Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26 - Co się odwlecze...

Arii...

W poprzednim życiu musiałam być jakimś słynnym medium. Innego wyjaśnienia nie potrafię znaleźć. Gdy tylko zobaczyłam poranne wydania gazet, albo kto bardziej dociekliwy to powiem, że prasy bulwarowej, wiedziałam, że nastał właśnie ten dzień. Przygotowywałam się do niego już od dawna, ale do tej pory nie było to nic takiego, z czym powinnam zrobić porządek w trybie natychmiastowym. Ot, pozwoliłam, aby sytuacja rozwijała się sama, obserwując z daleka, jak moje poczynania wywołują oczekiwaną przeze mnie burzę. No i się doczekałam...

Przyznam z niechętnym podziwem, że mój przeciwnik okazał się naprawdę wytrzymały na moje prowokacje. Z odwagą i honorem, o który nigdy bym go nie podejrzewała, przez lata ignorował wszystkie moje wyskoki, a miałam ich doprawdy całkiem sporo. Widocznie ostatni mój popis spowodował przelanie się czary goryczy.

Bardzo dobrze...

Z uśmiechem spojrzałam na telefon, który z wiadomych powodów wyciszyłam wczoraj. Śmiało mogę wam powiedzieć, że doskonale zdał test i mogę stwierdzić, że jest mrozo- i ognioodporny. Po tej ilości nieodebranych połączń powinien się stopić jak wosk. A jednak działa i to jeszcze jak!

Na początek postanowiłam skupić się na sprawie, która jeszcze nie do końca została załatwiona. 

Zadziwiające... Pan mecenas jakoś ciężko znosi odprawę. Od naszego ostatniego spotkania w naszym salonie, zalewa moją pocztę wiadomościami i dzwoni. Muszę wam się przyznać, że wczoraj kilka razy byłam gotowa odebrać, gdy do mnie dzwonił. Kusiło mnie jak jasna cholera, ale zawsze w ostatniej chwili powstrzymywałam się przed tym. Rafael nie zostawił żadnej wiadomości, co w gruncie rzeczy jest zrozumiałe, ale zastanawia mnie wciąż, dlaczego dzwonił dziesiątki razy. Jest tak cholernie uparty...

Ciężko mi jest oddzielić sprawy osobiste od zawodowych, ale czy to jest takie dziwne po tym co się stało? Analizowanie każdego gestu i słowa doprowadza mnie chwilami do szaleństwa. Zbyt dużo już kosztowała mnie ta miłość...

Boże! Okazałam się taką idiotką... Przecież doskonale powinnam zdawać sobie sprawę, że Rafael nie podda się tak łatwo. Skopanie mu tyłka przy pierwszym naszym starciu tylko podsyciło w nim pragnienie zemsty. Każde kolejne dokładało wielkie polano pod stos, który zapłonął. Wypalił we mnie swoje inicjały, zostawiając ślad na całe życie...

Jeszcze nie czuję się dostatecznie silna. Moja zbroja wciąż jest niewystarczająco twarda, abym zmierzyła się z Rafaelem. Jedno spojrzenie i te pieprzone dołeczki w policzkach, którymi rozkłada mnie na łopatki... Za każdym razem, gdy myślę o tym mężczyźnie, a te dziwne łaskotanie w brzuchu narasta, na siłę przywołuję w głowie obraz Rafaela w hotelowej sypialni. Przypominam sobie obelżywe słowa, którymi zmiażdżył moje serce.

Miłość jest ślepa. Miłość jest głupia, bo za cholerę nie pozwala zapomnieć o tym mężczyźnie. Tęsknię, kocham i nienawidzę tych uczuć, bo przez nie jestem słaba...

Miałam sporo czasu na przemyślenia...

Rano, po tym jak zjadłam śniadanie z młodą parą i tymi nielicznymi członkami rodziny, których akceptuję, przyszedł czas, abym zbierała się w drogę. Wstępnie umówiłam się z Nathanem i Katie, że odwiedzę ich jak tylko wrócą z podróży poślubnej. Chciałabym jeszcze w tym roku ukończyć remont ich domu, bo coś czuję w kościach, że na najpóźniej jesienią rodzinka się powiększy.

Wyruszyłam w drogę powrotną przed południem, a dwóch milczących mięśniaków na przednich siedzeniach samochodu zupełnie nie zwracało na mnie uwagi. Mogłam zabrać ze sobą Rossa, albo Jacka, ale chciałam uniknąć niepotrzebnych komentarzy w prasie. Już i bez tego mieli używanie. Zadziwiające... Potrafią oślepnąć na ludzką krzywdę, a rozpisują się na temat mojej pieprzonej sukienki... Idioci.

Skoro jesteśmy przy tym temacie... Uśmiech jaki pojawił się na mojej twarzy powinien ostrzec o nadciągającym niebezpieczeństwie. Dziękować Bogu, osoba, o której właśnie myślę jest nieświadoma tego, co się jeszcze dzisiaj wydarzy.

Wygładziłam palcami trykotową koszulkę, patrząc z uśmiechem na poszarpane na udach jeansy. Trafi go szlag!

Moim niańkom najwyraźniej nie odpowiadało moje towarzystwo, bo gdy tylko SUV zatrzymał się przed klubem, jak w zgranym duecie wypuścili głośno powietrze. Gdybym nie miała tak dobrego humoru, z pewnością skomentowałabym ich zachowanie.

- Jak tam impreza?

Zdążyłam wysiąść, gdy obok mnie pojawiła się ta sadystyczna menda, Ross. Uśmiechnięty od ucha do ucha, odprowadził wzrokiem moje dwie milczące i nieuprzejme niańki.

- Czy ty nie robisz mi czasami złego PR-u? – zapytałam kładąc ręce na biodrach, widząc jak mężczyźni prawie biegiem schowali się wewnątrz klubu.

- Że niby co?

- Przestań strugać wariata, Ross – rzuciłam tupiąc butem w chodnik. – Co im powiedziałeś, że prawie modlili się w czasie drogi?

- Ariela, jak Boga kocham...

- I już cię mam, kolego – dźgnęłam go paznokciem w klatkę piersiową. – Z wiarygodnego źródła wiem, że jesteś niewierzący, a więc twoje umiłowanie jakiegokolwiek Boga to tylko ściema.

- Nic im nie mówiłem, słowo. Mieli tylko przykazane, że mają cię nie spuszczać z oka, w przeciwnym wypadku nogi im z dupy powyrywam.

Bardziej bzdurnego tłumaczenia nie słyszałam od dawna. Do cholery! Co jest nie tak z tymi facetami? Jedni latają za tobą, dziewczyno, jak opętani, gotowi nieba przychylić i zerwać każdą gwiazdkę, a potem okazują się nieczułymi dupkami. Nie będę sypać nazwiskami, ale moim nowi znajomi ze słonecznej Kolumbii zapewne wiedzieliby, kogo mam na myśli. Drudzy, wpychają nosy nie tam, gdzie trzeba i zapewniam, kiedyś im przytrzasnę je drzwiami.

- Na czyje polecenie?

Głupia nie jestem. Po tym co wyprawiałam to raczej normalne, że jak tylko wystawię nos z loftu, banda mięśniaków drży w obawie przed tym, żeby nie strzelił mi do głowy kolejny wyśmienity pomysł. To oczywiście jest ich wytłumaczenie tej nadmiernej ochrony i troski.

Ze swojej strony dodam, że jeszcze wiele wody upłynie w rzekach, aż nastanie dzień, w którym mój tyłek będzie wolał miękki fotel od, na ten przykład, siodełka w moim motorze.

Taki rozkaz, polecenie, czy jak to nazwać, mogło paść z ust Pana M. Niestety, podejrzewam, że tym razem podziękowania powinnam skierować do pewnej fiołkowookiej furii. Przysięgam! Jak tylko Navarro ogarnie dupę, zapłaci mi za wszystko! Gdyby zajął się jak należy swoją kobietą, ta nie latałaby z wytrzeszczonymi oczami siejąc panikę.

Widząc, jak Ross zaczyna strzelać oczami po pobliskich drzewach i dachach najbliższych budynków, z trudem powstrzymałam śmiech. Czy ja naprawdę jestem taka straszna? Ludzie kochani! Toć kobitka ze mnie krucha i niewielka, szpilek potrzebuję, aby dobić do metra siedemdziesięciu, ważę pięćdziesiąt kilogramów, a te dwumetrowe głupki trzęsą przede mną portkami... Wchodzę, a od razy wybucha panika. Ratuj się kto może, lady Ariela w pokoju. Wychodzę, zaczynają dziękczynne modlitwy...

Dobrze robią! Może i pchła ze mnie, mikra i mało widoczna, ale zamiast mięśni i rozwiązań siłowych wolę interesującą konwersację. Czy tylko dla mnie zabrzmiało to ździebko ironicznie? Prawda jest taka, że nawet sędzia nie przegada mnie, co doprowadza go do wściekłości. Nie dość, że doczekał się tylko córki, to jeszcze pyskata jest i zadziorna. Cała ja!

Tylko przy jednej osobie zdarza mi się zapomnieć języka w buzi, ale za to moja wyobraźnia pracuje na zwiększonych obrotach. Jak tu żyć?

- Zaraz dostaniesz oczopląsu – rzuciłam klepiąc Rossa w ramię.

Biedak wyglądał, jakby miał za chwilę saperką wykopać sobie bezpieczny schron. Reputacja... Coś naprawdę wyjątkowego, pomyślałam zostawiając zdziwionego moim zachowaniem Rossa. Pewnie spodziewał się żarówki prosto w oczy i twardego krzesła w pokoju przesłuchań. Ludzie! Jak oni się mnie boją. Swoją drogą, tych dwóch konfidentów trzęsie się też przed Dani, więc nie jestem taka zła.

Postanowiłam, że Gabi i jej manią prześladowczą rozmówię się później. Teraz miałam zaplanowane spotkanie i tym razem nie dam się spławić. Następnie, w ramach nagrody, polecę do Nowego Yorku o jeden dzień wcześniej i zanim spotkam się z najbardziej upierdliwą klientką, jaką miałam nieszczęście spotkać, uzupełnię nieco moją garderobę. Plan idealny!

Wcale nie byłam zdziwiona czekającym na mnie komitetem powitalnym. Gdybym miała stawiać, to powiedziałabym, że największe larum podniesie zaraz Gabi. Jeszcze jest do zniesienia, ale z każdym dniem, gdy jej złość na Navarro rośnie, wyłazi z niej diabeł a nie dziewczyna. Czepia się wszystkiego, a już nie wspomnę, że o swojej zaległej imprezie urodzinowej przypomina nam co kilka minut.

- Proszę, proszę... Znalazła się nasza zguba.

A nie mówiłam? Furia Austin gotowa do działania. W przyszłym roku powinni nazwać jej imieniem wszystkie huragany. Jak Raul nie ogarnie w końcu swojej kobiety, to dojdzie do buntu, daję wam słowo.

- Stęskniłaś się za mną, aniele?

- Russell, nie ze mną te numery – warknęła. – Miałaś wrócić wczoraj wieczorem.

- Miałam wyjść w połowie takiej świetnej imprezy? Gabi, słoneczko...

- Żadne słoneczko! Gdybym nie wysłała z tobą ochrony, nie przespałabym nocy. Tak się nie robi.

- Przecież wam napisałam, że zostaję na noc – spojrzałam na dziewczyny prosząc o wsparcie, ale chyba nie miały zamiaru narażać się naszej walecznej koleżance.

- To mógł wysłać każdy, kto miał dostęp do twojego telefonu. Masz dzwonić, Arii. Następnym razem, gdy zaplanujesz coś takiego, masz zadzwonić, żebyśmy były pewne, że nic się złego nie dzieje.

- Gabi, na Boga! A co mogłoby się stać?

- No czy ja wiem? – rzuciła mordując mnie wzrokiem. – Może znowu ten wredny mecenasik?

Dobra... Tego akurat nie wzięłam pod uwagę. Wyparłam z głowy obraz Rafaela i tych pieprzonych dołeczków. Po cholerę mi o nim przypomniała? To wciąż za bardzo boli. Nie jestem jeszcze gotowa zmierzyć się z tym wszystkim. Nie po tym, jak dopuściłam do głosu uczucia, a Rafael potraktował mnie jak dziwkę. Jeszcze nie dziś i może nie za miesiąc, ale przyjdzie taki dzień, gdy bez tego szaleńczego trzepotania w brzuchu i walącego w dzikim rytmie serca, będę w stanie porozmawiać o tym mężczyźnie.

Gabi chyba zorientowała się, że samo imię wywołało niemiłe wspomnienia. Stanęła przede mną i odgarniając mi z oczu włosy założyła za ucho.

- Arii? Przepraszam, ale martwiłam się o ciebie. Wiem, że od powrotu ze szpitala jestem pod tym względem przewrażliwiona, ale nic nie mogę na to poradzić.

Nie musi mówić więcej. To nie tylko Rafael, czy nawet Raul, ale przede wszystkim Michaił Rostov, syn jej ojczyma, który razem z ojcem porwali Gabi. Ten psychopata wciąż jest na wolności i dopóki nie zostanie złapany, każda z nas może być w niebezpieczeństwie. Rostov udowodnił już, że nie zawaha się przed niczym.

- Ale się zrobiło poważnie – zaśmiała się Lucy. – Lepiej powiedz, jak było na imprezie.

- Znośnie – odchrząknęłam. – A twoja sukienka zrobiła furorę – pochwaliłam Gabi.

- Właśnie widziałyśmy – parsknęła Dani. – Czytałaś dzisiejsze gazety?

Wzruszyłam ramionami i mijając dziewczyny, rozłożyłam się na swojej sofie. Albo dopadło mnie zmęczenie, albo zdecydowanie zaczynam się starzeć, pomyślałam smętnie. Jeszcze kilka lat temu poszłabym zaraz po całonocnej imprezie na wykłady, a nawet zaliczyła sesję. A teraz? Jestem zmęczona, a przecież czeka na mnie jeszcze jedno spotkanie. Dopiero potem będę mogła zalec w łóżeczku, zbierając siły na przemarsz po sklepach. Zdecydowanie potrzebuję wakacji.

- Nie nazwałabym tych pisemek gazetami – wtrąciłam, gdy chrząknięcie przywołało mnie do porządku. Zawiesiłam się, użalając się nad moim marnym żywotem... Uch! To też wina mecenasika! – Ale tak, przejrzałam kilka z nich. Dobra, dziewczyny – poderwałam się, bo jeszcze chwila, a zasnęłabym na sofie, a obiecałam sobie nie tracić czasu. – Wiem, że jesteście ciekawe i w ogóle, ale trochę mi się dzisiaj śpieszy. Jak wrócę, to pogadamy.

Stukot moich obcasów zagłuszył sapnięcie Gabi, ale zatrzymałam się dopiero na schodach prowadzących do mojego loftu.

- Nie sap, Wasza Wysokość – rzuciłam ze śmiechem widząc wbijające się we mnie fiołkowe sztylety.

Ok, może nieco przesadziłam planując skopanie tyłka Raulowi, bo zdecydowanie ta nowa Gabi bardzo mi się podoba. Czuję w kościach, że jak nasza księżniczka w końcu postanowi wziąć sprawy w swoje ręce, temu gamoniowi już nie będzie tak się to podobało. Zostawił słodką i miłą panienkę, a spotka rozwścieczoną kobietę.

Karma to wredna suka.

Facet... Już przesyłam ci wyrazy współczucia!

- Gdzie ty się znowu wybierasz? – jęknęła Dani waląc się dłonią w czoło.

Proszę bardzo. Kolejna perełka w naszej wesołej gromadce. Ta znowu wciąż daje popalić francuskiemu gogusiowi. Wychodzi na to, że wszystkie cztery wypowiedziałyśmy wojnę męskiemu gatunkowi.

- Mam sprawę do załatwienia. Jak chcecie się przejechać, to zapraszam. Wezmę tylko kurtkę.

Wiem, wiem... Czysta desperacja ze mną, ale co mam począć? W mojej głowie jest plan i nic, nawet lądowanie szwadronu japońskich gadzin mnie nie powstrzyma.

***

Czterdzieści minut później zatrzymałam się na żwirowym podjeździe okazałej rezydencji. Otoczona lasem, pilnie strzeżona przez wysokie ogrodzenia i prywatną drogę dojazdową, od lat była schronieniem dla człowieka, który swoje sekrety chciał trzymać porządnie zamiecione pod dywan. Czy jest mi przykro, że jestem kimś, kto te wszystkie ohydne rzeczy jawnie i z odrazą komentował patrząc sprawcy prosto w oczy? Za żadne skarby nie!

Zdjęłam z głowy kask i zsiadając z maszyny spojrzałam na trzy motory stojące obok mnie. Nie martwiłam się o Dani i Lucy, ale Gabi raczej nie powinna jeszcze narażać się na ból, tym bardziej, że wciąż odczuwa skutki połamanych przez Rostova żeber. Ale tylko powiedz to tej zadziorze, to obedrze cię żywcem ze skóry.

- Witam w skromnych progach sędziego Stratton, dziewczęta – machnęłam przed siebie dłonią.

- Niezła chawira – gwizdnęła Lucy rozglądając się z ciekawością. – Brakuje tylko fontanny i mogłabym powiedzieć, że sędzia wie jak żyć.

- Zapewniam, że wie. Z fontanną czy bez niej. Zapraszam do środka.

Obcasy moich kozaków zapadały się w drobnych kamyczkach, ale dzielnie brnęłam do przodu. Ojciec z pewnością został już uprzedzony o moim przyjeździe. Jeżeli nie przez grzmiący ryk silników, to zdecydowanie przez obraz z kamer rozmieszczonych od samej bramy wjazdowej.

Wielkie wrota ustąpiły, gdy tylko stanęłyśmy przed drzwiami. Minęłam stojącego za nimi milczącego mężczyznę, najprawdopodobniej ochroniarza, sądząc po umięśnionej sylwetce. Powstrzymałam parsknięcie, na widok nadymanej klatki piersiowej i groźnej miny. Mój ojciec ma chyba jakieś problemu z psychiką. Im jest starszy tym bardziej mu odbija, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie. A co mi tam! Odpierdala, dokładnie to mam na myśli. Co on? Celebryta? Następca tronu, do licha? Kamery, ochrona... Grzechy nie dają spać, ojczulku?

Stanęłam w ciemnym holu. Zapach, który pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa wciąż unosił się w powietrzu. Wszystko było dokładnie takie, jak gdy byłam tu ostatni raz. Kiedy to było? Jeszcze przed studiami. Kawał czasu, ale ten dom nigdy nie był domem. Nawet ten w Carlise, gdzie spędziłam dzieciństwo. Jedyny dom, który pamiętam, to ten u wuja Archibalda. To jedyna rodzina, jaką miałam zanim w moim życiu pojawiły się dziewczyny.

- Trochę sztywno – mruknęła za moimi plecami Gabi. – I ciemno jak w grobowcu.

- W każdej szafie trupy – mruknęłam.

Teraz zaczynałam trochę żałować, że dziewczyny przyjechały ze mną. Nie dlatego, że będą prawdopodobnie świadkami awantury, jaka się wkrótce rozpęta. Nie, to to miejsce tak źle wpływa na człowieka.

- Gdzie jest sędzia? – zapytałam gburowatego ochroniarza, który patrzył się na nas, jakbyśmy włamały się do domu z zamiarem kradzieży wszystkich sreber.

- W gabinecie – odpowiedział po dłuższej chwili.

- Zostaniecie tutaj? Załatwię co mam załatwić i spadamy – zwróciłam się do dziewczyn. – Jak chcecie kawę, albo coś...

- Daj spokój – przerwała mi Dani pocierając ramiona. – Raczej nic mi nie przejdzie przez gardło. To miejsce jest jakieś dziwne – wyszeptała.

Nie będę się z nią o to spierała, tym bardziej, że jeżeli chodzi o nią, przeczucie nigdy jej nie myliło. Dani ma bardzo silnie rozwiniętą intuicję. Czasami sprawia wrażenie, że wręcz potrafi czytać w duszy człowieka jak w otwartej księdze. Skoro teraz twierdzi, że ten dom ją niepokoi, nie mam prawa jej nie wierzyć.

- Biegnij, Arii. Poczekamy na ciebie.

Uśmiechnęłam się do dziewczyn i mijając ochroniarza zaczęłam się wspinać na piętro, gdzie mieści się gabinet sędziego. Sam z własnej woli nigdy by do mnie nie zszedł, nawet gdybym urządziła dziką libację, z morzem alkoholu i setką pieprzących się po kątach gości.

Gabinet ojca znajdował się w połowie długiego korytarza. Po obydwu stronach znajdowały się puste pomieszczenia, które kiedyś wykorzystywał na różnego rodzaju spotkania. Większość z nich była poufna, a wygłuszone pokoje zapewniały maksimum bezpieczeństwa i prywatności. Całe piętro było przeznaczone tylko do jego użytku. Doskonały przykład megalomanii.

Nie zadałam sobie trudu pukaniem, tylko od razu weszłam do środka. To nie czas na etykietę i te inne pierdoły.

Ojciec, tak jak się tego spodziewałam, siedział za biurkiem. Uniósł głowę znad jakiś dokumentów, posyłając mi potępiające spojrzenie. Uśmiechnęłam się i wkładając ręce do kieszeni skórzanej kurtki, podeszłam do biurka.

- Ariela... Co za niespodzianka.

- Nie mów, że nie spodziewałeś się mojej wizyty – oznajmiłam siadając na krześle po drugiej stronie biurka. - Po tych wszystkich wiadomościach, które mi dzisiaj wysłałeś?

- Jakoś wcześniej nie reagowałaś tak szybko – wypomniał odkładając pióro obok rozłożonych przed nim papierów. W równej linii, jak w pieprzonym wojsku. – Zazwyczaj unikasz mnie przez wiele tygodni.

- Co powinno już dawno dać ci do myślenia, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

- Zapominasz się, moja panno – warknął posyłając w moją stronę potępiające spojrzenie. – Poza tym, wydaje mi się, że już przerabialiśmy temat twojego skandalicznego gustu, jeżeli chodzi o garderobę.

O proszę! Tym sposobem wchodzimy na pole minowe...

Faceci, łapska precz od naszych szaf! Bez znaczenia, czy jesteś ojcem, czy partnerem, ba nawet mężem. Jeżeli nie masz zamiaru ubrać żadnej z moich odjechanych kiecek, to radzę ci spierdalaj!

Jeżeli ojciec spodziewał się, że od razu zionę ogniem słusznego skądinąd gniewu, to musiał się srogo zawieść, bo dalej siedziałam jak na herbatce u psiapsiółki. Miałam ochotę położyć nogi na tym wypasionym historycznym mebelku, ale z trudem powstrzymałam naturalny instynkt, opierając kostkę o kolano. Na twarzy ojca pojawił się tak dobrze znany mi grymas.

- Spójrz na siebie – wypluł słowa wzrokiem paląc moje podarte na udach jeansy. – Ubierasz się jak bezdomna. Podarte spodnie, powyciągane koszulki... Nie tego z matką cię uczyliśmy. Jesteś lady Russell, na Boga!

Jego święte oburzenie było nawet zabawne. Znam sędziego. Nigdy nie wali oponentowi prosto w oczy całej prawdy. Nie na początku. Za wszelką cenę będzie starał się wyprowadzić mnie z równowagi, atakując wszystko co ma związek ze mną. Zaczął od garderoby, potem zapewne będzie moje życie singielki, imprezy i co tam jeszcze. Staruszek chyba naprawdę liczy na to, że wybuchnę, a on będzie miał z tego jakąś chorą satysfakcję.

- O co ci tak naprawdę chodzi? – zapytałam spokojnie. – Miałeś lata na to, żeby przyzwyczaić się do mojego stylu bezdomnej i o ile pamiętam, już nieraz poruszałeś ten temat. Jak widzisz, wciąż z tym samym skutkiem.

- Zaczynasz mnie irytować, moja panno – sarknął ze złością, którą ledwo udawało mu się kontrolować. – Nie zapominaj, że jestem twoim ojcem.

- Jedno słowo – wtrąciłam unosząc w górę dłoń. – Nie mam pięciu lat. A nawet, gdybym miała, guzik powinno cię obchodzić, co ubieram. Poza ty, skoro już poruszyłeś ten, jakże ważny temat ojcostwa. Nie ten co zrobił jest ojcem, a ten co wychował. Słyszałeś kiedyś te słowa? To Archibald jest dla mnie jak ojciec. Ty nigdy nim nie byłeś i nie będziesz.

- Jesteś bezczelna! – trzasnął otwartą dłonią w biurko. – W dzień nosisz się jak kloszard, wieczorem jak panienka lekkich obyczajów. Spotykasz się z jakimiś nic nieznaczącymi mężczyznami. Spójrz! – wyszarpnął z szuflady jakieś kolorowe pisemko i rzucając na biurko dźgnął palcem w zdjęcie na pierwszej stronie. – A to?! Wyglądasz w tej sukience, jakbyś nie miała na sobie bielizny. Przyjechałaś na ślub prosto z klubu go-go? Jaki przyzwoity mężczyzna weźmie na poważnie twoją kandydaturę na żonę? Prowadzisz się jak dziwka, a nie młoda szlachcianka. Szargasz moje dobre imię!

Trochę przesadził... Noż ludzie kochani! Zapytajcie pierwszą lepszą osobę na ulicy, zwykłego przechodnia i mieszkańca Szkocji, kim jest sędzia Stratton. Odpowie, że zawszonym kłamcą, biseksualnym kutafonem, który wciąż myśli, że coś znaczy w wyższych kręgach. To ślub z moją matką wyniósł go o kilka szczebli w górę na drabinie społecznej. To jej zawdzięcza cieplutką posadkę sędziego, a potem wszystkie inne zaszczyty. Stary kłamca zbliża się do wieku emerytalnego i nie w smak mu odstąpienie od źródła władzy i dużych wpływów. Będzie się czepiał każdej szansy na pozostanie na świeczniku. Nawet kosztem wepchnięcia mnie w jakiś dynastyczny związek.

Wiadomość z ostatniej chwili! Czasy niewolnictwa dawno się skończyły, panie sędzio. Chcesz władz? Zaszczytów? Na kolana, wiesz co robić i masz praktykę...

Możecie uznać, że jestem suką i nie szanuję ojca. W końcu utrzymywał mnie, łożył na moją wczesną edukację, wypierdzielił w błoto grube tysiące na studia prawnicze, a ja pokazałam mu spektakularnie środkowy palec. To nie tak...

Ten człowiek nigdy nie szanował nikogo. Nawet mojej matki, która przy nim nie ma kompletnie nic do powiedzenia. Nie było przemocy domowej, ale był i jest pieprzonym tyranem, znęcającym się nad nią psychicznie.

- Czy ty siebie słyszysz? – parsknęłam śmiechem widząc na jego twarzy oburzenie. – Dobre imię? O czym ty mówisz? Myślałeś o tym, gdy wsadzałeś fiuta w zakłamane usta swojego przyszłego zięcia? A może wtedy, gdy szantażem chciałeś zmusić mnie do honorowania zaręczyn z twoim kochasiem? A może wtedy, gdy podtykałeś mnie pod nos każdemu staremu fiutowi, licząc, że na mojej dupie wleziesz o jeden szczebelek wyżej? O tym dobrym imieniu mówisz z takim oburzeniem?

– Posuwasz się za daleko – warknął, podczas gdy jego twarz przybrała krwistoczerwony kolor. – Jesteś rozpuszczoną gówniarą, która ma za nic wiekowe tradycje rodzinne. Przejrzyj w końcu na oczy i zacznij zachowywać się, jak na młodą damę przystało. Studiowałaś, mogłaś zrobić naprawdę wielką karierę i być kimś. A ty co? Rzuciłaś wszystko w diabły, imprezujesz i zadajesz się z nieodpowiednimi osobami. Nie robisz się młodsza, a prowadząc się jak panienka lekkich obyczajów, nie znajdziesz żadnego przyzwoitego mężczyzny.

Ja pierdolę! Czy on urwał się z choinki? Nie będę wskazywała palcem, kto z naszej dwójki jest większą dziwką. Daję słowo. To ostatni raz, gdy z własnej woli widzę się z nim i rozmawiam. Ostatni. Raz.

- Dobrze, że poruszyłeś ten temat. Nie jestem głupia, w co ty zdaje się raczysz wierzyć i doskonale wiem, co chciałeś osiągnąć na tym cholernym bankiecie. Nie uda ci się.

- Czy ty myślisz czasem o czymś więcej niż o tym, jaki skandal wywołać? Od lat przedstawiam ci zamożnych i odpowiednich kandydatów na męża. A ty? Nawet tego nie potrafisz zrobić! Jak mogłaś pozwolić, aby ta ruda tyczka sprzątnęła ci taką okazję sprzed nosa? Cristobal de la Hoja to doskonała dla ciebie partia. Bogaty, z takimi kontaktami na cały świecie, o jakich można tylko pomarzyć. Pod twoim nosem związał się z inną. Jesteś beznadziejna, Ariela. Beznadziejna...

Czujecie to? Czujecie, jak bardzo moje życie jest beznadziejne? Bo ja za cholerę tego nie czuję. Jedyne, co w tej chwili czuję, to szalejąca we mnie wściekłość. Ten człowiek, który śmie twierdzić, że jest moim ojcem, ma mi za złe, że nie puściłam się z mężczyzną, który jest mężem mojej przyjaciółki! Ja pierdolę...

- Wiesz co? – wstałam pochylając się nad biurkiem i przyszpiliłam go wzrokiem do miejsca. Jeżeli zdenerwował się wrzącą w moich oczach wściekłością, nie pokazał tego po sobie. – Przyjrzyj mi się uważnie. Zapamiętaj moją twarz, bo to ostatni raz, gdy mnie widzisz. Od tej chwili masz do mnie nie dzwonić, bo zgłoszę nękanie.

- Zapomniałaś, moja panno, że wciąż jesteś mi coś winna – wytknął ze złośliwym uśmiechem. – Dopóki nie wyjdziesz za mąż musisz towarzyszyć mi na każdym spotkaniu, gdzie będzie wymagana twoja obecność. Może to nauczy cię zachowania. Dość mam już tych wszystkich skandali, ku uciesze pospólstwa.

Wyciągnęłam z kieszeni złożony kawałek papieru i rzuciłam na biurko.

- To trzykrotność tego, co mi pożyczyłeś. Z moich własnych pieniędzy, dodam dla ścisłości. Udław się tymi pieniędzmi i zostaw mnie w spokoju.

- Myślisz, że pieniędzmi zerwiesz umowę? – parsknął biorąc do ręki czek.

- Zawsze mogę wyjść za mąż – przypomniałam, a widząc zarozumiały uśmiech na jego lisiej twarzy, trafił mnie szlag. – Nawet dzisiaj. Dla mnie bez znaczenia, czy będzie to bezdomny spod Tesco, czy kasjer na stacji paliw.

- Nie zrobisz tego – warknął zaciskając palce na czeku. – Nie popełnisz takiego mezaliansu. W twoich żyłach płynie błękitna krew... - zawahał się na moment przyglądając się mojej twarzy. – Jeżeli myślisz, że zaakceptuję kogoś poniżej twojego statusu, to bardzo się mylisz, moja panno.

- de la Hoja nie jest arystokratą, a chciałeś wsadzić mnie do jego łóżka – przypomniałam.

- Ale ma pieniądze. Takie pieniądze, o których można tylko pomarzyć. To wystarczy. I nawet nie masz co marzyć o tym, że zaakceptuję tego całego mecenasa Sato – wypluł ze złością. – Widziałem jak na ciebie patrzył. Masz się trzymać od niego z daleka. Żaden mieszaniec nie będzie...

- Słucham?! – wyprostowałam się wbijając w niego spojrzenie, tym razem wypełnione furią.

Poleciał po bandzie! Chryste! Gdyby ktokolwiek z jego partyjnych przyjaciół usłyszał co ten człowiek właśnie powiedział, sędzia Stratton byłby skończony. Rasizm i nienawiść biły z każdej jednej litery, jaką wyszczekał przez zaciśnięte zęby.

- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – powiedziałam patrząc na niego z góry. Chyba zdał sobie właśnie sprawę, że posunął się za daleko, ale słowa już wydostały się na zewnątrz i nie może ich cofnąć. – Weź pieniądze, choć nie należy ci się nawet jeden pens i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy. Jeżeli to zrobisz, bądź pewny, że cały świat usłyszy, kim naprawdę jest pieprzony sędzia Stratton. Będziesz skończony!

- Jednak jesteś głupia, Ariela – roześmiał się opierając plecami o wysoki fotel. – Kto niby ci uwierzy? Wszyscy wiedzą, że od lat się ze sobą nie zgadzamy i uznają to za kolejną próbę wywołania przez ciebie skandalu.

Uniosłam brwi i patrząc na lisi wyraz jego wrednej twarzy zrobiłam krok do tyłu.

- Chcesz się przekonać? – zapytałam wyciągając z kieszeni telefon.

Może miałam przebłysk pieprzonego geniuszu, gdy jeszcze na schodach coś podpowiedziało mi, że powinnam nagrać moją rozmowę z ojcem.

- Zapewniam, że służy mi do czegoś więcej niż do robienia dziubków i selfi – pomachałam telefonem pokazując jaśniejący ekran.

Mina sędziego? Bezcenna!

Odwróciłam się i bez słowa opuściłam gabinet, ścigana przekleństwami rzucanymi w moje plecy. Zeszłam po schodach, gdzie czekały już na mnie dziewczyny. Żadna nie odezwała się do mnie ani słowem, gdy w ciszy wyszłyśmy na zewnątrz. Wsiadłyśmy na motory, a po chwili ciszę tego strasznego miejsca rozerwał ryk wściekłych silników.

- Arii, prowadzisz – usłyszałam w słuchawkach głos Dani. – Tylko nie szalej, aniele. Jesteśmy za tobą.

Ścigała mnie potworna wściekłość. Z zaciśniętymi szczękami dociskałam gaz, jakbym chciała prędkością wymazać z mojej głowy wspomnienie ostatnich słów sędziego. Pieprzonego rasisty ukrywającego się za płaszczykiem dobrych manier.

Boże! Już w trakcie bankietu powinnam zdać sobie sprawę, co naprawdę myśli zarówno o Cristobalu, jak i o Rafaelu. Tolerował ich, ponieważ de la Hoja postanowił otworzyć filię swojego holdingu w Szkocji, a Stratton chciał przypisać sobie wszystkie przyszłe zasługi. Taki pracodawca na rynku, to jak bezcenny diament. Pieniądze i wpływy... Tylko o to mu chodziło.

Patrząc na wszystko z perspektywy czasu i tego, czego właśnie byłam świadkiem wiedziałam, że tylko te pieprzone miliardy przemawiały do niego. Sam Cristobal był dla niego nikim. Zwykły obcokrajowiec, nie pochodzący z arystokratycznej rodziny. A Rafael? Prawie lizał mu buty, gdy przedstawiał go na bankiecie. Kurwa! Jakim prawem powiedział o nim mieszaniec?!

No i moja Lucy... Nikt, dosłownie nikt nie ma prawa powiedzieć o żadnej z moich dziewczyn złego słowa. Tym bardziej ten skurwiel! Boże, nienawidzę go!

- Arii, aniele... Zwolnij...

Te trzy słowa wdarły się do mojej głowy. Zamrugałam powiekami i jak wyrwana z koszmaru spojrzałam na prędkościomierz. Jezu w Niebiosach! Momentalnie zluzowałam, zwalniając do obowiązującej na autostradzie prędkości siedemdziesięciu mil na godzinę. Jeszcze tylko tego brakuje, żebym rozbiła się na motorze. Stary byłby szczęśliwy jak jasna cholera.

Jeszcze buzowała we mnie wściekłość, ale już nie tak niszcząca, jak w trakcie rozmowy z ojcem. Mówiłam poważnie. Nawet, gdyby nie wypowiedział tych słów, załatwiłam definitywnie wszystkie sprawy miedzy nami. Jednak wypowiedział je, a ja zapamiętam je do końca życia. Szkoda mi matki. Chyba... Nigdy tak naprawdę nie byłyśmy na tyle blisko, jak na ten przykład ja z jej siostrą. Nie mam pojęcia, dlaczego matka trzyma się tak kurczowo związku z mężczyzną, z którym nie jest szczęśliwa.

Nie mam pieprzonego pojęcia...

Poczekam i zobaczę, jak rozwijać się będzie sytuacja. Mam teraz na głowie ważniejsze rzeczy i może źle to zabrzmiało, ale taka jest niestety prawda. Matka zawsze stała murem za ojcem. Nigdy nie poparła żadnej mojej decyzji, nawet tej związanej z zerwaniem zaręczyn. Jak dla mnie wyraźny znak, że nie liczę się dla niej.

Mam za to nową rodzinę, która od lat wspiera mnie w każdej sytuacji. Podpalę świat, jeżeli zajdzie taka potrzeba w obronie każdej z nich. A to oznacza, że mogę wypowiedzieć więcej niż jedną wojnę. Potrzebuję chwili oddechu. Złapania odpowiedniej perspektywy i uciszenia tych wszystkich myśli, które nie dają mi spokoju.

Dokładnie jak mężczyzna, który jest ich przyczyną... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro