Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Taki chętny..?"

Pov. Andy

Zszedłem za mamą po schodach.

Cały czas myślałem o tym co za chwilę miało się wydarzyć.
Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania, a kark oblewał zimny pot.
Starałem się odtrącać od siebie najgorsze scenariusze, ale nie wychodziło mi to jakoś najlepiej.
Nie chciałem samemu się nakręcać, choć coraz bardziej się stresowałem.

Weszliśmy do salonu.
Mój ojczym siedział przy stole.

Bo jakby, kurwa, inaczej.

Gdy go zobaczyłem cała pewność siebie jaka jeszcze mi została, w jednym momencie ze mnie uszła.
Miałem ochotę odwrócić się i wybiec jak najdalej od tego człowieka.
Już samym swoim byciem mnie przerażał.

- Usiądź, Andy - powiedziała moja mama, gdy zorientowałem się, że dalej stałem we framudze wejścia do pokoju.

Usiadłem na końcu stołu, byle być jak najdalej od tego faceta.
Lustrował każdy mój ruch nie odzywając się, co było jeszcze bardziej przerażające.
Starałem się zachować beznamiętny wyraz twarzy, ale ręce same trzęsły mi się z nerwów.
Jedyne co dodawało mi otuchy to, to, że na górze był mój chłopak.
On nie pozwoliłby zrobić mi krzywdy.

- Andy, kochanie - zaczęła moja matka. - Jest coś co chcielibyśmy ci powiedzieć.

Przeszedł mnie poraz kolejny nieprzyjemny dreszcz.
Ten facet był do wszystkiego zdolny.
Wywalą mnie z domu?
Wyślą do jakiegoś psychiatryka?
Założą podsłuch?
Może w ogóle zamkną mnie w piwnicy!?

Zobaczyłem jak matka szturcha swojego pożalsięBoże partnera, prawdopodobie dlatego, żeby poprostu  coś powiedział.

- Kupiliśmy ci mieszkanie - mruknął oziębłym tonem. - Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd.

Zatkało mnie.
Aha.
Świetnie.

Normalnie bym się wkurzył, że się mnie pozbywają i wydarał bym się na nich, ale ogarnęła mnie taka paniczna radość, że miałem ochotę zacząć latać wokół salonu gdyby nie świadomość, że był to po prostu jakiś popieprzony żart.

- Będziemy cię utrzymywać, dopoki się jakoś nie ustatkujesz - dodała moja mama. - Jesteś już pełnoletni, więc powinieneś znaleźć sobie jakaś pracę.

- Ale sobie nie myśl, że będziesz tak jechał przez całe życie - syknął ojczym na co dostał z łokcia od mojej matki.

- N-naprawdę?- tylko tyle udało mi się wydusić.

- Tak - powiedział przesłodzonym głosem facet.

Pozbywali się mnie.

Cudownie!

- Dziękuję!-  odparłem rzucajec się na moją rodzicielkę i całując ją w policzek.

Tak się cieszyłem, że nie będę musiał już żyć w tym miejscu.
Z nim.
Nareszcie mogłem uwolnić się choć na jakąś odleglość od tej pojebanej patologii.

- Pakuj się - powiedział facet. - Jutro cię wywozimy - dodał z satysfakcjonującym uśmiechem.

- Cieszę się, że nie będę już wam przeszkadzał - powiedziałem to raczej z entuzjastycznym nastawieniem, bo uśmiech nie schodził mi z twarzy.

- And- To pa - przerwałem mamie to jakże karcące westchnienie i z uśmiechem wbiegłem po schodach.

Otworzyłem drzwi z rozmachem widząc mojego chłopaka w dość dwuznacznej pozycji na łóżku.

- Rye nie uwi- Wiem. Słyszałem - przerwał mi głupkowato się uśmiechając.

- Podsłuchiwałeś?- spytałem z aktorskim oburzeniem. - No nie ładnie panie Beaumont.

Chłopak jeszcze bardziej poszerzył swój uśmiech jeśli w ogóle było to możliwe.

Rzuciłem się na niego tak, że dosłownie przygniotłem go swoim ciałem.

Wbiłem się agresywnie w jego usta od razu pogłębiając pocałunek.
Badałem językiem wnętrze chłopaka co chwilę przygryzając dolną wargę bruneta.
Było dobrze.
Wręcz idealnie.
Gdy brakło nam tchu, chłopak oddalił się ode mnie na kilka centymetrów.

- Co tak ostro Andy?- mruknął podnosząc jedną brew do góry, co zawsze mnie rozbawiało.

- Cieszę się - odpowiedziałem całując delikatnie opuchnięte wargi chłopaka.- Teraz już nikt nie będzie mógł nam przeszkadzać.

Pov. Ryan

Chłopak co chwile składał pocałunki na lini mojej szczęki.
Dobrze wiedział, że to mój czuły punkt.
Było mi tak kurewsko błogo.
Nie mogłem nic poradzić na fakt, że pod wpływem jego dotyku w mojej głowie kreaowały się cholernie brudne obrazy z nim w roli głównej.

- Andy - przewróciłem nas tak, że zawisłem nad blondynem. - Ogarnij się. Twoi rodzice...-  zaśmiałem się uświadamiając chłopaka o "zagrożeniu".

- Kiedy ja przy tobie nie mogę inaczej...- jęknął, znowu przewracając nas do poprzedniej pozycji.

Usiadł mi na biodrach, lekko się o mnie ocierając na co z moich ust wydał się cichy jęk.

- Tak nie wolno!- obruszyłem się, ale mój głos załamywał się na każdym wyrazie.

- Ja wszystko mogę - mruknął, ponownie inicjując pocałunek.

- Taki chętny..? - wychrypiałem. - Musiało być ostatnio naprawdę nieźle...

Blondyn nic nie odpowiedział, ale na jego policzki wstąpiły zdradzieckie rumieńce.
Z jednej strony był mega irytujący i bardzo bezczelny, a z drugiej taki uroczy i kochany.

Klepnąłem blondyna w pośladki na co wydał z siebie ciche stęknięcie.

- Pakuj się księżniczko, bo braknie ci czasu do jutra - powiedziałem ściagając z siebie blondyna i podszedłem do okna.

- Kiedy ja chcę ciebie. A chcieć, to móc prawda?- szepnął zagryzając wargę, wspominałem, że tego nie znosiłem?
To było zbyt seksowne w jego wykonaniu.

- Do jutra, Andy- powiedziałem głosem nie znoszącym sprzeciwu-.  Kiedyś musimy powiedzieć chłopakom.

Usmiechnął się na moje słowa.

- Podaj jutro adres, a przyjadę jak szybko się będzie dało - pogłaskałem go po policzku.- Pa, kochanie.

- Cześć - pożegnał się, a ja złożyłem ostatniego całusa na jego usteczkach.

Wyszedłem przez okno, dziękując Bogu, że drugie pietro to jeszcze nie tak wysoko.
Miałem nadzieję, że teraz wszystko miało się ułożyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro