"Miło było."
Pov. Andy
Byłem już w połowie drogi do domu.
Już za chwilę mogłem rzucić się na łóżko i odpłynąć do krainy Morfeusza.
Przechodziłem przez jakieś bogatsze osiedle. Domy były naprawdę wypasione. Tym to się musiało dobrze żyć.
Żadnych zmartwień tylko kasa, kasa, kasa.
Wiedziałem, że gdzieś tutaj mieszkał Mikey, ale dokładnego adresu nie znałem, choć bardziej prawdopodobne było to, że nie pamiętałem.
Nagle poczułem czyjąś rękę na swoim ramieniu.
W panice odskoczyłem gwałtownie, wyjmując słuchawki z uszu.
Zobaczyłem po raz drugi dzisiaj te ciemne brązowe oczy.
- O kurde, przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć - speszył się brunet, zabierając rękę.
- W porządku - uśmiechnąłem się, czując jak kamień spadł mi z serca.
- Zobaczyłem cię z daleka i w sumie pomyślałem, że jeśli idziemy w tą samą stronę to się przyłączę - zagadnął.- Nie masz nic przeciwko?
- Nie. Pewnie, że nie. Fajnie- odparłem.
"Fajnie"?!
Co to miało być?! Jak to w ogóle mogło wyjść z moich ust.
- Skąd jesteś? Nie widziałem Cię tutaj wcześniej- brunet przerwał moją mentalną żałobę.
- W sumie przeprowadziłem się tutaj jakieś dwa tygodnie temu z Londynu - odpowiedziałem, wzruszając ramionami i wkładając dłonie do kieszeni.
- Z Londynu tutaj?- zdziwił się chłopak.- To dość dziwne nie sądzisz?- zaśmiał się dźwiecznie.
- Na początku też tak myślałem, ale coraz bardziej mi się tu podoba - uśmiechnąłem się pod nosem.- Wiesz, nie ma tego tłoku...- Rye nic nie odpowiedział tylko kiwnął głową, że rozumie.
Poczułem, że nie denerwowałem się już tak jak wcześniej.
Chłopak roztaczał wokół siebie pewnego rodzaju aurę, która przyciągała człowieka i trzymała go w bliskiej odległości.
- Wiesz? Dowiedziałem się właśnie, że mamy wspólnych znajomych - zaśmiał się w pewnym momencie brunet.
- Brooklyn? Jack i Mikey?- wymieniłem imiona osób, które narazie jako jedyne tu poznałem, oprócz samego bruneta .
- Tak, od Mikeya właśnie wracam - odparł.
- Są strasznie... mili - powiedziałem na myśl tego, co dzisiaj wydarzyło się jeszcze kilkanaście minut temu w kawiarni.
- Z tego co Miki mówił też cię lubią - zaśmiał się znowu.
Boże jaki on ma uroczy śmiech.
Mógłbym go nagrać i słuchać godzinami.
- A ty? Jak długo tu mieszkasz?- kontynuowałem wcześniejszą rozmowę.
- Przeprowadziliśmy się tu jakieś 2 lata temu. Wcześniej mieszkałem w Hiszpani...- chłopak wzruszył ramionami.
- Masz jakieś rodzeństwo?- zapytałem na co chłopak szeroko się uśmiechnął- Tak. Dwóch młodszych braci i jednego starszego, który razem z moim tatą pracuje w Hiszpani. Mieszkam z tymi małymi łobuzami i mamą.
Zaśmiałem sie na to urocze określenie.
Słuchałem cały czas w skupieniu. Podziwiam go. Otworzył się przed niemalże obcą osobą. Ja bym tak nie potrafił.
- Ja nie mam żadnego rodzeństwa- powiedziałem, spoglądając na brązowookiego.
Po chwili przyłapałem się na tym, że wpatrywałem się w chłopaka od dłuższego czasu, na co spuściłem wzrok, czując jak moje policzki oblewa rumieniec.
Całą drogę przegadaliśmy dowiadując się różnych rzeczy o sobie.
Chłopak był naprawdę zabawny, bo niemalże co chwilę doprowadzał mnie do salwy śmiechu.
- To tutaj - powiedziałem gdy stanęliśmy przed moim domem.
- Ładny masz dom- powiedział Rye, taksując wzrokiem budynek.
- Dzięki - wzruszyłem ramionami, chociaż sam miałem odmienne zdanie na temat budynku.
- Miło było - chłopak zwrócił się w moją stronę, a do mnie doszło, że zaraz tak poprostu się rozejdziemy.
- Tak - kiwnąłem głową, desperacko próbując coś wymyślić. - Co ty na to żeby to powtórzyć?- wytrzeszczyłem oczy na to, co chwilę temu wyszło z moich ust, ale chłopak tego nie zauważył.
- Jasne, ale jutro nie mogę, bo muszę zająć się chłopcami, ale co ty na to żeby spotkać się po jutrze?
- Nie ma sprawy i tak nie mam nic do roboty - wzruszyłem ramionami, nabierając powietrza do płuc, bo zorientowałem się, że od dłuższego czasu wstrzymywałem oddech. - Chata wolna- mrugnąłem do chłopaka porozumiewawczo, na co ten się zaśmiał.
Sam nie wierzyłem co się ze mną działo. Rye był pierwszą, nowopoznaną mi osobą, z którą potrafiłem normalnie rozmawiać.
- To... do zobaczenia, Andy - uśmiechnął się w ten swój śliczny sposób, na co poczułem dziwny skręt w brzuchu.
- Cześć, Ryan- powiedziałem lekko speszony, po czym wszedłem do domu.
Wspiąłem się po schodach do swojego pokoju i stanąłem przed lustrem.
Przetarłem zmęczoną twarz rękami.
- No, Fowler. Chyba wpadł- nie pozwoliłem sobie dokończyć, bo do mojej głowy wpadła nowa, przerażająca myśl.
Co jeśli on nie jest...
Poczułem jak rzeczywistość uderza mi siarczystego liścia w twarz.
Rye to chłopak, który naprawdę jako pierwszy mi się spodobał...
Nawet jeśli...
Może to i dobrze.
Błądzac myślami przypomniałem sobie o ojczymie, na co od razu zrobiło mi się chłodno.
Nie.
Nie mogłem.
Bałem się, że ten facet mógłby zrobić mu krzywdę.
Targały mną sprzeczne emocje.
Ja już naprawdę nie wiedziałem co miałem robić.
Położyłem się na łóżku i nawet nie wiedziałem, w którym momencie zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro