cuatro
Luna
Rozkojarzona uchylam powieki. Spoglądam na świadka tej niezręcznej sytuacji. Simón. Pomimo, że jest moim najlepszym przyjacielem, odczuwam wstyd. Zażenowana spuszczam wzrok, ale dosłownie na kilka sekund. Korzystając z nieuwagi Matteo, odpycham go i czym prędzej uciekam z szatni. Jest mi tak cholernie wstyd.
-Luna, poczekaj! - słyszę za sobą Alvarez'a. Wbiegam w tłum, by utrudnić mu, odnalezienie mnie. Przeciskając się między spoconymi nastolatkami, pragnę by jak najszybciej wrócić do domu. Przytomnieje dopiero, gdy zderzam się z kimś. Unoszę wzrok, automatycznie natrafiając na czekoladowe tęczówki przyjaciela Balsano.
-Cholera Luna, czemu płaczesz? - pyta, wpatrując się we mnie przenikliwie. Dopiero teraz orientuję się, że po moich policzkach spływają łzy - zapewne zmieszane z makijażem. Wierzchem dłoni przecieram mokre policzki. Pewnie wyglądam jak panda..
-Wiesz gdzie jest Nina? - pytam, pociągając nosem. Uroczo, nieprawdaż..
-To przez Matteo, prawda?
-Nie chcę o tym rozmawiać.
Chłopak nie odpowiada. Przyciąga mnie niespodziewanie do siebie, oplatając ramionami moje ciało. Niekontrolowanie wtulam się w Gastón'a. Zupełnie się tego po nim nie spodziewałam. Po każdym, ale nie po nim.
Czuję się głupio, stojąc tak pośród ludzi, przytulając się do chłopaka, który podoba się mojej najlepszej przyjaciółce, w dodatku mocząc mu koszulkę łzami.
Jest mi lepiej. Potrzebowałam bliskości i choćby krótkiego wsparcia. Nieistotne od kogo, byle by je otrzymać. Przymykam na chwilę powieki, by odetchnąć. Wtulam się w niego bardziej. Dłonią gładzi me włosy, a po chwili składa krotki pocałunek na czubku mojej głowy. Opiera brodę o nią.
Na dziś mam dość. Potrzebuję odpocząć przed jutrzejszym dniem. Czeka mnie ciężka rzecz - stawienie czoła Matteo i rozmowa z Simón'em. Z drugiej strony, dlaczego aż tak bardzo przejęłam się tym wszystkim. Dlaczego tak zareagowałam na tą wtopę..
-Już lepiej? - pyta, odsuwając się na krótki dystans. Lekko przytakuję. -Odprowadzę Cię.
-Zabrałam Ci już wystarczająco dużo czasu. Poradzę sobie. Powiedz mi tylko, gdzie jest Nina. - proszę, przecierając wierzchem dłoni policzki.
-Wyszła już jakiś czas temu.
-W takim razie ja też już się zbieram. - wymuszam się na lekki uśmiech. Próbuję wyminąć szatyna, ale w ostatniej chwili chwyta mnie za nadgarstek.
-Idę z Tobą. Nie puszczę Cię samej.
-Naprawdę nie musisz..
-To prawda, nie muszę. Ale chcę. - miło..
***
Gastón
Czasami mam taką ochotę zaśmiać się Matteo prosto w twarz. Bywają momenty, kiedy jest taki lekkomyślny. Czy on na serio myślał, że zdobędzie Lunę od tak? Idiota.. Meksykanka nie musiała wcale mi mówić co zaszło między nią, a Matteo. Domyśliłem się w chwili, gdy zobaczyłem zapłakaną dziewczynę - nie chcę nawet wiedzieć jak musiała się wtedy poczuć. Ja na jej miejscu na pewno czułbym się wykorzystany.
Mamy za sobą połowę drogi, a ja dopiero zauważam, że dziewczyna trzęsie się z zimna. No tak, dzisiejsza noc do tych najpiękniejszych nie należy.
Niestety nie mam nic co mógłbym jej dać, więc wyjście jest jedno. Staję za nią i przygarniam blisko siebie, otulając ramionami. Kroczymy tak dalej. Zapewne śmiesznie to wygląda..
-Dziękuję. - mówi, kiedy podchodzimy pod posiadłość ciotki Luny, pani Benson. Ostatnimi czasy w okolicy mówiono, tylko od odnalezieniu Sol Benson. Dla mnie, jaki i reszty osób Luna, pozostanie Luną. Nie Sol, dziewczyną ocaloną. Dla nas ta dziewczyna nie istnieje.
-Za co? - pytam zdziwiony stając naprzeciw.
-Po prostu. - uśmiecha się lekko. Oddala się w kierunku posiadłości. Obracam się na pięcie, z zamiarem powrotu do domu. Nagle czuję delikatne szarpnięcie za ramię. Obracam się.
Luna składa przelotny całus na mym policzku.
-Nie zmarnuj tego. - rzuca na odczepne i ucieka przed siebie. Mija chwila nim to do mnie dociera. Przykładam dłoń do policzka, na którym jeszcze przed chwilą spoczywały jej usta. To było.. miłe.
,,Nie zmarnuj tego'' - ale czego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro