"Idę sam."
Pov. Rye
Było już bardzo późno gdy postanowiliśmy wracać.
Andy powoli zasypiał na moich kolanach, co było bardzo urocze, ale robiło się coraz chłodniej, a nie chciałem aby blondyn był chory.
Doszedliśmy do końca małego lasku i
rozdzieliliśmy się na chodniku.
Pożegnaliśmy się z chłopakami, po czym razem z Andym ruszyliśmy w stronę naszych domów.
W świetle latarni widziałem jego przepiękne błękitne oczy.
Wydawało mi się jakby nocą przybierały ostrzejszej barwy i biły większym blaskiem niż zazwyczaj.
- Pójdziesz ze mną?- szepnął chłopak, gdy staliśmy już pod moim domem.
Na sam widok jego uśmiechu robiło mi się cieplej, a umysł spowijał mrok.
- Andy, dzisiaj nie mogę - westchnąłem, przyciągając blondyna do siebie.
- Ale dlaczego?- jęknął chłopak, a uśmiech momentalnie zszedł mu z twarzy.
- Moja mama idzie do pracy na noc. Muszę zająć się chłopcami...- powiedziałem głaszcząc jego policzek na co wtulił się w moją dłoń.
- A Robby nie może..?- westchnął, przyciągając mnie mocniej do siebie ocierając się przy okazji o moje krocze, co spowodowało cichy jęk z mojej strony.
- Poprosiła mnie Andy - powiedziałem, odnajdując z nim kontakt wzrokowy.
Nic nie odpowiedział tylko ponownie się o mnie otarł.
- Andy, nie - powiedziałem stanowczym głosem i odsunąłem go delikatnie od siebie.
- No dobrze...- odpowiedział szeptem, nie kryjąc żalu.
- Andy, proszę Cię...- powiedziałem spokojnie. - Nie gniewaj się...
- Nie, rozumiem - powiedział mało przekonującym głosem, ale nie chciałem tego już ciągnąć.
Obejrzałem się w około i oblizałem suche wargi.
- Chodź, odprowadzę cię - powiedziałem, obejmując chłopaka w pasie.
- Nie, Rye. Pójdę sam - mruknął Andy, wyplątując się z moich objęć.
- Andy, odprowadzę cię - powiedziałem minimalnie podniesionym głosem. - Jest już późno, a ty masz jeszcze trochę drogi.
- Idę sam - odpowiedział stanowczo, na co zmarszczyłem brwi.
- Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo - warknąłem cicho, chwytając go za łokieć.
- Nie jestem małym dzieckiem!- zdenerwował się, wyrywając rękę z mojego uścisku.- A ciebie kto potem odprowadzi?!
- To nie ma nic do- Dobranoc Ryan - powiedział i obdarzając mnie srogim spojrzeniem odwrócił się i odszedł.
Słucham?!
- Andy, nie nie zachowuj się jak rozwydrzony dzieciak! - warknąłem, idąc parę kroków za nim, ale ten przyspieszył, co mnie jeszcze bardziej sfrustrowało.
- Świetnie - syknąłem i wszedłem furtką na swoją posesję, zatrzaskując ją z dużą siłą.
W oddali zobaczyłem jeszcze kątem oka oddalającą się zakapturzoną postać.
Tak, obraź się.
Andy poraz pierwszy tak wyprowadził mnie z równowagi.
Wszedłem do domu po cichu aby nie zwracać na siebie uwagi.
- Już jestem - szepnąłem dosyć głośno. - Jakby coś to jestem u siebie - powiedziałem, próbując opanować swój groźny ton.
Z dużym wysiłkiem opanowałem się aby nie trzasnąć za sobą drzwiami.
Zacisnąłem dłonie w pięści i usiadłem na łóżku.
Wbiłem wzrok w ścianę przed sobą i głęboko odetchnąłem, zamykając oczy.
Mogłem za nim pójść.
Wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni i wybrałem dobrze mi znany numer.
Do: Andy
Jak dojdziesz to napisz, dobrze?
Siedziałem dobre kilkanaście minut czekając na odpowiedź.
Nic.
- Tak, kurwa - warknąłem, mocno ściskając w dłoni telefon. - Najlepiej.
Schowałem głowę w poduszkę żeby trochę uspokoić swoje rosnące nerwy.
Bałem się o niego.
Kurwa, kurwa, kurwa.
▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪
Obudziłem się gdy wciąż było ciemno.
Przez okno wpadało sztuczne światło latarni, które oświetlało znaczną jego część.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na wyświetlacz telefonu.
Wskazywał 2:46.
Poczułem się bardzo urażony.
Andy nie napisał żadnej, chociażby najmniejszej wiadomości.
Czyżby naprawdę się obraził?
Nie, to nie było w jego stylu...
Zacząłem znowu się denerwować, ale nie ze złości, było to raczej wywołane stresem.
Nie zasnę już.
Mój oddech stał się cięższy.
Mogłem za nim iść- powtarzałem cały czas w głowie
Zacząłem przechadzać się po pokoju.
- Dobra spojrzę tylko co u niego i wracam - mruknąłem do siebie.
Chwyciłem bluzę z krzesła i szybko skierowałem się do wyjścia.
Każdy krok stawiałem bardzo ostrożnie żeby nie obudzić chłopców.
Noc była bardzo chłodna.
Włożyłem bluzę i wolnym truchtem skierowałem się w stronę mieszkania blondyna.
Po mniej więcej kwadransie biegu dotarłem najszybszą drogą pod kamienicę, w której mieszkał Andy.
Wbiłem kod, który blondyn mi podał, z łatwością dostając się do środka.
Wszedłem na piętro i zapukałem w odpowiednie drzwi.
Nic.
Zapukałem po chwili znowu. Tylko, że mocniej.
- Andy, kurwa otwórz - jęknąłem po cichu.- Proszę - dodałem gdy ponownie nie było żadnego odzewu.
Może spał? Na pewno spał.
Ale w tamtym momencie musiałem go zobaczyć.
Zapukałem znowu, choć przypominało to bardziej walenie w drzwi.
Nic.
Zacząłem się poważnie denerwować.
Gdy chciałem ponownie skatować drzwi, mieszkanie obok otworzyło się i wyszła z niego jakaś kobieta w szlafroku.
- Czy pan oszalał?!- syknęła.- Jest po trzeciej, a pan się tak rozbija!
- Przepraszam bardzo - powiedziałem ze skruchą, bo faktycznie nie pomyślałem wcześniej, że mieszkają tu także inni ludzie.
Kobieta westchnęła i spojrzała na mnie z politowaniem.
- Przyszedłeś do tego blondyna?
- Tak - spojrzałem na nią podejrzliwym wzrokiem.
- Nie ma go tu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro