~4~
W niszach stały złote świeczniki, kolorowe proporce ustawiono pod ścianą, a podłogę pokrywała misterna mozaika. "Nic się nie zmieniło." Postąpiłam krok do przodu. W moich oczach iskrzyła nienawiść. Jedną trzecią sali odgradzała zasłona. Podeszłam do niej. "Zapłacisz... Zapłacisz mi za wszystko..." Szarpnęłam za kotarę. Ogromny tron wyściełały atłasowe poduszki i lwie skóry. Nad nim wisiało godło Aquest- lew gotujący się do skoku. Nie było nikogo. Zacisnęłam zęby. Lekko drżałam.
- Nie, nie, nie, nie...- powtarzałam jak w malignie-... nie, nie, nie, nie, nie. Nie!- wrzasnęłam. Mrok w komnacie pogłębił się. Wszystkie cienie zgęstniały i nachyliły się w jedno miejsce. Fale niepohamowanej energii przepływały przeze mnie łaskocząc w opuszkach pałaców. "Uciekł. On uciekł. Uciekł!" Byłam wściekła. Wszystko poszło na darmo. Machnęłam w stronę tronu. Z podłogi wystrzeliły cieniste macki oplatając go. Mebel zaczął tonąć a po chwili zniknął zupełnie. Upadłam na kolana. Zacisnęłam pięści. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. "Dopadnę Cię. A wtedy będziesz skomleć o śmierć." Podniosłam się. Otarłam oczy. Tępe pulsowanie rozsadzało moją czaszkę. Kolana były rozdygotane jak galareta. Wyprostowałam się. "Zaraz zlecą się straże. Nie mogę walczyć w takim stanie." Rozejrzałam się. Wrota zatrzasnęły się gdy tylko przekroczyłam próg. Wątpiłam czy będę je w stanie otworzyć. Okien było dużo, lecz każde wąskie na tyle by nie móc się przez nie przecisnąć. Obeszłam piedestał, na którym stał tron, ale niczego nie zauważyłam.
-Nic pani nie jest?- spytał zachrypnięty głosik.
Spięłam się nasłuchując. Chrapliwy, cichutki oddech dochodził zza moich pleców.
-Nie.- odpowiedziałam z wysiłkiem.
Obejrzałam się przez ramię i znieruchomiałam. Stało tam małe nieszczęście. Kilkuletnia dziewczynka spoglądała na mnie bez cienia strachu. Wargi miała spierzchnięte, cerę żółtawą, a szare oczy zapadnięte w wychudzoną twarzyczkę i podpuchnięte. Strąki brzydkich, brudnych włosów sterczały z jej główki. Workowata, bezbarwna sukienka wisiała na niej.
-Skąd się tu wzięłaś?- spytałam.
-Usłyszałam jak strażnicy rozmawiali, że ktoś tu jest i wszędzie było strasznie głośno. Chciałam sprawdzić co się dzieje.- wyjaśniła- To pani tak się boją, prawda?- spytała.
Zamrugałam. Przykucnęłam przed nią i wyciągnęłam rękę. Dziecko cofnęło się jak oparzone.
-Przepraszam. Nie chciałam Cię wystraszyć.- cofnęłam dłoń- Jak masz na imię?
- Obiekt 126.- odparła beznamiętnie.
- Jesteś magiem.- stwierdziłam- Chciałabyś z tond uciec?
-Uciec...?- przekrzywiła głowę- Tak na zawsze...?
- Tak na zawsze.- potwierdziłam.
Dziewczynka wyciągnęła w moją stronę kościstą, poranioną rączkę. Wokół nadgarstka biegły dość grube blizny po łańcuchach. - Uciekniemy. Pomogę Ci.- ujęłam jej dłoń.- Są tu jeszcze jakieś dzieci?
- Już nie...- mała odwróciła wzrok.
"Czas się zmywać. Nie będę w stanie nas przenieść, ale ona jakoś się tu dostała. Na pewno nie puścili jej ot tak..."
- Przeniosę nas.- oświadczyła szarooka moment później.
- Jesteś pewna, że masz dość siły?
Przytaknęła.
- Dam radę.
Zmarszczyła czółko i zacisnęła powieki. Oślepiło mnie białe światło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro