Rozdział 16 - Grzesznica...
Arii...
Dzięki Bogu, że przed wyjściem nic nie jadłam, bo przysięgam, mój tęczowy paw ozdabiałby już błyszczącą podłogę. Piskliwy i wkurzający śmiech tej blond lafiryndy, którą macał na moich oczach mecenasik, był nie do zniesienia. Wstrząsało mną za każdym razem, gdy zaczynała się śmiać, a mój wzrok wbrew najszczerszym chęciom ignorowania sukinsyna, od razu lądował na gruchającej parce.
Barbara... Nie wiem co jest w tej kobiecie, że tak cholernie mnie wkurza. Nie teraz, ale tak ogólnie. W liceum była największą suczą, jaką wyhodowała ta zacna szkoła. Znęcała się nad innymi, panoszyła po szkole jak smród po szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, udając wielką divę, która rządzi. Rozłożyła nogi chyba przed każdym, łącznie z dyrektorem i nocnym stróżem, przez co miała solidne zaplecze. No i co?
No i pstro! Pewnego pięknego dnia pojawiła się w liceum moja skromna osoba i zaczęła się Wielka Wojna. Na kurestwo nie mogłam nic poradzić, choć podrzucane przeze mnie prezerwatywy do szafek miały zabezpieczyć świat przed pojawieniem się kolejnej małej Barbarki. Wyobrażacie sobie kolejkę w laboratorium do testów na ojcostwo? Tak, moi drodzy. Wyglądałaby jak na wyprzedażach. Setki przerażonych klientów, obawiających się, że zabraknie testów i przyjdzie im do końca życia płacić za jeden błąd i pękniętą gumkę.
To, że blondi się puszczała z kim popadnie to jej sprawa, ale znęcania się nad innymi nie zniosłam. Jak upatrzyła sobie ofiarę na początku roku szkolnego, tak nie odpuszczała przez wiele miesięcy, aż nasyciła się krwią i cierpieniem. Taki typowy umysł psychopaty, wepchnięty w silikonowe ciało. Coś jej nie wyszło, gdy jej bezbarwne psychiczne oczy wybrały mnie na kolejną ofiarę jej chorych gierek.
Czy ja wyglądam jak ofiara? Nie sądzę...
Zapewne myślała, że trafiła na słabą i przestraszoną dziewczynkę. Nic bardziej mylnego. Dałam jej tak popalić, że z podwiniętym ogonem przeniosła się na drugi, ostatni dla niej semestr do innego liceum. Dodam, że publicznego, za co znienawidziła mnie po wsze czasy.
Nie jestem pamiętliwą osobą, a przynajmniej nie zawsze i... O cholera! Dobra, bez bicia. Jestem wredna i każdy o tym wie, a jak raz nastąpisz mi na odcisk, to lepiej wybuduj sobie bunkier i przemieszczaj się kanałami, żebym cię nie spotkała. Tak właśnie było z Barbarą. Jakiś czas temu jej mamusi, równie puszczalskiej jak córeczka, o czym wiedział każdy, poza rogatym małżonkiem, zamarzyło się odświeżenie rodowej siedziby.
Jakież było zdziwienie blondi, gdy zobaczyła mnie w progu. Jej mina była bezcenna i na zawsze zapadła mi w pamięci. Nawet nie pytajcie, czy podjęłam się tego zlecenia... Przysięgam, nie ma takich pieniędzy, żebym chciała dobrowolnie spędzić minutę w towarzystwie Barbary. Za żadne pieprzone skarby świata, o czym z uśmiechem poinformowałam obydwie.
Od tego czasu trwa Cicha Wojna, polegająca na tym, że suka unika mnie jak może, ale za moimi plecami obrabia mi tyłek ile wlezie. Naprawdę uważam, że ma jakąś niezdrową obsesję na moim punkcie. Moja skromna osoba zajmuje jej naprawdę dużo uwagi, ponieważ przepuściła mnie już przez łóżka wszystkich możliwych mężczyzn. Od czasu liceum, według krążących o mnie plotek, miałam ich tylu, że powinnam chyba zrobić dodatkowy fakultet z anatomii. A nawet zdobyć tytuł medyczny. Żenujące...
Życie jest naprawdę zbyt krótkie i popieprzone bez tych wszystkichproblemów, z którymi musi się biedaczka borykać z mojego powodu. Jakoś nie przejmuję się tym, a tym bardziej, że wielką frajdę przynosi mi widok jej wściekłości, gdy kolejny mój zadowolony klient chwiali się, jakich to cudów dokonałam z jego domem.
Życie czasami jest naprawdę piękne i kolorowe...
Kolejny drażniący rechot doszedł do moich zmasakrowanych uszu. Jak ona się nie przymknie, to przysięgam, wleję jej siłą do gardła wiadro betonu!
Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że facet miałby więcej radochy z blondynki z seks shopu niż z blondynki Barbary, nie mylić z Barbi. Przede wszystkim czułby się znacznie bezpieczniejszy. Jakby nie było, gumka może pęknąć najlepszemu zawodnikowi, a nigdy nie wiadomo, kto lub co gościło ostatnio pomiędzy jej udami i napompowanymi ustami.
Kurczę! Brzmię zupełnie jak zazdrosna kobieta, prawda?
Chcę do domu... Chcę porządnego drinka, głośniej muzyki i zapomnienia...
- A co ty taka milcząca? Widuję cię góra dwa razy do roku i liczyłem na jakąś miłą pogawędkę.
Łypnęłam złowrogo na Nathana, który właśnie szczerzył się do mnie jak idiota.
- Wiesz, że twoje uśmiercające spojrzenie na mnie nie działa, kochanie? – parsknął śmiechem i stukając w kieliszek, który dosłownie przyrósł mi do palców, spojrzał na mnie krzywiąc się zabawnie. – Jakbym cię nie znał, pomyślałbym, że właśnie planujesz zabójstwo doskonałe. A, nie! Czekaj, czekaj... Przecież ja cię znam...
- Przestań rechotać, bo przekonasz się na własnej skórze jak bardzo doskonałe będzie to zabójstwo – warknęłam opróżniając kieliszek.
Jeżeli chcecie znać moją opinię, to uważam, że na takich imprezach powinno być więcej kelnerów. Mało tego, każdy z nich powinien przejść kurs rozpoznawania wkurzenia, tak aby stać jak przymurowany u boku kogoś takiego jak ja w tej chwili. Ok... Zwracam honor, może i mają jakieś braki kadrowe, ale poruszają się dość szybko, uznałam, gdy jak za sprawą telepatycznego połączenia zjawił się obok mnie kelner z tacą pełną kieliszków. Nadmienię tylko, że pełniusieńkich.
Pieprzyć słabe winko! Dajcie mi tu tequili!
Niestety, nie wypadało, aby zostawił swoje narzędzie pracy w odpowiednich rękach, czyli moich. Poza tym wyszłabym na alkoholiczkę, albo próbującą zapić smutki słabą kobietkę. Przyznacie, że słabo to wygląda.
- Znowu sędzia dał ci popalić? – zainteresował się Nate.
- Nie bardziej niż zwykle – odpowiedziałam zerkając na Lucy rozmawiającą z Rodrigo. – Dlaczego Archibald nie może być moim ojcem?
- Wypluj te słowa – rzucił z udawanym przerażeniem. – Miałabyś być moją siostrą? Nie, dziękuję!
- Wielkie dzieki, bracie – tym razem udałam obrażoną jego słowami. – Zobaczysz, pożałujesz tych słów – zagroziłam.
- Przestaniesz mi grozić? W przeciwnym wypadku ominie cię impreza roku, mała.
Przez chwilę nie miałam pojęcia, o czym gada. Przyjrzałam się uważnie Natowi. Dobra, zawsze był przystojnym draniem, który uwielbiał mnie wkurzać, ale wiem, że w razie potrzeby nadstawiłby własną pierś, aby mnie obronić.
Teraz w jego niebieskich oczach tańczyły złośliwe chochliki, ale zbyt dobrze znałam drania, żeby nie rozpoznać tej jego miny.
- Nie... Nie mów... - pokręciłam głową uśmiechając się coraz szerzej. – Pieprzysz!
- Regularnie i to od dawna – parsknął, gdy z oburzeniem walnęłam go w ramię.
- Idiota i do tego zboczony... Kiedy miałeś mi zamiar powiedzieć?
- Właśnie ci mówię, mała. Szykuj się na imprezę życia. Oczekuję, że wywiążesz się z zakładu – śmiejąc się poruszał zabawnie brwiami.
- Pogięło cię? – warknęłam upewniając się, że nikt nas nie usłyszy. – To był tylko głupi zakład!
W tym miejscu jestem zmuszona wyznać, że zakłady z Natanem wcale nie są zabawne. Zazwyczaj wszystkie wygrywa, tak jak właśnie ten, ale na Boga! To było z dziesięć lat temu. Powinien już dawno o tym zapomnieć...
- Ja wygrałem – stwierdził poważnie wzruszając ramionami.
- Nienawidzę cię!
- Skarbie, ty mnie kochasz – parsknął przytulając mnie.
***
Rafael...
Można o mnie powiedzieć wiele. Mogę się tylko domyślać, że wszystko co usłyszałbym o sobie, byłoby w stu procentach prawdą. Jestem zimny i cyniczny. Nie pieprzę się w miłe słówka i przyjazne gesty. Sprawy załatwiam od ręki i bez ściemniania i obiecywania złotych gór, czy gwiazdki z nieba. Dlatego każdy, z kim przyszło mi zasiąść po dwóch stronach stołu, prędzej sprzedałby własne narządy, niż naraził mi się lub próbował mnie wystawić.
Czy to moja reputacja zimnego i cynicznego prawnika, czy też bezwzględnego mężczyzny sprawiła, że kobiety jak nawiedzone zaparły się, aby mnie zdobyć. Przez lata bawiło mnie ich zachowanie i z narastającym z roku na rok znużeniem obserwowałem, jak robią z siebie idiotki, chwytając się najróżniejszych sposobów, aby zaciągnąć mnie do łóżka. Niemały majątek, który odziedziczyłem po dziadku, ojcu matki sprawił, że byłem dla nich naprawdę kuszącym kąskiem. Może nie miałem miliardów jak Cristo, ale wcale ich nie potrzebowałem. Widząc jak ten gościu opędza się od kobiet wcale mu nie zazdrościłem, choć moja sytuacja była całkiem podobna.
Przez całe lata kobiety stanowiły dla mnie jedynie ładny i niekoniecznie inteligentny dodatek w trakcie biznesowych i towarzyskich spotkań, gdzie nie mogłem niestety pokazać się sam. Wprost tratowały się w wyścigu, która pierwsza zaproponuje mi swoje wątpliwe towarzystwo.
Ponieważ bywałem na tych samych imprezach co Cristo, każdej kobiecie, która pokazałaby się w naszym towarzystwie, popularność w mediach i dłuższe zainteresowanie prasy gwarantowało popularność. Błysk reflektorów, jakieś pieprzone wywiady w telewizji śniadaniowej... Każda okazja do zaistnienia w tym oceanie piranii była doskonałą reklamą. Jeżeli podejrzewacie mnie o to, że wywindowałem swoją popularność kosztem Crista, to nic bardziej mylnego.
Nasza przyjaźń zdecydowanie opierała się na czymś zupełnie innym. Nie potrzebowałem ani pozycji społecznej Crista, ani tym bardziej jego majątku, aby zaistnieć w świecie. Przykre, ale niestety mój ojciec zadbał o to, aby nazwisko Sato swego czasu stało się bardziej rozpoznawalne w brukowcach, niż za sprawą wygranych spraw.
Hachiro Sato i jego harem żon...
Urodziłem się w rodzinie prawników, dla których ten zawód nie był sposobem zarabiania na życie, ale wiekową tradycją. Moi przodkowie wyemigrowali do Stanów wiele lat temu i od pokoleń to właśnie ten kraj uważali za swoją ojczyznę. Nie znaczy to, że zupełnie zapomnieli o japońskich korzeniach. Duma i honor to wszystko przenosili na kolejne pokolenia kolejnych wielkich prawników Sato.
Do czasu mojego ojca...
Nie mam pojęcia co chciał osiągnąć, ale jako pierwszy nie okazywał kompletnie żadnego zainteresowania założeniem rodziny. W wieku trzydziestu sześciu lat dalej pozostawał kawalerem, a co idzie przez to, jako ostatni męski potomek zagrażał sławetnej gałęzi rodu. Pomyślicie, że przesadzam. W dzisiejszych czasach, gdy pary najpierw skupiają się na osiągnięciu wysokiej pozycji zawodowej i finansowej niezależności, posiadanie dziecka przed czterdziestką stało się normą społeczną. Jednak w rodzinie Sato fakt posiadania potomka w jak najmłodszym wieku był ważny. Już samo to, że raczej nie mogliśmy uznać się za płodną rodzinę mówił sam za siebie, a im dłużej mój ojciec zwlekał z założeniem rodziny, tym większe stawało się ryzyko, że wraz z nim umrze ostatni męski przedstawiciel dumnego rodu japońskich prawników.
Ojciec mieszkał od lat w Bostonie, prowadząc tam swoją kancelarię. Obracał się w śmietance towarzyskiej, sypiając z kim popadnie, ale ani myślał o małżeństwie i założeniu rodziny. Swoją drogą, osobiście uważam, że wszystkie mądre kobiety po prostu uciekały przed tym nieczułym draniem, więc pozostały mu te, które absolutnie nie nadawały się na żonę. Jeżeli myślicie, że jestem taki zły, radzę wam najpierw poznać Hachiro Sato, a potem wydawać wyroki.
Jakby nie było, ojciec miał już na karku prawie trzydzieści pięć lat, gdy w jego życiu pojawiła się moja matka. To, że zwrócił na nią uwagę, a nawet poszedł z nią do łóżka, graniczy z cudem. Dlaczego? Po pierwsze, zupełnie nie wpisywała się w preferowany przez niego typ partnerki. Ojciec lubił spokojne i uległe kobiety, ale na tyle seksowne, żeby wzbudzały męskie zainteresowanie. Taki typ słodkiej idiotki, trzepoczącej rzęsami i robiącej dziubek. Były doświadczonymi kokietkami, doskonale znającymi się na obowiązującym w ich świecie niepisanym regułom związków. O mojej matce można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była uległa i spokojna.
Po drugie, moja matka nie była wtedy bywalczynią salonów, choć zdecydowanie miała na to niezłe zadatki. Pochodziła z bardzo bogatej bostońskiej rodziny i była jedynaczką, mającą odziedziczyć po rodzicach ich milionowe dziedzictwo.
A po trzecie i najważniejsze... Była nieletnia, gdy związała się z moim ojcem. Tak, moi drodzy. Pieprzony prawnik, który prawie zawodowo sypiał z kobietami, wdał się w romans z szesnastoletnią dziewczyną. Jakby tego było mało, córką swojego wspólnika i przyjaciela, którą znał od dziecka.
Musielibyście znać moją matkę, żeby stwierdzić, iż tak naprawdę facet nie miał kompletnie żadnych szans w starciu z jej młodocianą zmysłowością i niepohamowanym apetytem na seks. Dorosły mężczyzna, raczej bardzo doświadczony i mądry, wplątał się w związek z nastolatką, dla której seks, prochy i imprezy stanowiły sens życia. Podejrzewam, że ojciec był dla niej wyzwaniem i zrobiła wszystko, aby zaciągnąć go do łóżka. Mam powody przypuszczać, że zaszła ze mną w ciążę, chcąc usidlić kochanka.
Ich romans trwał kilka miesięcy, w trakcie których ojciec oczywiście sypiał z innymi kobietami. Miała skończone siedemnaście lat, gdy mnie urodziła, a dzięki pośpiesznie zawartemu małżeństwu nie urodziłem się jako bękart, choć gdyby nie nacisk ze strony rodziców matki, ojciec czekałby aż do porodu, aby upewnić się, że jestem jego synem. W moim przypadku żadne badania DNA nie były potrzebne. Geny japońskich przodków zrobiły swoje. Nie wyparłby się mnie, choć bardzo tego chciał. Dwa lata później byli już oficjalnie byłym małżeństwem i zapewniam, że nie rozstali się w zgodzie i przyjaźni. Matka zawieruszyła się gdzieś w szerokim świecie i mam nadzieję, że nigdy nie stanie na mojej drodze. Z tą kobietą nie chcę mieć zupełnie nic wspólnego.
Od tego czasu, ojciec już pięciokrotnie zawierał związek małżeński, a każda z kolejnych jego wybranek, była młodsza od swojej poprzedniczki. Jeszcze żadna co prawda nie przebiła wiekiem mojej matki, ale i na to jestem przygotowany.
Wieść o kochliwym prawniku rozniosła się lotem błyskawicy i przez wiele lat pozostawała w pamięci bostończyków. Wraz z uzyskaniem pełnoletności i podjęciem studiów, wyprowadziłem się z Bostonu do Nowego Jorku, wykreślając ze swojego życia ojca i jego kolejne żony. Jednak cień tamtych wydarzeń ciągnie się za mną od lat. Jedyny kontakt, jaki mam z Bostonem i tamtym życiem, to moja babka. Jedyna żyjąca krewna ze strony matki. To właśnie od niej dowiedziałem się wszystkiego na temat swojego przyjścia na świat. Rozmawialiśmy o tym tylko raz, po czym wspólnie uznaliśmy, że nigdy więcej nie będziemy wracać do tych wydarzeń.
Od lat nie utrzymuję kontaktów z ojcem, a matki w ogóle nie pamiętam. Jedyne co mi o niej przypomina, to kolor moich oczu, które widzę za każdym razem, gdy patrzę w lustro.
Mając za rodziców ludzi, którzy bardziej dbali o własne przyjemności niż o własnego syna ukształtowało mnie w ten a nie inny sposób. Matki nie miałem, a liczne macochy były bardziej lub mniej zainteresowane dorastającym chłopcem, z którym było więcej problemów niż z początku myślały. Fakt, nie byłem wzorowym potomkiem dumnego rodu Sato. Pomijam fakt, w jaki sposób ojciec został zmuszony do zajęciem się zaledwie dwuletnim dzieckiem, które swoim wyglądem na każdym kroku przypominało mu o największej pomyłce swojego życia.
Pomyłce, która w pewnym momencie kosztowała go rozwód z miłością swojego życia. Wychowały mnie internaty i obcy ludzie, bo dla surowego i pozbawionego uczuć ojca przestałem istnieć na długo przed tym zdarzeniem. Na samo wspomnienie tych lat, za każdym razem coś zaciska się we mnie a nieokiełznana furia sprawia, że gotuje się we mnie krew.
Życie nauczyło mnie, że kobiety, z naprawdę małymi wyjątkami, to żądne seksu i pieniędzy dziwki, które zrobią wszystko, aby dostać się do twoich spodni i kont. Szczególnie odstręczały mnie te bardzo wyzywające, które swoją zmysłowością prawie dusiły biednych frajerów.
Dlaczego teraz wzięło mnie na wspominki i mówię wam o tym wszystkim?
Miałem w życiu zaledwie kilka zasad, które były dla mnie jak przykazania. Nigdy nie tracić kontroli. Nigdy nie ulec kobiecie. I najważniejsza z nich... Nigdy nie wiązać się z mężatkami i zaręczonymi kobietami. Wszystkie trzy złamałem w zaledwie kilka tygodni i za wszystkie winę ponosiła lady Russell.
Lady Russell, która w tak cholernie słodki i pełen niewinności sposób uwiodła mnie zaledwie kilka dni temu. Ta sama kobieta, która od trzech lat miała pieprzonego narzeczonego.
Patrzyłem na nich z zaciśniętymi zębami, starając się zrozumieć to pieprzone tornado emocji szalejące we mnie. Nie przejmowałem się tym, że Ariela sypia z Moreau, bo jak już wspomniałem, nie wierzę w to. Z różnych powodów, wliczając w to, jak obydwoje zachowują się w swoim towarzystwie i jak Ariela reaguje na mnie. Z tak wielkim cholernym głodem, że chciałbym karmić ją sobą przez wieczność. Widocznie facet wbrew krążącym o nim opiniom jest beznadziejny w łóżku i nie potrafi zaspokoić kobiety. To, że przespałem się z Arielą w czasie, gdy teoretycznie była w związku, jakoś nie obciążało mojego sumienia. Nie byli małżeństwem, nie byli zaręczeni.
Teraz rozumiem, dlaczego zniknęła z życia publicznego. Zapewne nie wypadało przyszłej pani Morton skakać po imprezach z innymi mężczyznami. Tyle, że najwidoczniej pieprzony narzeczony nie upilnował swojej przyszłej żony, bo w między czasie wskoczyła do mojego, kurwa, łóżka! Niszcząc tym samym to, co z takim trudem budowałem i niszcząc mnie.
Kilka zasad... W tym ta najważniejsza... Ta, która sprawiła, że jestem jaki jestem...
Nigdy nie wiązać się z mężatkami i zaręczonymi kobietami.
Musielibyście znać całą moją historię, aby zrozumieć, dlaczego właśnie w tej chwili, patrząc na kobietę, która poruszyła wszystkie moje zmysły, miałem ochotę zacisnąć palce na jej długiej szyi i do ostatniego wyszarpanego oddechu patrzeć, jak ten cholerny złoty płomień gaśnie w jej oczach.
- Rafa? Wszystko gra?
Potrząsnąłem głową odrywając spojrzenie od Arieli i jej pieprzonego narzeczonego. Jeszcze nie wiem co zrobię z tą wiarołomną suką, ale zapłaci mi za wszystko, zacisnąłem szczęki zgrzytając zębami. Mogłem porozmawiać sobie z rogatym narzeczonym i obrazowo przedstawić mu, z kim ma zamiar związać swój nieszczęsny los. Tylko co z tego? Takie rozwiązanie nie ugasi ognia wściekłości, który pochłania mnie od chwili, gdy dowiedziałem się prawdy.
Chcę sam wymierzyć sprawiedliwość. Być tym, który osobiście zniszczy grzesznicę...
Otrząsnąłem się z trudem wracając do rzeczywistości i spojrzałem na Crista, który stał po mojej prawej stronie. Wyglądał dokładnie tak, jak ja się czułem. Gotowy rozpieprzyć wszystko w zasięgu rąk. Biorąc głęboki oddech przechyliłem głowę na boki, starając się na siłę rozluźnić mięśnie. Furia na Arielę pochłaniała mnie jak płomienie. Ledwo rozpoznawałem otoczenie starając się okiełznać wściekłość. To naprawdę bardzo nierozsądne wywoływać we mnie takie uczucia... To kurewsko niebezpieczne. Dla wszystkich.
Ponownie potrząsnąłem głową, czując jak powoli wrząca furia zamienia się w lodowatą wściekłość. Wszystko zaczęło powoli zajmować znane mi i bezpieczne miejsca, wypełniając mój rozpieprzony przez Arielę świat zimną i twardą powłoką.
Znowu jestem tym samym facetem, który przyleciał do tego deszczowego kraju w jednym tylko celu. Każdy, kto stanie mi teraz na drodze przekona się, że moja reputacja to nie bajki dla dzieci, a pieprzony rzeczywisty koszmar.
- Co zamierzasz?
To pytanie mogło równie dobrze dotyczyć samego Crista. Jednak dzisiaj, w chwili gdy wszystko co miałem nadzieję znaleźć w tych złotych oczach małej wojowniczki, okazało się wyrachowaniem i pieprzonym kłamstwem, miałem w dupie to co może odpieprzyć w sprawie Alejandry. W mojej głowie powoli kształtował plan, którym zakończę tę rozgrywkę, wychodząc z niej jako ten, który dał nauczkę lady Russell.
Poza tym sądzę, że Cristo nie wie czego się dowiedziałem od Barbary i jego pytanie w dużej mierze dotyczyło zachowania Arieli, a nie tego, że przez nią złamałem własne zasady. Lepiej, aby się tego teraz nie dowiedział, pomyślałem próbując rozluźnić mięśnie.
- Lepiej, żebyś nie wiedział – mruknąłem zerkając na stojącą obok mnie Barbarę.
Nie mam pojęcia co ona jeszcze tu robi. Jasno i wyraźnie dałem jej do zrozumienia, że jak na razie nie jestem zainteresowany, a czując jak moje ciało spina się, gdy jest w pobliżu, nie sądzę abym zmusił się do czegoś więcej.
To chyba jest jeszcze zbyt wcześnie, a poza tym, zbyt jestem teraz nastawiony na ukaranie tej kłamliwej kobiety, aby nawet myśleć o zaciągnięciu Barbary do łóżka i wyładowaniu frustracji pomiędzy jej nogami.
Obserwowałem diablicę przez cały czas i wiedziałem, że ona to czuje, chciałem, żeby to czuła, żeby wiedziała... Rozsadzająca mnie od środka wściekłość, przytępiona zimnym spokojem, groziła w każdej chwili wybuchem. Jeden nieostrożny ruch, jedno słowo, a mogę stracić panowanie nad wszystkimi zmysłami.
Nie mogę zrozumieć jak do tego wszystkiego doszło! Kiedy uległem prośbie Cristobala i zgodziłem się reprezentować go w sprawie unieważnienia jego małżeństwa, chociaż prawo rodzinne nie było moją specjalizacją, nie zdawałem sobie sprawy z grożących mi konsekwencji. Wystarczyło jedno spotkanie z tym półnagim diablęciem, a wszystko to co było motorem mojego działania i przewodnikiem w życiu, trafił szlag!
Ktoś musi zapłacić za to i ten ktoś właśnie usiadł obok mnie przy stoliku w sali bankietowej. Do moich płuc wdarł się jakże cholernie znajomy zapach perfum. Kurwa! Pachniała jak pieprzony grzech, pomyślałem poprawiając dyskretnie pod stołem sterczącego fiuta. Po mojej drugiej stronie siedział Cristo i Alejandra, a napiętą atmosferę, która panowała między nimi, można było kroić tępym nożem.
Nie zwracając na nich uwagi, w końcu Cristo wie co ma zrobić z wiarołomną żoną, skupiłem się na siedzącej obok kobiecie. Zauważyłem, że zanim podano przystawkę, Ariela zdążyła wypić trzy kieliszki wina. Starała się mnie ignorować nawiązując rozmowę ze starszym mężczyzną siedzącym po jej drugiej stronie, ale postanowiłem na razie nie przejmować się takim drobiazgiem. Pozwoliło mi to trochę ochłonąć z targającej mną wściekłości i odzyskać zdrowy rozsadek.
- Jak się panu podoba szkocka gościnność, mecenasie? – niespodziewanie zwróciła się do mnie, gdyż jej sąsiad właśnie rozmawiał z kimś innym.
Zasady dobrego wychowania nie pozwoliły jej siedzieć obok mnie w milczeniu, tym bardziej, że siedząca obok mnie Alejandra była całkowicie pochłonięta Cristem i nawet nie odezwała się do mnie ani słowem. Jednak znowu zwróciła się do mnie per pan, dodając ironicznie mecenasie, czym wkurzyła mnie niemiłosiernie. Zawsze, gdy chciała utrzeć mi nosa, albo była na mnie zła, używała tego szczególnego tonu panienki z arystokratycznej rodziny. W porządku, skoro tak chce to rozegrać, nie mam nic przeciwko. Możemy się tak pobawić, a przyznam się, że to nawet podniecające.
Choć przyznam szczerze, miałem ochotę i to wielką, przetrzepać jej pośladki za tego mecenasa.
– Zdaję sobie sprawę, że Szkoci uchodzą w świecie za skąpców i nudziarzy, ale chyba sam się pan przekonał, że nie dotyczy to wszystkich.
Wiem do czego pije, więc z premedytacją odszukałem wzrokiem Barbarę siedzącą przy stoliku obok i posłałem w jej stronę znaczący, pełen obietnic uśmiech. Widząc to Ariela zesztywniała i znowu sięgnęła po kieliszek.
- Zdecydowanie się z panią zgadzam, lady Russell – odpowiedziałem tonem pogawędki pomiędzy dwojgiem obcych sobie ludzi, a w środku aż mnie roznosiło, żeby ukrócić te jej pieprzone gierki. Kiwnąłem do kelnera, aby wymienił pustą butelkę wina. - Po raz pierwszy jestem tak długo w tym kraju i dopiero teraz jestem w stanie docenić, jacy jesteście naprawdę. Podziwiam wasze podejście do życia, szczególnie wśród młodszego pokolenia.
- Co pan ma na myśli? – zmarszczyła ciemne brwi, a w jej złotych oczach błysnął jasny płomień.
- Weźmy na przykład wasz stosunek do wartości rodzinnych. Jesteście lojalni, ambitni, rodzina znaczy dla was bardzo dużo, a wasze słowo, choćby w takiej kwestii jak zaręczyny, zobowiązuje was do zachowania wierności przyszłemu małżonkowi bądź małżonce – wyplułem z siebie przepełnione złością słowa. - W Stanach rodzina jest dla nas równie ważna, jak tutaj, jesteśmy głęboko wierzącym narodem, ale z przykrością muszę powiedzieć, że z wiernością jest u nas gorzej.
- Wierność i zdrada występują w każdej kulturze i narodowości – jej złote oczy zaczynały płonąć, a na pięknej twarzy pojawił się oszałamiający uśmiech. Zaraz będzie chciała mi dowalić, pomyślałem zapatrzony. – Weźmy na ten przykład pańskiego przyjaciela. Od lat ma kochanki, będąc jednocześnie mężem Lucy, a gdy ma szansę zerwać narzucone im małżeństwo, zachowuje się jak pies pilnujący jednej tylko owieczki. Sam nie ruszę, ale nikomu innemu też nie pozwolę. Zachowuje się przy tym jak zazdrosny mąż, który przyłapał małżonkę nafiglach z innym mężczyzną.
Tak jak się tego spodziewałem. Tylko dlaczego, do jasnej cholery, mam zbierać razy za de la Hoja? Tym bardziej, że sama nie grzeszyła prawdomównością i pieprzoną wiernością. Jakim prawem ocenia innych? Sama jest grzesznicą!
- Pani mecenas, nie mogę się wypowiadać za Crista – odpowiedziałem chowając wściekłość za lodową powłoką pieprzonego spokoju. - To co zrobił, robi i ma zamiar zrobić, jest tylko i wyłącznie jego sprawą. A pani przyjaciółka też nie była przykładem wierności i oddania, więc nie licytujmy się, po czyjej stronie jest wina.
- Tak pan uważa, mecenasie? – w jej głosie słychać było twarde tony, a po chwili zaczęła się śmiać, ale zimno, bez śladu wesołości. – W Bogu mam nadzieję, że któregoś dnia prawda wyjdzie na jaw i tak jak powiedziałam to już pańskiemu przyjacielowi, wyrzuty sumienia nie pozwolą mu żyć.
A co z twoimi wyrzutami sumienia? Gdzie w tym wszystkim twoje grzechy i twoja kara?
- Bardzo proszę, lady Russell – uśmiechnąłem się, z trudem powstrzymując coraz bardziej narastający w ustach gorzki smak i podniosłem w górę ręce. – Nie rozmawiajmy już o sprawach zawodowych. Jesteśmy w końcu po przeciwnych stronach barykady, jak to mówią i nigdy nie będziemy zgodni co do tego, kto ma rację – zauważyłem, że ma pusty kieliszek więc bez wahania go napełniłem. Dzisiaj z premedytacją będę pilnował, aby ani na chwilę nie miała pustego kieliszka. Postanowiłem zmienić temat. – Jak się czuje pani przyjaciółka? Mam na myśli tę, która jest w szpitalu. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
- Gabi dochodzi do siebie i w przyszłym tygodniu powinna już być w domu.
Ariela zaczynała mieć problem z mową. Cedziła słowa marszcząc przy tym czoło, jakby musiała się skupić na tym co mówi. Idealnie... Po prostu zajebiście idealnie!
- Przepraszam, że pytam, ale tego dnia, gdy przywieziono ją do szpitala, na korytarzu zauważyłem Raula Navarro. Wyglądał na bardzo przejętego stanem pani przyjaciółki.
- Raul brał udział w uwolnieniu Gabi. To naturalne, że się martwił.
Nie dla mnie, bo w tamtej chwili wyglądał, jak strzęp człowieka, który obwinia się o wszystkie grzechy ludzkości. Przyjrzałem się siedzącej obok mnie kobiecie ignorując to co działo się z moim ciałem. Ariela zdecydowanie unikała patrzenia mi w oczy, zerkając na siedzącą obok przyjaciółkę. Ta kłamczucha coś ukrywa i prędzej czy później się tego dowiem.
Na razie postanowiłem nie drążyć tego tematu, skupiając się na tak błahych sprawach i zagarniając całą uwagę Arieli dla siebie. Może i jestem popierdolony i mam w głowie totalny rozpierdol za sprawą tej złotowłosej kłamczuchy, ale nie potrafiłem odmówić sobie tych ostatnich chwil, gdy jej złote oczy ciemniały coraz bardziej. Drżała jak w gorączce i nie mogła oderwać ode mnie coraz bardziej zielonych tęczówek.
Tak byłem pochłonięty rozmową, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż kolacja dobiegła końca i goście zaczynają odchodzić od stolików. Kątem oka zauważyłem podnoszącą się z miejsca Alejandrę. Ariela spojrzała na przyjaciółkę ponad moim ramieniem. Jakiś niepokój pojawił się na jej twarzy, ale zanim miałem okazję zareagować, zwinnie podniosła się z miejsca. Aż dziw, że te cholerne obcasy utrzymały wyraźnie wstawioną właścicielkę, pomyślałem widząc jak zmierza w stronę wyjścia. Już po takiej ilości alkoholu, jaki w siebie wlała zanim usiedliśmy do kolacji, powinna dawno zaliczyć zgon. Jak dla mnie lepiej... Mam plany co do niej, a kompletnie nawalona Ariela zupełnie by mi je popsuła.
Odprowadziłem wzrokiem znikającą Arielę, zgrzytając zębami na widok tego cholernego dekoltu. Święci pańscy! Ta baba wykończyłaby każdego faceta, przysięgam! Aż dziw, że pieprzony narzeczony nie zacerował tego wielkiego rozdarcia na plecach, ukazującego w całej krasie piękną skórę i te dwa cholerne dołeczki.
Odwróciłem się patrząc na Crista. Wciąż siedział na swoim miejscu, wpatrzony w korytarz, w którym zniknęła Alejandra, a zaraz po niej Ariela. Na jego twarzy widziałem z trudem maskowany gniew. No to jest nas dwóch, pomyślałem. Różnica polegała na tym, że zupełnie inaczej reagowaliśmy.
Cristo wybuchał gwałtownie i hucznie, płonąc pieprzonym ogniem przez cholernie długi czas. Wszyscy w zasięgu wzroku i słuchu byli świadkami jego wściekłości. Nie kontrolował ani tego co robi, ani tego co mówi, dlatego zawsze starałem się utemperować jego krewki charakter. Ale jak już wspominałem, w przypadku Alejandry żadne sposoby nie działały na de la Hoja. Tym razem jednak, miałem zamiar bardziej skupić się na moim celu, niż pilnować, aby Cristo nie zamordował żony.
Ja musiałem nauczyć się kontrolować w bardzo młodym wieku. Dlatego tak cholernie źle zareagowałem, gdy Ariela swoim występem wytrąciła mnie z równowagi. Ostatni raz, gdy ktoś pozbawił mnie z kontroli miał miejsce jakieś dziesięć lat temu. Od tego czasu żaden przejaw agresji nie zaburzył tej równowagi, jaką sobie narzuciłem. Tej małej kusicielce udało się to bez problemu, a teraz swoją zdradą i kłamstwami, niebezpiecznie zbliżyła mnie do tej cienkiej granicy, poza która nie byłem panem własnego ciała.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, ignorując rzucane w naszą stronę komentarze i zaczepne spojrzenia. Żaden z nas nie miał w tej chwili ochoty na jakieś nowe znajomości, czy omawianie spraw zawodowych. Minęło już wystarczająco dużo czasu od kiedy kobiety wyszły jak się domyślam do toalety, ale do tej pory nie wróciły.
Nagle na sali pojawiła się Ariela, ale zamiast wrócić do stolika, skierowała swoje kroki do sali balowej. O nie, moja pani. Tak nie będziemy się bawić! Poderwałem się z miejsca i ze wzrokiem wbitym w nagie plecy podążyłem za nią, zanim miała okazję zniknąć lub odnaleźć cholernego blond rogacza.
Ignorując iskry, które przeszyły całe moje ciało, gdy tylko dotknąłem jej nagiej skóry, położyłem dłoń na plecach muskając palcami długi łańcuszek.
- Zatańczymy?
Nie dałem jej nawet szansy na odpowiedź, tylko popychając delikatnie, skierowałem w stronę parkietu, na którym tańczyło już kilka par. Szła przy moim boku chwiejąc się nieznacznie na tych absurdalnie wysokich obcasach, ocierając się o moje udo. Chryste, co ta kobieta ze mną wyprawia! Mogłem być na nią wściekły tak jak teraz, mogłem chcieć udusić ją za wszystkie kłamstwa, a i tak moje ciało reagowało na nią z niegasnącym pragnieniem.
Pieprzonym pragnieniem, które miałem zamiar w końcu ugasić raz a dobrze...
Zaciągnąłem Arielę na skraj parkietu, z dala od innych par i wziąłem w ramiona, a nasze uda przylgnęły do siebie jak dwa magnesy. Z trudem stłumiłem jęk, gdy dłonią dotknąłem nagiej skóry pleców i w rytm spokojnej melodii zacząłem przesuwać palcami w dół, w stronę dwóch uroczych dołków nad pośladkami i tego cholernego tatuażu. Ta kobieta miała być moja, rozpoznało ją moje ciało, obudziła moje zmysły. Nosiła mój znak. Jednak los sobie ze mnie zadrwił i związał ją z innym mężczyzną.
Okłamała mnie i swojego narzeczonego... Przespała się ze mną, uwiodła w ten słodki i delikatny sposób, wywracając mój świat do góry nogami. I ani razu, kurwa mać, nie zająknęła się, że jest związana z innym mężczyzną!
- Przestań – Ariela zaczęła się wyrywać z moich objęć. – To boli.
- Przepraszam – zdałem sobie sprawę, że zbyt mocno ją obejmuję. Rozluźniłem palce, którymi ściskałem jej biodra i delikatnie pogłaskałem skórę, gdzie odbiły się moje palce. – Nie wyrywaj się.
- To mnie puść – wyszeptała ze złością.
- Nie mogę.
- Dlaczego, do licha?
- Dlatego – wbiłem w jej brzuch biodra, żeby wyczuła, jak na mnie działa jej bliskość i uśmiechnąłem się słysząc jak gwałtownie wstrzymała oddech próbując odsunąć się ode mnie. – Nie uciekaj, kociątko – wyszeptałem szorstkim głosem kładąc dłoń na jej nagich plecach i przyciskając do siebie. – Tak jest dobrze...
Torturuję samego siebie, wiem... Ale za chuja nie potrafiłem odebrać sobie tej przyjemności. Ostatni raz... Ten ostatni raz chcę, aby była cała moja...
No przecież to nie może być takie proste, prawda? Gdy po pełnym seksualnego napięcia tańcu zaprowadziłem oszołomioną Arielę do narzeczonego, ruszyłem do baru ugasić pragnienie. Na razie tylko to dotyczące wysuszonego gardła, bo obolałym fiutem nie mogłem się na razie zająć tak jak zaplanowałem. Odnalazła mnie tam Barbara. W lustrze nad barem zauważyłem wpatrzone we mnie złote oczy, więc z premedytacją znowu zacząłem ją podrywać, obserwując co zrobi.
Nie zawiodła mnie. Widząc w jej dłoni kieliszek, uśmiechnąłem się w duchu. Ariela właśnie wkroczyła na ścieżkę, która prowadziła prosto do mojego łóżka. Trzeba się tylko pozbyć narzeczonego i Alejandry. Zdałem sobie sprawę, że od kolacji nigdzie nie widziałem ani jej ani Cristobala. Czyli został tylko blond wymoczek. Poczekamy... Mam czas.
Mam od cholery czasu, aby ukarać grzesznicę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro