Rozdział 20 - Wysokie mury...
Arii...
Żaden z ponad setki mężczyzn jeszcze mnie nie zauważył.
Rozumiecie... Taka ze mnie drobinka otoczona wielkimi jak pniaki drzew wielkoludami. Normalnie, można dostać jakiejś traumy, słowo daję. Trochę już się przyzwyczaiłam do ich obecności, od kiedy tych dwóch czarusiów z 'Maski' zaczęło stalkować nasz klub. To jak z nauką jazdy. Musisz wiedzieć, człeniu, kiedy minąć pachołek, żeby nie porysować lakieru. Jestem raczej niezła w te klocki, dlatego wlezę wszędzie.
Stanie w miejscu jest sprzeczne z moją ideologią życia. To strata czasu, a jak pomyślę, ile go straciłam leżąc jak kłoda w wyrku, to trafia mnie szlag. Drepczę w miejscu, czekając, aż któryś z tych drągali mnie zauważy. Na Rossa i Jacka, dwóch konfidentów Cruza, nie mam co liczyć. Pierwszy, rozebrany do pasa naparza się właśnie z całkiem nieźle umięśnionym gościem, na pierwszy rzut oka z pięknego i bardzo przyjaznego kraju, jakim jest Kolumbia. Zapewne ludzie w tym cudownym miejscu są równie mili jak ten, który próbuje zamordować Rossa. Jack stoi z założonymi rękami patrząc z uśmiechem, jak jego przyjaciela pomiatają, tłukąc gdzie popadnie.
Męska przyjaźń. Jak wyrwać jakąś panienkę to zwierają szyki i rączka w rączkę rozwijają sieci, ale jak jeden nadstawia pysk, to lepiej stanąć w bezpiecznej odległości.
Skrzywiłam się na odgłos uderzenia, po którym ciało naszego ochroniarza uniosło się do góry o dobre dwadzieścia centymetrów. Ross jakoś chyba nie bardzo wziął sobie do serca, że jakiś dupek pomiata nim, bo uśmiechnął się wskazując na niego palcem. Faceci i ich niewerbalne szczucie wroga.
To tak, jakbym ja w czasie wyprzedaży dorwała ostatnią parę cudownych szpilek, na które polowało sto kobiet dyszących mi za plecami, a ja na znak zwycięstwa pokazałabym im środkowy palec i kartę kredytową.
Tak się nie robi...
Należy przycisnąć buciki do piersi i gnać do kasy licząc, że ta setka za mną zbyt zajęta jest rozgrzewką przed walką na macie, o prawo pierwszeństwa do pościgu, niż tym, aby dorwać Arielę.
- Stawiam sto funtów na tego białasa – krzyknęłam po hiszpańsku, waląc wcześniej łokciem stojącego obok mnie mężczyznę.
Doszło do mnie ochrypłe parsknięcie. Facet nawet na mnie nie spojrzał, zbyt zajęty przyglądaniem się, jak jego ziomal rozkręca się i to dosłownie. Wcześniej walczyli na pięści, ale to raczej wolna amerykanka, bo właśnie z uczuciem życiowego spełnienia obserwuję ruchy brazylijskiej capoeira.
Jestem, kuźwa, w Niebie!
Wielgachna łapa zacisnęła się na mojej dłoni i chyba dopiero w tym momencie, facet zdał sobie sprawę, że po pierwsze nie jestem jego kumplem, a po drugie, wiązanka przekleństw, która przed chwilą popłynęła wartkim strumieniem z jego ust, zdecydowanie nie była przeznaczona dla uszu kobiet. Wystarczy, że powiem, iż wspomniał coś o wyrwaniu mojego penisa i wepchnięciu go w jeden z nielicznych otworów dostępnych w męskim ciele. Dla słabo kojarzących anatomię wyjaśniam, że zdecydowanie nie miał na myśli jamy ustnej.
- ¡Dios!
- Jeszcze nie. Ariela – uśmiechnęłam się potrząsając jego dłonią. Chryste! Jakbym podnosiła ciężary! – To co, kolego? Stawiam setkę na Rossa. Przyjmujesz?
Zanim zdążył odpowiedzieć, za moimi plecami powstało jakieś zamieszanie. Zostałam popchnięta, a że zupełnie nie spodziewałam się tego, poleciałam do przodu, pewna bliskiego spotkania z betonową podłogą.
- ¡Cuidado estúpido!* - warknął mój nowy kolega obejmując mnie wielkimi jak bochen chleba dłońmi. Bystre spojrzenie prawie czarnych oczu spoczęło na mojej twarzy, robiąc od razu szybki rekonesans, czy nie odniosłam żadnych obrażeń. Już go lubię, naprawdę! - ¿Está bien, señorita?*
Widzicie? Nawet wśród bandy zabijaków znajdzie się prawdziwy gentelman. Nie dość, że uratował mi życie, to jeszcze gotów był mi udzielić pierwszej pomocy. Zamrugałam powiekami... Ludzie! To zdecydowanie mój dzień, mówię wam!
Pan M. może i już jest odporny na te wszystkie kobiece sztuczki z rzęsami i kocimi oczętami, ale cała reszta męskiej populacji działa jak należy. I czy mi się wydaje, czy pod opalenizną mojego ratownika wykwitły rumieńce? Och! To słodkie...
- Przepraszam za tego skur... To znaczy, ten tego... - chrząknął wyraźnie zmieszany tym co chciał powiedzieć i rozejrzał dookoła z paniką na twarzy.
- Spoko, mi amigo – zapewniłam klepiąc twarde jak skała mięśnie ramion. – To co? Zakładzik aktualny?
Facet zerknął na mnie z wysokości swoich wielu centymetrów. Najpierw w jego ciemnych oczach pojawił się błysk niedowierzania. Pewnie myślał, że taka kruszynka jak ja nie ma pojęcia, gdzie się znalazła. Laska ma na sobie jakieś czarne skórzane wdzianko i szpilki do nieba, do tego blondynka i macie schemat myślenia faceta.
Uniosłam brew, pozwalając ocenić się mężczyźnie, jednocześnie trzymając usta zasznurowane, żeby przypadkiem nie wymknął się z nich stosowny komentarz o seksistowskich dupkach i tak dalej. Moja wielka sympatia do niego nieco osłabła. Jakby nie było, jest facetem, a ja jestem dziwnie na nich cięta.
Wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do nowojorskiej kancelarii sukinsyna mecenasika.
Po chwili na surowej twarzy Kolumbijczyka pojawił się zalążek uśmiechu, a w oczach błysk. Wyciągnął wielkie łapsko potrząsając moją ręką.
- Ignacio – przedstawił się ochrypłym głosem z miłym dla ucha akcentem. Naprawdę dziewczyny, ci południowcy mają w sobie coś takiego, że... Ech... Gdyby tylko nie byli facetami! – Naprawdę chcesz postawić kasę na tego białaska? Cienias z niego.
Spojrzałam na naparzającego się Rossa. Jack w dalszym ciągu stał zupełnie spokojnie, jakby właśnie nie był świadkiem tego, jak jego kumpel, drugi konfident przypominam, nie dostawał cięgów.
- Ma kilka talentów – rzuciłam krzywiąc się, gdy wielka pięść wydusiła z Rossa powietrze. – Ukrytych – dodałam niepewnie.
- Jak uważasz, lalka – podsumował Ignacio. – Daję dwie stówy na Umberto.
Serio? Pokręciłam głową śmiejąc się ukradkiem. To, że Ross dawał się teraz okładać jak cepem, wcale nie znaczyło, że jest cienki. Może nasi ludzie nie mają takiej muskulatury jak ludzie Raula i Cruza, ale założę się, że nasi goście z Ameryki Południowej nie przeszli działań bojowych w terenie z czterema studentkami. Sama, nie chwaląc się, bo to przecież grzech, niejednego z nich przeszkoliłam w szybkich reakcjach.
- Stoi!
- Dobra, miernoty – warknął do swoich kolegów, tym samym zwracając na nas ich uwagę. Posłałam wszystkich olśniewający uśmiech, po co od razu wszczynać panikę w ich szeregach. – Niech się któryś bujnie po jakieś krzesełko dla panienki. I zrobić mi tu więcej miejsca, zaraz ją zadepczecie swoimi wielkimi cielskami.
Mam chyba farta, bo wydaje mi się, że trafiłam na jakiegoś szefa mięśniaków. Po jego słowach rozstąpili się, a nad ich głowami pojawił się wielki fotel, który podawali sobie z rąk do rąk.
Poczucie wartości wywindowało mi w kosmos, gdy postawiono przede mną jakieś zakurzone siedzisko z powycieraną tapicerką, a banda zabijaków stanęła za mną w zwartym szeregu. Założę się, że nawet nasza Elżunia, miłościwie wciąż nam panująca, nie ma takich opiekunów. Jest na czym oko zawiesić, gdybyście szukały faceta. Wezmę jakieś namiary, tak więc, jakby któraś była w potrzebie, walcie do mnie jak w dym!
Usiadłam dziękując uśmiechem. Ignacio wyraźnie urósł pod moim spojrzeniem i z założonymi na potężnej piersi ramionami stanął po mojej prawej stronie. Czarujący mężczyzna, naprawdę...
Widząc, że Ross powoli zaczyna się rozkręcać, postanowiłam interweniować. Wstałam i stukając obcasami przemaszerowałam przed ponad pięćdziesięcioma mężczyznami. Drugie tyle zajmowało miejsca po drugiej stronie walczących.
Podeszłam do Jacka i klepiąc w ramię w końcu uzyskałam jego uwagę. Jego mina – bezcenna!
- Chryste Panie! Co ty tu robisz?! Miałaś wracać do klubu!
Wyraźna panika na jego twarzy wydawała mi się co najmniej dziwna, ale w końcu tak zazwyczaj reagowali nasi ochroniarze, gdy coś odwaliłam. Ratuj się kto może, nadciąga lady Ariela. Tyle, że ja tym razem naprawdę byłam grzeczna i jeszcze nie zdążyłam się dobrze rozkręcić po mojej małej niedyspozycji.
Do usranej śmierci będę sobie wmawiała, że to właśnie coś tak mało znaczącego jak niedyspozycja. Wiecie, tak jak zatrucie pokarmowe ze wszystkimi jego konsekwencjami. Góra i dół jednocześnie. Lepiej nie nadawać temu incydentowi większego znaczenia, bo w chwili frustracji będę gotowa polecieć do pieprzonego Nowego Jorku i sprać smoka na kwaśne jabłko.
Tak więc, mieliśmy do czynienia z niewielką niedyspozycją, byłam grzeczna i siedziałam na tyłku, i to w jednym miejscu. Już samo to jest wyczynem samym w sobie i zdecydowanie powinnam dostać jakąś nagrodę.
Skąd w takim razie panika Jacka?
Warte rozpatrzenia w późniejszym terminie. W tej chwili chciałam wygrać zakład, a może i kilka, o ile uda mi się namówić moich nowych znajomych z przyjaznej Kolumbii. A żeby tego dokonać, potrzebowałam niewielkiej pomocy kolaborantów.
- Ale jak widzisz jestem tutaj – odpowiedziałam zerkając na Rossa. – Oni tak na serio, czy tylko wymieniają pieszczoty i poglądy polityczne?
- Posłuchaj, to nie tak...
- Jak myślisz? Co powie Gabi, gdy zupełnie przypadkiem wymknie mi się, co dzisiaj widziałam?
- A co takiego widziałaś, hymm? – udał głupka i przy okazji chciał drugiego zrobić ze mnie. – Zwykłe ćwiczenia.
- No tak... Dziwne tylko, że z bandą Kolumbijczyków, a co ona w tej chwili myśli o ich durnym szefie to chyba fakt powszechnie znany, prawda?
- Kolumbijczycy? - Jack parsknął śmiechem, strzelając spanikowanym wzrokiem po ścianach, jakby szukał wyjścia ewakuacyjnego. – To nasi z ...
Odwróciłam się do stojącego obok mnie zabijaki, który bardzo żywiołowo dopingował swojego kolegę. Doprawdy nie rozumiem... Co takiego jest w krwi mężczyzn, że w pewnych sytuacjach stają się żądnymi krwi bestiami, gotowymi rozszarpać na strzępy. Ten obok mnie właśnie podpowiadał walczącemu koledze, jak powinien uśmiercić Rossa. Mam tylko nadzieję, że to faktycznie ćwiczenia, a nie początek trzeciej wojny światowej pomiędzy Kolumbią a resztą świata.
Biorąc pod uwagę zawiłe dzieje historii jednego narodu, nie chciałabym, aby krajanie Raula skończyli jak mieszkańcy jednego z państw europejskich. Choć z drugiej strony, trochę to potrwało, ale w chwili obecnej Niemcy to potęga...
- ¿Has visto a Cruz o Raúl hoy?*
- Jefe estará por la tarde.*
- Gracias – odpowiedziałam.
Facet nawet na mnie nie spojrzał, a odpowiadał na pytania, jakbym podała mu serum prawdy. Unosząc brew spojrzałam z uśmiechem na milczącego Jacka.
- Cholera! Przed tobą nic się nie ukryje – warknął wkurzony. Pewnie w tej chwili żałuje, że na macie zamiast niego walczy Ross. – Co chcesz za milczenie?
No i weszliśmy na dobrze znany mi grunt. Negocjacje... Zdecydowanie nie mylić z szantażem!
- Dwie rzeczy – oznajmiłam. – Mój kolega założył się ze mną i nie chcę stracić dwóch stów.
- Który? – zerknął ponad moją głową na zwartą masę mięśni kolumbijskiej zgrai. Chyba zauważył ustawiony fotel, bo spojrzał na mnie wykrzywiając usta w sarkastycznym uśmiechu. – Serio? Przytargałaś ze sobą fotel, lady Arielo?
Jak go lubię, tak zaraz zarobi w pustą mózgownicę, przysięgam.
- Dostałam w prezencie – warknęłam wbijając palec w męską pierś. – Wiesz co? Chyba zaplanuję sobie zakupy i poproszę Pana M., żeby przydzielił cię do mojej ochrony. Będę się naprawdę dużo lepiej czuła, gdy będziesz ze mną. Może nawet dołączy do mnie Dani?
- Jezu! Tylko żartowałem. Nie bierz do siebie, słowo...
Nawet nie macie pojęcia, jaka to ulga, że nie tylko przede mną trzęsą tyłkami. O tym, że mam opinię wredoty wiem od lat i z dumą przyznaję, że słusznie na tę opinię zapracowałam. Mając do czynienia z takimi facetami jak mój ojciec i nasi ochroniarze, dziewczyna musi wysunąć w odpowiednim momencie pazurki, bo inaczej spacyfikują cię i tyle.
- Posłuchaj, Jack. Chcę wygrać dzisiaj kasę i to nie tylko od mojego nowego znajomego, Ignacio. Powiedz Rossowi, że potrzebuję więcej czasu, żeby poznać nowych kolegów, więc jeżeli ma w planach zakończenie tych ćwiczeń, to niech lepiej się z tym wstrzyma.
- Ariela...
- Ile kazał ci Ross postawić na swoją wygraną?
- Pięć dych – przyznał z niechęcią.
- Cienias. Ja wyceniłam go na setkę, ale najwyraźniej Kolumbijska brać ma Rossa za słabeusza, bo Ignacio podbił do dwustu.
Kolejna rzecz, którą musicie wiedzieć o facetach. Lubią rywalizację i wyzwania. Rywalizują o wszystko. Który z nich ma lepszą brykę, kto wyrwie lepszą panienkę, który przeleci ich najwięcej, kto jest silniejszy. Tego nie zmieniła nawet ewolucja . Jak świat światem będą walczyli o tytuł najlepszego...
Chyba wjechałam na męską dumę, bo Jack po moich słowach rzucił gniewne spojrzenie w stronę Ignacio.
- Dobra. Ile potrzebujesz czasu?
No kuźwa! Stanęłam przed dylematem... Mogłabym odegrać się na obydwu za kolaborację z wrogiem, bo choć ja lubię Cruza, to jednak Dani już raczej niespecjalnie. Jej wróg jest moim wrogiem i dopóki słodka panienka nie zmieni nastawienia... Życie Cruza jest raczej bezbarwne, żeby nie powiedzieć bardziej dobitnie – do dupy.
Z drugiej strony, to przecież Ross...
Uzgodniłam z Jackiem, że potrzebuję jedynie dziesięciu minut, w czasie których Ross dalej powinien dać się okładać jak rekrut. W tym czasie udało mi się założyć jeszcze z trzema innymi gentelmanami, tak więc wyjadę stąd z ośmioma stówami. Mogło być lepiej, ale nie będę taką zołzą, żeby spokojnie patrzeć, jak biedy Ross obrywa, prawda?
Po dziesięciu minutach, na zaledwie lekkie kiwnięcie głową Jacka, w Rossa wstąpiły siły. Jakby dokopał się do źródła mocy, czy coś podobnego. Mówiąc szczerze, gdy tak patrzyłam na Rossa byłam pewna, że jemu zrobienie kamechame wyszłoby bez trudu. W pięknym stylu w przeciągu zaledwie pięciu minut, stanął nad leżącym pod jego stopami przeciwnikiem, dysząc jak parowóz.
Z wielkim uśmiechem podniosłam się z fotela, na którym obserwowałam zmagania i odwracając się do Ignacio wyciągnęłam dłoń. Uścisnęliśmy sobie ręce, pieniążki odnalazły swojego nowego właściciela, ku wyraźnemu żalowi poprzednich i uznałam, że z całkowitym uczuciem spełnienia mogę wracać do klubu.
- Jack? – zawołałam kiwając również na Rossa.
Ten to ma naprawdę zapłon, pomyślałam widząc jak wymienia z Jackiem spojrzenia. Chyba był tak wkręcony w walkę, że nawet mnie nie zauważył. Mówiłam, drobina ze mnie i wszędzie wlezę.
- Co ty tu robisz, do licha? – wysapał wnerwiony Ross.
- Dopingowałam. Jack, nie skończyliśmy naszych interesów – przypomniałam.
- Że jak?
No ludzie! Jeżeli myśli, że zadowolę się ośmioma stówami i będę trzymała język za zębami, to chyba dawno nie miał ze mną do czynienia. Stanęłam uderzając podeszwą buta w betonową powierzchnię podłogi, czekając, aż w końcu dotrze do nich, że nie ze mną te numery. Jack sapnął na znak porażki, Ross wzniósł oczy w górę, jakby spodziewał się podpowiedzi Najwyższego.
Już chciałam mu powiedzieć, że w tym przypadku powinien zdecydowanie zmienić kierunek i osobę, do której kierował ten niemy apel. Głupia nie jestem, co powtarzam aż do znudzenia, i o tym, że oprócz tego, że nazywają mnie wredotą mówią o mnie diablę w szpilkach wiem od dawna. To ostatnie zawdzięczam Cruzowi, ale jestem dumna z siebie jak jasna cholera!
- To co jeszcze ?
- Chcę się nauczyć walczyć.
Szarpnęli głowami wbijając wzrok we mnie, po czym wymienili między sobą spojrzenia. Jak znam facetów, to daję im trzy sekundy. Raz, dwa... Trach i śmiech. Ok, sytuacja jest krystalicznie czysta. Okręciłam się wbijając obcas w podłogę i krokiem a'la Lucy na wybiegu ruszyłam w stronę wyjścia.
Bez obrazy, ale spodziewałam się tego. Mam osiem setek na jakieś alko na wieczór, w trakcie którego dziewczyny z pewnością zainteresuje to co się dzieje na lotnisku. Może i mają do czynienia z kobietami, ale Gabi płaci im niezłe pensje, a oni za jej plecami współpracują z wrogą kolumbijską watahą, której Alfa nadepnął Gabi na odcisk.
Nie uważam się za konfidenta, bo nie zdradzam nikogo, a jedynie bronię naszego honoru. Żaden dupek, z Kolumbii, czy też z Nowego Jorku, nie będzie robił nam koło anielskiego pióra.
Zdążyłam wyjść na zewnątrz i usiąść ma mojej bestyjce, dookoła której zebrała się spora liczba fanów szybkich motocykli, zdziwionych tym, że to cudo należy do mnie, gdy z hangaru wybiegli Ross z Jackiem. Spokojnie założyłam kask i delikatnym ruchem nadgarstka dałam życie bestii. Uwielbiam to!
Ryk zagłuszył wszystko, łącznie ze słowotokiem Rossa, który stanął obok mnie machając w panice wielkimi łapami. Jeżeli sądzi, że takim sposobem uda mu się wznieść w przestworza, to gratuluję mu pomysłu. Nawet Ikar musiał założyć wydziergane przez tatusia skrzydełka, a i tak poszedł w dół jak torpeda.
Jedna z wielkich łap wyciągnęła się w poprzek kierownicy i wyłączyła motor. Uniosłam szybkę czekając, aż przemówi. Po co zdzierać sobie gardło?
- Dobra – warknął. – Ale na naszych warunkach.
- Szczegóły?
Nie dam się zbyć mglistą obietnicą. Chcę znać konkrety.
- Ja albo Jack będziemy cię trenowali, ale nie tutaj.
- Dlaczego nie tutaj? Miejscówka wydaje się spoko.
- Ariela, do licha!
- Dobra, nie unoś się – odpowiedziałam. – Kiedy zaczynamy?
- Daj nam czas. Musimy poukładać sprawy, przeorganizować obowiązki.
Czyli jednym słowem, w dupę nigdy...
Spojrzałam na hangar, z którego wyszliśmy. Zaraz za nim stał kolejny i kilka innych w sporej odległości od pierwszego. Przed każdym z nich zaparkowane były nasze SUV-y i kręciło się przy nich więcej mężczyzn ubranych w mora. Zapewne część z nich należała do ochrony lotniska, może nawet samego klubu, ale Kolumbijską watahę widać jak na talerzu. Nie to, że jakoś specjalnie wyróżniają się ubiorem, ale ich zachowanie było zupełnie inne. Chodzili rozglądając się uważnie, jakby w każdej chwili spodziewali się ataku.
Wiem co może ich drażnić. Mianowicie wielki odsłonięty teren. Kim oni tak naprawdę są?
- Co jest w tamtym hangarze? – wskazałam brodą najbardziej oddalony budynek.
Słysząc moje pytanie nagle zrobił się popłoch w szeregach i w kilkanaście sekund zostałam na placu z Rossem i Jackiem. Jak widać, przyjaźń przyjaźnią, ale karków Kolumbijczycy nie mają zamiaru nadstawiać. Tym bardziej w walce, która ich bezpośrednio nie dotyczy.
- W którym?
- Tam, gdzie stoją nasi ludzie. I w tym obok, i w tym po prawej...
- Ja pierdolę... - jęknął Ross nawet nie patrząc za siebie. – Jesteś małą wredotą, wiesz o tym?
- Doszły mnie słuchy – wzruszyłam ramionami.
- Od jutra będę cię trenował w naszej siłowni. Czekaj na mnie rano, przyjdę po ciebie o ósmej.
Przyjrzałam się uważnie Rossowi. Co tu dużo mówić... Nie miał wyjścia. Jeden telefon i mieliby tu nadworną inspekcję i wszystkie tajemnice, które skrywają mogłyby wyjść na wierzch. Teraz rozumiem, dlaczego Ross chciał wiedzieć z wyprzedzeniem, kiedy chciałybyśmy pojeździć na lotnisku. Nie chodziło mu o żadne względy bezpieczeństwa na pasie startowym, ale o to, co ukrywali przed nami.
Widząc wesołą i międzynarodową bandę zabijaków wiedziałam, że na pewno nie grają w Chińczyka czy w warcaby. Taka ilość testosteronu musi gdzieś znaleźć ujście, a nie ma lepszego miejsca, niż mały poligon dla zaprawionych.
- Panowie... Interesy z wami to czysta przyjemność.
Odpaliłam ponownie maszynę, czując pod udami jak silnik warczy ujarzmiając swoją moc. Miałam jakieś czterdzieści mil do klubu, więc jak przycisnę powinnam być w jakieś...
- Tylko nie szalej – ostrzegł mnie Jack. – Zgodnie z przepisami.
Czysta desperacja z tymi facetami...
Jedno jest pewne. Ćwiczenia z Rossem pozwolą mi lepiej wyładować wrzącą we mnie energię. Nie łudzę się, że to tylko to. Więcej we mnie złości i żalu, niż powinno, ale nie pokazuję tego na zewnątrz. Już wystarczająco poniżyłam się swoją niedyspozycją, żeby dokładać jeszcze obraz załamanej dziewczyny.
***
Przez tydzień Ross dał mi tak popalić, że znienawidziłam gnoja. Oczywiście już na wstępie kategorycznie nie zgodził się na krav magę. Zbyt brutalne, oznajmił.
- Ross, czy byłeś kiedykolwiek w sklepie w czasie wyprzedaży? Wierz mi. Tam musisz być nieźle przeszkolony, żeby cię nie zlinczowali w dziale z butami.
- Nie obchodzi mnie to. Dołożę ci do tych twoich szpilek, ale nie będę rzucał twoim chudymi witkami po macie.
Dziewczyny... To nie tak, że mnie nie stać i żeby dostać upatrzone buty poluję na wyprzedaże. Stać mnie i to nie tylko na jedną, czy dwie pary. To sama idea wyprzedaży... Ta ekscytacja, czekanie, aż otworzą sklep. Stoję w tłumie, oceniając szanse moich przeciwniczek, wytrzymałość w biegu i muskulaturę, którą niechybnie wykorzystają podczas przepychania się pomiędzy regałami, i starając się dowiedzieć, gdzie która najpierw spróbuje szczęścia. W końcu nie ma możliwości być we wszystkich działach jednocześnie. Potem serce zaczyna walić, gdy ochroniarz zbliża się do drzwi, patrząc w przerażeniu na setki kobiet napierających na wejście, z wymalowaną żądzą na twarzach. A potem open door i dziewczyno, zaczyna się sprint...
Łowcy talentów lekkoatletycznych powinni dogadać się z personelem sklepów, a jestem przekonana, że wśród klientek dostrzegliby niejedną przyszłą zdobywczynię złota olimpijskiego. Jak nie w sprincie, to na pewno w walkach full - contact.
Stanęło na tym, że w okrojonej wersji będę uczyła się sportów walki, w tym bosku, aikido i judo. Na razie więcej moje ciało nie zniesie, przysięgam.
W trakcie tego tygodnia, gdy po kryjomu wymykałam się na siłownię, i to nie naszą na dachu, ale tę przeznaczoną dla ochrony z klubu, a o której nie wiedziałam wcześniej, wszelkie myśli o niedyspozycji i innych zarazach nękających mnie ostatnio, zupełnie zostały wytłuczone z mojego poobijanego tyłka.
Ross, chyba w odwecie za wszystkie próby sabotowania ochrony i ostatnie wyskoki, postanowił odbić sobie w trakcie treningu. Albo już z niego taki sadysta i drań. A może jedno i drugie. Mamed Khalidov to jeszcze za wysokie progi, ale mając przed oczami twarz mężczyzny z pieprzonymi dołkami w policzkach, mam wielką motywację do napieprzania w worek.
Spotkanie z ojcem postanowiłam przenieść na inny termin. Skoro jazda motorem odpada, to poczekam, aż sędzia zwlecze się znowu do Edynburga.
Jutro jest ten dzień... Dzień, w którym Lucy zakończy całą sprawę.
Mecenasik siedzi sobie w Nowym Jorku, teren czysty, a ja w tym czasie wybudowałam tak wysokie mury, że żadna gadzina, latająca czy też nie, nie ma szans sforsować ich i dostać się przed moje oblicze. Jednakże...
Gdyby jakimś cudem, ale to naprawdę zupełnie cudownym cudem, takim no wiecie, z gatunku paranormalnych lub biblijnych, pewien japoński gad zapędził się w te okolice z winy nawalającego mu GPS-a, to mam przygotowane dla niego fajerwerki...
Welcome to Scotland, psia mać!
¡Cuidado estúpido!* - uważaj, głucze!
¿Está bien, señorita?* - wszystko w porządku, panienko?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro