Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ANBU [Poprawa-wersja 2]

Kolorowe, migające światła i sztuczny dym wylewały się oknami na trawnik przed dużym, zadbanym domem. Ciemna, pusta ulica rozjaśniana co jakiś czas przez wysokie latarnie dudniła od tanecznej muzyki. Cudem było, że żaden z sąsiadów nie zadzwonił na policję. Ale który nastolatek przejmowałby się czymś tak przyziemnym po dwóch... trzech... dobra, pięciu puszkach piwa, szampanie i wódce? Na pewno nie licealiści w ostatnim dniu przed wakacjami. Kilku mocno wstawionych chłopaków wywlekło się z budynku podpierając nawzajem. Zataczali się, śpiewali bez ładu i składu fragmenty najnowszych hitów. Z boku wyglądali żałośnie, ale najwyraźnie świetnie się bawili. Na ustach bez ustanku mieli szerokie uśmiechy.

- Idioci.- syknął Kitsune.

Chorobliwie chudy nastolatek siedział na szerokim parapecie w sypialni na piętrze z obrzydzeniem obserwując rozgrywającą się po drugiej stronie ulicy scenkę. Chciało mu się żygać od samego patrzenia.

- Głupki.- prychnął gdy jeden z imprezowiczów potknął się o własne nogi i wywinął orła, a reszta wybuchnęła śmiechem.

Pragnął wymazać tą irytującą beztroskę z łbów imbecyli poniżej. Świat stałby się o wiele piękniejszym miejscem. Westchnął. Płonne nadzieje, a nadzieja matką głupich jak to mówią. Oparł głowę o ścianę wnęki. Była chłodna i chropowata, ziębiła plecy.

Czy miał znajomych? Można tak powiedzieć, jeśli za znajomych uznałoby się dwoje, wnerwiających, nie chcących się odczepić kuzynów. Skrzywił się na to wspomnienie. Pewnie teraz smacznie spali w sąsiednich pokojach uczszęśliwieni z dwóch miesięcy odpoczynku i błogiej beztroski. Nie pasował do nich. Po prawdzie, nie pasował do nikogo. Wolał być całkiem sam niż wśród ludzi. Gdy inni szli na miasto lub zakupy on siedział w domu. Zdala od wzroku innych. Zdala od hałasu i zgiełku jaki robili. Ukratkiem obserwując życie, do którego nie pasował. Nienawidził ich. Sposób w jaki żyli... Tak ślepy i egoistyczny... Nie był lepszy, ale... W pewnien sposób go obrzydzali.

Zegar wiszący nad zamkniętymi drzwiami wskazywał trzecią pięćdziesiąt. Nic nad zwyczajnego. Od dawna mało spał. Czasem dwie, czasem cztery godziny na dobę, a czasami w ogóle nie przez kilka dni. Nie potrafił zmrużyć oka, a kiedy już to robił zrywał się zlany potem. Ciotka nie wiedziała już co z tym robić. Nic nie skutkowało. Taki był i czuł się ze sobą dobrze. Czemu miałby coś zmieniać? Było... okej. Przywykł.

Znów spojrzał na ulicę. Licealiści chyba wrócili do środka. Zaczął się nudzić. Bębnił palcami o szybę czekając aż coś się wydarzy. Nic. Nic, nic, nic, nic! Nienawidził siedzieć w nocy bez żadnego zajęcia. Wtedy rozmyślał. Wtedy powracały najgorsze wspomnienia.

Jakiś kot wyskoczył ze śmietnika sąsiadów i zniknął w krzakach. Zaraz jednak wynurzył się z buszu roślin i pobiegł w dół ulicy. Z braku lepszych pomysłów chłopak śledził jego drogę aż do momentu gdy zwierzak zniknął z pola widzenia wślizgując się pod srebrnego fiata. Znowu zrobiło się całkiem pusto i nudno. Impreza trwała, ale nikt nie wychodził. Westchnął opierając głowę na zgiętych kolanach.

- Beznadzieja...- przymknął oczy.

Czerwone kosmyki opadły na twarz o delikatnych rysach- kolejna rzecz, której nie lubił. Poprawił je szybko zakładając za ucho i wstał. Uznał, że nic ciekawego się nie wydarzy. Otrzepał z niewidzialnego kurzu przydługi, sprany t-shirt i krótkie, czarne spodenki. Rozejrzał się po pokoju. Z czytania zrezygnował- było za ciemno. Grać na telefonie nie miał ochoty. Co jeszcze zostało? Mógł chodzić w kółko albo walić głową w ścianę. Super.

Uchylił okno wpuszczając do środka świeże powietrze. Chłodny powiew wdarł się do dusznego pokoju. Zerknął raz jeszcze. Tak tylko, żeby upewnić się o nudzie wrzechpanującej na ziemskim padole. Omiótł wzrokiem okolicę. Znał jej każdy szczegół. Pamiętał wszystkie domy stojące w nierównych odstępach, zadbane i zapuszczone trawniki, dziury w stosunkowo gładkim asfalcie. Wiedział gdzie parkuje jaki samochód i o jakiej porze kto wyjeżdża do pracy. Teraz jeden szczegół nie pasował. Znieruchomiał i wytęrzył wzrok.

Najpierw oślepiło go rażące, jasne światło, a potem na podjeździe przed garażem z piskiem opon zachamował czarny motor. Potężna maszyna była wypolerowana i budziła respekt. Kierowca zdjął kask. Stał tyłem, więc Kitsune nie widział jego twarzy. Na ramiona okryte skórzaną kurtką opadły długie, ciemne włosy. Były upięte w niski kucyk. Młody mężczyzna zniknął pod daszkiem werandy. W uśpionym domu wyraźnie rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Kitsune jak popażony zerwał się z miejsca i zbiegł po schodach. Dopadł do drewnianych drzwi. Otworzył je na oścież. Nieznajomy miał poważną minę. Prawie czarne oczy przewiercały Kitsune na wylot.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro