Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Randy."

Pov. Brook

W ciszy kierowaliśmy się w stronę boiska.
Każdy zagubiony w swoich myślach.

Nie potrafiłem odwrócić wzroku od dwójki, która szła przede mną.
Mimo iż nikt nigdy nie poruszył tego tematu, gołym okiem dało się dostrzec, że ich do siebie ciągnęło.
Pasowali do siebie.
"Randy" to nawet w myślach brzmiało uroczo.

Oni też o czymś nie wiedzieli.
Tego wieczoru razem z Jackiem chcieliśmy poinformować wszystkich o nas.
Byliśmy ze sobą już jakiś czas, a oni jeszcze o niczym nie wiedzieli, a przecież byli naszymi przyjaciółmi.

Miałem chociaż nadzieję, że tej dwójce przede mną się układało.
Byliby uro...

- Brook! Słup! - warknął Mikey, wypychając mnie sprzed przyczyny mojej nieuniknionej, przyszłej kolizji. - Gdzie odlatujesz? - sarknął, a na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech.

- Dzięki - oparłem. - Nic, tak sobie...

Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale nie drążył tematu co było mi na rękę.
Nawet nie dostrzegłem momentu, w którym przeszliśmy przez przejście wchodząc na zieloną murawę.

- Całe dla nas!- krzyknął Fowler i machnął ręką, obejmując ruchem cały stadion.

- I tak wystarczy nam jedna bramka - odparł Ryan. - Chyba, że zamierzamy grać - mruknął z rozbawieniem, gdy na twarz blondyna wpłynął grymas na widok odległości jaka dzieliła obie bramki.

- Ja tam po całym boisku latać nie zamierzam - fuknął Jack. - Jeszcze tak mnie nie popierdoliło.

- Mnie też - szepnął Andy, zmierzając w stronę najbliższej bramki.

Mikey jak zwykle stanął w wyznaczonym miejscu, zakładając swoje rękawice.
Graliśmy już nieraz, a chłopak był najlepszym bramkarzem i widać było, że uwielbiał to zajęcie.
Przez długi czas podawaliśmy sobie piłkę, co chwilę oddając strzały.
Rozmawialiśmy o różnych rzeczach z minionego tygodnia i śmialiśmy się z naszych karkołomnych poczynań.

Minęło sporo czasu gdy położyliśmy się na murawie, normując oddechy.
Wpatrywaliśmy się w niebo, które spowiła  charakterystyczna szarość na ową porę dnia.

Pov. Rye

Leżeliśmy trochę w ciszy.

Udało mi się złapać kontak wzrokowy z fovsem na co porozumiewawczo kiwnął głową, doskonale wiedząc o co mi chodziło.

- Chłopaki - odezwałem się na co wszyscy skierowali na mnie swoje spojrzenia.- Musimy wam coś powiedzieć - dodałem na co Andy splótł nasze palce razem, a ja poczułem jak ciepło rozlewa się od miejsca złączenia naszych dłoni.

- Jesteśmy razem - dokończył blondyn, a ja wbiłem wzrok w każdego z osobna.

- Randy!- wydarł się Jack po chwili grobowej ciszy. - Wiedziałem!

- Co?- spytał, nie mniej niż ja zdekoncentrowany Andy.

- No, Rye i Andy...- zaśmiał się Brooklyn drapiąc się w tył głowy. - Randy.

- Tylko na to czekaliśmy chłopaki - dodał uśmiechnięty Mikey. - Gratulacje.

- Tak. Szczęścia - powiedzał Brook, figlarnie trącając mnie w ramię.

- Dzięki - uśmiechnąłem się do nich składając czuły pocałunek na czole mojego chłopaka.

Lepiej nie mogło być.

- Awww - jęknął dalej podniecony Jack. - To musiało się tak skończyć...

- Jeśli jesteśmy już w temacie czułości...- uśmiechnął się Brooklyn i spojrzał w stronę Jacka, który się lekko zarumienił. - My także jesteśmy razem.

- Co?!- powiedzieliśmy wszyscy równocześnie, bo naprawdę nikt się tego nie spodziewał.

- Od kiedy?- zaśmiałem się, kręcąc głową.

- Naprawdę?- spytał Andy, którego twarz rozpromieniła się w jeszcze większym uśmiechu.

- I co? Teraz to ja jestem tu sam?- jęknął szatyn opadając na murawę.

- Spokojnie Miki - zaśmiał się Jack.- Tobie też znajdziemy jakiegoś samca...

- O nie!- sapnął przerażony szatyn. - Ja tutaj jestem hetero! W nic mnie nie wrobicie! - mruknął spode łba, a my zaczęliśmy się śmiać z jego gwałtownej reakcji.

Pograliśmy jeszcze trochę, a potem po prostu opuściliśmy stadion i ruszyliśmy w bliżej niezidentyfikowanym kierunku.

Trafiło na betonowy most.
Nie był oddany do użytku.
Wydawało mi się, że mogło zabraknąć kasy lub chęci na ukończenie budowy.
Teraz było to tylko miejsce dla dzieciarni i samotnych osób, które nie miały się gdzie podziać.
Wiekszość betonowych ścian pokryte było grafity i różnego rodzaju bazgrołami.

Chodziliśmy tam czasem po prostu "posiedzieć".
Miejsce ogólnie nie wyglądało przyjaźnie. Bardziej odrzucało i straszyło, ale było cicho i spokojnie, co jak najbardziej nam odpowiadało.

Usiedliśmy na brzegu i wpatrywaliśmy się w niebo, które stało się ogniste co było spowodowane zachodzącym już wówczas słońcem.

Brook wystukiwał palcami jakiś rytm, który mimo iż był bardzo cichy jako jedyny przebijał się przez ciszę.
Był to rytm jakiejś piosenki, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć której.

Spojrzałem kątem oka na Andy'ego.
Podpierał sie na rękach, a jego oczy były zamknięte.
Wydawał się być szczęśliwy.
Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech.
Położyłem swoją dłoń na jego i złączyłem nasze palce.
Tak samo jak chłopak przymknąłem oczy i popadałem w melancholię wsłuchując się w odgłosy insektów i innych cichych dźwięków, których nie słyszymy podczas dnia.

Z letargu wyrwał mnie cichy głos Andy'ego.
Z jego ust wydobywały się słowa znanej mi bardzo dobrze piosenki.
Tak. To było to.
Chłopak wciąż z zamkniętymi oczami nucił "Little things".

Kochałem barwę jego głosu.
Była taka czysta.
Jego słowa układały się w doskonałym ciągu piosenki.
Brook dalej delikatnie wystukiwał rytm piosenki nadając cichy rytm jego nuceniu.

Nie zastanawiając się dłużej, mimowolnie dołączyłem do Andy'ego na co ten tylko się uśmiechnął w dalszym ciągu się relaksując.

Kolejno dołączali Brook, Jack, a dopełnieniem był niesamowity głęboki głos Mikeya.

Śpiewaliśmy, a nasze głosy roznosiły się w dal lub odbijały echem od betonowych bloków.

Gdy skończyliśmy utwór, nikt się nie odezwał.
Nie chcieliśmy psuć ślicznej chwili, która powastała podczas naszego śpiewu.

- To pojebane, ale... ale jesteśmy młodzi i powinniśmy robić pojebane rzeczy - mruknąłem, na co poczułem wszystkie spojrzenia na sobie - Załóżmy zespół.

Chłopaki spojrzeli się na mnie równocześnie, ale żaden nie odpowiedział.

- Nasze głosy brzmią razem świetnie...- powiedział Andy szeptem.

- A ty umisz grać na gitarze - dodał Brook spoglądając na niego.

- Do tego trzeba wielu aspektów - mruknął Mikey. - Musielibyśmy jakoś zacząć. Nie wspominając o znalezieniu menagera i opłacenia czegokolwiek związanego z nagraniami i muzyką.

- Możemy spróbować - powiedział Jack, podnosząc się z ziemi. - To popieprzone, ale zróbmy to.

- Musielibyśmy się jakoś wybić. - mruknął po chwili Brook. - Faktycznie ne mamy warunków...

- Musielibyśmy poszukać jakiegoś menagera...- zgodziłem sie z wcześniejszą wypowiedzią szatyna.

- Trochę byśmy poćwiczyli i może komuś by się spodobało - uśmiechnął się Andy,  kochałem jego uśmiech.

- Nie głupie...- mruknął Mikey, wzruszając ramionami.

- Spróbujemy - powiedział Jack. - Co nam szkodzi?

- Może to będzie nasza szansa - rozamarzył się Brooklyn, na co cicho się zaśmiałem.

- Nigdy nie wiadomo...- szepnął Andy.

- Taka mała przygoda - zaśmiałem się, spoglądając na mojego blondyna.

- Tak... Mała przygoda - powiedział Andy i wtulił się w  moje ramię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro