Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Nudne życie zbuntowanej królewny...

  Arii...

Patrząc na swoje życie dziękuję Bogu za dwie rzeczy.

Po pierwsze za to, że mimo ciągotek mojego ojca do płci brzydkiej, udało się mu spłodzić chociaż jedno dziecko. Pal licho, że liczył na syna, a dostał w pakiecie wyszczekaną córkę. Widocznie nie zasłużył, albo jak ja to lubię sobie powtarzać, dostał to, na co dokładnie sobie zasłużył. 

Pogodzenie się z wyrokiem losu było dla niego sprawą bardzo bolesną. Przez całe życie widziałam na jego twarzy ten specyficzny grymas, mówiący jak bardzo musi męczyć się z kolejną babą w swoim cudownym życiu. Pewnie na początku miał nadzieję, że będę taka jak moja matka, czyli cicho siedź i milcz. No cóż... Już od małego dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że ani myślę siedzieć cicho, a tym bardziej milczeć.

Bądźmy szczerzy... Ja zawsze mam coś do powiedzenia i gdyby nie okoliczności, jestem pewna, że byłabym zajebistym prawnikiem. Tego właśnie mój ojciec nie mógł i nie może przeboleć. Podczas, gdy on zaledwie dobija do statystycznej średniej, to ja zdecydowanie biję go na głowę. O czym mówię? O ilorazie inteligencji. Bez słodzenia. Pieprzony geniusz ze mnie i tyle.

Właśnie dlatego chciał za moim pośrednictwem, a raczej na moich plecach, że o innych częściach ciała nie wspomnę, dostać się do bardzo specyficznego i hermetycznego środowiska pieprzonych bogatych dupków. Do spazmów doprowadzała go moja brawura i to jak spektakularnie miałam wywalone na te wszystkie zera, których zwykły zjadacz chleba nawet sobie nie mógł wyobrazić.

Forsa to rzecz nabyta. Jest, albo jej nie ma. Masz kasę to się ciesz, a jak nie masz, to zapierdzielaj do roboty, bo z nieba na pewno nie spadnie. Taka jest moja ocena sytuacji. Ojciec dalej w hierarchii już nie zajdzie, więc jak opętany zaczął szukać odpowiedniego kandydata, który w roli mojego małżonka poprowadziłby go na górę Olimp, gdzie urzędowali wszyscy Bogowie.

Jest nawet stworzony ideał zięcia sędziego Strattona.

Koleś ma mieć od zajebongo kasy, studia prawnicze bardzo mile widziane, żeby przynajmniej miał o czym z nim rozmawiać, przy tym powinien być głupi jak but, albo na tyle mało inteligentny, żeby nie zauważył, że teściu rucha go bez nawilżenia, wydając jego złote monety. Taki pakiet emerytalny w stylu sędziego Strattona, pieprzona złota prawnicza jesień życia...

W tym całym ojcowskim planie na życie jest taki jeden mały szczegół, który mógł mu umknąć.

Jeszcze nie spotkałam faceta, który dałby mi radę i nie mam na myśli siłowania się na ręce, czy wspinaczki wysokogórskiej. Od takiego wysiłku fizycznego wolę bardziej umysłowe potyczki. Jak ma się tak wysokie IQ jak ja, to dyskusja jest raczej jednostronna, a facet po wszystkim odchodzi z podkulonym pod jajka ogonem...

Jednak ojczulek nie poprzestaje w swoich zamiarach, a już do kurwicy doprowadzają mnie próby swatania mnie ze znalezionymi przez niego kandydatami. Doszło do tego, że na sam dźwięk nazwiska mojego ojca dostaję jakiejś wścieklizny.

Dlatego między innymi, od lat unikam ojca jak największej zarazy. Skończyłam studia, tak jak chciał. Dokładnie pamiętam rozmowę, która zadecydowała o całym moim życiu. Było to następnego dnia po tym, jak przyłapałam mojego, byłego już w tamtym momencie,  narzeczonego, na wspólnych igraszkach z moim ojcem w bibliotece.

Była awantura, ojciec wrzał jak kocioł smoły wmawiając mi, że to co widziałam to wytwór mojej dziecięcej wyobraźni, a mój narzeczony świata poza mną nie widzi. Może i nie widział, ale gwarantuję, że dalej jak rozporek mojego ojca. Skończyłam z patałachem, dziękując Bogu, że nie doszło między nami nawet do pocałunku. Już i tak miałam przez to wszystko zrytą psychikę.

Wracając do rozmowy z ojcem... Byłam tak na niego wściekła, że chciałam się wyprowadzić do wuja, sir Archibalda, który szczęśliwie poślubił tą lepszą z sióstr Russell, czyli rodzoną siostrę mojej matki. Mieszkali w Glasgow, co stanowiło w miarę odpowiednią odległość od Carlisle, gdzie mieszkałam z rodzicami. Lepsza byłaby Kamczatka, albo Tanzania, ale musiałam brać co dawał mi los.

Domówił, czego się w gruncie rzeczy spodziewałam.

Przez tydzień nie odzywałam się ani do niego, ani do matki, która w tym wszystkim wzięła oczywiście stronę ojca. Nie rozumiałam wtedy, dlaczego tkwiła w związku, w którym zdecydowanie nie było żadnych cieplejszych uczuć. Do cholery! Tam w ogóle nie było uczuć, bez względu na ich temperaturę!

Przez tydzień nie wystawiłam nosa ze swojej sypialni, olewając wspólne posiłki, a przede wszystkim szkołę. A dodam, że był to dla mnie ostatni rok w High School. Na początku mojego strajku chcieli wziąć mnie głodem. W tajemnicy powiem wam, że przez ten czas jadłam lepiej niż oni, ale nikomu ani sza! Po trzech dniach matce zmiękło chyba to miejsce, w którym każdy normalny człowiek ma mięsień zwany sercem. Osobiście przyniosła mi śniadanie. Po tygodniu ojciec zjawił się w mojej sypialni z królewskim obwieszczeniem.

Zgodzi się na mój wyjazd do Glasgow, ale dopiero jak zaliczę wszystkie egzaminy, a potem pójdę na studia na wybrany przez niego uniwersytet. Miałam kontynuować rodzinną tradycję i zdobyć zaszczytny prawniczy zawód. Na zachętę w dniu osiemnastych urodzin miałam uzyskać dostęp do funduszu powierniczego, który założyła dla mnie ciotka, a nad którym pieczę sprawował ojciec.

Znałam go prawie szesnaście lat... Nie uwierzyłabym nawet wtedy, gdyby przysięgał leżąc krzyżem na Placu Świętego Piotra w Watykanie.

- Chcę mieć to na piśmie – powiedziałam patrząc na czerwonego ze złości ojca.

Dwie godziny później miałam podpisany przez niego prawniczy i oficjalny dokument, w którym za ukończenie przeze mnie studiów prawniczych, oddaje mi zarząd nad moimi pieniędzmi i nie będę musiała czekać na to do ukończenia przeze mnie dwudziestego piątego roku życia. Wywiązałam się ze swojej części.

Ukończyłam studia w Cambridge i to jako pierwsza na roku. Mogłam pracować w najlepszych kancelariach w kraju. Mogłam... Tyle, że wcale nie musiałam. Sędzia Stratton zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Nie uwzględnił tego w swojej umowie, którą zawarł ze mną, gdy miałam szesnaście lat. Nawet tym drobnym druczkiem, który pojawia się zawsze na samym dole strony.

Jasno i wyraźnie litery układały się w słowa: ukończyć uniwersytet na wydziale prawa... Nie było tam słówka, że potem muszę, podkreślam muszę, pracować w tym zawodzie. Mogłabym odtrąbić zwycięstwo, zacząć balować ku uciesze prasy i fotografów, robić wszystko, aby ojczulka trafił szlag. Jednak cholerna duma, której mam w nadmiarze kazała mi odbyć podróż z prawem do końca, czego dowodem są wszystkie te papierki potwierdzające zdanie poszczególnych egzaminów, w tym zaliczenie praktyki w kancelarii sir Archibalda Mortona. Tego mój ojciec nie mógł mi wybaczyć. Zamiast zdecydować się na praktyki w jakiejś wypasionej kancelarii, obsługującej pieprzonych bogaczy i dorobkiewiczów, ja wybrałam małą kancelarię w Glasgow.

A potem spektakularnie zatrzasnęłam za sobą prawnicze wrota...

Never ever again...

Pierwsze dwa lata, które spędziłam w Cambridge były drogą przez mękę. Czy to moja wina, że nie musiałam spędzać w bibliotece połowy życia, aby wkuć do głowy te wszystkie formułki, paragrafy i prawniczy bełkot? Przez dwa lata zaliczyłam trzy lata studiów, wszyscy patrzyli na mnie jak na przybysza z obcej galaktyki, zastanawiając się zapewne, jakim cholernym cudem ta roztrzepana blondynka zalicza egzaminy jak burza. Według krążących o mnie plotek to tatuś załatwił mi zaliczanie egzaminów. Osobiście bardziej podobała mi się ta, w której jakoby przeleciałam wszystkich profesorów, a nawet woźnego w moim akademiku. W tej wersji jawiłam się, jako kobieta wamp, której nie mógł się nikt oprzeć. 

Przez te dwa lata ani razu nie byłam w domu, spędzając każdą przerwę w Glasgow, u wuja Archiego. Ciotka była zupełnym przeciwieństwem mojej matki. Ich dom był prawdziwym domem, gdzie po raz pierwszy poczułam się jak nastolatka, która przecież byłam. To co ciągnęło mnie do Glasgow to mój przyszywany kuzyn, Nathaniel. Starszy ode mnie o dwa lata, przystojny chłoptaś, który czasami doprowadzał mnie do wściekłości swoimi głupimi żartami. Wolałam jednak śmiać się razem z nim, niż milczeć patrząc na skrzywioną w wyraźnie nieszczęścia minę mojej matki.

Właśnie dzieki Nathanowi odkryłam St Andrews... W trakcie jednej z wycieczek po Szkocji, zabrał mnie do tego małego miasteczka położonego nad Morzem Północnym i jednym słowem, zakochałam się... W tajemnicy przed ojcem złożyłam dokumenty na tamtejszy uniwersytet i...

Zrobiłam najlepszą rzecz w życiu!

To jest właśnie ta druga rzecz, za którą jestem wdzięczna temu na górze. Dobry Pan Bóg podarował mi trzy cudowne dziewczyny... Czym sobie na nie zasłużyłam, nie wiem do tej pory, ale są ze mną od pewnej idiotycznej imprezy studenckiej, kiedy to po raz pierwszy się spotkałyśmy. Od tamtego dnia czuję, że moje życie stało się kompletne.

Czterech tak cholernie różnych od siebie, a jednocześnie podobnych niewiast próżno szukać jak świat długi i szeroki. Jesteśmy jak te cztery żywioły. Uzupełniamy się i prujemy przez życie chroniąc nawzajem. Zadrzyj z jedną z nas, a bracie masz na karku istny Armagedon.

Nie wiem, czy już o tym wspominałam, ale taka zaradna ze mnie blondynka, że udało mi się ukończyć nie tylko to cholerne prawo, ale również dwa kierunki zupełnie z nim niezwiązane. Historię sztuki i psychologię na Uniwersytecie w St Andrews. Przez cztery lata przemieszczałam się z Anglii do Szkocji, znajdując czas na wszystko. To sprawa organizacji czasu wolnego i logistyki.

A ponieważ przez dwa lata kursowałam z Cambridge do Edynburga i w odwrotną stronę naszą ukochaną koleją, miałam ponad sześć godzin w jedną stronę zupełnie free. Z nudów zaczęłam uczyć się języków obcych. Poszło mi całkiem zadowalająco. Znam biegle siedem języków, nie licząc oczywiście angielskiego, na co zdobyłam w wolnej chwili odpowiednie papiery. Do tego kilka w sposób komunikatywny, ale ostatnio brakuje mi czasu, żeby pociągnąć to dalej.  

Gdy w końcu udało mi się usiąść na tyłku, wylądowałam w Edynburgu. Ni mniej ni więcej tylko w nocnym klubie, którego jestem współwłaścicielką.

Nasze 'Fallen Angeles'...

Patrząc na moje wspólniczki zastanawiałam się, jak zareagowałby mój ojciec, gdyby wiedział kim one są. Nie ukrywam ich, ale niech się lepiej od nich trzyma na dystans, bo nie ręczę za siebie. Sędzia Stratton potrafi tylko niszczyć.

Dani, moja srebrna gwiazdka... Najspokojniejsza dziewczyna, jaką przyszło mi spotkać w moim zwariowanym życiu. Anioł o ciemnoniebieskich oczach, niesamowitej intuicji i najsmutniejszym sercu... A przy tym piekielna zadziora, która gdy wkracza do akcji, zadziwia nawet mnie.

Gabi, szatan a nie dziewczyna, tyle wam powiem! Do tego najbardziej bezinteresowna niewiasta jak świat długi i szeroki. Fiołkowooki aniołek, w ciele którego rezyduje demon. Ma więcej sekretów niż na to wygląda ta słodka niewinność, a przy tym łebska z niej dziewczyna.

A na koniec mój rudowłosy Anioł... Lucy. Najpiękniejsza kobieta na świecie i to nie jest tylko moje zdanie. Świeci jasnym światłem wszystkich wybiegów mody, a projektanci daliby wytatuować sobie jej imię w strategicznych miejscach za wyłączność w pokazach. Czas przeszły, bo nasza Lucinda Romero właśnie zakończyła swoją karierę, zamieniając wybieg na aparat fotograficzny.

Tak jakoś się złożyło, że właśnie przez te dwie ostatnie dziewczyny, w moim życiu nastąpiło porządne tąpnięcie, gdy płyty tektoniczne pomiędzy Nowym Jorkiem a spokojnym do tej pory Edynburgiem, nagle zderzyły się wywołując falę tsunami. Z głębi nowojorskich rynsztoków wypełzł na zewnątrz największy mój koszmar. Pieprzony smok...

Ale po kolei...

Życie królewny to nie tylko herbatki i ploteczki. Ta konkretna królewna nie leży w salonie i nie pachnie... Wbrew temu co twierdzi mój ojciec, niech sam sie weźmie do roboty a nie szuka wiatru w polu, pracuję i to nie tylko w naszym klubie. Ktokolwiek twierdzi inaczej zapraszam na stronę...

Mam swój własny pomysł na życie, a że nie świecę pod wielkim neonowym szyldem nie oznacza, że jestem do niczego. Gdyby mój ociec za czasów, gdy jeszcze był prawnikiem miał tylu klientów, miałby tyle monet w swoim skarbczyku, że pławiłby się w tym złocie jak smok z Hobbita.

Uwierzcie mi, czasami zastanawiam się, w jaki sposób został mianowany na sędziego. Myślicie o tym samym co ja? A fuj... Nawet nie chcę sobie tego wyobrazić. Jeden raz wystarczy. Mam traumę na całe życie, a przy okazji śmiertelną awersję do wszystkich prawników, pomijając oczywiście mojego wuja, sir Archibalda Mortona.

Tym oto sposobem, w pokrętny i trochę nielogiczny sposób przedstawiłam wam prawie wszystkie osoby, które sami poznacie w najbliższym czasie.

To ci z jasnej strony mocy...

Ciemna strona zbiera na razie siły...

***

Jeszcze na studiach zaplanowałyśmy z dziewczynami, że pewnego dnia otworzymy klub nocny. Nie jakiś kurnik, gdzie głębszy oddech grozi wypchnięciem przez najbliższe okno stojącej obok ciebie osoby i zdecydowanie nie taki, w którym muzyka doprowadzi cię do ciężkiej depresji i myśli samobójczych. Nasz klub miał być taki jak my. Szalony, rozważny i cholernie podniecający. W końcu właścicielkami miały być cztery gorące i seksowne dziewczyny.

Mamy to. Tak jak sobie wymarzyłyśmy. Najgorętszy klub, w którym atmosfery nie muszą podgrzewać roznegliżowane panienki. Bez tego jest hot! Niedowiarkom mówię wszem i wobec... Zapraszam do 'Fallen Angeles', za drinki płacicie podwójnie...

Mamy klub. Mamy znowu wspólny dom. To coś, co sprezentowała nam nieoczekiwanie Gabi.

Cały budynek należał oficjalnie do największego konsorcjum na świecie. Giganta w przemyśle motoryzacyjnym, technologicznym, paliwowym, farmaceutycznym, hotelarskim. Banki, linie lotnicze i co tylko chcecie. Konsorcjum było praktycznie samowystarczalne, jeżeli chodzi o rozwój. Nowy hotel? Nie ma sprawy, mamy swoje firmy, które postawią go od podstaw. Od budowlańców i architektów i całą resztę, do finałowego otwarcia, łącznie z transmisją na żywo we własnych stacjach telewizyjnych. Robi wrażenie, prawda?

I niestety, to właśnie konsorcjum sprawiło, że nasze życie to cholerny koszmar...

Czasami, gdy zastanawiam się nad tym, co się dookoła mnie dzieje, dochodzę do wniosku, że trafiłyśmy z dziewczynami do jakiejś pieprzonej gry wideo. Utknęłyśmy w wymyślonym wirtualnym życiu, nie mając w zasadzie wielkiego pola manewru.

Dlaczego?

To nie jest coś, z czym musimy się niespodziewanie zmierzyć. Gdy spotkałam dziewczyny poczułam, jakbym odnalazła cząstkę samej siebie. Odnalazłyśmy się w tłumie. Spojrzałyśmy sobie w oczy i przez następne cztery lata byłyśmy nierozłączne. Wiedziałam o nich prawie wszystko, tak jak one o mnie. I to prawie obejmowało pochodzenie Gabi, a żeby być bardziej konkretną... Dziewczyna jest jedyną spadkobierczynią niewyobrażalnie wielkiego majątku. Najbogatszą kobieta na świecie, a konsorcjum należy do niej.

Wiedziałyśmy o tym, gdy tylko zamieszkałyśmy razem. Tak naprawdę to nie sposób było nie zauważyć tych wielkich dryblasów, którzy łazili za Gabi. Nawet Willy nie miał tylu ochroniarzy, a jakby nie było, jest przyszłym królem naszego kochanego kraju.

Wiedziałyśmy również o tym, że na te wszystkie miliardy, ostrzy sobie zęby ojczym Gabi, cholerny rosyjski pies Michael Rostov i naprawdę wierzyłyśmy, że ta cholerna góra pieniędzy jest nie do ruszenia. Zrozumcie... Matka Gabi, panie świeć nad jej duszą, tak skonstruowała swój testament, że lepiej nie można. Nawet, gdyby Gabi wyszła za mąż, jej małżonek nie miałby prawa do choćby jednego centa. Majątek dziedziczyli wyłącznie bezpośredni potomkowie...

A jednak coś musiało nam umknąć, bo ten cholerny Rostov porwał Gabi... Ile to już dni czekamy? Ile już dni, każdą pierwszą myślą jest to, czy dziewczyna jeszcze żyje, a ostatnią, czy jeszcze ją zobaczymy...

Każdego dnia, zanim zejdę do dziewczyn, staram się znaleźć w sobie siły. Z nas trzech to ja mam jej jakoby więcej, tak twierdzą wszyscy, którzy nas znają, ale albo ktoś pieprznął jakąś głupotę, albo jadę już na oparach energii.

Każdego dnia, tak jak i dzisiaj, zebraliśmy się w naszym pięknym salonie. Usiadłam w fotelu, zaciskając ukradkiem pięści. Nie byłyśmy same...

Los tak pokierował naszymi ścieżkami, że w pewnym momencie dwie z nas spotkały na swojej drodze swoje przeznaczenie.

Pierwsza z nich, Gabi... Zerknęłam na milczącego Kolumbijczyka, Raula Navarro. Wystarczyło jedno spotkanie, żeby całkowicie zwariował na jej punkcie. Ciężko przyszło mu zaakceptowanie faktu, że w jego wypełnionym przyjemnościami życiu pojawił się fiołkowooki anioł, wywracając do góry nogami ustalony porządek.

Tuż obok niego stał milczący francuski playboy, Cruz Moreau. Mroczna przeszłość naszej Dani. Przeznaczenie, z którym walczy i na chwilę obecną nie akceptuje. Nie dziwię się dziewczynie, bo same powiedzcie... Jak bardzo wiarygodny jest facet, który na twoich oczach prawie pieprzy się z jakąś laską w seksklubie, którego jest właścicielem, a zaraz potem lata za tobą jak popierdolony? Trochę słabo, co nie?

Lubię obydwu. Naprawdę. Jednak to właśnie Cruz, chociaż łajza z niego, jakoś bardziej trafił do mojego serca.

Dobrze chociaż, że ja i Lucy nie mamy takich problemów jak nasza Dani. Kolejny facet, albo dwóch w tym całym pierdolniku, a świat pogrążyłby się w ciemnościach.

Zerknęłam na milczącą Lucy i widząc jej zdenerwowanie posłałam zaniepokojone spojrzenie. Nie każdy wie, że dziewczyna ma problemy z sercem. Pilnujemy jej jak oka w głowie, bo po tym, jak cztery lata temu o mało jej nie straciłyśmy, jej zdrowie jest dla nas priorytetem.

Czy to stres z powodu porwania Gabi tak na nią wpływa? Przyjrzałam się jej uważniej. Siedziała napięta jak struna, zaciskając usta, a na jej pięknej twarzy malował się jeden wielki wkurw. Czyli nasza gwiazdka Romero jest po prostu kosmicznie wściekła. Ciekawe, kto był na tyle pozbawiony zdrowego rozsądku, żeby zdecydować się na taki samobójczy krok?

Widziałam jak coraz bardziej się denerwuje, i cholera, gdybym jej nie znała zapytałabym o co chodzi. Ale znałam tę upartą kozę i prędzej da się posiekać, niż wymusisz na niej cokolwiek. Zerkając na nią kątem oka, czekałam, aż w końcu przemówi.

- Raul wiem, że masz teraz na głowie poszukiwania Gabi, ale mam kłopoty i potrzebuję pomocy.

No ludzie święci, nareszcie! Ileż można czekać?

- Lucy, wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko, zielonooka czarodziejko. 

- Potrzebuję cholernie dobrego i dyskretnego prawnika, który mógłby mnie reprezentować przed sądem w Meksyku.

Dobra... Tego się nie spodziewałam, przyznam szczerze. Przemknął mi przez głowę jakiś napalony fan, który śledzi i wydzwania do niej, ale prawnik?

W coś ty się wplątała, Romero?

- Masz jakieś kłopoty, skarbie? – Raul błysnął czarnymi oczami, w których od dnia porwania Gabi ziajała jedna wielka pustka.

- Czy słyszałeś kiedykolwiek o człowieku o nazwisku de la Hoja? Cristobal de la Hoja?

- Znasz tego mężczyznę, Lucy? Wiesz, kim jest? – pustka w jednej chwili zamieniła się w płonącą wściekłością zabójczą czerń. Kimkolwiek jest facet, o którym właśnie rozmawiają, ma jednym słowem, przechlapane.

- Cristobal de la Hoja urodził się w Meksyku, jest właścicielem holdingu o nazwie DEHO, kilkudziesięciu firm i hoteli na trzech kontynentach i współwłaścicielem kopalni szmaragdów 'Que falta de corazon'. Jest draniem, w żyłach którego płynie lód i Burbon – Lucy nabrała powietrza jak przed skokiem w lodowatą wodę. Przeczucie mówiło mi, że to co zaraz powie zmieni niejedno ludzkie istnienie. – A od prawie sześciu lat jest moim mężem.

Dostałam strzała! 

Słodki Chryste! Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam z niedowierzaniem na Lucy. O Boże, to nie może być prawda! Nasza Lucy jest mężatką?! W dodatku z jakimś pieprzonym Meksykaninem, który właśnie doprowadził ją do łez? Bratku... Pozamiatam twoją dumą edynburskie ulice, pomyślałam mściwie.

W jednej chwili poczułam się wypełniona taką energią, że jeszcze chwila, a lewitowałabym pod sufitem. Tego właśnie mi brakowało. Tej iskry, która zmusza do działania. Siedzenie na tyłku, nawet w tak pięknym miejscu jak nasz loft, doprowadzało mnie do szaleństwa. Poza tym... Musicie wiedzieć o mnie jedno...

Nikt, ale to nikt, nie ma prawa doprowadzić żadnej z moich dziewczyn do łez. W przeciwnym wypadku wstępuje we mnie ognista bestia, która rozprawi się z każdym frajerem, który skrzywdził którąś z nich.

Siedząc cicho jak myszka pod miotłą, co zdarzało mi się niezwykle rzadko, dalej przysłuchiwałam się rozmowie. Raul jak to facet w gorącej wodzie kąpany, miotał się po salonie pomstując na nieobecnym wrogu, a robił to z taką ekspresją, iż miałam nadzieję, że adresat odczuwa właśnie dotkliwy ból swoich klejnotów. Taka wizualna tortura.

Dobrze główkują, muszę przyznać, podejrzewając tego całego de la Hoja, że za wszystkimi jego akcjami wymierzonymi w Raula kryje się zemsta. Dałam im czas, żeby sami doszli do tego, dlaczego Meksykanin się mści, ale naprawdę... Ich śmieszne przypuszczenia pozbawiały mnie wiary w ludzki zdrowy rozsądek.

- Chce krwi... Najlepiej mojej, ale i twoją też z chęcią utoczy, Raul.

- Moją?! Nigdy w życiu nie spotkałem tego sukinsyna, do tej pory nawet nie dzialiśmy w podobnych branżach. A teraz zasadził się na naszą firmę, jak jakiś cholerny pirat i czego chce?! Mojej krwi?!

Nie, Lucy... To nie o krwiodawstwo chodzi, chciałam krzyknąć, ale i tym razem nie odezwałam się ani słowem. Po raz pierwszy od dnia, gdy zorientowaliśmy się, że Gabi została porwana, pojawiły się w naszych sercach jakieś inne emocje, niż niepokój o nią. Może przyda nam się takie dotlenienie w postaci wzrostu wkurzenia.

- Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że tu może chodzić o te artykuły w prasie.

Tak, tak... Idziemy do sedna sprawy, Lucy! Jej tok rozumowania coraz bardziej naprowadzał ich do źródła, a ja tylko na to czekałam.

- Jakie artykuły? – Cruz spojrzał na nią z niezrozumieniem, a ja nie wytrzymałam. 

- Lucy, czy masz na myśli to, że twój mąż zaczął tę kampanię przeciwko Raulowi z powodu plotek o waszym romansie? – zapytałam, z trudem powstrzymując się przed aplauzem.

- Tak.

- Lucy, to szaleństwo! Przecież w ciągu tych sześciu lat, od kiedy jesteś jego żoną, twoje nazwisko łączono z wieloma mężczyznami. Dlaczego nie zrobił nic wcześniej, dlaczego teraz?

Podniosłam się z miejsca i podchodząc do Lucy wzięłam do ręki urzędowo wyglądające pismo. Nie podejrzewam Raula o znajomość jakiejkolwiek gałęzi prawa, od tego w końcu ma swoich prawników i za co płaci im od cholery pieniędzy.

Spojrzałam na trzymany w dłoni dokument. Prawniczy niemy jazgot wyzierał już z pierwszych słów. Poczułam jak budzi się we mnie potworna złość. Kimkolwiek jest ten cały Cristobal de la Hoja, źle trafił...

Spokojnie usiadłam na swoim miejscu i czytając te wszystkie prawnicze bełkoty nie unosząc wzroku odpowiedziałam Raulowi.

- Ponieważ nigdy wcześniej nie wspominano o zaręczynach.

- Ożesz kurwa mać! 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro