Szczerość cz.II
Hektor przyglądał mi się przez chwilę, nie rozumiejąc o co mi chodzi, a ja rzuciłam w końcu pręt na ziemię.
— Nie rozumiem... Przecież Biała Tygrysica, to ty... — Oblizałam usta.
— To prawda... Biała Tygrysica, to ja... Ale kim jest nastolatka, która się ukrywa pod kapturem? Co z niej zostanie, kiedy w końcu go zdejmie? Chcesz wiedzieć? Zostanie siedemnastolatka, która zgubiła samą siebie na pewnym etapie swojego życia i dziewczyna, która kompletnie nie wie kim do cholery jest, bo przez całe życie żyła nieświadoma swoich cholernych korzeni... Ja nie mam bladego pojęcia kim jestem, Hektor... Patrzę w lustro, a tam widzę dziewczynę, która nie jest mną... Widzę odbicie jakiejś dziewczyny, która kompletnie nie potrafi rozmawiać z własnymi rodzicami... W pewnym momencie swojego życia zaczęłam mówić do własnego odbicia... A wiesz co mówiłam? — Zmarszczył lekko brwi. — „Jesteś zimną suką. Nie masz żadnych emocji. Emocje to tylko słaby punkt” ... Wszyscy, każda osoba, która mnie zna w jakimkolwiek procencie myśli, że nie da się mnie wogóle zranić, bo mam wszystko wokół głęboko w dupie, ale tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie... To nie tak, że mam to wszystko gdzieś... To się we mnie po prostu kumuluje i czeka na odpowiedni moment, żeby w końcu wybuchnąć... Przez to wszystko, ja już kompletnie nie pamiętam tego, jaka byłam kiedyś... — Uważnie mi się przyglądał.
— Ja wiem kim jesteś... — Powiedział po chwili. — Jesteś Tasha Luxen... Urodzony geniusz, genialna wokalistka i raperka, świetna tancerka i przede wszystkim... Najlepsza przyjaciółka, jaką można mieć... — Podszedł do mnie. — Wiesz, że wszyscy przy tobie będziemy... Możesz się nam ze wszystkiego wyżalić, a my ci pomożemy. Przyjaciół w potrzebie się nie zostawia... — Zbliżyłam się, a następnie oparłam głową o jego klatkę piersiową.
Objął mnie prawym ramieniem, a następnie pogłaskał po głowie. Owinęłam jego klatkę piersiową ramionami, a przy tym poczułam, jak oparł się o mnie policzkiem.
— Chodź, reszta naprawdę będzie się o nas martwiła... A dodatkowo, już jesteśmy cali mokrzy... — Kiwnęłam głową, a następnie chłopak poprowadził mnie, przy okazji obejmując mój kark ramieniem.
Tremér
Schowaliśmy się za ścianą budynku, kiedy tylko ten chłopak odwrócił uwagę Tashy. Po chwili oboje odeszli, a my po wysłuchaniu tego wszystkiego, spojrzeliśmy na siebie.
— Nasza córka jest rozbita... — Kiwnęłam głową na słowa Ash'a.
— Co teraz? — Zapytał Kar, a ja ponownie wyjrzałam za zakręt.
— Wiemy, gdzie się zatrzymali, ale nie wiemy, o której rano ruszą... — Zauważył Jekyll.
— To jest grupa nastolatków... — Odezwała się Yen. — Raczej oczywiste, że przed dziewiątą nie wstaną i nie ruszą... — Powiedziała, tym samym nam to uświadamiając.
— Fakt... — Zgodził się z nią Aaron.
— Dzieci mają już dosyć... — Odezwała się Reona.
Kiwnęłam głową do Stuarta, a on po chwili otworzył portal, który poprowadził nas pod nasz dom. Po chwili się pożegnaliśmy, wcześniej umawaijąc się u nas rano, około siódmej trzydzieści. Gdy tylko weszliśmy do domu, poczułam jakby coś z niego wyparowało. Czegoś tu brakowało. W tym momencie Ash położył mi rękę na ramieniu.
— Wiem, że jej ci tu teraz brakuję, ale sprowadzimy ją tutaj spowrotem... Razem... I wytłumaczymy wszystko po kolei... Jest już wystarczająco dorosła, aby to wszystko zrozumieć... Aby zrozumieć to, przed czym chcieliśmy ją bronić... — Spojrzałam na mojego dachowca, a on się lekko uśmiechnął. — Ross, Arliya... Przebierać się, myć zęby i do łóżek... Jutro czeka nas kolejny dzień, kiedy spróbujemy z ukrycia poznać Tashę, jakiej nigdy nie poznaliśmy w domu... — Kiwnęli głowami, po czym pobiegli do swoich pokoi na parterze.
Już po chwili zobaczyliśmy, jak nasze dzieci ścigają się do łazienki.
— Sporo się dzisiaj dowiedzieliśmy o własnej córce... — Zauważyłam, a przy tym ruszyłam w kierunku kuchni.
— Tak... Przy przyjaciołach jest całkiem inna, niż przy nas... Przez większość czasu się uśmiecha i jest taka, jaka przy nas nigdy nie była... — Powiedział, kiedy oparł się o blat wyspy kuchennej.
— Jest wyluzowana... Niczym się nie martwi... Jest sobą... — Położył mi rękę na ramieniu.
— Zastanawia mnie jedna rzecz... Jakim sposobem nie rozpoznaliśmy jej głosu, kiedy byliśmy na MWar? — Zadał zagadkę, a ja złapałam za jego dłoń.
— Nie wiem... — W tym momencie przypomniałam sobie to, jak Tasha tańczyła. — Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczymy Tashę, kiedy będzie tańczyć w taki sposób... — Uśmiechnęłam się lekko, a Ash mi zawtórował.
— Tak... Szkoda tylko, że musiało dojść do takiej sytuacji, żebyśmy oboje zauważyli to, jaki talent posiada nasza córka... — Kiwnęłam głową i ponownie posmutniałam.
— Chciałabym usłyszeć to, jak śpiewa... Ale... — Zacięłam się, szukając odpowiednich słów.
— Bez widowni... — Opuściłam wzrok na nasze dłonie.
— Tak... Może, gdybym wcześniej nie była taka ślepa, zauważyła bym to, jak bardzo krzywdzę naszą córkę, przez to, że nie daję jej się wyrażać w taki sposób, w jaki by ona chciała... — Ash zabrał swoją rękę, a następnie pogłaskał mnie po policzku.
— Wyrażała się w taki sposób, w jaki chciała, Mrozku... Tylko że w tajemnicy, i nie przy nas... — Kiwnęłam głową, a następnie spojrzałam na łuk wejściowy do kuchni.
Stała tam pozostała dwójka naszych dzieci, która do nas podeszła. Obojgu nas przytulili, a my po kolei daliśmy im po całusie w czubek głowy.
— Dobranoc, mamo. Dobranoc, tato... — Powiedzieli jednocześnie, a my się do nich uśmiechnęliśmy.
Już po chwili usłyszeliśmy to, jak żegnają się że sobą nawzajem, a w kolejnym momencie zamykanie się drzwi do ich pokoi.
— Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz... — Położyłam palec wskazujący na brodzie. — Kim tamten chłopak jest dla naszej córki? Ich stosunki nie wyglądały na stricte przyjacielskie, a na dodatek kilkukrotnie zauważyłam to, jak Tasha się przy nim rumieniec i na odwrót... — Ash westchnął załamany.
Odepchnął się od blatu, aby w kolejnej chwili do mnie podejść i wziąć na ręce. Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Pora najwyższa, aby iść spać... — Powiedział, a ja mrugnęłam kilkukrotnie.
— Nie jesteś tego ciekawy? — Zapytałam, kiedy ogonem gasił wszystkie światła.
— Oczywiście, że jestem, ale dowiemy się tego dopiero wtedy, gdy uda nam się porozmawiać z Tashą... — Położył mnie na naszym łóżku.
— Ale... — Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale jego ogon zasłonił mi usta.
— Tremér, naprawdę starczy już tych scenariuszy... Musimy być jutro wypoczęci, a nie będziemy, jeśli ty będziesz się nad tym zastanawiać... — Kiwnęłam głową, po czym wstałam i podeszłam do szafy, aby wziąć jakąś piżamę do spania.
Tasha
Schowałam się w śpiworze jak najbardziej mogłam, aby się ogrzać, a do tego zawinęłam się w koc, z którym weszłam do środka. Czułam, jak cała się trzęsę. To cud, że jeszcze nie szczękałam zębami. W tym momencie poczułam, jak ktoś mnie czymś nakrywa, dlatego otworzyłam oczy i spojrzałam kto to taki.
— Cała się trzęsiesz... — Powiedział szeptem Hektor, a ja spojrzałam na to, czym mnie okrył.
Dodatkowy koc.
— Poczekaj moment... — Powiedział, po czym podszedł do swojej torby, z której coś wyjął. — Załóż... Będzie ci cieplej i się nie przeziębisz... — Podał mi bluzę, a ja odrazu ją przyjęłam, bo dosłownie zamarzałam.
Założyłam ją przez głowę, którą już po chwili okryłam kapturem. W tym momencie chłopak złapał za moje dłonie, które następnie zaczął ogrzewać ciepłotą swojego ciała. Przysunął je bliżej swoich ust, po czym chuchnął na nasze dłonie, aby jeszcze bardziej je ogrzać. Spojrzałam mu w oczy, a on mnie.
— ... Dziękuję... — Powiedziałam cicho, a on pokręcił głową na boki.
— To nic takiego... — Odpowiedział, a w kolejnej chwili, kiedy to patrzyliśmy sobie w oczy, zaczęliśmy się do siebie zbliżać.
Był kilka centymetrów od mojej twarzy i dosłownie czułam jego ciepły oddech na mojej skórze. Nasze wargi miały się już złączyć, ale przerwało nam to mówienie przez sen Elay.
— Odejdź, wielki mędrcu ślimaku. Nie pocałuje cię, żebyś zamienił się w kapłana świątyni bananów... — Oboję z Hektorem na nią spojrzeliśmy, kiedy to przytuliła się do Rexy, która dała jej z łokcia w pierś.
— Czego ona się naćpała? — Zapytał cicho chłopak.
— Uwierz, zastanawiałam się nad tym przez ostatnie trzy lata znajomości z nią... — Odpowiedziałam, a w kolejnej chwili oboję się cicho zaśmialiśmy.
Chyba muszę założyć barykadę, bo coś tak czuję, że ktoś mnie będzie chciał zabić za przerwanie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro