nueve
Matteo
Taka chwila wytchnienia była wyśniona. Potrzebowałem choćby dnia, dostałem miesiąc. Cały miesiąc wolności! W dodatku w jednym z miast malowniczej Ibizy! Na domiar pozytywów spędzę je wraz z przyjaciółmi i.. dziewczyną? Nie wiem, czy mogę tak nazwać Lunę. Nie wiem kim jesteśmy. Czy ja znaczę dla niej choć odrobinę tego, co ona dla mnie.. Mam mnóstwo pytań, ale ani jednej sensownej odpowiedzi.
-Matteo.. - pyta, wiercąc się na łóżku. Ostatecznie kładzie głowę na mym torsie i przerzuca nogę przez moje biodro, tym samym zacieśniając nasz węzeł intymności i przyjemnej samotności.
-Tak? - nie przestaję bawić się jej kruczoczarnymi włosami.
-Czy my.. nie wiem, czy to jest odpowiednie. - wzdycha, kreśląc palcem nieznane mi wzory na klatce osłoniętej szarą koszulką.
-Masz wątpliwości? - nic, cisza. -Luna. - podnoszę się. Siadam naprzeciw niej. Ma spuszczoną głowę. Ignoruje mnie. -Luna, proszę. - chwytam między palce jej podbródek i unoszę lekko, dopóki nasze spojrzenia nie krzyżują się.
-Po prostu..
-Chodzi o Simón'a, prawda? - boli mnie to, że nie potrafi dać mi szansy przez tego durnego gitarzystę. W czym on jest lepszy ode mnie?!
Nieśmiało przytakuje. A niech go szlag jasny trafi!
-Jego tu nie ma. Nie poleciał z Tobą. Nie ratował, nie pomógł. Zamiast jego jestem ja. Więc proszę, daj mi szansę. Pokażę Ci, że jestem od niego lepszy. - każde słowo wypowiadam w znacznie cichszej tonacji. Coraz ciszej, za to bliżej niej. -Jedna szansa. -mówię tuż w jej wargi. Przymyka powieki. Doskonale widzę, jak na nią działam. Weź w końcu ulegnij! To nie jest takie trudne!
Mało zauważalnie przytakuje. Kładę dłoń na jej policzku. Przechyla głowę. Spokój wymalowany na twarzy, nierówny oddech i ta cholerna warga, którą bezkarnie przygryza.. Wygląda cholernie kusząco. Czemu nie jest moja! Dałbym jej więcej niż Meksykanin.
Całuję ją lekko, zupełnie jakbym nie chciał jej wystraszyć. Ku mojemu zaskoczeniu oddaje pocałunek, pogłębiając go. Popycham ją lekko w tył, tym samym przerywając pieszczotę, ale tylko na minimalną chwilę. Leży pode mną taka bezbronna. Mógłbym z nią robić tyle rzeczy..
Agresywnie atakuję jej usta. Nie potrafię nad sobą zapanować. Z Ambar nigdy mi się to nie zdarzało. Nie pociągała mnie tak bardzo, jak robi to Valente.
Wsuwam dłoń pod bluzkę brunetki. Nie kontroluję się. Ona również nie protestuje. W zamian wsuwa dłonie w me włosy, ciągnąc za nie lekko. Może to śmieszne, ale sprawia mi to taką przyjemność, że z mych ust pada jęk stłumiony przez pocałunki. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale pragnę więcej i więcej. Nie mogę się powstrzymać i ściągam całkowicie jej koszulkę. Nie opiera się. Czyżby ufała mi wystarczająco, by to zrobić? Mam tylko nadzieję, że wie co robi.
Z sekundy na sekundę atmosfera w sypialni jest coraz bardziej intymna. Namiętne i niedokładne pocałunki. Ona bez koszulki leżąca bezbronnie. Wygląda tak niewinnie, a zarazem jak coś cholernie niedostępnego. Zaraz kurwa nie wytrzymam!
Narrator
W życiu jest tak, że wszystko co dobre i piękne szybko się kończy. Tym razem można zastosować to do obecnej sytuacji. Wakacje w jednym z malowniczych miast Ibizy były spontanicznym pomysłem Luny. Miesiąc bez osób dorosłych. Miesiąc odosobnienia. Zero niepowodzeń, zakazów i nakazów. Tylko czwórka przyjaciół i wolność.. Ale czemu czwórka? Może ze względu na Ninę i Gastón'a wchodzących do apartamentu, gdzie mają spędzić najlepszy okres swojego życia. Stawiają bagaże tuż przy zejściu do salonu, do którego prowadzi kilka schodków w dół. Dokąd mają teraz iść. Decyzja; pierwsze lepsze drzwi. Nieświadomi zupełnie tego co mogą za nimi zastać, otwierają zdecydowanym pociągnięciem wielkie drzwi.
Dosłownie wbija ich w podłogę to co mają okazję zobaczyć. Chłopak zwisający nad prawie nagą dziewczyną, całujący się tak jakby jutro nie miało nastąpić. Zdegustowanie nie było obecnie obce dwójce nowo przybyłych. Nie trwa to jednak długo. Para kochanków momentalnie zdaje sobie sprawę z publiki. Niedowierzanie na twarzach Peridy i Simonetti, Matteo potrafi skomentować jednoznacznie;
Zabiję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro