trece
Luna
Znudzona uderzam palcami o podłokietnik kanapy. Nie rozumiem o co Sharon tak się wścieka. Pełnoprawnie majątek Benson należy do mnie. Posiadłość jest moja, tak samo jak wszystkie zera na koncie.
-Nie rozumiem dziecko, co w Ciebie wstąpiło.. Co Cię pokusiło do takich czynów? - pyta spokojnie siadając na fotelu naprzeciw mnie. Próbuje złapać mą dłoń, ale ja ją cofam. Wyłamuję sobie palce, na co krewna gromi mnie wzrokiem.
-Dlaczego zwolniłaś moich rodziców?
-To nie byli Twoi rodzice, Sol. To nie są Twoi krewni. Tylko ja Ci zostałam.
-Majątek po Lily i Bernim jest mój. Jeżeli nie chcesz stracić tego wszystkiego, możemy iść na ugodę.
-Sol..
-Luna. Jestem Luna.
-Nie ustąpisz, prawda?
-Ani mi się śni.
-Więc jakie to warunki..
Dwa tygodnie później
Czym prędzej wbiegam w ramiona moich rodziców. Przez te kilkadziesiąt dni strasznie za nimi tęskniłam. Brakowało mi ich rodzicielskiej miłość.
-Tak strasznie za Wami tęskniłam. - mówię wtulona w mamę. Oplata mnie ramionami, zacieśniając uścisk. Od Moniki i Miguel'a bije troska. Nie wyobrażam sobie iść dalej bez nich. Po dość długiej chwili odsuwam się od opiekunów. Siadamy przy jednym ze stolików Starbucks'a.
-Jak minął Ci wyjazd? Udał się? - pyta mama, chwytając mą dłoń w swoje. Przy nich czuję się bezpieczna, kochana..
-Było dobrze. Świetnie się bawiłam z przyjaciółmi, chyba właśnie tego potrzebowałam. Uciec od chwilowych problemów.
-A jak dogadujesz się z ciotką, pogodziłyście się?
-Jeżeli chodzi o Sharon, to tak - pogodziłyśmy się. Ale nie chciałam spotkać się z Wami, by rozmawiać o mnie. chcę porozmawiać o Was. Nadal nie rozumiem dlaczego zostaliście zwolnieni. To było nie fair, dlatego postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce. - uśmiecham się w ich kierunku. -Napijecie się czegoś? - pytam zmieniając temat. Mam tylko nadzieję, ze wszystko idzie po mojej myśli..
Chwilę spoglądają po sobie, ale ostatecznie odmawiają. Skoro tak sprawa wygląda, to chyba już czas.
-Tato, przyjechałeś samochodem?
-Tak, a o co chodzi? Trzeba Cię gdzieś zawieźć?
-Właściwie to ja chciałam Was coś pokazać. Myślę, że powinno się Wam spodobać.
***
,,Wszystko gotowe, na pewno się ucieszą :)''
Zadowolona chowam telefon do kieszeni. Oby tylko Gastón miał rację. Mam tylko nadzieję, że Matteo i Simon nie pozabijają się nawzajem. W miejscu do którego jedziemy jest zdecydowanie za dużo ostrzy. Niby Perida zadeklarował, że będzie ich pilnował, ale trochę się boję. Między nimi jest zbyt wielki konflikt, ale z czego wynikł nie wie praktycznie nikt. Zaczął się nagle i mam nadzieję na taki sam jego koniec.
Po kilkunastominutowej trasie w końcu podjeżdżamy pod lokal, w dużym stopniu wykonany ze szkła. Lustro weneckie w oszklonych ścianach idealnie maskuje wnętrze lokalu. Bez słowa wychodzimy z pojazdu. Idę w kierunku wejścia. Przy drzwiach obracam się do nich i gestem ręki zapraszam ich do środka. Otwieram przed nimi drzwi, na co ochoczo wkraczają do wnętrza - sama wchodzę zaraz za nimi. Już na wejściu w nozdrza uderza przyjemny zapach serwowanych w tym miejscu potraw. Rozglądam się po sali. Między stolikami dryfują kelnerzy na wrotkach - moi przyjaciele. O dziwo nie zabrakło nawet Ambar wraz z założycielkami Stylu&Szyku. Wpycham się pomiędzy moich rodziców, zarzucając dłonie na ich ramiona.
Po niedługiej chwili podchodzi do mnie Nina. Szeptem informuje mnie o gotowości wszystkich. Przytakuję zrozumiale, a ona wraca tam skąd przyszła.
-Nie stoicie tak, zapraszam dalej. - mówię popychając lekko małżeństwo. Kiedy widzę, że niezbyt śmiało na to przystają, ciągnę ich za sobą. Odprowadzam ich do stolika znajdującego się w centrum, a następnie zmierzam w kierunku Matteo stojącego na uboczu. Od razu wręcza mi moje wrotki, za co otrzymuje ode mnie buziaka w ramach podziękowania. Chwyta mą dłoń i prowadzi na zaplecze. Tam szybko zamieniam beżowe szpilki na ukochane wrotki. Wyjeżdżam ponownie na sale, podjeżdżając do stolika honorowych gości, którymi są moi rodzice. Wyglądają na strasznie zdezorientowanych.
-O co chodzi? Wyglądacie jak byście zobaczyli ducha. - śmieję się. Im najwyraźniej nie jest do śmiechu. Są zbyt poważni, trzeba zamienić tą powagę w radość, albo i wzruszenie..
-Proszę wszystkich o uwagę! -krzyczę donośnie. Wszyscy przenoszą swoją uwagę na mnie. Jak ja uwielbiam być w centrum zainteresowania.. Aż mam ochotę uciec. -Chciałabym przedstawić państwu, właścicieli restauracji Sueño. - wykrzykuję radośnie wskazując na mych rodziców. Na sali rozbrzmiewają oklaski. Uśmiech sam wkrada się na twarz. Chociaż to mogłam zrobić.
-Luna, czy Ty..
-Chyba kupiłam Wam restaurację. Ups..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro