Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

cuatro

Luna

Rozkojarzona uchylam powieki. Spoglądam na świadka tej niezręcznej sytuacji. Simón. Pomimo, że jest moim najlepszym przyjacielem, odczuwam wstyd. Zażenowana spuszczam wzrok, ale dosłownie na kilka sekund. Korzystając z nieuwagi Matteo, odpycham go i czym prędzej uciekam z szatni. Jest mi tak cholernie wstyd.

-Luna, poczekaj! - słyszę za sobą Alvarez'a. Wbiegam w tłum, by utrudnić mu, odnalezienie mnie. Przeciskając się między spoconymi nastolatkami, pragnę by jak najszybciej wrócić do domu. Przytomnieje dopiero, gdy zderzam się z kimś. Unoszę wzrok, automatycznie natrafiając na czekoladowe tęczówki przyjaciela Balsano.

-Cholera Luna, czemu płaczesz? - pyta, wpatrując się we mnie przenikliwie. Dopiero teraz orientuję się, że po moich policzkach spływają łzy - zapewne zmieszane z makijażem. Wierzchem dłoni przecieram mokre policzki. Pewnie wyglądam jak panda..

-Wiesz gdzie jest Nina? - pytam, pociągając nosem. Uroczo, nieprawdaż..

-To przez Matteo, prawda?

-Nie chcę o tym rozmawiać.

Chłopak nie odpowiada. Przyciąga mnie niespodziewanie do siebie, oplatając ramionami moje ciało. Niekontrolowanie wtulam się w Gastón'a. Zupełnie się tego po nim nie spodziewałam. Po każdym, ale nie po nim.

Czuję się głupio, stojąc tak pośród ludzi, przytulając się do chłopaka, który podoba się mojej najlepszej przyjaciółce, w dodatku mocząc mu koszulkę łzami.

Jest mi lepiej. Potrzebowałam bliskości i choćby krótkiego wsparcia. Nieistotne od kogo, byle by je otrzymać. Przymykam na chwilę powieki, by odetchnąć. Wtulam się w niego bardziej. Dłonią gładzi me włosy, a po chwili składa krotki pocałunek na czubku mojej głowy. Opiera brodę o nią.

Na dziś mam dość. Potrzebuję odpocząć przed jutrzejszym dniem. Czeka mnie ciężka rzecz - stawienie czoła Matteo i rozmowa z Simón'em. Z drugiej strony, dlaczego aż tak bardzo przejęłam się tym wszystkim. Dlaczego tak zareagowałam na tą wtopę.. 

-Już lepiej? - pyta, odsuwając się na krótki dystans. Lekko przytakuję. -Odprowadzę Cię.

-Zabrałam Ci już wystarczająco dużo czasu. Poradzę sobie. Powiedz mi tylko, gdzie jest Nina. - proszę, przecierając wierzchem dłoni policzki.

-Wyszła już jakiś czas temu.

-W takim razie ja też już  się zbieram. - wymuszam się na lekki uśmiech. Próbuję wyminąć szatyna, ale w ostatniej chwili chwyta mnie za nadgarstek. 

-Idę z Tobą. Nie puszczę Cię samej.

-Naprawdę nie musisz..

-To prawda, nie muszę. Ale chcę. - miło..


***

Gastón

Czasami mam taką ochotę zaśmiać się Matteo prosto w twarz. Bywają momenty, kiedy jest taki lekkomyślny. Czy on na serio myślał, że zdobędzie Lunę od tak? Idiota.. Meksykanka nie musiała wcale mi mówić co zaszło między nią, a Matteo. Domyśliłem się w chwili, gdy zobaczyłem zapłakaną dziewczynę - nie chcę nawet wiedzieć jak musiała się wtedy poczuć. Ja na jej miejscu na pewno czułbym się wykorzystany.

Mamy za sobą połowę drogi, a ja dopiero zauważam, że dziewczyna trzęsie się z zimna. No tak, dzisiejsza noc do tych najpiękniejszych nie należy.

Niestety nie mam nic co mógłbym jej dać, więc wyjście jest jedno. Staję za nią i przygarniam blisko siebie, otulając ramionami. Kroczymy tak dalej. Zapewne śmiesznie to wygląda..

-Dziękuję. - mówi, kiedy podchodzimy pod posiadłość ciotki Luny, pani Benson. Ostatnimi czasy w okolicy mówiono, tylko od odnalezieniu Sol Benson. Dla mnie, jaki i reszty osób Luna, pozostanie Luną. Nie Sol, dziewczyną ocaloną. Dla nas ta dziewczyna nie istnieje.

-Za co? - pytam zdziwiony stając naprzeciw.

-Po prostu. - uśmiecha się lekko. Oddala się w kierunku posiadłości. Obracam się na pięcie, z zamiarem powrotu do domu. Nagle czuję delikatne szarpnięcie za ramię. Obracam się.

Luna składa przelotny całus na mym policzku.

-Nie zmarnuj tego. - rzuca na odczepne i ucieka przed siebie. Mija chwila nim to do mnie dociera. Przykładam dłoń do policzka, na którym jeszcze przed chwilą spoczywały jej usta. To było.. miłe.

,,Nie zmarnuj tego'' - ale czego?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro