Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Idę sam."

Pov. Rye

Było już bardzo późno gdy postanowiliśmy wracać.
Andy powoli zasypiał na moich kolanach, co było bardzo urocze, ale robiło się coraz chłodniej, a nie chciałem aby blondyn był chory.

Doszedliśmy do końca małego lasku i
rozdzieliliśmy się na chodniku.
Pożegnaliśmy się z chłopakami, po czym razem z Andym ruszyliśmy w stronę naszych domów.

W świetle latarni widziałem jego przepiękne błękitne oczy.
Wydawało mi się jakby nocą przybierały ostrzejszej barwy i biły większym blaskiem niż zazwyczaj.

-  Pójdziesz ze mną?- szepnął chłopak, gdy staliśmy już pod moim domem.

Na sam widok jego uśmiechu robiło mi się cieplej, a umysł spowijał mrok.

- Andy, dzisiaj nie mogę - westchnąłem, przyciągając blondyna do siebie.

- Ale dlaczego?- jęknął chłopak, a uśmiech momentalnie zszedł mu z twarzy.

- Moja mama idzie do pracy na noc. Muszę zająć się chłopcami...- powiedziałem głaszcząc jego policzek na co wtulił się w moją dłoń.

- A Robby nie może..?- westchnął, przyciągając mnie mocniej do siebie ocierając się przy okazji o moje krocze, co spowodowało cichy jęk z mojej strony.

- Poprosiła mnie Andy - powiedziałem, odnajdując z nim kontakt wzrokowy.

Nic nie odpowiedział tylko ponownie się o mnie otarł.

- Andy, nie - powiedziałem stanowczym głosem i odsunąłem go delikatnie od siebie.

- No dobrze...- odpowiedział szeptem, nie kryjąc żalu.

- Andy, proszę Cię...- powiedziałem spokojnie. - Nie gniewaj się...

- Nie, rozumiem - powiedział mało przekonującym głosem, ale nie chciałem tego już ciągnąć.

Obejrzałem się w około i oblizałem suche wargi.

- Chodź, odprowadzę cię - powiedziałem, obejmując chłopaka w pasie.

- Nie, Rye. Pójdę sam - mruknął Andy, wyplątując się z moich objęć.

- Andy, odprowadzę cię - powiedziałem minimalnie podniesionym głosem. - Jest już późno, a ty masz jeszcze trochę drogi.

- Idę sam - odpowiedział stanowczo, na co zmarszczyłem brwi.

- Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo - warknąłem cicho, chwytając go za łokieć.

- Nie jestem małym dzieckiem!- zdenerwował się, wyrywając rękę z mojego uścisku.- A ciebie kto potem odprowadzi?!

- To nie ma nic do- Dobranoc Ryan - powiedział i obdarzając mnie srogim spojrzeniem odwrócił się i odszedł.

Słucham?!

- Andy, nie nie zachowuj się jak rozwydrzony dzieciak! - warknąłem, idąc parę kroków za nim, ale ten przyspieszył, co mnie jeszcze bardziej sfrustrowało.
- Świetnie - syknąłem i wszedłem furtką na swoją posesję, zatrzaskując ją z dużą siłą.

W oddali zobaczyłem jeszcze kątem oka oddalającą się zakapturzoną postać.

Tak, obraź się.

Andy poraz pierwszy tak wyprowadził mnie z równowagi.
Wszedłem do domu po cichu aby nie zwracać na siebie uwagi.

- Już jestem - szepnąłem dosyć głośno. - Jakby coś to jestem u siebie - powiedziałem, próbując opanować swój groźny ton.

Z dużym wysiłkiem opanowałem się aby nie trzasnąć za sobą drzwiami.
Zacisnąłem dłonie w pięści i usiadłem na łóżku.
Wbiłem wzrok w ścianę przed sobą i głęboko odetchnąłem, zamykając oczy.

Mogłem za nim pójść.

Wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni i wybrałem dobrze mi znany numer.

Do: Andy
Jak dojdziesz to napisz, dobrze?

Siedziałem dobre kilkanaście minut czekając na odpowiedź.
Nic.

- Tak, kurwa - warknąłem, mocno ściskając w dłoni telefon. - Najlepiej.

Schowałem głowę w poduszkę żeby trochę uspokoić swoje rosnące nerwy.

Bałem się o niego.

Kurwa, kurwa, kurwa.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Obudziłem się gdy wciąż było ciemno.
Przez okno wpadało sztuczne światło latarni, które oświetlało znaczną jego część.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na wyświetlacz telefonu.
Wskazywał 2:46.

Poczułem się bardzo urażony.
Andy nie napisał żadnej, chociażby najmniejszej wiadomości.
Czyżby naprawdę się obraził?
Nie, to nie było w jego stylu...

Zacząłem znowu się denerwować, ale nie ze złości, było to raczej wywołane stresem.

Nie zasnę już.

Mój oddech stał się cięższy.

Mogłem za nim iść- powtarzałem cały czas w głowie

Zacząłem przechadzać się po pokoju.

- Dobra spojrzę tylko co u niego i wracam - mruknąłem do siebie.

Chwyciłem bluzę z krzesła i szybko skierowałem się do wyjścia.
Każdy krok stawiałem bardzo ostrożnie żeby nie obudzić chłopców.

Noc była bardzo chłodna.
Włożyłem bluzę i wolnym truchtem skierowałem się w stronę mieszkania blondyna.

Po mniej więcej kwadransie biegu dotarłem najszybszą drogą pod kamienicę, w której mieszkał Andy.

Wbiłem kod, który blondyn mi podał, z łatwością dostając się do środka.
Wszedłem na piętro i zapukałem w odpowiednie drzwi.

Nic.

Zapukałem po chwili znowu. Tylko, że mocniej.

- Andy, kurwa otwórz - jęknąłem po cichu.- Proszę - dodałem gdy ponownie nie było żadnego odzewu.

Może spał? Na pewno spał.
Ale w tamtym momencie musiałem go zobaczyć.

Zapukałem znowu, choć przypominało to bardziej walenie w drzwi.

Nic.

Zacząłem się poważnie denerwować.

Gdy chciałem ponownie skatować drzwi, mieszkanie obok otworzyło się i wyszła z niego jakaś kobieta w szlafroku.

- Czy pan oszalał?!- syknęła.- Jest po trzeciej, a pan się tak rozbija!

- Przepraszam bardzo - powiedziałem ze skruchą, bo faktycznie nie pomyślałem wcześniej, że mieszkają tu także inni ludzie.

Kobieta westchnęła i spojrzała na mnie z politowaniem.

- Przyszedłeś do tego blondyna?

- Tak - spojrzałem na nią podejrzliwym wzrokiem.

- Nie ma go tu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro