doce
Luna
Nie wierzę. Dlaczego tak szybko to minęło!? Było tak pięknie. Najlepszy miesiąc mojego życia. No ale wszystko piękne szybko się kończy - niestety..
Zasuwam ostatnią walizkę i wstaję z klęczek. W odległości ułamka sekundy czuję dłonie na mych biodrach, a następnie ciepły oddech muskający kark. Po moim ciele przebiegają dreszcze. Tak niewiele mi potrzeba do szczęścia. Ale to nie jest zwykłe szczęście. To moja definicja szczęścia, radości, miłości [...] Znalazłam miłość swego życia. Znalazłam chłopaka, którego pokochałam i.. oddalam mu to co najważniejsze. Siebie. Zgadza się, zrobiliśmy to. Ufam mu. Bezgranicznie.
-Gotowa? - mruczy wprost do mego ucha po to, by po chwili przygryźć jego płatek. Wargi samoistnie się rozchylają.
Wzdycham ciężko. Nie jestem gotowa i nie będę. Nie chcę wracać. Nie do Buenos Aires. Nie do Sharon.
Obraca mnie o sto osiemdziesiąt stopni i zagląda wgłąb mych oczu. Wydaje mi się jakby odczuwał to co ja. Czy to.. miłość?
-Luna, kochanie. Nie możesz się poddać. Zobaczysz, wszystko samo się ułoży - o ile już się nie ułożyło. - uśmiecha się czule, przez co czuję płomień w sercu. Może ma rację, ale.. co jeśli się myli?
-Boję się, rozumiesz? Boję się jak cholera.
-Strach siedzi w głowie. To co straszne jest tylko urojeniem.
-Błagam, nie zamieniaj się w Felicity. - rzucam półżartem.
-Dzięki Felicity, Nina pomogła nam wszystkim. Przez ostatni rok wszyscy i wszystko się zmieniło. - przypomina mi zasługi mej najlepszej przyjaciółki. No, ale cóż.. ma on rację. -Głaz przygniótł głupca, miłość go ocaliła. - aale..
***
Samochód zatrzymuje się przed posiadłością. Moją posiadłością. Nim się orientuję, Matteo otwiera przede mną drzwi i wystawia w mym kierunku dłoń, okazując chęć pomocy. Ochoczo za nią chwytam. Wysiadając z auta, zdejmuję okulary z nosa. Uporczywie wpatruję się w budynek. No to co - przedstawienie czas zacząć.
Pewnym krokiem zmierzam w kierunku drzwi frontowych. Mocnym pchnięciem otwieram je, mocniej ściskając dłoń mego ukochanego. Stukot mych szpilek roznosi się wokół. Staję w miejscu. Cisza. Posyłam Balsano zdziwione spojrzenie. Puszczam jego dłoń i czym prędzej zmierzam w kierunku kuchni znajdującej się w części posiadłości przydzielonej personelowi. W wyżej wymienionym pomieszczeniu zastaję obcą kobietę.
-Kim pani jest? - pytam, krzyżując dłonie. Wzdryga się zauważalnie i podnosi na mnie wzrok. -Słucham, kim pani jest. - powtarzam ostrzej.
-Maria. Jestem nową kucharką. - że co kurwa?
-Dobrze, więc mam nadzieję, że ma pani chociaż pojęcie o swym fachu. - uśmiecham się najbardziej cynicznie jak potrafię. Mocny uścisk na ramieniu zwraca mą uwagę. Obracam w bok głowę, spotykając się ze zdziwionym wyrazem twarzy Matteo. No co?
-Luna, uspokój się. - ciche warknięcie opuszcza jego usta. O nie. Nie ma bata!
-Przyślij do mnie cały personel. - kobieta wpatruje się we mnie niepewnie. Zrób sobie zdjecie, na dłużej zostanie. -Natychmiast!
-Tak jest panienko. - znika mi z pola widzenia.
-W co Ty się bawisz Valente? - och Matteo.
Nie mam okazji mu odpowiedzieć, gdyż do pomieszczenia wchodzą nieznane mi dotąd osoby. Ah, a więc to jest nowy personel. Żadnej znanej buźki. Słyszę również stukot szpilek w towarzystwie ciężkich kroków. Teraz to będzie zabawa!
Blond włosa kobieta wchodzi do pomieszczenia wraz z Rey'em (osobistym podwładnym?). Kiedy tylko mnie zauważa na jej ustach formuje się uśmiech.
-Sol, kochanie. - podchodzi do mnie, ale cofam się o krok, wpatrując się w nią uporczywie. Wyraz twarzy zmienia się skrupulatnie.
-Gdzie są moi rodzice? - pytaniem tego nie nazwę. Zbyt wielka oziębłość otulała zwrot.
-Nie żyją. - odpowiada jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Wzdycham wściekle.
-Monica i Miguel.
-Nie mam pojęcia. Zwolniłam ich.
-Zauważyłam. - rzucam wściekle. Przenoszę wzrok na nowych pracowników. Zdecydowanym krokiem zmierzam w ich kierunku. Przechodząc obok mego chłopaka, czuję ucisk na nadgarstku. Wyrywam mu się i podchodzę bliżej. -Miło było Was poznać. - uśmiecham się tak sztucznie, że świat chyba jeszcze nigdy nie widział aż tak wielkiej sztuczności. -Zwalniam Was. - mówię od niechcenia. Na twarzach wszystkich maluje się zdziwienie i przerażenia. -Nie lubię się powtarzać.
-Sol. - Sharon unosi na mnie głos. Obracam się na pięcie.
-O co chodzi ciociu?
-Co Ty robisz, dziecko drogie?!
-Nie rozumiem. - mówię niewinnie. O co jej chodzi..
-Nie masz prawa..
-Ale przecież to mój majątek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro