ogarnę. Zdaję sobie sprawę, że sam Cristo nie jest zbyt szczęśliwy tym, że postanowiłem powierzyć swoje sprawy w ręce innego adwokata. Ale tak jak mu powiedziałem, moja obecność w Szkocji to ryzyko, że konieczność spotykania się, choćby tylko na gruncie zawodowym, z kłamliwą mecenas Russell, mogły przynieść więcej szkód niż pożytku. Tym bardziej, że mimo moich cholernych zapewnień, w dalszym ciągu byłem tak zajebiście słaby, jeżeli chodzi o nią.

Nie mam pojęcia, jak długo potrafiłbym trzymać się od niej na dystans i nie sięgnąć po ten cholernie kuszący i grzeszny owoc. Po ten Raj, w którym się znalazłem za sprawą złotowłosej złośnicy. To, że przez nią złamałem własne żelazne zasady jeszcze tak mocno nie ciąży mi na sumieniu i tłumaczę to sobie tym, że nie miałem pieprzonego pojęcia o tym, że jest zaręczona. Ta ostatnia noc w hotelu, gdy mając już tę świadomość wypieprzyłem ją porządnie, tylko w niewielkim stopniu zarysowała moje sumienie. Zrobiłem to z poczucia zemsty i dania grzesznicy nauczki za jej rozwiązłość. W tej chwili, gdybym ponownie pozwolił zawładnąć sobą i dopuścił do głosu uczucia, dzieliłbym z nią ten grzech. Ostatni raz był z premedytacją. Teraz byłoby to zrobione z pełną świadomością wszystkich wynikających z tego skutków.

Przez kolejne godziny próbowałem wszystkiego, aby wyrzucić z głowy te wszystkie robiące mi burdel myśli. Próbowałem pracować i łapałem się na tym, że wpatruję się w widok za oknem, myśląc o tym, że w pieprzonej Szkocji nawet zieleń ma inny kolor, a niebo jest bardziej błękitne niż nad Nowym Jorkiem.

Próbowałem uwolnić się od myśli o niej, czytając książki, czy oglądając jakieś durne programy przyrodnicze w telewizji. Tylko po to, żeby wpatrywać się jak pojebany w zatrzymany kadr, na którym lśniły dwa złote ślepia lwicy. Potem, stwierdziwszy, że powinienem wypocić nadmiar energii, jaki sie we mnie wciąż kotłował, zszedłem do kompleksu wypoczynkowego w apartamentowcu i korzystając z nieźle wyposażonej siłowni, przebiegłem tyle kilometrów, że mógłbym już być w pieprzonym Waszyngtonie. Obiłem kilka worków, podnosiłem ciężary i przepłynąłem tyle długości basenu, że znam na pamięć każdy ubytek w fudze między kafelkami na dnie.

Efekt tych kilkugodzinnych starań jest taki, że potrzebuję kilku rzeczy do apartamentu, w tym nowego laptopa i telewizora. Resztę oszacuję, jak ekipa sprzątająca doprowadzi penthouse do normalnego stanu. Poza tym, raczej zyskałem opinię dupka i kutasa i to na szerszą skalę.

Jeszcze w siłowni uczepiła się mnie jakaś napalona baba. Łaziła za mną, wzdychając jak w uzdrowisku dla chorych na płuca, a na koniec dopadła mnie na basenie, gdy wyczerpany po przepłynięciu kilkunastu długości, odpoczywałem starając się rozluźnić obolałe mięśnie.

Widząc jak sunie w moją stronę, mając na sobie jebane bikini wyskoczyłem z wody jak oparzony. Jeszcze tego mi brakuje do pieprzonego szczęścia, warknąłem zakładając spodnie dresowe i koszulkę. Pies drapał, że wszystko w jednej chwili przylgnęło do mojego mokrego ciała, dając kobiecie doskonały widok. Tak, jakbym stał przed nią nago.

Dosłownie zmroziło mnie w ułamku sekundy...

- Witam sąsiedzie.

Wzdrygnąłem się słysząc miałczący głos. Chyba chciała zabrzmieć jak gorąca kotka na dachu, ale bliżej jej było do skrzeczącej żaby, którą rozpieprzyła pędząca po autostradzie ciężarówka. Przypomniałem sobie cholerną Barbarę i to jak próbowała mnie dotykać... Chryste! Tylko nie to! Byłem w takim stanie emocjonalnym, że utopiłbym babę w basenie.

- Ostatnio rzadko widuję sąsiada – wymruczała przesuwając czerwonym szponem pomiędzy sterczącymi cyckami. Za całą górę stroju robiły dwa trójkąty wielkości mydełka w zestawie podróżnym w pierwszej klasie Emirates Arlines. Odlejesz się, umyjesz ręce i po mydle. – Czyżby obowiązki odrywały od przyjemności?

Nie mam pojęcia, czy mając na myśli owe przyjemności miała na myśli siebie, czy swoje chirurgicznie udoskonalone ciało. Jedno jest pewne. Więcej naturalnego piękna znalazłbym w najbliższym parkomacie niż w tej kobiecie. Wiem, jestem cynicznym sukinsynem, ale na Boga! Czy już nawet nie mogę spokojnie się zresetować w publicznym miejscu? Czy mam być skazany na demolowanie swojego apartamentu, bo każde wyjście poza drzwi własnego mieszkania, to jak wystawianie się na cel dla wszystkich tych napalonych i bezwstydnych grzesznic?

Nie utrzymuję żadnych kontaktów z sąsiadami, a jedyne okazje, gdy widuję któregokolwiek to wspólne korzystanie z windy, albo przypadkowe spotkanie na podziemnym parkingu. Zazwyczaj kiwam tylko głową i spieprzam przed siebie. Taki ze mnie towarzyski facet, nic tylko zapraszać mnie na wspólne sąsiedzkie grillowanie. Nawet z kompleksu wypoczynkowego skorzystałem po raz pierwszy i zapewniam, że po raz ostatni.

Moją odpowiedzią był warkot i spojrzenie, po którym każdy normalny człowiek od razu zrobiłby zwrot na pięcie i spieprzał w przeciwnym kierunku. Babsko zdecydowanie powinno uszczknąć nieco gotówki z funduszu silikonowego i przeznaczyć na badanie słuchu i wzroku. Stanęła przede mną z ręką na biodrze i cyckami zablokowała przejście. Cyckami, rozumiecie to? Jej biedny kręgosłup z pewnością protestował przeciwko tak ryzykownemu wygięciu ciała.

Spojrzałem na nią z góry, wykrzywiając usta w zimnym uśmiechu. Ja pierdolę! Dwa mydełka Fa na cyckach, niewiele większe pomiędzy nogami i jebane szpilki. Na krytym basenie!

Zdecydowanie potrzebuję urlopu na jakiejś cholernej bezludnej wyspie...

- Chyba nie zostawi mnie pan teraz samej? Nie bardzo radzę sobie w wodzie, wie pan... Widziałam jak pan pływa i pomyślałam, że może udzieliłby mi pan kilku lekcji?

Cholernie dziwne, bo te jej dwa balony wypełnione sylikonem równie dobrze mogłyby robić za boje i utrzymać na powierzchni nawet średniej wielkości jacht z dziurawym kadłubem.

- Proszę zwrócić się do męża – warknąłem zaciskając palce na uchwycie sportowej torby.

Po jaką cholerę wdaję się w jakieś durne pogawędki? Potrząsnąłem głową...

- Wie pan... Mówiąc szczerze, mąż wyjechał w delegację – jej spojrzenie jak maź zaczęło oblepiać moje ciało.

- Ja też – warknąłem wyprowadzony z równowagi. – A teraz, proszę wybaczyć, ale na mnie czas...

To nie to, że jestem skurwielem dla wszystkich kobiet. Potrafię się zachować w odpowiedni sposób, być gentlemanem w każdej sytuacji. Nie jestem pieprzonym jaskiniowcem warczącym na kobiety, słowo daję. Ale jeżeli mam do czynienia z taką pustogłową lalką, która myśli tym co ma między nogami, bo niestety mózgu jeszcze nie przeszczepiają, to czasami nie mam wyjścia. Mógłbym zachować się jak cham i dupek, którym tak na marginesie jestem i powiedzieć dobitnie co myślę o niej i jej propozycji, i spokojnie odejść. Przez chwilę nawet rozważałem to na poważnie, dopóki kątem oka nie zauważyłem, jak się suka oblizuje patrząc na moje biodra.

Nawet, gdyby przyszło jej do głowy pozwać mnie do sądu i wykorzystać do oskarżenia nagrania z basenowych kamer, może mi skoczyć. Do końca będę się upierał, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, a ja po pływaniu pod wodą miałem wciąż zatkane uszy i nic nie słyszałem, jak po tym, gdy szturchnąłem ją biodrem, wepchnąłem babę do basenu i nie oglądając się za siebie wyszedłem goniony piskiem i stekiem przekleństw rzucanych w moje plecy.

Słyszycie coś? Bo ja za cholerę nic nie słyszę... W Bogu nadzieja, że te dwie boje utrzymają ją na powierzchni, zanim usłyszy ją ktoś z obsługi.

Wkurwiony jak cholera wróciłem do apartamentu trzaskając drzwiami. Całe życie będę się użerał z tymi babami? Czy ja mam, kurwa, wymalowany na czole rozmiary mojego kutasa? Wstrząsnęło mną z obrzydzenia...

Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje! Jeszcze nigdy nie zachowywałem się w ten sposób. Całkowicie pozbawiony logiki, szamocząc się jak schwytany w sieci. Rzuciłem torbę na podłogę w sypialni w przemoczonym ubraniu władowałam się pod prysznic. Gorąca woda chlusnęła z deszczownicy, zmywając ze mnie wspomnienie wzroku tej cholernej kobiety na basenie. Zrzuciłem z siebie ubranie i przekręcając termostat zmniejszyłem temperaturę.

Uniosłem twarz pozwalając chłodnej wodzie uspokoić warczące we mnie stworzenie. Kurwa! To trwa już zdecydowanie za długo, przyszło mi do głowy. Praktycznie od poznania tej małej wredoty, chodzę wiecznie nabuzowany jakąś cholerną energią. Czasami mam ochotę niszczyć wszystko w zasięgu ręki, a czasami odnoszę wrażenie, że własnoręcznie w jeden dzień wybudowałbym jebany Mur Chiński. To wszystko kotłuje się we mnie. Masa sprzecznych ze sobą uczuć, gniew, nawet furia, a nade wszystko cholerne uczucie, które rozrywa moją pierś przy każdym oddechu.

Kurwa! Zacisnąłem pięści opierają się przedramionami o mokre kamienne kafle.

Po raz enty wróciłem myślami do tego cholernego dnia... Ten pieprzony bankiet, na którym musiałem być doprowadził mnie do pieprzonego szału. Z perspektywy tych kilku dni, które minęły od tego czasu doszedłem do wniosku, że moja wściekłość na Arielę w dużej mierze była spowodowana właśnie tym. Tym, że te wszystkie kobiety, których kompletnie nie znałem, dotykały mojego ciała. Bez znaczenia, że przez materiał spodni, czy marynarki. Ich dotyk by dla mnie tak wyraźny i bolesny, jakby za każdym razem, gdy ich wścibskie i ciekawskie dłonie zawędrowały na moje ciało, polewały mnie żrącym kwasem.

To ma nawet swoją nazwę. Hafefobia... Pieprzony lęk przed dotykaniem.

Klinik leczenia takich przypadków jak mój jest w tym kraju w bród. Myślę, że równie dużo, jak gabinetów tak zwanej medycyny estetycznej, a jednym słowem pieprzonych chirurgów plastycznych. Różnica pomiędzy nimi jest taka, że o ile w tych ostatnich za pieniądze możesz zażyczyć sobie wyglądu pierdolonej Kleopatry, czy lalki Barbie, tak w tych pierwszych forsa nic ci nie da.

Zaproponowano mi jakieś pierdolone sesje, w czasie których miałbym dać się wymacać lekarzom, pielęgniarkom i Bóg jeden wie, komu jeszcze. Każdy szarlatan chciał zarobić na mnie grube tysiące, a wynik dalej byłby niepewny. Gdyby chodziło tylko o jakąś pieprzoną cud kurację, to może bym się zdecydował.

Pieprzona fobia, z którą męczę się od lat i dalej kurewsko nie znoszę dotyku.

Zastanawiacie się zapewne, co ja w takim razie robię w takich miejscach jak sekskluby, płacąc za wątpliwy przywilej członkostwa, wdychając ten grzech, o którym tyle niedawno pieprzyłem. No cóż... To taki test. Sprawdzian, który od wielu lat próbuję zaliczyć, a który jak mi się dotąd wydawało, pozostawał poza moim zasięgiem.

Nie mam oporu, gdy to ja dotykam. Bez znaczenia, czy kobietę, czy mężczyznę. Jeżeli inicjatywa samego dotknięcia wychodzi ode mnie, jestem z tym w porządku. W tym miejscu zaczynają się podstawowe różnice w całym pojęciu fobii, które w moim przypadku mają zupełnie inne podłoże. A mianowicie... Ten zakorzeniony we mnie bardzo głęboko lęk przed dotykiem dotyczy tylko i wyłącznie kobiet i sytuacji, w których może dojść do intymnej interakcji. To nie tylko dłonie, którymi mogą mnie dotknąć, ale całe ciało.

Momentalnie moje ciało zamienia się w sopel lodu i choćbym chciał, nic nie jestem w stanie zrobić, aby dopuścić do siebie kobietę. Zupełnie pojebany przypadek.

Jednak moje życie i pieprzony los postanowił zakpić ze mnie na całego i po tych wszystkich latach zmuszania się do chodzenia do pieprzonych seksklubów licząc na to, że zdarzy się cud i moja fobia zniknie, postawił na mojej drodze kobietę, która wywaliła mój świat w posadach.

Mała petarda, lady Ariela Russell.

Najbardziej impertynenckie babsko, jakie w życiu spotkałem.

Mała wredota, która postanowiła powalić mnie na kolana.

Złotowłosa grzesznica...

Jedyna kobieta na tym pieprzonym świecie, której pozwoliłem się dotknąć. Za dotykiem której zwijałem się z tęsknoty rozdzierającej moje wnętrzności. Bez pieprzenia, bo nie jestem żadnym napalonym małolatem, który każdą sytuację wytłumaczy burzą hormonów.

Żadna burza. Nawet nie cholerny tajfun, choć wycie tego bytu we mnie czasami brzmi jak zawodzenie huraganowego wiatru.

To cholerna tęsknota. Tęsknię za moją małą wredotą. Za jej impertynenckim uśmiechem i tym, jak w jej złotych oczach pojawiał się ten przekorny błysk, z którym rzucała mi wyzwania. Cholernie tęsknię za jej zapachem, ciepłem ciała, gdy mogłem wtulić się w nią. Tęsknię za chwilami, gdy obrzucała mnie wszystkimi znanymi naszemu społeczeństwu przekleństwami. W jej zmysłowych ustach brzmiały dla mnie jak pieszczota. Brakuje mi ciepła jej oddechu na mojej skórze, tej gorącej jak lawa fali, która obmywała mnie za każdym razem, gdy na nią patrzyłem.

Roztapiała lód, w którym utknąłem. 

Nagle jedno spotkanie złotowłosej kusicielki, a wszystko wskoczyło na właściwe miejsce i to z takim pierdolnięciem, że do tej pory dzwoni mi w uszach.

Czując jak moje ciało zaczyna zamarzać pod wpływem lodowatych już strumieni wody, wyszedłem spod prysznica i owijając biodra czarnym ręcznikiem poszedłem do gabinetu. Kolacja? Nawet nie byłem głodny, a kolejny drink, czy nawet kilka to nie był dobry pomysł.

Z telefonem w ręku, wróciłem do sypialni i ubierając spodnie od dresu wycierałem wilgotne włosy. Gonitwa myśli w mojej głowie nie ustawała. To już naprawdę robi się nieznośne, pomyślałem, decydując się w końcu na rozmowę z Cristem.

Za oknami był już kolejny wieczór, to już drugi po moim przylocie do Nowego Jorku. Wszystko było dokładnie takie same, jak przed moją podróżą do Szkocji, a jednak wydawało mi się, że wszystko się zmieniło. Opierając się barkiem o panoramiczne okno w sypialni czekałem, aż dupek w końcu raczy odebrać.

- Cholera, ty to masz wyczucie czasu – wysapał starając się dotlenić to wielkie dwumetrowe cielsko.

Pewnie drałuje na bieżni, albo właśnie okładał worek w siłowni. Ktoś, kto nie znałby Crista tak jak ja, już na wstępie pomyślałby, że właśnie ściągnął go, a nawet zastał, pomiędzy nogami jakiejś laski. Nic bardziej mylnego. Facet ma branie jak młody Bóg i jest z tego powodu równie zajebiście szczęśliwy jak ja. U niego fobia, a raczej uzależnienie nazywa się Alejandra Lucinda Romero de la Hoja i od dobrych dziesięciu lat ma zajoba na jej punkcie. Żadna laska, choćby najpiękniejsza na świecie, nie jest w stanie wzbudzić w Meksykaninie zainteresowania i skusić go do złamania przysięgi małżeńskiej. Nie rozmawiamy o tym, ale ja wiem. Nigdy nie zdradził Alejandry.

- To nie ja nękam cię telefonami – wytknąłem. – Stało się coś, że dzwoniłeś?

Starałem się nadać głosowi normalne brzmienie, ale coś w środku skręcało mi wnętrzności. Głupie uczucie niepokoju, zagnieździło się tam z chwilą opuszczenia przeze mnie hotelowego apartamentu. Z chwilą, gdy po raz ostatni widziałam te cholerne złote oczy. Dlaczego, do licha, odwołałem obserwację Arieli? Przynajmniej wiedziałbym, że wszystko u niej w porządku.

- Co załatwiłeś? – zapytał ignorując moje pytanie.

- Ferguson leci właśnie do Edynburga. Wprowadziłem go w sprawę, nie wgłębiając się w szczegóły, sam zadecydujesz, jak dużo chcesz mu powiedzieć.

- Kurwa, Rafa – warknął. – Nie uśmiecha mi się wprowadzania kogoś innego w te sprawy, ale rozumiem twoją sytuację, naprawdę. Poczekaj chwilę – wysapał.

Po serii trzasków i kroków doszedłem do wniosku, że Cristo właśnie zwalił się na sofę w salonie z zamiarem wypicia drinka. Sam bym się napił, ale po cholerę mi większe straty? Zerknąłem w stronę salonu, krzywiąc się na widok roztrzaskanego ekranu telewizora. Szkoda, bo zamówiłem to diabelstwo zaledwie kilka tygodni temu. Na szczęście miałem na to ubezpieczenie, a napięcie szkła w szkle to przecież powszechny problem, prawda?

- W porządku, Rafa. Teraz możesz mi powiedzieć, co dokładnie się odjebało w niedzielę. Zostawiłem cię na chwilę, po czym zniknąłeś, a razem z tobą urocza przyjaciółka Alejandry, a ty następnego dnia spieprzasz do Nowego Jorku i to z podwiniętym ogonem.

- Chyba przesadzasz, Cristo – chciałem zbagatelizować jego słowa, ale wkurwiłem się tym co powiedział. – Nie spieprzyłem, tylko najzupełniej spokojnie wróciłem. Twojej ostatniej wypowiedzi nawet nie mam zamiaru komentować.

- Powiedz mi... Byłeś w klubie?

Z zaskoczenia wstrzymałem oddech nie mając pieprzonego pojęcia, po jaką cholerę chce to wiedzieć.

- A jaki to ma związek z naszą rozmową?

- Odpowiedz, Rafa – nalegał wyraźnie zniecierpliwiony.

- Byłem i co z tego? Od tego są takie miejsca, żeby w nich bywać, tym bardziej że zapłaciłem od chuja kasy – odpowiedziałem zirytowany.

- I?

- Cristo, do chuja!

- Odpowiedz.

- Bez zmian – wydusiłem z siebie zaciskając szczęki.

Potrząsnąłem głową. Miałem przed oczami klęczącą kelnerkę i jej oczekujące spojrzenie, jakim wpatrywała się najpierw w moje oczy, a następnie w moje biodra. Do cholery! Nie byłem w stanie, do chuja! Chciałem się w końcu przełamać, wierząc, że skoro pozwoliłem się dotknąć temu złotowłosem diablęciu, to wszystko ze mną jest w zajebistym porządku. I co? I pstro! Kolejne rozczarowanie i ten przygniatający pierś ciężar, który dobitnie z każdym oddechem uświadamiał mi, że gdzieś po drodze zgubiłem i to z własnej winy, bardzo ważną cząstkę swojej duszy i pieprzone serce, które już do mnie nie należy.

- A z nią?

- Cristo, kurwa mać!

- Rafa... Kilka tygodni temu wysłałem cię do Edynburga na spotkanie z Alejandrą. Nie widzieliśmy się dwa tygodnie, Rafa. Dwa pieprzone tygodnie, a gdy przyleciałem ze Stanów, zastałem zupełnie innego mężczyznę, niż ten, którego znam od ponad dziesięciu lat. Ta kobieta cię zmieniła, Rafa.

- Jasne, zdecydowanie zmieniła mnie i to na gorsze – syknąłem wściekły, że wywleka ten temat.

- Czy tylko na gorsze? Od lat bronisz się przed uczuciami...

- Bo uczucia to słabość – warknąłem przerywając mu wypowiedź. – Pierdolona słabość, która robi z mózgu wodę. Mam przez nią tak najebane w łepetynie, że robię rzeczy, których przysięgałem sobie nigdy nie zrobić, Cristo. Gdybym został, popełniłbym największy błąd w życiu.

- Miłość do kobiety nie jest błędem, Rafa.

Zatkało mnie i to dosłownie. O czym on pieprzy, do kurwy nędzy? Jaka miłość? To nie było nic więcej niż chęć zemsty. Zimna, wykalkulowana zemsta, do licha. Osiągnąłem swój cel. Zerżnąłem i to nie jeden raz wyszczekaną złośnicę i na tym historia tej miłości, o której pieprzy teraz Cristo się kończy.

- Miłość do tej kobiety jest – wyrwałem te słowa z zaciśniętej krtani.

- Rafa...

- Ona nie należy do mnie! Rozumiesz, Cristo?! Ariela nie należy do mnie...

- O czym ty mówisz?

- Ma kurewskiego narzeczonego, tego blond wymoczka, który na oczach wszystkich macał ją na bankiecie.

Przez chwilę Cristo się nie odzywał. Pozwoliłem ciszy zawładnąć moimi zmysłami. Uspokoić szalejące we mnie fale niezrozumiałego gniewu.

Cholerne szamotanie w piersi znowu zaczęło przybierać na sile. Położyłem dłoń na mostku, czując jak pod palcami to coś, co już nie należy do mnie, uderza boleśnie. Każdy oddech zaczynał palić mnie, jakbym stanął w ogniu. Kurwa! To pieprzone uczucie tęsknoty powoli zaczęło mnie pochłaniać. Roztapiać lodowy pancerz, kropla po kropli.

- Narzeczonego, Rafa... Nie ma obrączki na palcu. Dlaczego, kurwa, nie walczysz o nią? Chcesz tej dziewczyny. Dla niej i dzięki niej zmieniłeś się, Rafa. Zauważyłem to już tej pierwszej nocy, gdy przyjechałem do ciebie prosto z lotniska.

- Złamałem przez nią swoje postanowienia, Cristo – syknąłem. – Nie wiedziałem, że ma narzeczonego. Nawet się na jego temat nie zająknęła.

- Kurwa, Rafa! No i co z tego? Gdyby Alejandra była żoną innego mężczyzny, – wyszczekał te słowa – to przysięgam ci, Rafa. Zrobiłbym wszystko, żeby należała tylko do mnie, rozumiesz? Ta kobieta jest moja i żaden jebany światek papieru, czy obrączka na palcu nie powstrzymałyby mnie przed wzięciem jej dla siebie.

- Ja pieprzę...

Zakręciło mi się w głowie. Kompletnie zmroczony spojrzałem na odbicie swojej twarzy w szybie. Na dwa płomienie widoczne w otoczeniu ciemności. Wypełnione ogniem i tą cholera tęsknotą...

Moja...

Ja pierdolę! Przecież przez cały czas ona była i jest moja! Czy się na nią wściekałem, czy miałem ochotę ją udusić, mała wredota była i jest moja! Jebać tego całego Nathana, czy jak on się tam nazywa. Nawet, gdybym miał wpaść do cholernego kościoła i porwać ją sprzed ołtarza, lady Ariela Russell należy do mnie!

Tyle, że...

- Kurwa, Cristo! Ale odjebałem...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro