"Nie rób tak."
Obudziłem się czując nieprzyjemny chłód otaczający moje ciało, a przecież tak dobrze chyba nigdy mi się jeszcze nie spało.
Otworzyłem oczy i wzdrygnąłem się czując, że temperatura faktycznie się obniżyła, ale to był tylko drugi, durny wątek.
Byłem sam, a przecież wszystko wydawało się tak cholernie realne.
To nie mógł być sen.
Ubrałem się w jakieś ciuchy, które spakowałem do plecaka i przeczeszałem włosy palcami.
Po kilkunastu minutach wreszcie wygramoliłem się z namiotu.
Wciąż nie mogłem uwierzyć, bo przecież
to wszystko nie mogło mi się jedynie śnić...
Trawa była mokra, co tylko argumentowało wczorajszą, słabą pogodę.
Na polanę wpadały promienie porannego słońca, które odbijały się od tafli jeziora.
Było naprawdę pięknie, ale musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo słońce nie wzeszło całkowicie.
Stojąc na zewnątrz, rozejrzałem sie po łące.
Namioty chłopaków były zamknięte, co znaczyło, że jeszcze spali.
Moje spojrzenio zatrzymało się na rozsuniętym zamku jednego z namiotów.
Rye.
Podniosłem wzrok i zwróciłem go w stronę wczorajszego paleniska.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze do płuc gdy zobaczyłem stojącego tam bruneta.
Stał tyłem, więc nie miał możliwości mnie zobaczyć.
Miał na sobie jedynie czarne jeansy, lekko osuwające się z jego bioder, ukazując niebieskie Calviny.
Nie miał na sobie żadnej koszulki, przez co wzrdygnąłem się, bo wcale nie było tak ciepło mimo iż miałem doskonały widok na jego zajebiście wyrzeźbione plecy.
To nie mógł być sen.
Podszedłem do niego powoli.
- Dzień dobry, Rye...- powiedziałem, niepewnie przytulając chłopaka od tyłu.
- Hej, Andy- przywitał się, odwracając w moją stronę.- Czemu już nie śpisz?
Nie odpowiedziałem nic wzruszając tylko ramionami, starając się nie zwracać uwagni na jego nagi, również rzeźbiony tors.
- A ty?- uśmiechnał sie na moją kontrę.
- Przegrałem, nie pamiętasz?- zaśmiał się, wskazując na kanapki, ktore prawdopodobnie przed chwilą stworzył.
Uśmiechnąłem się, bo widząc śniadanie, które brunet przygotował mój brzuch głośno się odezwał.
Podnosząc wzrok, przelotne spojrzałem na jego brzuch, mimowolnie przygryzając wargę.
- Nie rób tak - odezwał się brunet, a jego głos brzmiał trochę inaczej, głębiej.
- Jak?- spytałem, spoglądając z zaciekawieniem na chłopaka.
Rye wbił się brutalnie w moje wargi, czego w ogóle się nie spodziewałem.
-Prze- zaczął pomiędzy pocałunkami.- stań.
Wszystkie wspomnienia ze wczorajszej nocy wróciły.
Oddawałem każdą pieszczotę z podwójną czułoscią.
Brunet był naprawdę dobry.
Gdy chłopak się ode mnie oderwał, kazał mi zacząć jeść, a on ruszył budzić nasze śpiące królewny.
Ugryzłem jedną kanapkę, próbując ukryć rozbawienie.
- Wstawać!- wydarł się Ryan, kopiąc jeden z namiotów. - Do roboty, a nie dupska grzejecie!
Nie wytrzymałem i zacząłem się głośno śmiać.
- Wypierdalaj Ryan...- dało sie słyszeć niemrawy jęk z namiotu Mikeya.
- Wyłaźcie albo pożałujecie - mruknął brunet, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Cmoknij mnie w dupsko misiek...- mruknął Jack, co Brooklyn potwierdził tylko jakimś niezrozumiałym pomrukiem.
Brunet z błąkającym się uśmiechem na twarzy, wrócił do paleniska, puszczając mi przelotnie oczko.
Chwycił dwie szklanki, które stały w trawie i powolnym krokiem poszedł w stronę jeziora.
- Jak z dziećmi...- mruczał coś pod nosem, a ja hamowałem ataki śmiechu, wiedząc co zaraz miało nastąpić.- No zaraz zobaczysz co Ci zrobie... Zobaczysz ty mały trzmielu...
Przyglądałem się temu z niemałym rozbawieniem.
Brunet nabrał dwie szklanki wody, która z resztą po deszczu musiała być naprawdę cholernie zimna.
Podszedł do namiotów i za jednym razem wlał do nich po szklance wody.
- Kurwa!- wydarł się Mikey. - Co tu sie odkur..! Ryan, cwelu pierdolony!
- Pojebało Cię?!- krzyknął Brooklyn, wychodząc z namiotu.
W ataku śmiechu spadłem z kłody, na której siedziałem, ale dalej nie mogłem przestać się śmiać.
Jack wypadł z namiotu w samych bokserkach i zaczął gonić brązowookiego po polanie, co wyglądało strasznie komicznie, bo Ryan musiał ciągle trzymać swoje spodnie żeby w ogóle mógł się poruszać, a one trzymały się na miejscu.
Nieporadny ubiór bruneta sprawił, że Jack był o wiele szybszy od chłopaka.
Jedyne co Ryanowi stało drodze, to jezioro, przed którym chciał zrobić szybki zwód, ale Irlandczyk wpadł na niego z całym swoim impetem i obaj wylądowali w jeziorze.
- No i co zrobiłeś cymbale?- krzyknał Ryan, stojąc po pas w zimnej wodzie.
- To ty zacząłeś imbecylu!- wydarł się Jack, nawet nie ukrywając głupiego uśmiechu.
Podszedłem tam i zacząłem się dusić śmiejąc się na całego.
Dosłownie.
Po chwili nie umiałem złapać tchu.
Chciałem złapać trochę powietrza do płuc, ale bezskutecznie.
Dostałem ataku astmy.
Ryan wyleciał z wody, szybko do mnie podbiegając.
- Andy! Kurwa! Co się dzieje?!- chwycił moją twarz w dłonie, wpatrując się w moje oczy z przerażeniem.
- In-ha-lator- wysapałem po między próbami wzięcia oddechu- W
ple-caku.
Chłopak rzucił się szybko w tamtą stronę, w rekordowym tępie znajdując potrzebną rzecz.
Podbiegł i wręczył mi małe urzadzenie, wciąż z niemałym przerazeniem w oczach. Chwyciłem lek i szybko się zaciągłem.
- Co to było?!- spytał chłopak wyraźnie zdenerwowany.
- To tylko astma, Rye- powiedziałem gdy już unormowałem oddech. - Zapomniałem wziąć dzisiaj leki.
- Nie strasz tak...- dodał Jack, który już od jakiejś chwili stał obok nas.
- Zazwyczaj mam go- spojrzałem na małe urządzenie.- w kieszeni i jakoś nie ma problemu.
- Tylko astma?! - chłopak dalej się przejmował. - To przez nas, prawda?
- Nie! Nie! No co ty- zaprzeczyłem z uśmiechem, żeby go trochę uspokoić.- To tylko głupi, nie groźny atak...
- Nie groźny...- mruknał chłopak pod nosem wyraźnie niezadowolony.
- Dobra chodźcie, bo chłopaki zjedzą nam całe śniadanie- wtrącił Jack, wpatrując się w jakiś punkt za nami.
- Bardziej uważałbym na Brooka- zaśmiałem się.
Jack nas wyminał i ze śmiechem skierował sie w stronę naszych towarzyszy.
Spojrzałem na bruneta, który wciąż z wyraźnym zmartwieniem i może... złością wypisaną na twarzy, taksował moją twarz.
- No już się nie martw - powiedziałem do chłopaka, przytulając się do jego mokrego torsu, na co bez słowa przyciągnął mnie mocniej do siebie.
Odepchnąłem go po chwili co wiązało sie z jego niezadowolonym i zaskoczonym spojrzeniem.
- No, ej!- sprzeciwił się.
- Idź się wysusz to pogadamy!- zaśmiałem się i odwróciłem na pięcie z zamiarem dołączenia do reszty.
Gdy zjedliśmy śniadanie postanowiliśmy zbierać się już do domu, bo i tak nie było co robić, gdyż wszystko było mokre po burzy.
W miarę szybko się ogarnęliśmy i spakowaliśmy swoje rzeczy.
Jadąc w aucie wygłupialiśmy się i śpiewaliśmy różne piosenki razem z radiem.
- Trzeba będzie to kiedyś powtórzyć- powiedział Jack, wysiadając z auta pod swoim domem.
- Tak. Trzeba będzie- mówiąc to, spojrzałem na Ryana, który uśmiechnął się w ten swój uroczy sposób.
- Zdecydowanie - powiedział. - Musimy- dodał, spoglądając na mnie.
Odwróciłem sie w stronę szyby wpatrując się w domy, które migały mi przed oczami pod wpływem prędkości.
Czym my tak naprawdę jesteśmy..?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro