Rozdział 18 - Bez rozgrzeszenia...
Arii...
Budząc się usłyszałam szelest odzieży i czyjś spokojny oddech. W powietrzu unosił się zapach bergamotki i trawy cytrynowej, wymieszany z zapachem świeżej wody, pasty do zębów i żelu pod prysznic. Tępe pulsowanie w skroniach mogło wskazywać na porządnego kaca, ale wiem, że tak nie jest. To długie godziny nocne, w czasie których nie dane mi było zaznać nawet odrobiny snu, spowodowały ten ból.
Pamiętam każdą minutę z wczorajszego wieczoru i nocy. Obrazy są tak wyraźne, jakbym oglądała to wszystko właśnie teraz. Uśmiechnęłam się czując ciepło na policzkach...
Wczoraj podczas bankietu i kolacji Rafael starał się wyprowadzić mnie z równowagi swoim dziwnym zachowaniem. Już mówiłam, że nieoczekiwane spotkanie tego mężczyzny całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Dokładnie tak, jak za pierwszym razem, gdy pojawił się w siłowni...
Wtedy jeszcze nie znałam Rafaela. Był dla mnie jedynie posłannikiem diabła. Wrogiem, który sprawił, że nie potrafiłam przestać o nim myśleć. Przez całe życie miałam do czynienia z mężczyznami. Stawałam z nimi w słowne utarczki, z których zawsze wychodziłam zwycięsko. Faceci to osobniki w gorącej wodzie kąpani. Różnica między nimi polega na tym, że niektórzy urodzili się w ledwie ciepławej wodzie, a niektórzy we wrzątku, ale ich obydwie głowy myślą o tym samym.
To taki męski dwustopniowy podział władzy. Góra myśli, dół działa.
Przez uchylone powieki z zafascynowaniem obserwowałam poruszającego się sypialni Rafaela. Ten facet zdecydowanie wyłamywał się ze schematu. Na pierwszy rzut oka, patrząc na niego można dojść do wniosku, że facet urwał się z zaśnieżonej Antarktydy, gdzie ucztował pijąc lodowate drinki z Yeti.
Kompletnie brak mu było poczucia humoru. Potrafi chlastać słowami, po których w biegu trzeba szukać porządnego termofora i elektrycznego koca, aby zapobiec odmrożeniom. Bezwzględny, cyniczny prawnik, który traktuje ludzi jak pył na swoich odpicowanych na wysoki połysk luksusowych butach.
Tyle, że gdzieś pod tą lodową powierzchnią chowa się jeden wielki wulkan. Widzę to w tych lodowato niebieskich oczach, które przysłaniają wrzący w nim ogień. Czuję w każdym, nawet delikatnym dotyku. Pulsujący, nieujarzmiony i bardzo niebezpieczny. Dlaczego nikt wcześniej tego nie spostrzegł? Dlaczego Rafael Sato pokazuje na zewnątrz lodowatą maskę drania i nieczułego faceta? Raz zimny, raz gorący... Nigdy nie wiem, z którym Rafaelem będę miała do czynienia.
Do tej pory sprawiał wrażenie mężczyzny, który na każdym kroku stara się kontrolować. To jak się porusza, oszczędnie i precyzyjnie. Bez niepotrzebnego gestykulowania czy ruchów, wciąż zachowując dystans. Bezpieczny dystans pomiędzy nim, a resztą świata.
Niezaprzeczalnie łączy go silna więź z Cristobalem de la Hoja i nie mam na myśli tego, że razem wypuszczali się na łowy, goniąc za każdą spódniczką. To przeszłość... Coś połączyło tych dwóch, tak cholernie różnych od siebie mężczyzn. Na pewno nie jest to ten rodzaj więzi, jaki łączy mnie z dziewczynami. To coś innego. Jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć, na czym to polega, ale prędzej czy później to odkryję.
Poza de la Hoja, Rafael trzyma się od ludzi na bezpieczną odległość. Trochę to potrwało, ale obserwując wczoraj zachowanie Rafaela zauważyłam, z jakim niepokojem reaguje na dotyk. Spinał się za każdym razem, gdy ta wstrętna lafirynda Barbara dotykała jego ciała. Fakt, sam również ją dotykał, ale w tym nie było tej swobody, jaką spodziewałabym się zobaczyć nawet po zupełnie niewinnych gestach. I nie twierdzę tego tylko na podstawie tego, jak reagował na jej bliskość. Każda kobieta, która znalazła się blisko Rafaela wywoływała w nim dokładnie ten sam niepokój.
Dziwne... Po kimś takim jak Rafael spodziewałabym się większej swobody w kontaktach z kobietami. Internet jest zawalony jego zdjęciami z różnych towarzyskich spotkań i na każdym ze zdjęć towarzyszyła mu piękna kobieta. Zawsze inna, ale razem wyglądali po prostu idealnie.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie? Żadna ze mnie celebrytka, czy modelka. Od lat bronię się rękami i nogami przed wtłoczeniem mnie w ten zakłamany świat, w którym żyje mój ojciec i jemu podobni. Nie pasuję tam...
Jestem wyszczekana i walę prawdę prosto między oczy bez zbędnych kurtuazji, czy słodzenia i włażenia komuś w tyłek, z nawilżeniem czy też bez. Nie bawią mnie te wszystkie spotkania pseudo bogaczy, którzy obwieszeni biżuterią i markowymi ciuchami pokazują światu, jakimi zajebistymi są ludźmi.
To nie mój świat... Jestem zbyt szalona i nieokiełznana. Nienawidzę bezczynności i siedzenia w jednym miejscu. Tych kilkanaście dni po porwaniu Gabi, gdy byłyśmy uziemione w lofcie, doprowadziły mnie do szaleństwa. Gdyby nie siłownia, przysięgam, że zębami wygryzłabym podkop pod klubem.
Wracając do wczorajszego bankietu...
Rozumiem już, dlaczego ojciec tak cisnął w sprawie mojej obecności na tym spędzie. Ten idiotyczny uśmieszek, który pojawił się na jego twarzy, gdy ocenił moją kreację uznając zapewne, że w końcu poszłam po rozum do głowy i zaczęłam się zachowywać jak na damę przystało. Doprawdy, żałuję, że nie widziałam jego miny, gdy odkrył wielki dekolt na moich plecach, nie mówiąc nic o tatuażu, którego nie był świadomy od lat.
Ten uśmiech i to jak bardzo był podekscytowany... Szlag by go trafił! Staremu zamarzyło się, że oczaruję tego starego pryka, z którym chce robić interesy! Ożesz... Prędzej oddam wszystkie swoje szpilki, niż zbliżę się do dziada na odległość mniejszą niż strzał pięścią!
To właśnie spędza ojcu sen z powiek. Nie doczekał się męskiego potomka, dzięki któremu mógłby wejść do jakiejś zacnej i bogatej familii. Los pokarał go mną i kazał przez lata użerając się z upartą małolatą, która na jego nieszczęście pewnego dnia weszła do biblioteki i spieprzyła cały wielki plan za życie.
Sorry, tatusiek...
Podwójne sorry, gdy stanęłam twarzą w twarz z dwójką mężczyzn...
Serio, ojciec?! Pieprzony Cristobal de la Hoja?
Czy ja jestem naprawdę taką wredną osobą, że na widok szoku na twarzy ojca po tym, jak dowiedział się o tym, że jego wymarzony zięciunio jest zajęty, chciałam odtańczyć Macarenę na środku sali? Tiruriru, ty nadęty, podły, zakłamany...
Nadszedł chyba czas, żebym w końcu wyjaśniła sobie z nim pewne sprawy, w tym to, że zdecydowanie nie ma prawa wpieprzać się w moje życie, a tym bardziej podsuwać mnie pod nos jakimś pieprzonym bogaczom. Kim niby ja jestem?
Ciche kroki ponownie skierowały moje myśli na mężczyznę, który był ze mną w sypialni. Dyskretnie zaczęłam obserwować, z jaką gracją porusza się po pokoju. Nie zapalił światła, a przez zaciągnięte w oknach zasłony do pokoju wpadało naprawdę niewiele światła. Jednak nawet tak niewielkie rozproszenie mroku pozwalało mi widzieć go dokładnie. W tej właśnie chwili, stojąc do mnie tyłem, wycierał mokre włosy. Kontrast śnieżnobiałego ręcznika z czarnymi jak heban włosami był niesamowity. Czerń i biel. Mrok i jasność. To Rafael Sato, którego ja widzę za każdym razem. Mroczny mężczyzna, z jasnym palącym się w nim ogniem. Spojrzałam na plecy Rafaela podziwiając grę mięśni pod opaloną skórą i ten cholerny tatuaż, który tak mnie fascynuje. Po raz pierwszy mogę podziwiać go w całej okazałości.
Cholerny japoński smok rozpościera się na całych plecach Rafaela, obejmując swoimi skrzydłami całą górną część pięknie opalonych barków. Każdy ruch Rafaela powoduje, że smok rusza się jak żywy, zwracając swój piękny łeb w moją stronę. Dwa jarzące się lodowatym błękitem ślepia są wpatrzone we mnie. Nieruchome i tak przejmujące, że w ułamku sekundy oblewa mnie zimny pot.
Bardzo niemiłe uczucie i ten dziwny ucisk w klatce piersiowej, który narasta z każdą chwilą, gdy milcząc przyglądam się Rafaelowi. To dziwne uczucie nieuchronności i strachu... Z trudem przełknęłam starając się żadnym ruchem, czy szelestem pościeli nie zdradzić przed mężczyzną, że już nie śpię.
Rafael w milczeniu, oszczędnymi ruchami skończył wycierać włosy i jednym ruchem zrzucił ręcznik przepasany w biodrach. Na widok tego wspaniałego ciała zaschło mi w ustach. Nie jestem w stanie oderwać wzroku od pięknie umięśnionej klatki piersiowej z łapami bestii nad lewą piersią, fascynują mnie poruszające się poprzeczne mięśnie na brzuchu i bicepsy naprężające się, gdy zakładał spodnie i zapinał koszulę.
Ten mężczyzna jest tak piękny, że na jego widok za każdym razem tracę rozsadek i zmysły. Po tej nocy przestałam się już oszukiwać. Cokolwiek bym nie zrobiła, żeby bronić się przed uczuciem, jakie wyzwolił we mnie, nie ucieknę od prawdy. Zakochałam się w moim smoku. Zapadł głęboko w moją duszę i chwycił szponami moje serce. Już nie będę uciekać, stawię czoło moim uczuciom i pozwolę, aby od tej chwili to one kierowały moim życiem.
- Ariela?
Rafael stanął koło łóżka, całkowicie ubrany i spojrzał na mnie z góry. Otworzyłam oczy, bo udawanie, że już nie śpię mijało się z celem. Wystarczyło, że Rafael stanął obok mnie, a mój oddech bardzo wyraźnie zaczął się rwać.
Spojrzałam na Rafaela. Lodowata maska spokoju na jego twarzy była tak nieoczekiwanym widokiem, że nie byłam w stanie otworzyć ust i wypowiedzieć bodaj jednego słowa. Ten przejmujący zimny dreszcz, który czułam wcześniej powrócił, mrożąc mnie do szpiku kości. Jakby samą swoją obecnością i tym wyrazem twarzy Rafael położył na mojej piersi wielką lodową górę. Wgniotła mnie w łóżko, wyduszając każdy oddech...
– Jak chcesz, zamów sobie śniadanie. Musisz opuścić pokój do południa, jest już zapłacony. Wracam dzisiaj do Nowego Jorku,a sprawę Cristobala poprowadzi ktoś inny, więc na pewno skontaktuje się z tobą. Cześć.
Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi.
Jeden słaby oddech, jakby przeciskał się przez zmiażdżone płuca, świszczący w ustach i wychodzący z nich pomiędzy szczękającymi zębami. Tkwiłam w lodzie. Śmiercionośnym zimnie, które skuło mnie swoimi kajdanami, przytrzymując w jednym miejscu. Wśród zapachu bergamotki i trawy cytrynowej, od którego kręciło mi się w głowie.
W ustach narastał dziwny kwaśny smak...
Rafael zatrzymał się nagle w progu sypialni i nie patrząc na mnie odwrócił się, przemierzając długimi krokami dzielącą nas odległość.
– A, byłbym zapomniał...
***
Rafael...
Ostatnia noc była błędem...
Wiedziałem, że właśnie tak będzie od chwili, gdy ten kurewski pomysł wpadł mi do głowy. Kolejny raz dałem się ponieść emocjom i kolejny raz winę za to ponosiła ta złotowłosa kusicielka. Grzesznica, która swoim zmysłowym ciałem chciała pochwycić mnie w pułapkę. Jak mityczna Syrena, która swoim śpiewem wabiła biednych marynarzy.
Pieprzony negliż, cholerne podwiązki i pończochy na tych długich nogach, kontrastujące z jasną skórą i jebane szpilki, które śnią mi się po nocach. Burza złocistych włosów, których pukle wciąż czuję oplecione dookoła nadgarstka. Jak jebane kajdany, którymi przykuła mnie do siebie.
Pieprzony mokry sen każdego faceta i moje zatracenie...
Dałem się ponieść gniewowi. Pochłonęła mnie zimna wściekła furia, gdy kobieta, którą prawie uważałem za swoją, okazała się być grzesznicą przyprawiającą rogi narzeczonemu. Wpieprzyłem się w związek jako ten drugi, nie mając o tym pojęcia. Ani razu ta mała kusicielka nie zająknęła się o pieprzonym narzeczonym, gdy jęczała pode mną.
Nawet ostatniej nocy, gdy z tym uśmiechem kusiła mnie przez cały wieczór. Gdzieś tam za naszymi plecami ta męska miernota, którą zamierzała poślubić bujał się z kieliszkiem cienkiego wina, podczas gdy jego kobieta uwodziła wszystkie kutasy na sali.
Ciekawe... Z iloma z nich pieprzyła się pod przykrywką tego pseudo dekoratorskiego biznesu?
Podszedłem do łóżka, z kieszeni wyciągając portfel. Przez ułamek sekundy moje palce zacisnęły się na metalowym klipsie. Jeżeli to zrobię nie będzie już odwrotu. Nie będzie szansy na wybaczenie. Nie będzie szansy na cokolwiek...
Kurwa! Nad czym ja się, do jasnej cholery, zastanawiam?! Co to, kurwa? Konfesjonał? Nie ma rozgrzeszenia za to co zrobiła! Nie ma żadenej pieprzonej drugiej szansy! Nie ma nic!
Jest tylko gorzka i płonąca potrzeba zniszczenia tej kobiety. Każdego wspomnienia o niej. Tego jak pachnie jej skóra, jak jest ciepła i miękka w dotyku. Jak jej złociste oczy płoną, gdy jest wściekła i jak zmieniają barwę na kocią zieleń, gdy pod dotykiem mojej dłoni ogarnia ją pożądanie. Tego jak obejmują mnie jej długie nogi, jak zatapiam się w jej miękkości i wilgoci. Tego jak smakuje, jak pieprzone Niebo... Jak cholernie doskonale pasuje do mnie jej zmysłowe ciało, jak wypełnia mnie tak cholernie szczelnie, tak idealnie...
Uniosłem wzrok, patrząc po raz ostatni w te cholerne oczy, które mnie zniewoliły.
Jebana słabość, z której muszę w końcu się wyzwolić. Stanąć twardo na ziemi i zadbać, żeby nigdy więcej uczucia do kobiety nie zawładnęły mną tak jak teraz. Stałem się ślepcem, który błądził w jasnym świetle dnia, obijając się o wszystko.
Wchłonąłem w siebie jasny płomień, który tam zawsze był i zamknąłem szczelnie w lodzie, którym skułem na powrót własną duszę i serce.
Każdy następny ruch oglądałem jak w zwolnionym tempie. Jakby przeklęty los, który postawił na mojej drodze lady Arielę Russell chciał mnie torturować każdą chwilą, aż po wieczność.
Ogłuszony dzikim uderzeniom serca w mojej piersi nie słyszałem własnych słów. Czułem za to doskonale te oczy... To jak wbijają się w moje plecy, gdy spokojnie wyszedłem z sypialni i nie zatrzymując się, z apartamentu. Nie czekałem na windę. Zszedłem na dół schodami, ze wzrokiem wbitym przed siebie.
Nie czułem deszczu, którym pachniało powietrze. Nie słyszałem ulicznego hałasu, pokrzykiwań pędzących w tłoku przechodniów. Szedłem przed siebie, z każdym krokiem starając się wyrzucić z siebie wszystkie wspomnienia. Nie pamiętać...
Dotarcie do apartamentu zajęło mi prawie godzinę. Rozejrzałem się po salonie, gdzie jeszcze wczoraj piliśmy z Cristem przed tym pieprzonym bankietem. Wszystko było na swoim miejscu, tak jak przed naszym wyjściem. Nic się nie zmieniło, a jednak czułem się tak, jakby świat wciąż drżał w posadach...
Zacisnąłem zęby i z determinacją ruszyłem do sypialni wyciągając z garderoby walizkę. Wrzuciłem do środka z wieszaków przypadkowe ubrania i zamykając ją wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Co jest, Rafa? – Cristo odezwał się dopiero po kilku sygnałach.
Brzmiał jakby nie spał całą noc, albo zachlał się w trzy dupy. Bez znaczenia. W tym stanie najlepiej było unikać meksykańskiego wariata i to zdecydowanie. Jak go znam, odpierdolił coś wczoraj z Alejandrą, potem przechlał resztę nocy, ścierając deski podłogowe w salonie, a na koniec rozpieprzył co najmniej jeden worek na siłowni. Chwała Bogu, że Leonia nie mieszka teraz z tym furiatem.
Jedno jest pewne... Cokolwiek odpieprzył, wcale nie jest z tego powodu zadowolony. A tyle razy uprzedzałem...
Jasne! Jakbym ja słuchał własnych myśli. Szczególnie od chwili, gdy to złotowłose przekleństwo mojego życia wtargnęło do salonu. Pierwszy ruch mający na celu odcięcie mnie od tego pierdolnika już zrobiłem. To nic, że jeszcze nie czuję spodziewanego spokoju, a zamiast czystych myśli wciąż mam w głowie widok Arieli chwilę przed tym, jak odwróciłem się opuszczając sypialnię. To jeszcze za wcześnie... To dopiero niewiele ponad godzinę.
Muszę uwolnić się całkowicie. Wyjechać z tego cholernego kraju i postarać się już nigdy więcej nie wracać. W końcu nie jestem jedynym prawnikiem holdingu DEHO. Niech inni wezmą się za robotę. Ja mam dość...
Tej cholernej pogody, której za cholerę nie jesteś w stanie przewidzieć. Tych dziwnych ludzi, którzy zachowują się, jakbym był ich kumplem i uśmiechają się do mnie na ulicy. Zapachu Edynburga, zapachu wrzosu i tego pieprzonego zapachu kobiety, który wżarł się we mnie jak pierdolony kwas!
- Lecę zaraz do Nowego Jorku – oznajmiłem. – Przekażę twoje sprawy komuś innemu.
- Rafa, cholera!
- Posłuchaj... Zostając w tym cholernym mieście narobię ci więcej problemów, niż ty sam. Nie wiem, co chcesz ugrać z Alejandrą, ale lepiej jak ktoś inny będzie cię reprezentował.
Przez chwilę słyszałem tylko ciche przekleństwa Crista. Nie chciałem jeszcze rozmawiać z nim na temat Arieli. To wciąż było zbyt świeże i zbyt pogmatwane, abym spokojnie był w stanie wszystko wytłumaczyć. Na tyle spokojnie, aby nie rozpieprzyć wszystkiego w zasięgu rąk.
- W porządku – warknął. – Wracaj i zajmij się bieżącymi sprawami. Ściągnij mi do Szkocji dwóch prawników, niech jeden zajmie się sprawami filii, a drugi sprawą unieważnienia – ostatnie słowo prawie wypluł. – Zanim dotrzesz na lotnisko, odrzutowiec już będzie gotowy do startu.
- A ty? – zapytałem wychodząc z walizką.
- O mnie się nie martw. Ściągnę jeden z Europy i uziemię w Edynburgu. Rafa, jesteś pewien, że chcesz wyjechać?
Wstrzymałem oddech, tak jak słowa, które chciały wydostać się z moich ust.
To kolejna słabość, której nienawidzę. Ta przeklęta potrzeba bycia blisko niej. Nieważne, że częściej uciekała przede mną pokazując mi tym samym środkowy palec. Nieważne, że jest uparta jak osioł i cholernie mnie tym wkurza, bo nic do tej złotowłosej głowy nie dociera. Będąc tu, w tym przeklętym mieście, na tyle blisko niej, abym wiedział, że jest bezpieczna, wystarczyło żeby uspokoić drzemiącego we mnie potwora.
Jeszcze nie wiem jak zareaguje, gdy będzie dzielił nas cholerny ocean. To tylko byt, który jest we mnie, a który okiełznałem lata temu. To ja, a nie ta wściekła druga część mnie podejmuje decyzje.
I to ja podjąłem ją w chwili, gdy Ariela okazała się być związana z innym mężczyzną. Nie jest moja. Nigdy nie będzie i tak będzie najlepiej. To co się ze mną dzieje w jej obecności jest cholernie niebezpieczne.
Teraz muszę wrócić do początku. Odnaleźć siebie i ten spokój, który zburzyła. Odnaleźć równowagę i na powrót stać się tym samym facetem, który lipcowego dnia zjawił się w salonie nad klubem 'Fallen Angeles'. Tym sprzed Arieli...
Zimnym, cynicznym i bezwzględnym skurwielem...
- Jestem – odpowiedziałem zdecydowanie. – Zostawię na lotnisku DBS i kluczyki. Niech ochrona odbierze auto. Trzymaj je u siebie.
Bez dalszych wyjaśnień zakończyłem rozmowę, wciąż słysząc jak Cristo wstrzymuje oddech po moich słowach. On wiedział... Zdał sobie sprawę, że ja już nie wrócę do Edynburga, a przynajmniej nie jako jego prawnik. Sprawy holdingu to co innego. Zawsze, gdy zaszłaby taka potrzeba mogę wskoczyć na kilka godzin. Pozałatwiać to co musi być załatwione i jeszcze tego samego dnia wracać do mojego świata, w którym jest pieprzony ład i porządek.
Gdzie nie ma tych wszystkich uczuć, które sprawiają, że jestem tak cholernie słaby. Nie ma tej niecierpliwości i podekscytowania, a co najważniejsze...
Nie ma pożądania, które przysłoniło mi cały pieprzony świat.
Uczucia to słabość...
A Ariela mogła okazać się moim końcem...
Siedząc wygodnie w skórzanym fotelu i zaciskając palce na kryształowej szklance, w której miałem drinka, starałam się nie zwracać uwagi na szarpiący się we mnie byt. Z każdą minutą, która oddzielała mnie coraz bardziej od mojej słabości, narastał we mnie niepokój. Nerwowo zaciskałem palce, ignorując pochylającą się nade mną blondynkę w kusym uniformie.
- Życzy pan sobie coś do jedzenia?
- Nie.
Wpatrzony w biały puch za oknami starałem się opanować. Irytowało mnie, że stoi nade mną. Zapach jej perfum działał mi na nerwy, dusząc swoim słodkim aromatem. Cholerne kobiety! Pieprzona zmora mojego życia!
- Kolejnego drinka?
No ja pierdolę! Czego w słowie nie nie zrozumiała? Nie chcę drinka, nie chcę koca, pieprzonej poduszki, czy jebanego tańca na rurze!
- Chcę zostać sam!
Ma cholera szczęście, że uciekła. Jeszcze jedno pytanie i cycki wciśnięte mi pod nos, a nie powstrzymałbym się... Nigdy nie uderzyłem kobiety, ale słowa są gorsze niż razy, a ja jestem w takim nastroju, że po niej następni byliby piloci tej metalowej luksusowej puszki.
Kurwa! Mogłem poczekać, aż furia osłabnie. Wyładować się na worku i dopiero wyjść do ludzi. Chryste! Ścisnąłem palcami nasadę nosa, starając się uspokoić oddech.
Samolotem zakołysało i zapaliło się światełko informujące o konieczności pozostania na miejscu. Gwałtownie odpiąłem pas, prawie wyrywając jedną część z fotela i wstałem zaciskając pięść. Unosząc do ust szklankę wyzerowałem zawartość i trzaskając nią o stolik, skierowałem się do sypialni.
To był prywatny odrzutowiec Crista. Miał dwie sypialnie, w tym jedną, którą zajmował tylko on. Wszedłem do środka mijając wyraźnie przestraszoną stewardesę, która właśnie szeptała coś do swojej koleżanki. Na mój widok obydwie uniosły wzrok patrząc jak znikam w sypialni.
Z szafy wyciągnąłem worek bokserski. Nie był tak ciężki do jakich przywykłem, ale dobry taki niż żaden. Musiałem gdzieś wyładować wściekłą furię i to cholernie dziwne uczucie narastające w piersi. Zawiesiłem worek na wmontowanym w suficie haku i szybko pozbyłem się koszuli, spodni i butów.
Stanąłem z zamkniętymi oczami odchylając głowę do tyłu. Pozwoliłem sobie na jedno szaleństwo. W myślach powróciłem do dzisiejszego ranka. Do apartamentu w hotelu 'Balmoral' i kobiety, którą tam zostawiłem.
Zacząłem uderzać gołymi pięściami w worek. Miarowo, pojedynczymi, krótkimi ciosami. Podskakując w miejscu zacząłem przyspieszać waląc już po całej długości. Skłon, szybkie dwa, trzy ciosy, zwód i kolejna seria. Wyprost, powtórzenie, kolana, proste... Pot ściekał mi po plecach wsiąkając w materiał, bokserek. Napieprzałem coraz szybciej czując jak gotująca się we mnie wściekłość coraz bardziej zbliża się do powierzchni.
Nagle znalazłem się w tym pieprzonym apartamencie. Jakbym na nowo miał przeżyć ten moment...
Wiedziałem, że na mnie patrzy. Czułem jej spojrzenie, jakby ognista pochodnia ślizgała się po moim ciele wszędzie tam, gdzie te przeklęte oczy spojrzały. Tak kurewsko ciężko było mi wyplątać się z jej ramion. Nawet nie wiecie jak cholernie ciężko... Czułem się, jakbym odrywał własne ciało od kości.
Ta noc... Chciałbym o niej jak najszybciej zapomnieć. Przestać pamiętać, jak smakuje słabość, którą czułem do Arieli. Jak zajebiście mi było w niej, obok niej... W tych rzadkich chwilach, gdy wymęczonej pozwalałem zdrzemnąć się choć kilka minut, trzymałem ją w ramionach, wdychając zapach jej ciała, słuchając jej oddechu, czując na piersi jak bije jej serce...
Marząc, że ta kobieta należy tylko do mnie...
Te marzenia mnie wykańczały, odbierając zdrowy rozsądek. Nie byłem łagodnym kochankiem. Brałem ją ostro i równie ostro pieprzyłem, licząc na to, że wściekłość w którymś momencie zniknie, albo chociaż przytłumi swój płomień. Im więcej razy ją miałem, tym bardziej jej chciałem...
Wciąż wściekły postanowiłem w końcu to zakończyć. Zmyłem z siebie zapach Arieli, szorując się pod prysznicem w strugach parzącej skórę wody. Ubierając się czułem jak na mnie patrzy... Pieprzony kutas wciąż reagował jak za pierwszym razem, z tym cholernym głodem...
Ostatni wieczór, to czego się dowiedziałem, to jak poczułem się zdradzony przez tę kobietę, to jak kurewsko dobrze mi z nią było... Wściekłem się jeszcze bardziej, bo przecież ta noc miała być karą dla niej, a nie dla mnie.
Z zaciśniętymi zębami stanąłem nad łóżkiem, narzucając na twarz maskę. Żelazną, lodowatą maskę pierdolonej obojętności. Tylko to pozwoli mi wyjść z tego z honorem.
– Ariela? Jak chcesz, zamów sobie śniadanie, musisz opuścić pokój do południa, jest już zapłacony. Wracam dzisiaj do Nowego Jorku, sprawę Cristobala poprowadzi ktoś inny, więc na pewno skontaktuje się z tobą. Cześć – byłem już przy drzwiach, gdy zatrzymałem się. Jak ciąć to do krwi, pomyślałem. – A, byłbym zapomniał...
Wróciłem zatrzymując się w tym samym miejscu.
Czując jak coś ściska mnie w gardle, wyciągnąłem z kieszeni portfel, zaciskając na chwilę palce. Po raz ostatni patrząc w te cholerne złote oczy, jednym ruchem pociągnąłem za metalowy klips. Rzuciłem na łóżko zwitek banknotów. Szeleszcząc rozłożyły się jak papierowy dywan na brzuchu Arieli.
- To dla ciebie. Przyjemność przyjemnością, ale z czegoś żyć trzeba. Mam twój numer, więc jeżeli będę przejazdem, zadzwonię, to się spotkamy. Powinnaś pomyśleć o jakiejś zniżce dla stałych klientów. Trzymaj się, mała...
W uszach wciąż słyszę jej oddech. To jak zatrzymał się na sekundę, jakby ugrzązł w klatce piersiowej. Przed oczami wciąż mam widok tych przeklętych złotych oczu patrzących na mnie...
Kurwa! Co ja najlepszego odjebałem?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro