Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Już się nie bój."

Pov. Andy

Szedłem już dobrą godzinę kręcąc się po obrzeżach i nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Poczułem jak mój żołądek zaciskał się coraz mocniej z głodu.
Nie jadłem od dłuższego czau, a jakieś śniadanie przydałoby się ogarnąć.

Do domu nie zamierzałem wrócić.
Nie teraz.

Spojrzałem na wyświetlacz mojego telefonu.
8:30.
Żadnych nowych wiadomości.
Ale w sumie nie oczekiwałem niczego.
Jakiś cień nadzieji, że Rye...
Nieważne.
To ja go skrzywdziłem...
Miał prawo się nie odzywać.
Uszanowałem to.

Myśląc o tym poczułem jakby klatkę przeszyło mi na wylot kilkanaście ostrzy.
Jak mogłem być takim kretynem?!
Mogłem mu od razu powiedzieć i wszystko by się jakoś ułożyło.
Nie chodziłbym teraz po mieście jak ostatni debil i nie myślał co mógłbym zrobić z tym całym szajsem, którego narobiłem.
W moich oczach stanęły łzy.
Rye był dla mnie ważny. Zbyt ważny.

Zobaczyłem na swojej drodze jakiś sklep spożywczy.
Nie wahając się wszedłem, zarzucając sobie kaptur na głowę, by chociaż trochę zakryć wciąż widoczne ślady starcia z ojczymem.

Gdy wszedłem do sklepu w moje nozdrza buchnął zapach świeżego pieczywa i innych wypieków na co mój brzuch głośno zareagował.

Skulony podszedłem i stanąłem przed produktami.
Byłem tak głodny, że nie potrafiłem się zdecydować na co najbardziej miałbym ochotę.

Pov. Rye

Próbowałem się jakoś ogarnąć, ale ten blondyn bezczelnie mi się śnił.
Po kilku godzinach przyznałem w duchu, że nie potrafiłem się na niego złościć.
Gdy przypominałem sobie z jakim poczuciem winy w oczach kazał mi odejść... Po prostu czułem jak oczy zaczynały mnie piec od nadmiaru łez.

Potraktowałem go tak strasznie chamsko.

Co jeśli on naprawdę miał jakiś problem?

Ja pierdole, Ryan!
Ty idioto!

Nie powinienem się do niego zwracać takim tonem.
Nawet nie wiem o co chodziło.
Teraz zrozumiałem, że zachowanie chłopaka mogło mieć drugie dno.

Nie.

Ono musiało mieć drugie dno.
Przecież sam z siebie by mnie nie odtrącił... Prawda?

Przecierając oczy ostatni raz, zabrałem bluzę i rzuciłem się do wyjścia.

- Idę biegać!- krzyknąłem szybko w stronę brata, który jako jedyny był w domu i wyszedłem.

Musiałem do niego iść.
Musiałem to wyjaśnić.
Przeprosić go za moje zachowanie.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Zadzwoniłem do drzwi i czekałem na jakikolwiek odzew.

Otworzyła mi średniego wzrostu blondynka.
Najprawdopodobniej mama Andy'ego.
Była bardzo blada i miała opuchnięte oczy najwidoczniej od... płaczu?

- Dzień dobry - przywitałem się dość nerwowo i posłałem kobiecie słaby uśmiech.

- Dzień dobry, chłopcze - odparła. - Co tu robisz o tak wczesnej porze?

O kurde.
Faktycznie było może trochę po ósmej, a ja wpadam do domu mojego... chłopaka z argumentem brzmiącym  "Tak po prostu".

- Jestem kolegą Andy'ego - wydukałem starając się na szybko coś wymyślić.- Umówiliśmy się.

- Kochanie kto przyszedł?!- dało się słyszeć głos z wnętrza domu.

- Kolega Andy'ego!- odkrzyknęła kobieta.

Przez chwilę panowała cisza.

- Powiedz mu, że tego pedała nie ma w domu i jak chce męskich dziwek to niech wypierdala do burdelu! - wydarł się wyraźnie zdenerwowany facet, a mnie dosłownie zatkało.

To nie brzmiało dobrze, ale to właśnie chyba w tamtym momencie wszystko stało się jasne.
To by miało sens dlaczego tak zareagował na moje przyjście...

- Chyba lepiej będzie jak już pójdziesz chłopcze - powiedziała blondynka, dosłownie zamykając mi drzwi przed  nosem.

Wszystko do mnie doszło.
Chłopak mówił, że jego rodziców nie było w domu.
Widocznie nie spodziewał się ich powrotu.

Byliśmy umówieni.
Zareagował tak, bo... bo...
Bał się?
Czy jego rodzice w ogóle go akceptowali?

Chyba właśnie przed chwilą dostałem odpowiedź.
Wszystko powoli sobie przyswajałem.

Opuściłem posesję państwa Fowlerów i skierowałem się w randomowym kierunku.

Ten facet nie brzmiał przyjaźnie.
Może chłopak bał się, że zrobi mu krzywdę i dlatego tak zareagował na moje przyjście...

Tylko gdzie on teraz jest?

O kurwa.
A co jeśli oni nas zobaczyli, wtedy przed domem...
Co jeśli ten koleś zrobił mu krzywdę?
Ja pierdole.

Czułem jak moje ciało ogarnia panika.
Gdzie on jest, do cholery?!
Jeśli coś mu się stało, nie ręczę za siebie!

Zacisnąłem pięści i zorientowałem się, że przeszedłem w nerwach już dość długi dystans.

Wszedłem do pierwszego, lepszego sklepu żeby się uspokoić.
Rozejrzałem się po wnętrzu, głęboko oddychając.

Nie daruję sobie, że go tak potraktowałem.

Było strasznie wcześnie więc prawie nikogo  nie było w środku, tylko kilka osób.
Jakaś kobieta przy artykułach do higieny, starsza pani przy stoisku z warzywami, facet przy alko i jakiś chłopak przy pieczywie uderzająco podobny do...
Chwila, co?

Andy?

Stał bokiem wpatrując się w półkę.
Miał zarzucony na głowę kaptur, więc nie widziałem dokładnie jego twarzy.

Mimowolnie zacząłem kierować się w jego kierunku.

- Andy?- wyszeptałem po cichu gdy stałem już obok chłopaka.

Blondyn wyraźnie zaskoczony obrócił głowę w moją stronę.
Zobaczyłem, że jego twarz była bardzo posiniaczona.

- Rye...- wyszeptał, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Ja cię tak bardzo przepraszam!- wydusił załamanym głosem.

Szybko go do siebie przyciągnąłem i zamknąłem w szczelnym uścisku.

- Spokojnie, Andy. Już wszystko w porządku...- powiedziałem do chłopaka gładząc jego plecy, na co blondyn jeszcze mocniej się we mnie wtulił.

- Ja ci wszystko wytłum- Już się nie martw. Jestem tu- przerwałem mu podnosząc jego podbródek do góry aby na mnie spojrzał.      - Już się nie bój.

Staliśmy tak przez chwilę.

- Głodny jesteś?- spytałem, gdy zobaczyłem w jaki sposób blondynek zerkał na pieczywo.

Pokiwał głową upewniając mnie w moich przemyśleniach.

- Weź sobie coś i pójdziemy do mnie.- powiedziałem do chłopaka, który dalej się na mnie patrzył swoimi błękitnym oczami- No co?

- Kocham cię, Rye - powiedział cicho, spuszczając wzrok.

Zrobiło mi się strasznie ciepło.
Pochyliłem się w stronę chłopaka i delikatnie musnąłem swoimi wargami jego usta.

- Ja też cię kocham, Andy - powiedziałem.- Chodź idziemy.

Chłopak wziął swoje śniadanie, za które zapłaciłem, z wyraźnym sprzeciwem ze strony chłopaka.

Wyszliśmy ze sklepu.

Blondyn cały czas mi się przyglądał.

- Ja tak bardzo za Tobą tęskniłem...- powiedział słońcu szeptem.

- Przepraszam, Andy - powiedziałem odwracając sie w jego stronę i patrząc mu prosto w oczy. - Nie powinienem tak reagować... To moja wina - dodałem przejeżdżając delikatnie opuszkami palców po skatowanej twarzy blondyna. - Powiesz mi?

- Tak, ale... Chodźmy już - powiedział ze łzami w oczach.

- Idziemy - odpowiedziałem. - Nie płacz już, Andy- uspokoiłem chłopaka. - Jestem tu obok ciebie.

Objąłem Andy'ego w tali i skierowaliśmy się w stronę mojego domu.

Martwiłem się o niego.
Chciałem wiedzieć wszystko.
Nie pozwolę aby dalej cierpiał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro