Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Uczucia to słabość...

Jakoś przeżyłam tamten dzień, choć było ciężko. Z jednej strony zabijał mnie kac morderca, z drugiej aż swędziało mnie, żeby powiedzieć Lucy o tym, że jej siostra jest w Edynburgu. Kolejne dwie strony zajmowali niestety mężczyźni, którzy za cholerę nie rozumieli znaczenia słowa nie, czyli odpieprz się ode mnie...

Taki, kuźwa, czworokąt Arieli. Dwa przytulne rogi i dwa najeżone zatrutymi szpikulcami. Zgadnijcie, której strony się trzymam? Dokładnie.

Ojca jakoś przełknęłam. Nie pierwszy i nie ostatni raz toczyliśmy boje na ten temat. Do śmierci będzie mi wypominał zaprzepaszczoną szansę na największą karierę prawniczą, jaką mogłam zrobić, a przez swoje babskie fochy, nie zrobiłam. No jaka ja wyrodna córka, prawda?

Zapewne zapytacie, po jaka cholerę ja się na to wszystko zgadzam. W końcu nie jestem na garnuszku ojca, skończyłam studia, mam swoje lata i nie muszę pytać go o pozwolenie, gdy chcę iść do klubu.

Pamiętacie jak w czasie pierwszego spotkania z mecenasikiem mówiłam o szantażu? Tiaa... To właśnie mój tatusiek i jego metody. Metody, którymi zmusił mnie do złożenia obietnicy.

Do rzeczy. Po sławetnej wizycie w bibliotece, gdzie byłam świadkiem składania hołdu przez mojego niedoszłego narzeczonego, wywiązała się awantura, o której już wspominałam. Niestety. W tym samym czasie, wuj Archibald miał kłopoty finansowe. Wspólnik, z którym prowadził swoją niewielką kancelarię prawniczą, postanowił do końca życia oglądać zachody słońca na Malediwach i w dwa tygodnie zwinął swój majdan, łącznie z udziałami. Wujowi groziło bankructwo, do czego nie mogłam dopuścić. Razem z ciocią Anną i Natem byli bardziej moją rodziną niż własny ojciec i matka. Miałam swoje pieniądze, ale musiałam mieć zgodę ojca na ruszenie funduszy. Tak oto tym sposobem, zapewnił sobie posłuszeństwo w pewnych kwestiach i tak jak sprawę ze studiami, tak i to miałam dokładnie spisane. Nie zaskoczy mnie każąc mi oddać jedną nerkę, czy zmuszając do małżeństwa. Już raz miałam tę wątpliwą przyjemność poznać kandydata wybranego przez niego. Dziękuję, postoję...

 Towarzyskie spotkania, dokładnie to dostał i tego ode mnie wymaga, a kancelaria Morton& Russell w połowie należy do mnie.

A moja wisienka na torcie? Czy raczej wielkie gadzie gniazdo na horyzoncie. Całe życie zastanawiałam się, co w odwiecznej walce dobra ze złem zwycięży. Ogień, czy lód? Naprawdę, albo jestem zdrowo szurnięta, albo zupełnie nie pamiętam o tym co mi zrobił, bo za cholerę nie potrafię wybić sobie tej gadziny z głowy. Pal sześć, że za dnia wyzywam mecenasika od siedmiu boleści na czym świat stoi. Wiecie, mam wdzięczną publiczność, która ochoczo bierze udział w kreowaniu wymyślnych tortur.

Tyle, że jak przychodzi noc a mój mózg pozostaje poza kontrolą mojej świadomości, zupełnie co innego wyczynia. Dość powiedzieć, że wcale nie podobają mi się gwałtowne pobudki, po których zimny prysznic to najbardziej wskazana czynność.

Jaki w tym sens?

Mimo wszystko nasze życie zaczyna wracać na właściwe tory. Mówiąc nasze mam na myśli dziewczyn i moje. Do tego kółka dołączyły nieoczekiwanie dwa młode okazy, jeszcze ze skrzydłami i mam nadzieję, że nikt nigdy im tych skrzydeł nie połamie.

Dzięki mojej kochanej Eli, spotkanie Lucy z Leonią było to coś, czego nigdy nie zapomnę. Przyznam szczerze, że przez chwilę naprawdę bałam się, że trzymanie tego w tajemnicy przed nią nie było najlepszym pomysłem. Nie zrozumcie mnie źle, ale tu chodziło o nią. To jej serducho, z którym powinna zrobić jak najszybciej porządek, mogło nie wytrzymać takiego przeżycia. Po czterech latach zobaczyć siostrę... Cuda się zdarzają...

A mówiąc o cudach...

Ogary przemówiły, a raczej skorzystały z poczty kurierskiej. Dla nich nie ma czegoś takiego jak spokojny poranek, gdy każda normalna dziewczyna leży sobie w łóżeczku, planując kolejny wypad z użyciem karty kredytowej, czy choćby zajada w ciszy i spokoju śniadanie, łącznie ze stresem i problemami z jednym konkretnym facetem. To, że ja robiłam obydwie te rzeczy na raz, to już podwójna zbrodnia.

Upierdliwe podskakiwanie telefonu tuż obok mojej głowy doprowadzało mnie do szału. No ludzie! Jest cholerny piątek rano! Rano! Czyli jak dla mnie jeszcze noc!

- Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, wiedz, że już nie żyjesz – mruknęłam w słuchawkę.

- Ciebie również miło usłyszeć z samego rana. Dzień dobry, słoneczko. Piękny dzień i tak dalej...

- Ross, pchasz się w gips – warknęłam z trudem powstrzymując śmiech.

- To groźba? – wymruczał całkiem seksownym głosem.

- Obietnica. Co jest, że budzisz mnie bladym świtem, żeby nie powiedzieć późną nocą? Najazd Hunów? Czy nalot gadziego szwadronu?

- Młody człowiek z narażeniem własnego życia pedałował przez całe miasto, aby dostarczyć ci jakieś ważne dokumentu.

- W piątek o... - spojrzałam na telefon prychając. – O siódmej zero sześć? Cierpi na bezsenność?

- Nie pytałem, ale sama możesz zapytać. Wysyłam młodzieńca na górę. Musisz osobiście podpisać odbiór.

No i już na dzień dobry w ten piątkowy poranek ktoś podniósł mi ciśnienie! Z początku myślałam, że to Archibald przesłał mi kolejne dokumenty, ale on nie zażądałby ode mnie potwierdzenia odbioru. Poza tym, uprzedziłby mnie wcześniej, że coś dla mnie ma, a Ross podesłałby chłopaków, aby je odebrali.

Nie, nie... To smoczysko uniosło swój wielki łeb. Pewnie cierpi na wieczną bezsenność i męczy innych śmiertelników razem, z tym swoim szefuńciem z piekła rodem. Jak to Lucy powiedziała... Rogaty zwiał z piekła i panoszy się na szkockiej ziemi.

Zgrzytając zębami wstałam z ciepłego łóżeczka i zarzucając na siebie cienki szlafroczek, boso wyszłam z sypialni. Niezauważona stanęłam na antresoli, gdy z windy w towarzystwie Rossa wszedł młody, całkiem przystojny posłaniec z logiem kancelarii, w której urzędował Sato. Na kasku miał zamontowany dash cam, a jeżeli migająca diodka coś mogła mi sugerować...

W tym momencie poruszyłam brwiami, w sekundę układając kolejny niecny plan.

Da się bez szpilek i odjechanej kiecki?

Zapewniam, że da się...

No i kuźwa ten dzień będzie zajebisty!

Miłego piątku, mecenasie Sato!

***

Rafael...

Uparta, złośliwa, mała wredota... To kolejne przymiotniki, które doskonale opisują Arielę. Świat chyba przeklął mnie w którymś momencie mojego życia, zsyłając na moją głowę takie małe, złotowłose, wkurzające stworzenie w pieprzonych podwiązkach.

No ileż można, ja się pytam? Dzwonię, piszę... Jeszcze mnie nie zablokowała, ale spodziewam się tego w każdej chwili. Choć prawdę mówiąc, nie zrobi tego tak długo, jak prowadzimy sprawy naszych przyjaciół. Nie wiem jak jej układa się z Alejandrą, ale ja osobiście miałem ochotę zatłuc Crista, gdy wyskoczył z tym cholernym tekstem, bo to przez niego teraz mam ten burdel!

Pytanie... Ile usłyszała, zanim trzasnęła drzwiami apartamentu prawie zrywając tynk ze ścian? Cristo, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie jesteśmy w apartamencie sami, głośno i obrazowo wyrażał swoją opinię na temat swoich planów względem Alejandry. Mam tylko nadzieję, że w tym całym syfie, Ariela nie usłyszała tego, co mówił o niej.

Swoją drogą, jak na taką kruszynkę, ma niezłą parę w tych małych rączkach. Nie tylko wykazała się trzaskając drzwiami, ale wcześniej w moim łóżku, znalazła im doskonałe zajęcie... A usta?

Szlag by to trafił! Poprawiłem sterczącego od kilku godzin fiuta w spodniach, modląc się o cierpliwość do złotowłosych złośnic. Moje życie to ostatnio jeden wielki pierdolnik, z którym nie mam pojęcia co zrobić.

Teraz przez tego furiata muszę wytłumaczyć się mojej walecznej wredocie, ale jak to zrobić, skoro mnie olewa? Miałem nadzieję na kilka starć z moją małą złośnicą, zanim na poważnie wzięlibyśmy się za sprawy naszych przyjaciół. Ale teraz... Nie myślcie o mnie źle, nie wszystkie miałyby swój finał w łóżku. Na tyle jeszcze potrafię zapanować nad fiutem i własnymi zmysłami.

Powiedzmy... Dziewięćdziesiąt procent? Taki układ wydaje się w porządku?

Tylko, że osoba, którą z rozkoszą powitałbym w swoim łóżku weszła na jakiś totalny poziom wkurwienia, z czym nigdy wcześniej się nie spotkałem. No i nie wiedziałem, jak mam z nią postępować.

Cały wczorajszy dzień próbowałem się z nią skontaktować. Jak to ona, odrzucała wszystkie moje połączenia i nie odczytała żadnej wiadomości. Oczywiście mogłem pojechać do niej do klubu, ale nie bardzo wiem jak serio mówiła o tym cholernym zakazie zbliżania. Jeszcze tego brakuje, żebym za sprawą tej małej złośnicy dostał wyrok w zawieszeniu. Już lepiej, gdy sama do mnie przyjdzie.

W zasadzie wszystko to przez długi język Cristobala. Przysięgam, po tym jak Ariela zostawiła mnie na tym pieprzonym korytarzu chciałem rozwalić mu gębę. Za to, że drze mord, kiedy nie trzeba. Po cholerę przyjechał prosto z lotniska? Nie mógł zadzwonić, albo pojawić się rano? Oczywiście, że nie mógł! Cristobal de la Hoja sam sprawuje władzę i uwierzcie mi, że mało jest rzeczy, których nie udaje mu się osiągnąć.

Na szczęście, ale tylko w tym przypadku,  jest również cholernie niecierpliwy i w gorącej wodzie kąpany. Jak już zjawił się nieoczekiwanie w Edynburgu i jego przylot nie jest już niestety tajemnicą, za co oczywiście może sobie podziękować, to od razu strzeliło mu do tego gorącego łba, że chce zobaczyć Alejandrę.

W innych okolicznościach starałbym się mu to wyperswadować, ale właśnie dzięki niemu zobaczę w końcu moją waleczną lwicę. Olewała moje telefony, więc oficjalnie przez kancelarię, w imieniu Crista, zwróciłem się z prośbą o spotkanie mediacyjne.

Przez całą noc przygotowywałem dokumenty, tak aby z samego rana kurier mógł je dostarczyć. Tym razem cały majątek Crista jest podany jak na talerzu. Na wyliczenia aktywów trzeba będzie poczekać, ale całość i bez tego robi wrażenie.

- Cristo, wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale jeżeli nie dojdziecie do porozumienia w kwestiach finansowych, może się zrobić z tego niezły burdel – ostrzegłem go ponownie, gdy nad ranem skończyliśmy. – To nie kilkadziesiąt tysięcy do podziału, a miliardy.

- Ja nie ustąpię, Rafa – warknął zaciskając szczęki. – To wszystko jej się należy, czy tego chce czy nie.

Możecie uznać mnie za idiotę, ale osobiście uważam, że Cristo wcale nie chce tego unieważnienia. Poznałem go jeszcze przed jego nieoczekiwanym ślubem i wiedziałem, że Alejandra tak napieprzyła mu w głowie, że nie myślał o żadnej innej kobiecie, tylko o niej. Całe lata po prostu zdychał z tęsknoty za nią, ale jest cholernie upartym sukinsynem i pierwszy nie wyjdzie naprzeciw Alejandry. Będzie teraz kombinował jak nie dopuścić do unieważnienia, zamiast po prostu porozmawiać z żoną.

Nie jestem nim, więc nie będę wygłaszał swoich opinii, co ja bym zrobił na jego miejscu... 

Co mnie osobiście interesuje, to pewna złotowłosa kobieta, która chyba zapomniała, co jej powiedziałem w nocy, przed tym jak mnie tak cholernie cudownie uwiodła... Może robić to codziennie, nie mam nic przeciwko. Pod warunkiem, że nie będzie spieprzać z mojego łóżka w środku nocy, a potem spektakularnie mnie olewać.

Wiadomość z ostatniej chwili... Mówiłem poważnie.

Jednego jestem pewien. Chcę spróbować z Arielą. Chcę się przekonać, gdzie mnie to wszystko zaprowadzi. Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, tylko o niej i tym, jak cholernie mi z nią dobrze. Czy ten dreszczyk emocji, który nam zawsze towarzyszy, związany jest tylko z tym, że jesteśmy przeciwnikami? Że w zasadzie, poza spotkaniami formalnymi, nie powinno nas nic łączyć? Że to cholernie nieprofesjonalne? Tylko co zrobić, gdy ta cholerna chemia, jaka między nami pulsuje, nie pozwala nam normalnie funkcjonować?

Starałem się być profesjonalistą w każdym calu. Fachowo i rzetelnie przeprowadzić spotkanie. Pojawiła się prawie naga mała kusicielka i wszystko poszło się walić. Skończyło się na tym, że przeleciałem ją na swoim biurku. Na wspomnienie tego jak zacisnęła się na moim fiucie ścisnęło mnie w gardle. Ja pieprzę! Jak tak dalej pójdzie, to niezbędna stanie się wycieczka do łazienki, pomyślałem smętnie po raz kolejny poprawiając fiuta.

Po raz tysięczny tego ranka spoglądam na zegarek, postanawiając ignorować to co dzieje się w dolnych partiach mojego ciała, zastanawiając się, gdzie ten pieprzony kurier się zapodział. Według GPS, był w klubie około siódmej rano. Jest za dziesięć dziewiąta. Nawet pchając rower w drodze powrotnej i to pod górkę, powinien być już dawno na miejscu.

To kolejna rzecz, do której zmusiła mnie ta cholernie uparta kobieta. Czy wspominałem już, że jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żebym musiał ganiać za kobietą? Nie? To powiem to. Nigdy jeszcze nie ganiałem za żadną kobietą. Nie chciałem, nie musiałem, nie potrzebowałem...

A teraz? Ja pieprzę! Łamię moje zasady. Jedna po drugiej. Jak tak dalej pójdzie, to ta mała kusicielka przeflancuje moje życie na drugą stronę, a ja będę stał jak jełop idiotycznie się uśmiechając.

Wszystko robię na wariata, bez zastanawiania się i przewidywania każdego kolejnego kroku. Sęk w tym, że z tą kobietą nie ma czegoś takiego jak przewidywanie. Dział impulsywnie, jest szalona i roztrzepana jak nieboskie stworzenie. Chaos to jej drugie imię.

Jak to się wszystko skończy? Nie mam cholernego pojęcia. Z jednej strony Cristo i jego cholerne plany, nad którymi nie mam kontroli. Jeden jego fałszywy ruch, a Ariela zje mnie żywcem i w butach. A że Cristo, jeżeli chodzi szanowną małżonkę, ma całkiem pojebane w głowie, to mogę się spodziewać wszystkiego.

Z drugiej strony, próbuję przekonać tego drugiego mnie, który tak ocipiał na punkcie Arieli, że związki na odległość nie mają racji bytu. Moje życie jest w Nowym Jorku i nigdy tego nie zmienię, tym bardziej dla kobiety. Jaki w takim razie jest sens ciągnąc dalej to co jest między nami?

A gdyby określić ramy czasowe? Taki kontrakt, wiecie. Zabawię w tym mieście co najmniej miesiąc. Dlaczego mamy sobie nie umilić tych dni? Cokolwiek łączy ją z cholernym Moreau, nie jest to nic poważnego. Ten najemnik obraca jej przyjaciółkę, więc nie jest to żaden romantyczny związek, prawda? Nie złamię własnych zasad, które są dla mnie pieprzoną świętością. Tego nigdy nie zrobię. Dla żadnej kobiety.

Za prawo wyłączności do tego słodkiego ciałka jestem w stanie dać naprawdę wiele. Oczywiście nie mam na myśli pieniędzy, bo jak znam tę małą wredotę, to w chwili, gdybym wyskoczył z takim tekstem pytając ile za ciebie, wydrapałaby mi oczy, nie mówiąc o tym, że przybiłaby mojego kutasa do podłogi. Jakoś nie bardzo uśmiechało mi się go teraz tracić. Wyjmowanie z fiuta obcasów szpilek jest chyba raczej bolesnym zabiegiem, prawda?

Hymm... Moja mała wojowniczka wygląda na wyzwoloną kobietę. Może zgodzi się na taki układ? Bez górnolotnych obietnic i przysięg, których i tak żadne z nas nie potrafiłoby dotrzymać. Tylko i wyłącznie seks. Jasno określone zasady. To naprawdę coś zupełnie normalnego w naszym świecie, zapewniam.

Jestem przekonany, że gdy będzie nas łączył taki czasowy związek, czy układ, jak kto woli, wszystko to co się dzieje między nami szybko wygaśnie. Prawdę mówiąc, to nawet już tak cholernie mocno na mnie nie działa, a nie widziałem jej niecałe dwa dni. To, że mój fiut wciąż stoi, to tylko reakcja fizjologiczna na to, o czym myślę. Mój mózg jeszcze nie zdążył wysłać odpowiedniego komunikatu, więc fiutowski wciąż w pełni marzeń o ciasnej cipce.

Widzicie? Wystarczyło na spokojnie zastanowić się nad problemem, znaleźć odpowiednie rozwiązanie i życie od razu wskakuje na właściwe tory. Dlatego tak cholernie nienawidzę się śpieszyć. Wolę zaplanować wszystko, co do jednego szczegółu, niż potem miotać się jak to stało się w przypadku Arieli. Uśmiechnąłem się, opierając o fotel i z założonymi za głową rękami zacząłem bujać się w fotelu. Ależ to było cholernie proste! Szamotałem się jak cholerny ptak schwytany w sidła, a rozwiązanie wszystkich moich problemów miałem na wyciagnięcie ręki.

Nareszcie będę mógł skupić się na pracy, pomyślałem z szerokim uśmiechem. Skończyły się idiotyczne rozważania, snucie jakiś kretyńskich planów, które i tak nie miałaby racji bytu. Powtarzam. W naszym przypadku, sprawdzi się tylko czasowy układ, pod warunkiem, że sprawy Crista i Alejandry nigdy nie przekroczą progu mojego apartamentu. Do łóżka chcę iść z Arielą, a nie z tą dwójką.

- Czy powinienem się martwić?

Spojrzałem w stronę drzwi, w których stał Cristo. Nie wiem co to jest, ale radość wprost mnie rozpieprza. Rzadko przeklinam na głoś, wolę pobluźnić w myślach, ale miałbym ochotę odpowiedzieć mu pierdol się. Wystarczył jeden prosty plan i wszystko po prostu pięknie gra. Dosłownie mogę to zobaczyć... Te wszystkie górnolotne bzdury, o których jeszcze niedawno myślałam, to jedna wielka gównoburza. To całe chcę z nią spróbować i jesteś moja... To na kilometr śmierdzi związkiem, a ja nie mam czasu, a tym bardziej ochoty bawić się w takie gierki.

- Wszystko jest w zajebistym porządku – odpowiedziałem, gdy zdałem sobie sprawę, że Cristo obserwuje mnie z dziwnym grymasem na twarzy. – Co jest?

- To raczej ciebie powinienem zapytać co jest... Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś się tak uśmiechał.

Tak to jest, gdy jeden z drugim włazi do twojego gabinetu jak do swojego, pomyślałem poprawiając garnitur. Wygładziłem wszystkie zmarszczki i zagniecenia, przygładziłem krawat, poprawiłem mankiety... Odetchnąłem pełną piersią. Pierwszy raz od chwili spotkania małej wredoty. Znowu czuję, że jestem panem sytuacji.

- Jak tam Leonia? – zmieniłem temat. – Wczoraj chyba cały dzień spędziła z panna Daniels?

Dzień po tym jak Ariela tak spektakularnie opuściła mój apartament, Cristo zjawił się razem z Leonią w moim biurze. Dzięki Bogu, że panna Daniels mimo wszystko stawiła się do pracy. W zasadzie nie potrzebowałem jej pomocy i naprawdę myślałem, że dziewczyna będzie wolała spędzić ten czas ze znajomymi i rodziną, niż siedzieć kilka godzin przed ekranem laptopa.

Jakby nie było, dzięki temu od razu poznała Leonię i prośba Crista o dotrzymanie towarzystwa i pokazanie jej miasta od razu trafiła do mojej asystentki. Dziewczyny z miejsca się polubiły, a cały wczorajszy dzień miały spędzić razem.

- Kocham tę małą, ale przysięgam... Jeszcze jedno muzeum i strzeliłbym sobie w łeb!

- Co chcesz... Młodość ma swoje prawa. Powinieneś się cieszyć, że nie szwenda się po klubach i dyskotekach.

- Jeszcze tylko tego by brakowało – zazgrzytał zębami posyłając mi złe spojrzenie. – Ta twoja panna Daniels to spokojna dziewczyna. Podpasowały sobie z Leonią.

Wzruszyłem ramionami. Czego oczekiwał? Że przytaknę? Pojęcia nie mam co lubi, a czego nie znosi moja asystentka. Zajmuje miejsce po drugiej stronie drzwi, jest odpowiedzialna, profesjonalna i szybko wykonuje swoje obowiązki. To i tak więcej niż wiem o swojej asystentce, którą zostawiłem w Nowym Jorku. A... Jeszcze chyba się mnie nie boi, co również mnie zaskakuje.

W zasadzie, to cholernie mnie to dziwi. Nie jestem facetem, którego z miejsca sadzasz przy rodzinnym stole, sypiąc żartami i planując wspólne wakacje. Raczej trudny ze mnie przypadek. Wiele kobiet powiedziałoby raczej, że jestem skurwysynem, co w gruncie rzeczy wcale nie mija się z prawdą, ale pewnie one mają na myśli zupełnie coś innego niż ja.

Nigdy nie pytałem.

W tej samej chwili, gdy już miałem pogrążyć sie w rozważaniach nad tym tematem, rozległo się pukanie i do środka weszła panna Daniels, patrząc mi śmiało w oczy. Naprawdę, odważna koza z tej małej. Rzadko który mężczyzna wytrzymuje mój wzrok, a ona nie dość, że nie okazuje spodziewanego strachu, to jeszcze patrzy na mnie z wyzwaniem. 

Dokładnie jak pewna mała lady...

Nie wiem... Może to szkockie powietrze tak działa na kobiety? Taki pieprzony feministyczny powiew znad gór?

- Dzwoniła lady Russell – powiedziała zerkając na Crista. – Razem ze swoją klientką przyjadą o piętnastej.

- Dlaczego nie połączyła mnie pani bezpośrednio? – warknąłem prostując się na fotelu.

- Nie prosiła o to – odpowiedziała bez zająknięcia. – Miałam tylko przekazać wiadomość.

Cholera! Teraz jeszcze obrazi się na mnie moja asystentka. Piekło i szatani ze wszystkimi kobietami, pomyślałem zaciskając szczękę. Kątem oka zauważyłem jak na twarzy Crista pojawia się podekscytowanie. To właśnie to, o czym wcześniej myślałem. Zupełnie zafiksował na punkcie żony, a świadomość, że godziny dzielą go od spotkania z nią twarzą w twarz sprawia, że dosłownie wyłazi teraz ze skóry.

- W porządku. Coś jeszcze?

- To nagranie z dash cam – położyła na biurku pendrive.

- Kurier dopiero wrócił? – zainteresowałem się zaciskając palce na urządzeniu.

- Zdążył zgrać wszystko na pendrive. Czy mam przygotować salę konferencyjną na popołudniowe spotkanie?

Zerknąłem na Crista czekając, aż on podejmie decyzję. Jak dla mnie możemy spotkać się w parku. To tylko pierwsze formalne spotkanie, a znając już upór Arieli, tych spotkań będzie co najmniej kilka. Zanim dojdzie do spotkania z prawnikami Amadora de la Hoja, ta mała kusicielka wykończy mnie swoją złośliwością i niewyparzonym językiem.

Cristo prawie niezauważalnie pokręcił głową.

- Nie ma potrzeby. Jak panie tylko się pojawią, proszę od razu jej wprowadzić. To wszystko.

Dziewczyna wyszła bez słowa. Może i jestem oschłym draniem, ale uwierzcie mi, oszczędziłem mnóstwo czasu mówiąc prosto z mostu. Pieprzenie się w miłe słówka to nie moja bajka.

- Powiesz mi w końcu, po jaką cholerę chcesz się spotkać z Alejandrą?

Czasami zupełnie za nim nie nadążałem. Miał swoje za uszami i czasami działał zupełnie irracjonalnie, ale to ciśnienie na spotkanie śmierdziało mi cholernie obsesją. Mam tylko nadzieję, że nie odpieprzy niczego. Poza ewentualnym uściskiem ręki w takich spotkaniach jakikolwiek kontakt fizyczny jest niemile widziany. W końcu mamy do czynienia z unieważnieniem związku małżeńskiego poprzez nieskonsumowanie związku.

- Tak naprawdę to nie mam pojęcia – wymamrotał szarpiąc się za włosy. – Wyszedłem z założenia, że skoro dzieki tej wściekłej kruszynie Alejandra wie już o moim przylocie, nie ma sensu unikać się. Robiła to sześć cholernych lat.

- Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy – przypomniałem. – Ogranicz kontakt fizyczny do minimum. Nie chcę żadnych kłopotów z zarzutami o napaść.

- Przestań pieprzyć – warknął wyraźnie wyprowadzony z równowagi. Wstał patrząc na mnie z góry. – Idziemy razem na lunch? Muszę jakoś zabić ten czas, bo oszaleję.

- Nie ma sprawy. Chcesz gdzieś pójść, czy zamówimy do biura?

- Raczej wyjść. Leonia będzie z nami. Nie chcę zostawiać jej znowu samej sobie, tym bardziej, że wczorajszy dzień była tylko z twoją asystentką.

- Rozmawiałeś już z nią o Alejandrze?

- Jeszcze nie... Zależy od dzisiejszego spotkania, ale mówiąc szczerze, wolałbym na razie trzymać Leonię z dala od siostry.

- Cristo, na Boga...

- Przestań znowu pieprzyć – warknął wyraźnie wyprowadzony z równowagi. – Przyjedziemy po ciebie o pierwszej. Ogarniesz lokal, czy ja mam to zrobić?

- Ogarnę – odpowiedziałem zrezygnowany. Jest tak cholernie uparty, że nic tylko ciosać kołki na jego meksykańskiej głowie. – A teraz spadaj. Nie wiem jak ty, ale ja muszę trochę popracować – wskazałem leżące na biurku teczki.

- Jasne – parsknął podchodząc do drzwi. – A zaczniesz zapewne od tego nagrania z dash cam.

Wspomniane nagranie na tym cholernym pendrive prawie już wypaliło dziurę w moim biurku. Dosłownie miałem ochotę wyrzucić Crista z pokoju i dla pewności, że zrozumie przekaz i jego dupa zostanie po odpowiedniej stronie, zamknąć drzwi na klucz. 

Ale żeby nie było... Wciąż nad tym wszystkim panuję i wcale nie chodzi mi po głowie zobaczenie Arieli. Mam to pod cholerną kontrolą, cokolwiek ma do przekazania na ten temat mój sztywny fiut. W tym momencie błogosławię wysokie biurko i to, że Cristo woli kobiety i nawet nie przyjdzie dupkowi do głowy zerkać na moje biodra i ten cholerny bałagan, który mój fiut robi mi ze spodniami.

- Dobra,. spadam - parsknął widząc mają minę. Zdążyłem pokazać mu środkowy palec, zanim zamkną za sobą drzwi.

Cały czas mam wszystko pod cholerną kontrolą!

Wmawianie sobie tego przez następne minuty miało mieć siłę najlepszego zaklęcia. Chyba jednak opuściłem jakieś zajęcia z magii i czarodziejstwa, bo mój wzrok nie może odkleić się od wspomnianego gadżetu.

Daję słowo... Słyszę przemijanie każdej sekundy. Tik... Tak... I tak bez końca. Tik-tak, tik-tak... A ja wciąż tkwię zamrożony, ze wzrokiem wlepionym w pendrive.

Tak cholernie chcę zignorować urządzenie. Miałem kilka gorszych dni, gdy mój zdrowy rozsądek przysłoniła pewna młoda złotowłosa złośnica. Tym wejściem w negliżu i pieprzonych pończochach z podwiązkami, rozwaliła system i wywaliła mój rozsądek w kosmos. Wystarczyły niespełna dwa dni, gdy znowu zacząłem rozsądnie myśleć, a jej ciasna cipka i kocie oczy nie przysłaniają mi tego, kim jestem i czego oczekuję od życia.

A w moim życiu nie ma miejsca na takie emocje, jakie towarzyszą mi od chwili poznania lady Russell. Emocje to słabość. To ten punkt w człowieku, który zawsze boli najbardziej, gdy komuś uda się ciebie skrzywdzić. Od lat nie pozwoliłem nikomu zbliżyć się na tyle, aby chociażby go musnąć. Zbyt dużo kosztowało mnie kiedyś okazanie uczuć. Lepiej żyje się bez tego. Uczucia nie są mi potrzebne.

Nawet tak piękne i skomplikowane jak te, które wzbudziła we mnie moja mała lady Ariela Russell.

Uderzając palcami o biurko przesuwałem pendrivem po jego gładkie powierzchni. Czy okażę słabość ulegając pragnieniu? Pozwalając zawładnąć się tym wszystkim słodkim doznaniom? Pozwalając temu dziwnemu łaskotaniu w piersi rosnąć w siłę?

Uczucia to słabość... Skrzywiłem się zaciskając palce na metalowej obudowie. Ten zimny stanowczy głos, który sprawiał, że krew krzepła mi zmrożona w żyłach. Hachiro Sato był najlepszym nauczycielem i przykładem na to, że uczucia osłabiają i niszczą człowieka.

Z głębokim oddechem uspokoiłem szalejące we mnie wspomnienia. Nie jestem taki jak ojciec i nigdy nie będę. Każde moje działanie ma jasno określony cel. W tej chwili moim celem jest dokończenie sprawy Crista i dopilnowanie, żeby nie popełnił żadnego błędu.

A przy okazji ja...

Włożyłem pendrive do laptopa. Zawahałem się z palcem nad klawiaturą. Tylko na kilka sekund, nie dłużej. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Dobrze znane, sprawdzone miejsce, gdzie uczucia i emocje nie miały prawa bytu.

Wiedziałem, że już nic i nikt nie zmusi mnie do tych nierozsądnych zachowań.

Wiedziałem co mam zrobić w związku z Arielą. Moje życie naprawdę będzie dużo prostsze i bezpieczniejsze, jeżeli pozostanę pozbawionym uczuć facetem. Dokładnie tym samym, który zaledwie kilkanaście dni temu zjawił się w salonie nad klubem 'Fallen Angeles'. Tak, jakby lady Russell nigdy nie zakłóciła spotkania.

Dzisiaj po spotkaniu z Alejandrą i Cristem, zaproponuję jej okresowy układ. Zgodzi się, będzie miała zajebisty seks ze mną w roli głównej. Bez tych wszystkich górnolotnych słów o wierności i zawiązkach, bez szarpania się, gdy nadejdzie dzień mojego powrotu do Nowego Jorku i mojego życia.

Nie zgodzi się... No cóż, przyjdzie nam się rozstać w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy. Kilka orgazmów, nawet tak mega zajebistych, nie oznacza, że nagle nie potrafię żyć bez Arieli. To w końcu kobieta taka jak setki, czy tysiące innych. W swoim życiu spotkałem ich wystarczająco wiele, żeby przekonać się, że w gruncie rzeczy są dokładnie takie same. Chcą władzy, pieniędzy i seksu...

Dokładnie jak chciała ona...

Zimny dreszcz przepłynął przez moje ciało. Z warknięciem zacisnąłem powieki, wyrzucając z pamięci te wszystkie wspomnienia, które sprawiały, że byłem słaby.

Już nigdy nie będę taki...

Uruchomiłem odtwarzanie, przewijając nagranie, aż na ekranie pojawił się obraz salonu nad klubem. Te głupie kamerki to w zasadzie fantastyczny pomysł. Niektórzy uważają, że są jak obroże dla więźniów, mające na celu pilnowanie każdego kroku pracowników. Nie podglądamy ich w łazienkach, serio. Dash cam to tylko narzędzie używane w szczególnych okolicznościach.

Wcześnie rano, gdy zlecałem dostarczenie dokumentów do klubu, wciąż jeszcze byłem pod działaniem tej dziwnej fascynacji lady Arielą. Wciąż ją czułem. W każdym oddechu, w każdej kropli krwi krążącej w moim ciele. Każda myśl wciąż trwała przy tej kobiecie, łącząc mnie z nią w jakiś niezrozumiały sposób. Przytwierdzała mnie przy Arieli jak niewolnika.

To przez nią byłem tak cholernie słaby, bo to ona była moją słabością.

Gdybym miał zlecić dostarczenie dokumentów teraz, obyłoby się bez tych wszystkich gadżetów. Z rączki do rączki, a dla mnie tylko podpis, że zostały osobiście odebrane. Koniec pieśni.

Ziarnisty obraz nie był może najlepszej jakości, ale widziałem dokładnie, jak kurier wchodzi do części wypoczynkowej, rozglądając się dookoła. Miałem tak samo, pomyślałem na wspomnienie pierwszego wrażenia, jakie zrobił na mnie salon. Może i wyglądał dokładnie tak, jakby urządziły go kobiety, ale z takim cholernym sznytem, że osoba odpowiedzialna za taki projekt zrobiłaby oszałamiającą karierę w Stanach.

Kurier nagle uniósł wzrok w stronę jednej z antresoli. Podążałem wzrokiem za kamerką i w chwili, gdy zatrzymała się w jednym miejscu, głuche warknięcie roztrzaskało się o ściany mojego gabinetu. Zacisnąłem pięści patrząc z narastającym wkurwieniem, jak z antresoli, kołysząc biodrami schodzi Ariela.

Prawie naga Ariela, dodam! Ożesz kurwa mać! To... to... Nawet nie mam pojęcia jak mam nazwać to cholerstwo, które miała na sobie. Zlepek pieprzonych koronek? Utkany przez pająki strzępek materiału? Bosa, prawie naga, z burzą roztrzepanych blond włosów, jakby właśnie wyszła z łóżka po porządnym pieprzeniu. To tym, jak moje palce wplątane w te cholerne włosy, przytrzymywały ją w miejscu, podczas gdy ja pieprzyłbym ją przez całe godziny.

Wrząca krew zagotowała mój mózg. Czerwona mgła przysłoniła mi obraz Arieli i tego, gdzie pierdolony kurier patrzył. Ja jebię! Wydłubię sukinsynowi ślepia! Jak on śmiał wlepiać obleśne gały w prawie nagie piersi moje kobiety?

Mojej, kurwa mać!

Ja pierdolę! Tyle zostało z tych wszystkich moich przemyśleń o jakimś pozbawionym uczuć układzie z Arielą. W tej chwili gotów byłbym zmasakrować tego gnoja za to, że nie wyłupił swoich oczu własnoręcznie.

Uczucia to słabość?

Jeżeli tak, to dlaczego mam cierpieć w samotności? W końcu to nie ja rozpętałem tę burzę zmysłów, która teraz szarpie mną w każdą stronę. Jak cierpieć to w duecie!

Skoro cholerne uczucia to słabość...

Przekonamy się w takim razie, jak słaba jest lady Ariela Russell. 

Mała, złośliwa... Moja kobieta... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro