"Andy, przepraszam."
Pov. Rye
Siedziałem przez całą drogę jak na szpilkach.
Biłem się z myślami, nie mogąc powstrzymać się aby nie spoglądać na niebieskookiego.
Daj mu czas.
Z każdą chwilą coraz mniej wierzyłem w ten sposób, ale nie potrafiłem przyswoić sobie, że jedynie mi zależało na chłopaku, a on nie traktował mnie tak, jak sam bym tego chciał.
Od dłuższego czasu jechaliśmy leśną drogą co upewniało mnie, że byliśmy już niedaleko.
Odetchnąłem z ulgą gdy samochód wtoczył się na obszerną polanę z pięknym widokiem na wielkie jezioro.
- Nie spać!- wydarł się Jack, choć wszyscy tak naprawdę byli stuprocentowo trzeźwi.- Jesteśmy na miejscu!
Wysiedliśmy z auta.
Widok był naprawdę przepiękny.
Jezioro, polana, a to wszystko gęsto otoczone przez drzewa.
Chwilę zajęło nam wypakowywanie naszych rzeczy.
- To co, zaczynamy od namiotów?- zagadnął Andy, przeglądając swoje rzeczy.
- Możemy- odpowiedział Mikey.
- Ja pierdole!- jęknął Brooklyn, na co wszyscy odwróciliśmy się w stronę blondyna.
- Co jest?- spytałem wyraźnie rozbawiony.
- Nie wziąłem namiotu!
- Brook, ty sieroto- zaśmiał się Mikey, przecierając twarz ze zrezygnowania.
- Spoko, będziesz spał ze mną- uśmiechnął się Jack i pomachał pakunkiem, który miał w dłoni.
- Dzięki - blondynek z widoczną ulgą odwzajemnił uśmiech.
Zadziwiająco szybko, uporaliśmy się z namiotami.
- Rye? Andy?- zagadnął Jack.- Moglibyście ogarnąć jakieś drzewo?
- My zrobimy palenisko- dodał Jack, rzucając dość dużym kamieniem o ziemię.
Spojrzałem na Andyiego, którego kąciki ust nieznacznie uniosły się ku górze.
- Jasne - wzruszyłem ramionami.
▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪
Pov. Andy
Wszedłem z brunetem głebiej w las.
Szliśmy w ciszy, zbierając po drodze jakieś suche patyki i kawałki drzew.
Denerwowałem się samą jego obecnoscią, ale starałem się tego nie okazywać.
Tak strasznie irytował mnie sposób w jaki na mnie działał...
- Andy, przepraszam- cisza między nami została przerwana przez bruneta, który zatrzymał się, wpatrując się we mnie swoimi ciemnymi oczami.
- Nie, Rye. To nie twoja wina.- westchnąłem, doskonale wiedząc o co mu chodziło. - Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?
- Nie ma sprawy - opowiedział, ale mogłem dostrzec, że trochę go to przygasiło.
Wróciliśmy do naszego "obozowiska" tak, jak z niego wyszliśmy- w ciszy.
- Jesteśmy!- krzyknąłem do chłopaków, którzy dopiero po chwili zwrócili na nas uwagę.
Rozejrzałem się i stwierdziłem, że zrobili kawał dobrej roboty podczas gdy nas nie było.
Ułożyli z kamieni dość duży okręg, czyszcząc uprzednio jego środek.
Wokół paleniska ułożyli niewielkie kłody, które jak mniemam miały służyć nam do siedzenia.
- Dobra robota- odezwał się Rye, kiwając głową z uznaniem.
- Wy też całkiem dobrze się spisaliście- odparł Brook gdy układaliśmy nasze zbiory obok ich dzieła.
- To co robimy?- spytałem oglądając wszystko z góry.
- Jak to co? - powiedział Jack, podając mi piłkę. - Nic - dodał, a wszyscy zaczęli się śmiać.
Uwielbiałem grać w piłkę.
Chyba tak samo jak Mikey, bo dojrzałem jak oczy mu się zaświeciły.
Z dwóch drzew zrobiliśmy bramkę i wygłupialiśmy się dopóki zmęczni nie padliśmy na trawę.
Zjedliśmy coś, co miało służyć za naszą obiado kolację, poczym siedliśmy na kłodach i po prostu gadaliśmy.
Tak bardzo brakowało mi spokoju, więc w tamtym momencie byłem naprawdę szczęśliwy.
- Kto ostatni w wodzie, ten robi jutro śniadanie!- wydarł się w pewnym momencie Brook, zaczynając rozbierać się w rekordowo szybkim tępie.
Gdy sami ogarnęliśmy co się działo też zaczęliśmy zrzucać z siebie wszystkie ubrania, chcąc jak najszybciej wylądować w jeziorze.
Ukradkiem spojrzałem na Ryana, co było w tamtym momencie naprawdę dużym błędem, bo na chwilę zaparło mi dech w piersiach.
Zawiesiłem wzrok na jego wyrzaźbionym brzuchu i idealnie zarysowanym kaloryferze.
Spaliłem buraka gdy zdołałem się opanować i pędem rzuciłem się w stronę jeziora.
Nikt nie miał kąpielówek, więc wyszło na to, że wszyscy wskoczyliśmy do wody w
b
okserkach.
Woda nie była zimna, bo przez kilkanaście ostatnich dni paliło ostre słońce i jezioro zdążyło się choć trochę ogrzać.
Gdy już zaczynało zachodzić słońce, postanowiliśmy wyjść.
Wytarliśmy się ręcznikami wyciągniętymi z bagażu i przebraliśmy w suche ciuchy.
Kilka razy w jeziorze przyłapałem się na wgapianiu się na budowę ciała brązowookiego.
Z czasem zrobiło się trochę duszno co oznaczało, że zapowiadało się na deszcz.
Mikey i Jack rozpalili ognisko w jakże survivalowy sposób, używając zapalniczki i kilkunastu rozpałek.
Rozsiedliśmy się wokół ognia, a ja
wyciągnąłem pianki z mojego plecaka, rzucając nimi w Brooklyna.
- Jedz, bo licho wyglądasz- zaśmiałem się, na co chłopak w mgnieniu oka ogarnął sobie jakis patyk i zaczął zjadać piankę po piance.
- Hej! Podziel się!- krzyknął Jack, wyrywając pianki Brookowi co wiązało się z niezadowolonym jękiem ze strony blondyna, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
W pewnym momencie Mikey wstał od ogniska, wracając po chwili i wręczając mi gitarę do rąk.
- Grasz? Nie wiedziałem - zdziwił sie Rye, kiwając głową w stronę instrumentu.
- Od kąd pamiętam- posłałem mu nieśmiały uśmiech.
Zacząłem delikatnie szarpać za struny, a
po chwili z ust Jacka wydobyły się pierwsze słowa piosenki.
Zaskoczyło mnie to.
Nie wiedziałem, że potrafił tak dobrze śpiewać.
Następnie dołączył Brook i Mikey.
To było niesamowite.
Ja odważyłem się dołączyć pod koniec zwrotki.
Rye wziął sie za refren.
Momentalnie po moim kręgosłupie przeszedły ciarki.
Jego głos...
Jego głos był...
IDEALNY.
Spoglądaliśmy na siebie z zaskoczeniem i głupimi uśmiechami nie przerywając śpiewania.
Siedzieliśmy długo dopóki mrok do końca nas nie opanował.
Ciągle śpiewaliśmy i sami zadziwialiśmy samych siebie jak nasze głosy perfekcyjnie brzmiały razem w połączeniu.
Wiedziałem, że tego wieczoru nie zapomnę do konca życia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro