"Coś ci zrobił?"
Przede mną stał facet mojej matki.
Czułem jego obecność.
W pewnym momencie rzucił się na mnie i zaczął okładać pięściami, wykrzykując przy tym wyzwiska i groźby dotyczące Ryana.
Dopiero w tamtym momencie wyrwałem się z letargu i zdałem sobie sprawę, że ten homofob mógł być naprawdę niebezpieczny.
Odwróciłem głowę zanim ciepłe wargi bruneta posmakowały moich.
Na mój gwałtowny gest chłopak odsunął się widocznie zdezorientowany.
- J-ja p-przepraszam...- jąkałem się. - A-Ale ja- Spokojnie Andy- przerwał mi spokojny głos, a ja poczułem jak chłopak ociera z mojego policzka samotną łzę, która nawet nie wiedziałem kiedy po nim spłynęła.- To ja przepraszam. Nie powinienem.
- Nie, Rye ty nie rozumiesz...- poczułem jak kolejna łza spływa po moim policzku.
- Nie musisz się tłumaczyć- powiedział chłopak przytulając mnie mocno do siebie, za co byłem mu bardzo wdzięczny.- Chodź, odprowadzę cię do domu.
Pokiwałem głową na znak, że się zgadzam, po czym ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Całą drogę przemilczeliśmy.
Nikt nie miał odwagi się odezwać.
- Dobranoc, Andy- powiedział Rye gdy staliśmy już pod moim domem po czym odwrócił się i poprostu odszedł.
Patrzyłem jak odchodzi, a jego cień pojawiał się przy każdej latarni, którą mijał.
- Cześć, Rye- powiedziałem cicho, bo chłopak nie miał już żadnych szans aby to usłyszeć.
Wszedłem do domu, zamknąłem drzwi i nie hamowałem już swoich emocji.
Po moich policzkach zaczęły spłwać słone łzy. Osunąłem się na ziemię, boleśnie ciągnąć za końcówki swoich włosów.
Fowler, czy ty zawsze musisz wszystko spieprzyć?!
Dlaczego jak zaczynało się wszystko układać to zawsze coś jest nie tak?!
Pov. Rye
- I co ty sobie kurwa myślałeś?! Że co?! Tak poprostu go pocałujesz i wszystko potoczy się jak w jakimś popieprzonym serialu dla nastolatków?!- wściekły syczałem na siebie, idąc po chodniku.
Wszedłem do domu trzaskając drzwiami tak, że mała komoda przy wejściu się zatrząsła.
- Ryan?- usłyszałem głos z kuchni.- Możesz tu podejść?
- Nie- odezwałem się oschle, po czym skierowałem się na górę do swojego pokoju, ponownie trzaskając drzwiami.
Rzuciłem się na łóżko.
Przycisnąłem twarz do poduszki, czując jak bezradność opanowywuje moje ciało.
Usłyszałem jak drzwi mojego pokoju otwworzyły się, ale nic sobie z tego nie robiłem.
Poczułem jak materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby.
Ktoś zaczął błądzić ręką po moich plecach.
- Rye...- usłyszałem cichy głos mojej mamy.- Chcesz mi powiedzieć co się stało?
Nic jej nie odpowiedziałem tylko podniosłem się i mocno wtuliłem w kobietę.
Moja mama mocniej przycisnęła mnie do siebie i dalej uspokajająco gładziła mnie po plecach.
Czułem się jak małe dziecko, a czyjaś bliskość przynosiła mi to ukojenie.
- Chodzi o chłopaka?- spytała spokojnie.
- Yhmm- mruknąłem w odpowiedzi.
- Coś ci zrobił?
- Nie, to przeze mnie...- powiedziałem odkrywając się od swojej rodzicielki.- Zrobiłem chyba o krok za dużo i...- tutaj głos mi się załamał.
- Odtrącił cię?
- Tak. To znaczy, nie. To znaczy... Sam już nie wiem- westchnąłem zrezygnowanym głosem.- On ma chyba jakieś problemy. Nie chciałem go wypytywać, bo widać było, że jest to dla niego łatwe...
- Dobrze zrobiłeś, kochanie- powiedziała moja rodzicielka.- Może powinieneś dać mu trochę czasu? Ludzie potrzebują czasu, aby móc przemyśleć sobie niektóre sprawy...
- Może i masz rację...
- A mogę chociaż wiedzieć jak nazywa się obiekt westchnień mojego syna?- uśmiechnęła się ciepło jak to miała w zwyczaju, a ja spuściłem wzrok, lekko speszony.
- A-andy. Nazywa się Andy- odpowiedziałem wyraźnie rozluźniony.- Przeprowadził się tu jakieś dwa tygodnie temu. Wpadliśmy na siebie i tak go poznałem.
- Musi być niesamowity jeśli ci się spodobał- zagadnęła.
- Tak. Jest bardzo przystojny. I... ma śliczny uśmiech...- uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Rye, daj mu czas... Nie naciskaj na niego, a wszystko samo się jakoś ułoży.
- Dziękuję mamo- powiedziałem.- I... przepraszam cię za to przed chwilą...- dodałem speszony gdy już wstawała.
- Spokojnie, Rye, ale następnym razem jak będziesz miał jakiś problem to przyjdź i ze mną porozmawiaj, a nie trzaskaj drzwiami, bo kiedyś okna nam wylecą- powiedziałaz udawaną powagą, ale po chwili oboje się zaśmialiśmy.
- Kocham cię, mamo -odparłem szczerze.
- Ja też cię kocham, Rye - powiedziała dając mi całusa w czoło.- No, tylko cicho tu, bo chłopcy śpią. Jeśli się jeszcze nie obudzili...
- Jasne.
- Dobranoc, Ryan.
- Dobranoc, mamo - odpowiedziałem.
Moja mama wyszła zamykając za sobą drzwi.
Nie było słów, które opisały by to, jak bardzo ją kochałem.
Była niesamowita.
Nie zamieniłbym jej na nikogo innego.
Czasem zastanawiałem się jak radziłbym sobie bez niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro