Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~4~

W niszach stały złote świeczniki, kolorowe proporce ustawiono pod ścianą, a podłogę pokrywała misterna mozaika. "Nic się nie zmieniło." Postąpiłam krok do przodu. W moich oczach iskrzyła nienawiść. Jedną trzecią sali odgradzała zasłona. Podeszłam do niej. "Zapłacisz... Zapłacisz mi za wszystko..." Szarpnęłam za kotarę. Ogromny tron wyściełały atłasowe poduszki i lwie skóry. Nad nim wisiało godło Aquest- lew gotujący się do skoku. Nie było nikogo. Zacisnęłam zęby. Lekko drżałam.
- Nie, nie, nie, nie...- powtarzałam jak w malignie-... nie, nie, nie, nie, nie. Nie!- wrzasnęłam. Mrok w komnacie pogłębił się. Wszystkie cienie zgęstniały i nachyliły się w jedno miejsce. Fale niepohamowanej energii przepływały przeze mnie łaskocząc w opuszkach pałaców. "Uciekł. On uciekł. Uciekł!" Byłam wściekła. Wszystko poszło na darmo. Machnęłam w stronę tronu. Z podłogi wystrzeliły cieniste macki oplatając go. Mebel zaczął tonąć a po chwili zniknął zupełnie. Upadłam na kolana. Zacisnęłam pięści. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. "Dopadnę Cię. A wtedy będziesz skomleć o śmierć." Podniosłam się. Otarłam oczy. Tępe pulsowanie rozsadzało moją czaszkę. Kolana były rozdygotane jak galareta. Wyprostowałam się. "Zaraz zlecą się straże. Nie mogę walczyć w takim stanie." Rozejrzałam się. Wrota zatrzasnęły się gdy tylko przekroczyłam próg. Wątpiłam czy będę je w stanie otworzyć. Okien było dużo, lecz każde wąskie na tyle by nie móc się przez nie przecisnąć. Obeszłam piedestał, na którym stał tron, ale niczego nie zauważyłam.
-Nic pani nie jest?- spytał zachrypnięty głosik.
Spięłam się nasłuchując. Chrapliwy, cichutki oddech dochodził zza moich pleców.
-Nie.- odpowiedziałam z wysiłkiem.
Obejrzałam się przez ramię i znieruchomiałam. Stało tam małe nieszczęście. Kilkuletnia dziewczynka spoglądała na mnie bez cienia strachu. Wargi miała spierzchnięte, cerę żółtawą, a szare oczy zapadnięte w wychudzoną twarzyczkę i podpuchnięte. Strąki brzydkich, brudnych włosów sterczały z jej główki. Workowata, bezbarwna sukienka wisiała na niej.
-Skąd się tu wzięłaś?- spytałam.
-Usłyszałam jak strażnicy rozmawiali, że ktoś tu jest i wszędzie było strasznie głośno. Chciałam sprawdzić co się dzieje.- wyjaśniła- To pani tak się boją, prawda?- spytała.
Zamrugałam. Przykucnęłam przed nią i wyciągnęłam rękę. Dziecko cofnęło się jak oparzone.
-Przepraszam. Nie chciałam Cię wystraszyć.- cofnęłam dłoń- Jak masz na imię?
- Obiekt 126.- odparła beznamiętnie.
- Jesteś magiem.- stwierdziłam- Chciałabyś z tond uciec?
-Uciec...?- przekrzywiła głowę- Tak na zawsze...?
- Tak na zawsze.- potwierdziłam.
Dziewczynka wyciągnęła w moją stronę kościstą, poranioną rączkę. Wokół nadgarstka biegły dość grube blizny po łańcuchach. - Uciekniemy. Pomogę Ci.- ujęłam jej dłoń.- Są tu jeszcze jakieś dzieci?
- Już nie...- mała odwróciła wzrok.
"Czas się zmywać. Nie będę w stanie nas przenieść, ale ona jakoś się tu dostała. Na pewno nie puścili jej ot tak..."
- Przeniosę nas.- oświadczyła szarooka moment później.
- Jesteś pewna, że masz dość siły?
Przytaknęła.
- Dam radę.
Zmarszczyła czółko i zacisnęła powieki. Oślepiło mnie białe światło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro