Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

veinte

Matteo

Siadam na jednej z ławek tuż obok Ambar. Dłonie wciskam w kieszenie kurtki. Jak na sierpniową noc jest cholernie zimno. Blondynka opiera się o me ramie, podkurczając nogi pod brodę. Pogrążeni w ciszy wpatrujemy się w gwieździste niebo. Między nami jest znacznie lepiej. Zbliżyliśmy się na nowo, ale.. to nie jest to. Nic więcej niż przyjaźń nie możemy sobie zagwarantować. Nawet nie ma po co, skoro to będzie błędne koło. Jeżeli spróbujemy raz kolejny, historia się powtórzy. A ja mimo wszystko pragnę mieć przy sobie kogoś takiego.

Nie wiem ile mija odkąd zasiedliśmy na ławce, ale najwyraźniej wystarczająco by zwrócić na nas uwagę. W naszym kierunku wędruje postać w ciemnej bluzie. Zarzucony na głowę kaptur odkrywa wysoko postawioną grzywkę. Czas zmierzyć się z tym, przed którym najchętniej bym się odwracał jakbyśmy byli nieznajomymi.

Wstaję z drewnianego siedzenia, kiedy chłopak zatrzymuje się przed nami. Między naszą trójką zapada uciążliwa cisza. Najwyraźniej żaden z nas nie zamierza jej przerwać. Jeżeli jako pierwszy nie wyciągnie ręki, trudno. Czas jaki spędzę w parku, okaże się tym straconym.

-Zachowujecie się jak dzieci. - ciężkie westchnięcie towarzyszy mej towarzyszce, kiedy staje pomiędzy nami. Jednak my nie potrafimy robić nic innego jak mierzyć się pustymi spojrzeniami. -Musicie z tym skończyć. Nikomu to nie wyjdzie na dobre, jak będziecie dalej unikać siebie jak ognia. To robi się męczące.

-Ambar ma rację. Musimy z tym skończyć. - przytakuję lekko na słowa Gastón'a. Choćbym miał w sobie nie wiadomo jak wielką urazę do jego osoby, najwyższy czas zakopać topór wojenny. To zdecydowanie nie jest warte kilkunastoletniej przyjaźni jaka zawiązała się między mną, a szatynem.

-Możesz nas na chwilę zostawić? - zwracam się do blondynki, uważnie nas skanującej. Przytakuje po czym odchodzi w kierunku placu zabaw, który mieści się jakieś pięć metrów od ławek.

-Wiem, że zjebałem.

-To też wiem. - wcinam się w wypowiedź. Choć nie chcę, odruchowo uderzam w niego chamstwem. Gromi mnie wzrokiem. Wciągam powietrze ze świstem przez zaciśnięte zęby.

-Więc.. Zjebałem w chuj, wiem o tym doskonale i nie musisz mi o tym przypominać. Wymyśliłem zakład, utrudniałem Ci wygraną od samego początku, próbowałem odbić Ci dziewczynę.. Końcem końców jest tego od groma, ale przepraszam okej?

-No i co mi po tym? - pytam z rezygnacją. -Cieszę się, że zrozumiałeś błąd, ale co mi po tym? Luny nie odzyskam. - uśmiecham się pobłażliwie. Chociaż bym chciał, to i tak jestem na straconej pozycji.

-Ciężko mi to przychodzi, ale po to tu właśnie jestem. - mówi przymykając na dłuższą chwilę powieki. Nie uchodzi mojej obserwacji również to jak ściska szczękę tak, że wszystkie mięśnie twarzy uwydatniają się. -Pomogę Ci odzyskać Valente. - zaraz po tym poprawia dłonią grzywkę. Jest zdenerwowany, a to jest właśnie jego tik nerwowy.

-Panowie, jest coraz gorzej. - słyszę głos Ambar tuz za sobą. Podchodzi bliżej nas i wręcza mi swój telefon. Zaskoczony wgłębiam się w treść wiadomości od Luny. Ciężko przełykam ślinę i ponownie wertuję drobny tekst. Jaka ona jest durna! Nie publikuje się takich treści na głównych stronach portali społecznościowych.

-Czy ją coś do chuja.. No kurwa nie! Przecież sama wydaje na siebie wyrok! - wściekły oddaję blondynce telefon.

-Mam nadzieję, że chociaż to Was czegoś nauczy. - warczy na nas wściekle, puszczając się biegiem w stronę wyjścia z parku.

-Ktoś mi łaskawie wytłumaczy o co chodzi?!

-Luna.. nie, dobra, to nie ma sensu. Chcesz mi pomóc? - przytakuje na me słowa - Zbieraj się. Jedziemy ratować Lunę. - więcej mu nie potrzeba, by zaczął poganiać mnie do szybszego działania. Jeżeli to się do nędzy Pana źle skończy - a wiem, że skończy, nigdy sobie tego nie wybaczę.


Luna

Z donośnym cmoknięciem kończę pocałunek z niebieskookim blondynem. Uśmiecha się do mnie zachęcająco, nim przyciąga mnie bliżej siebie. Wbija palce w me biodra i ponownie atakuje me usta. Przygryza dolną wargę przez co z mych ust ucieka cichy syk. Końcem końców wyswobadzam się z jego uścisku i wstaję z jego kolan. Poprawiam skórzane spodenki, a następnie odrzucam kosmyki ciemnych włosów, które wtargnęły na mą twarz. Kiedy chcę odejść, chłopak łapie mnie za nadgarstek.

-Tak poza tym, jestem Diego. - uśmiecha się w moim kierunku co odwzajemniam zanim odchodzę w swoim kierunku. Staram się nie zachwiać na trzynastocentymetrowych szpilkach na platformie co nie jest takie łatwe przez alkohol płynący w mej krwi. Jak dobrze, że rodzice wyjechali na cały weekend poza miasto - lepszego czasu wyśnić sobie nie mogłam!

Wkraczam do kuchni lekko zamroczona. Przystaję w miejscu uważnie ilustrując przedstawienie odgrywane przede mną. Nina siedząca na blacie wyspy kuchennej, a pomiędzy jej nogami stoi Simón, który najwyraźniej próbuje połknąć mą przyjaciółkę..

-Znajdźcie sobie pokój! - radzę z uśmiechem. Zgarniam z blatu czerwony kubeczek do którego nalewam wiśniówki. Przystawiam kubeczek do ust. Słodki smak wiśni idealnie współgra z goryczą wódki. Duszkiem wypijam całą zawartość naczynia. Opieram się na wyciągniętych dłoniach o mebel, by odsapnąć. Nie trwa to jednak długo - uderza we mnie pomysł, który zasługuje na miano tego najlepszego. Łapię z blatu butelkę tequili i wracam do pokoju dziennego, w którym domówka już na dobre zdążyła się rozkręcić. Podchodzę do Pedro, który chętnie zaoferował swoją pomoc w postaci DJ'a dzisiejszego zgrupowania. Proszę go o przyciszenie piosenki ''Rock Me'' - co nie chroni się od jęku niezadowolenia wszystkich osób zgromadzonych w pomieszczeniu. Płynnym ruchem zrzucam ze stolika puste butelki i kubeczki. Wchodzę na mebel w celu zwrócenia na mnie uwagi.

-Co powiecie na Shot'y na ciele!?

Zgromadzeni wydają z siebie okrzyk zadowolenia, a ja z uśmiechem schodzę ze stolika. Z racji tego, że to ja byłam pomysłodawczynią, jako pierwsza kładę się na stoliku, przednio zdejmując szarą, bawełnianą koszulkę, która ląduje głucho na podłodze. Dzięki procentom płynącym we krwi, czuję się pewniej pomimo, że leżę przed wszystkimi w czarnym staniku podkreślającym kobiece atuty oraz skórzanych spodenkach. Odgarniam z twarzy pojedyncze kosmyki, by poprawić swą widoczność. Dostaję kawałek limonki, którą wkładam między wargi. Wokół pępka zostaje rozsypana sól. Rozlana tequila od tego samego miejsca aż do stanika wywołuje delikatne dreszcze na mym ciele. Przed szereg wychodzi nieznany mej osobie brunet, który pochyla się nad moim roznegliżowanym ciałem. Zaczyna zabawę poprzez zlizanie kręgu utworzonego z soli. Sunie ustami wyżej, spijając z ciała trunek. Po moim ciele rozchodzi się przyjemne mrowienie - przygryzam wewnętrzną stronę policzka, by powstrzymać się od jęknięcia. Dociera do mych warg; pierw przygryzając limonkę, która nas dzieli, a następnie mą dolną wargę - przez co nie potrafię już wstrzymywać jęku zadowolenia.

Z pomocą młodego mężczyzny wstaję ze stolika. Nie przejmując się resztkami alkoholu na mym ciele, zakładam szary materiał. Ustępuję miejsca Jim, która powtarza mą czynność, a naprzeciw niej wychodzi Nico.

Mam ciche pragnienie, by tą domówką przebić ,,Project X''. Tak na zakończenie wakacji.

W mą dłoń zostaje wepchnięty kolejny kubeczek wypełniony po brzegi piwem. Przykładam do ust naczynie, sącząc powolnie jego zawartość. Wolną dłonią przygarniam do siebie Ninę, tuląc ją radośnie. Ci debile naprawdę myśleli, że będziemy rozpaczać po nich nie wiadomo jak długo? Niedoczekanie!

Kiedy Jim i Nico zwalniają mebel popycham przed szereg Ninę. Niech się dziecinka zabawi, a co!

Nagle czuję chłód na ciele. Spoglądam skonsternowana w dół, orientując się, że piwo, które znajdowało się w kubeczku spływa teraz po mojej koszulce. Unoszę wzrok i natrafiam na tego samego bruneta, który obrał sobie mnie do roli żywego kieliszka. Jego wyraz twarzy wyraża zakłopotanie.

-Przepraszam, ja nie..

-To tylko koszulka. - macham jedynie na niego ręką, po czym ściągam z siebie mokry materiał. Jego tęczówki rozszerzają się w zdumieniu, ale szybko wracają do normy. Uśmiecham się do niego zalotnie i z koszulką w jednej dłoni i pustym kubeczkiem w drugiej, przepycham się przez tłum nie zwracając na nic uwagi. Światło nagle rozbłysa w pomieszczeniu i niczego nieświadoma staję przed szeregiem wszystkich naprzeciw osoby, która ośmieliła się zakłócić porządek chaotycznej zabawy. Z założonymi na piersi dłońmi, oczekuję wyjaśnień od Ambar, który mierzy mnie uważnie. Chwilę później do domu wbiega Gastón i Ma... Co oni do chuja nędzy tutaj robią!?

-Policja tu jedzie, wszyscy uciekać! - krzyczą zdyszani, wywołując popłoch u nastolatków. Wszyscy natychmiastowo opuszczają dom; pozostają tylko Ci najbliżsi znajomi ze szkoły. Po mej prawicy staje Nina odziana jedynie w czerwony stanik i skórzaną spódniczkę oraz Simón zajmujący miejsce po lewicy. Znajomi typu Pedro, Yam, Delfi czy nawet Diego pozostają w tyle.

Patrzę na nich wyczekująco, gromiąc raz za razem całą trójkę. Przed szereg wychodzi Amabr jednak Matteo ją cofa i sam wykracza na przód. Automatycznie cofam się, a przede mną jako zasłona stają moi przyjaciele. Fakt, że próbuje się przecisnąć między nimi wyciąga mnie ze stanu upojenia. Zupełnie tak jakby opary tego wszystkiego co dziś wypiłam, ulotniły się z mego organizmu. Widząc wściekłość bijącą z jego oczu, cała pewność siebie również oddala się wraz z alkoholem. Ponownie napiera na mych przyjaciół, a ja cofam się. Wpadam na Diego, który przesuwa mnie za siebie, tym samym ustanawiając kolejną zaporę.

-Matteo, dość. - blondynka łapie go za ramię, jednak on odtrąca ją, a chwilę później popycha mego przyjaciela, przez co Meksykanin zatacza się i upada. Z mych ust ucieka pisk widząc, jak mój były chłopak zamachnął się by uderzyć Alvarez'a. Na szczęście pięść nie spotyka się z twarzą starszego, dzięki Gaston'owi, który w ostatniej chwili powstrzymał swego przyjaciela, odciągając go od leżącego. Balsano jednak wyrywa się i dalej zmierza w mym kierunku, na co kulę się za blondynem. -Ona się Ciebie boi!

Atmosfera w pokoju dziennym zaostrza się. Czuję na sobie baczne spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Przełykam ciężko ślinę. Nie mam nawet odwagi wychylić się zza blondyna, bo boję się, że zostanę stłamszona przez wściekłe spojrzenie Włocha.

-Luna. - wzdrygam się na ostry ton jego głosu. Kulę się bardziej, zaciskając dłonie na koszulce dziś poznanego chłopaka. -Przepraszam, okej? - że co? Nie, on nie powie teraz tego, prawda? Nie przy wszystkich! Przecież nie może.. -Chcę Ci wszystko wyjaśnić.. My chcemy.

-Odpuść Matteo. - głos Simón'a echem odbija się w mej głowie.

-Nie. - nie kontroluję nawet słów. -Niech mówi. - wyłaniam się z ukrycia, stając twarzą w twarz z brunetem. - Ale u mnie. - nie czekając nawet na jakikolwiek komentarz, kieruję się do swojej sypialni. Muszę być silna. Nie mogę sobie pozwolić na okazanie słabości. Muszę być stanowcza i twardo stawiać na swoim.

-Więc słucham. - mówię, kiedy zamyka za sobą drzwi mego pokoju. Krzyżuję dłonie na piersi, oczekując najgorszego. Ściąga z siebie kurtkę. Wystawia w mym kierunku dłoń z ubraniem. Patrzę na niego skonsternowana. - Załóż to. - powaga w jego głosie jest aż namacalna. Prycham na jego słowa, nie będzie mi rozkazywał. Nie on.

-Niczego od Ciebie nie chcę. - hardo trzymam się swego.

-Nie będę z tobą rozmawiał, kiedy jesteś tak ubrana.

-Dobrze. - wzruszam na jego słowa ramionami. Rozpinam spodenki i zsuwam je z bioder. Robię krok w przód, stając przed nim odziana w czarną, koronkową bieliznę. - Pasuje?

-Nie bądź bezczelna. - nieprzyjemne ukłucie chłodu jego słów atakuje mnie. - Zmieniłaś łóżko, dlaczego.

-Czułam obrzydzenie, wiedząc że pieprzyłeś mnie w nim. - uśmiecham się najbardziej cynicznie jak potrafię. Wypuszcza ze świstem wstrzymywane powietrze.

-Dlaczego jesteś taka lekkomyślna?

-Nie o tym mieliśmy rozmawiać.

-Odpowiedz.

-Nie.

-Do cholery, Luna! - podchodzi do mnie. Jest zdecydowanie za blisko mnie. Kładzie dłoń na mej talii, przyciągając gwałtownie, przez co wpadam na jego tors. Wolną dłoń przykłada do mego policzka, gładząc go kciukiem. Przełykam ciężko ślinę, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. -Dlaczego taka jesteś..

-Bo mnie zraniłeś, wykorzystałeś, upokorzyłeś.. - wyliczam mu jego błędy. Nie wiem kiedy mu to wybaczę, ani czy w ogóle wybaczę.

-Nie chciałem, okej? Nie chciałem tego zrobić, było za późno by to zatrzymać.

-Zatrzymać co, zabawę?

-Nie rozumiesz, prawda? Ty nadal nie rozumiesz..

-Co mam rozumieć, że byłam zabawką? Zakładem?!

-Jesteś Idiotką, wiesz..! - mówi łagodnie, odsuwając się ode mnie. Staje pod ścianą, o którą się opiera patrząc na mnie z niezrozumiałym błyskiem w oku. -Ma to jeszcze jakiś sens?

-Nie rozumiem.

-Jest sens, bym Cię kochał? - między nami zapada cisza. Jednak już po chwili przecina ją histeryczny śmiech. Nie potrafię się powstrzymać, przed zaśmianiem się mu prosto w twarz.

-Wyjdź. - mówię między kolejnymi salwami śmiechu. -Nie słyszałeś? Wyjdź!

-Czyli koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro