41. Bo jeśli nie ty, to nikt
Zarzuciłam kaptur na głowę i podążyłam wąską ścieżką. Kalendarzowe lato jeszcze nie dobiegło końca, ale ostatnimi dniami odczuwalna temperatura drastycznie malała. Byłam wykończona, ale po ostatnich wydarzeniach poczułam nagłą potrzebę rozmowy z kimś, kto mnie wysłucha. A w tamtym momencie tylko jedna osoba przychodziła mi do głowy. Uklękłam na chłodnej trawie i wstrzymałam oddech, wpatrując się w ciemno szarą płytę.
Aaron Blaine. 19.04.2005 - 01.09.2023
„In one of the stars I shall be living"
— Cześć — szepnęłam. Zaczęłam nerwowo mrugać, aby powstrzymać napływające łzy. Łzy, które nie wydobyły się z moich oczu od trzech lat, aż do momentu, gdy ten osiemnastoletni chłopak zapadł w śpiączkę. — Nawet nie wiem od czego miałabym zacząć... Wszystko... Wszystko mi się wali.
Drżącymi rękoma wyciągnęłam paczkę papierosów, które kupiłam chwilę wcześniej w pobliskim sklepie. Pomyślałam, że nikotyna ukoi moje nerwy, złagodzi ten okropny ból, który trzymałam głęboko w sercu.
— Twój brat jest rozsypce. — Zaciągnęłam się dymem i wypuściłam go głośno, spoglądając w zachmurzone niebo. — Problem polega na tym, że on nie pozwoli sobie pomóc. Caroline też bardzo przeżywa, ale ona ma Michaela. Noah ma mnie, ale... Ja nie mam jego. Nie bardzo wiem, co miałabym zrobić, żeby to zmienić... — Przegryzłam mocniej wnętrze swojego policzka, lecz to nie zdołało mnie już powstrzymać przed łzami, które swobodnie zaczęły spływać mi po policzkach.
Było tyle złych ludzi na tym jebanym świecie. A ten na górze zabierał akurat tych, którzy na to nie zasłużyli. I można było zadać pytanie dlaczego, ale nigdy i tak nie dostalibyśmy odpowiedzi. Bo byliśmy jedynie pionkami w tym chorym świecie.
Cisnęłam niedopałkiem w ziemię i utkwiłam spojrzeniem w jednym martwym punkcie. Co sobie w ogóle myślałam? Że przyjdę na grób Aarona, porozmawiam sobie do ducha i nagle dostanę odpowiedzi na pytania, które przewijały mi się przez głowę przez ostatnią godzinę?
Naprawdę bardzo chciałabym wierzyć w to, że nikt celowo nie zrobiłby krzywdy bliskim Blaine'a. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Możliwe, że wtedy Noah nie odpychałby mnie za każdym pieprzonym razem, gdy tylko przypomniał sobie o tym, że i ja mogę znaleźć się na liście potencjalnych ofiar niejakiego Charlesa.
Nie słyszałam ich rozmowy, gdy postanowił złożyć niezapowiedzianą wizytę. Nie miałam pojęcia również, w jakim celu zjawił się u niego w mieszkaniu. Przecież Noah wcześniej poinformował mnie o tym, że zamierzał się ścigać. Pomimo moich uprzedzeń i tego, jak bardzo nie podobał mi się ten pomysł, można by było pomyśleć, że mężczyzna da mu spokój. A jednak tkwiło w tym coś więcej. Coś, o czym nie miałam pojęcia i o czym prawdopodobnie nigdy miałam się nie dowiedzieć.
Po kilku długich minutach, z westchnieniem, podniosłam się z ziemi i otrzepałam kolana. W tym samym momencie usłyszałam za sobą czyjąś obecność. Nieśmiało odwróciłam głowę i uniosłam wzrok znad kaptura. Przed moimi oczami ukazała się mama Noah, Aarona i Caroline. Wyglądała tak samo, jak ją zapamiętałam, a mimo wszystko, jakimś cudem, wydawała się być kilka lat starsza.
— Cześć, Aylin.
— Dzień dobry — odparłam wysilając się na chociaż najmniejszy uśmiech. Otarłam mokre od łez policzki i chrząknęłam. — Nie wiedziałam, że jest pani jeszcze w Hilton Head.
— Nigdzie się nie wybieram. — Cassie wzruszyła ramionami i podeszła do mnie bliżej. — Nie mam nikogo w Los Angeles, odkąd moje dzieci postanowiły tutaj zamieszkać. Tak samo, tu mam Aarona, więc...
— Przeprowadziła się pani? — Wsunęłam dłonie do kieszeni, obserwując jak blada twarz kobiety skierowana była w nagrobek jej najmłodszego dziecka.
— Pracuję nad tym — skinęła. Odwróciła głowę, a jej wzrok utkwił ponownie we mnie. Zmrużyła oczy, dokładnie mnie lustrując, co zaczęło mnie nieco stresować. Już sam fakt, że byłam tam z nią sam na sam, sprawiał, że nerwowo stąpałam z nogi na nogę. — Widziałaś się z Noah? Co u niego?
— Chciałaby pani usłyszeć coś, co panią uszczęśliwi, czy prawdę? — Przełknęłam głośno ślinę. Cassie uśmiechnęła się ze smutkiem, a mnie ponownie zabolało serce.
— Nie pytam czy u niego dobrze. Bardziej miałam na myśli to, jak bardzo jest źle. — Wstrzymałam oddech i spuściłam wzrok. Nie odpowiedziałam, ale wiedziałam, że moja reakcja w zupełności jej wystarczyła. — Nie rozmawia ze mną. Z tego co wiem, nie rozmawia również z Caroline, więc świadomość, że chociaż rozmawia z tobą, jest dość pocieszająca.
— Dlaczego z wami nie rozmawia?
Caroline nie wspominała o tym, że nie ma kontaktu z bratem. Na odległość można było wyczuć napięcie, które między nimi panowało, gdy staliśmy wspólnie pod komisariatem, po tym jak aresztowali Noah. Wiedziałam również, że ciężko było komukolwiek do niego dotrzeć po śmierci Aarona, jednak nie miałam pojęcia, że nie rozmawiali wcale, a tym bardziej, że nie rozmawiał ze swoją mamą. Czy rodzina nie powinna się wzajemnie wspierać w obliczu takiej tragedii?
— A czy to nie jest oczywiste? — odparła przyjmując neutralny wyraz twarzy, choć jej oczy zdradzały smutek i żal. — Teraz będziemy przeżywać powtórkę sprzed trzech lat. Chociaż, tym razem, jesteś ty. Poprzednim razem, poniekąd również byłaś, ale tak jak nagle się pojawiłaś, tak szybko zniknęłaś.
— Pani wie? — Nerwowo zagryzłam swój paznokieć, a mój wzrok powędrował gdzieś w bok.
— Oczywiście. — Uśmiechnęła się, jednak tym razem dużo szerzej. — Aaron mi powiedział.
— Aaron też wiedział? — Wybałuszyłam oczy i mimowolnie spojrzałam na brunetkę. Tego to z pewnością się nie spodziewałam. Przecież Caroline dowiedziała się ode mnie. Noah nic jej nie wspomniał, więc jak to możliwe, że powiedział o tym akurat Aaronowi?
Cassie wzruszyła ramionami. Podeszła bliżej nagrobka, po czym kucnęła przy nim, ciężko wzdychając. Stałam nieruchomo i zastanawiałam się, czy odejście byłoby rozsądnym posunięciem. W mojej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań, choć jeszcze do tamtego momentu, myślałam, że nie było to możliwe.
— Aaron bardzo cię lubił — powiedziała po chwili, a ja poczułam jak moje ciało zalewa fala ciepłych dreszczy. — Noah nigdy nie spowiadał mi się z niczego, a już z pewnością ze znajomości z jakąś dziewczyną. Pewnie dlatego zachowywał się tak, jak się zachowywał, gdy przypadkowo spotkałyśmy się po raz pierwszy. Dlatego też, wszystkie nowinki miałam z pierwszej ręki właśnie od Aarona. Uwielbiał plotkować. — Cassie parsknęła cichym śmiechem, a na moje usta, mimowolnie wkradł się uśmiech. — Opowiadał mi o tym, że jesteś urocza, zabawna... Że pierwszy raz od dawna, zauważył, że jego brat nie jest wiecznie nadętym dupkiem, choć zapewne nie będzie w stanie tego docenić, bo Noah...
— To Noah — dokończyłam za nią. Przypomniały mi się słowa, które wypowiedział do mnie Aaron, podczas naszego pierwszego spotkania. Podobasz się mojemu bratu, ale mam nadzieję, że on nie podoba się tobie. Od samego początku doskonale wiedział, co się święci, mimo że na dobrą sprawę, wtedy jeszcze nie łączyło nas nic, oprócz kilku wymienionych zdań.
— Dokładnie. — Kobieta spojrzała na mnie, a kąciki jej ust delikatnie drgnęły ku górze. — Nie wiem co się między wami dzieje, ale znając mojego syna, zachowuje się w stosunku do ciebie, podobnie jak do nas. Odtrąca cię, ale to jest jego chory mechanizm obronny.
— Zauważyłam — mruknęłam i głośno westchnęłam. Jak długo miałabym walczyć z tą jego maską? Jeszcze do niedawna walczyłam tylko ze swoją. Ale moja okazała się być nic nie znacząca w obliczu tego, z czym przyszło mi się zmierzyć później.
— Jakbym miała dać ci jakąkolwiek radę to... — zawahała się na chwilę, a ja przyłapałam się na tym, że ponownie wstrzymałam oddech. — Po prostu bądź. Nie ważne co. On odpycha mnie i Caroline, a my mu na to pozwalamy. Nie popełniaj tego samego błędu, bo jeśli nie ty, to nikt...
***
Otworzyłam drzwi i ciężkim krokiem weszłam do środka. Mimo kilkugodzinnego snu, czułam się jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Do tego doszły skutki odstawienia leków na jedną dobę. Powinnam wziąć je dzień wcześniej, wieczorem, ale działo się tak dużo, że ostatnie o czym myślałam, to o tym, żeby pilnować rozwijającego się we mnie, niszczącego moje narządy, tocznia. Wypruta z sił i emocji, minęłam korytarz, ale zanim zdążyłam skierować się na schody, usłyszałam obok siebie głośne chrząknięcie.
Wychyliłam głowę i spojrzałam przez próg salonu. Na oparciu kanapy siedział Michael z założonymi rękoma, a pulsującą żyłka na jego skroni, nie wróżyła niczego dobrego.
— Jak tu wszedłeś? — wymamrotałam. Oparłam się o futrynę i spojrzałam na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy.
— Mam klucze, zapomniałaś? — Wywrócił oczami. — Można wiedzieć dlaczego masz wyłączony telefon?
— Rozładował mi się, ale pisałam wcześniej tacie, że jestem cała i zdrowa, więc nie bardzo rozumiem, po co to całe najście — oznajmiłam, zakładając ręce pod biustem.
— To, że byłaś u Noah to akurat każdy doskonale wiedział, dlatego nie było w tym żadnego problemu — rzucił oschle, a mnie zaczęła delikatnie irytować jego wkurwiona postawa. Czy ja nie mogłam mieć chociaż jednego popołudnia spędzonego w spokoju? — Problem pojawił się, gdy w jego mieszkaniu zagościł Charles Mongush.
— Co? — wydukałam. — Skąd ty...
— Kurwa, Aly! — Odbił się od oparcia i wolnym krokiem zbliżył się w moim kierunku. Przejechał palcami po burzy swoich blond włosów i głośno westchnął. — Śledzimy go od kilku dni.
— Śledzicie? — powtórzyłam za nim, nie kryjąc zdumienia. — Kto? Jak? Po co?!
Michael ominął mnie, po czym powędrował w stronę kuchni. Zmusiłam swoje dolne kończyny do ruchu, choć przez chwilę poczułam, jakby były stworzone jedynie z waty. Podążyłam za nim, nie spuszczając z niego swojego przenikliwego i pełnego zdziwienia, spojrzenia. Ach, no tak, wychodzi na to, że miałam wciąż za mało pytań bez odpowiedzi. Za mało narastających problemów. Zdecydowanie potrzebowałam kolejnych.
Mike usiadł na krześle, oparł się łokciami o kuchenny stół i wbił wzrok gdzieś przed siebie. Jego oddech wydawał się być coraz cięższy, co sprawiło, że powoli zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie mogłam zostać psychologiem, bo zdecydowanie sama go potrzebowałam.
— Wynajęliśmy pewnych ludzi — zaczął cicho, nie patrząc nawet przez chwilę w moją stronę. — Mieli śledzić Charliego i jego przydupasów. Chcieliśmy się dowiedzieć czegokolwiek, co pomoże ustalić, czy doprowadził do wypadku Aarona. Chcieliśmy dowodów.
— Wynajęliście? — Pokręciłam głową z niedowierzaniem. — Ty i Caroline? — Michael skinął nieśmiało głową, a ja podeszłam bliżej niego. Oparłam się rękoma o stół i zacisnęłam usta. Nachyliłam się do przodu, wymuszając na nim kontakt wzrokowy. — Posrało was?! Przecież to jest pierdolony psychopata! Ma fortunę i zapewne wielu ludzi pod sobą. Jest jebanym bukmacherem, który zarabia na nielegalnych wyścigach, walkach i na całym tym syfie! A wy tak nagle postanowiliście go sobie śledzić?!
— Wiem — odparł cicho. — Ale nie mamy wyboru, Aly. Przecież gość nie może sobie bezkarnie chodzić po tym świecie!
— A ty filmów nie oglądałeś czy co?! — Odbiłam się od stołu i zaczęłam okrążać kuchnię, wymachując rękoma na wszystkie strony. — Tacy ludzie sobie będą chodzić po świecie, a ty gówno z tym zrobisz! Jedyne, co możesz zrobić to siedzieć cicho i się nie wychylać.
— Tak jak ty? — Parsknął, a jego śmiech zabrzmiał jakby właśnie rzucił we mnie jadem. — Co, przyjechał sobie do was na kawkę, czy jak?
— Nie miałam z tym nic wspólnego. — Pokręciłam głową. — Przyjechał niespodziewanie, Noah zamknął mnie w łazience, tak aby nie wiedział o mojej obecności.
— Jebany Blaine. — Przetarł dłonią twarz, a następnie spojrzał na mnie, zaciskając mocno i nerwowo swoją szczękę. — O co tam w ogóle chodzi? Po co do niego przyjechał?
— Nie wiem — westchnęłam. Przystanęłam w jednym miejscu i wzruszyłam ramionami. Wzrok Michaela świdrował mnie na wskroś, a ja kręciłam głową na boki.
— Okej — skinął głową, chociaż był tak samo zdezorientowany jak ja. — Co powiedział Blaine, gdy już sobie poszedł?
— Nic. Nie powiedział, kurwa, nic. — Opuściłam ramiona i nabrałam powietrza w płuca. — Zaczął tłumaczyć, że to nikt ważny, ale ja słyszałam jego głos i wiedziałam, że to on. Noah kazał mi nie drążyć, pokłóciliśmy się, ubrałam się i wyszłam.
— Nie podoba mi się ten koleś.
— Mi też, ale...
— Nie — przerwał stanowczo. — Nie podoba mi się Blaine. Wiem, że to brat Caroline. Wiem, że ty masz do niego jakąś pieprzoną słabość, a on do ciebie, ale nie podoba mi się to co się wokół niego dzieje, a już na pewno nie podoba mi się, że wciąga w to ciebie i swoją siostrę. W którą ma totalnie wyjebane, tak w ogóle.
— On nie... — zaczęłam, ale od razu się zawahałam. Naprawdę chciałam go w jakiś sposób usprawiedliwić, ale Michael miał rację. Przywlókł za sobą tych cholernych mafiozów i nie chciał dzielić się żadnymi szczegółami. A do tego wszystkiego, umiejętnie ignorował osoby, dla których był ważny. A akurat tego, nikt nie był w stanie racjonalnie wyjaśnić.
— O co się dokładnie pokłóciliście? — dopytał Mike z zaciekawieniem. Przechylił głowę na bok, nie spuszczając ze mnie swojego przeszywającego spojrzenia.
— To nie ważne. — Machnęłam ze zrezygnowaniem ręką. — My jedyne co robimy, to się kłócimy, Michael. Jestem zmęczona. Cholernie zmęczona.
— Ten człowiek jest jebaną księgą tajemnic i normalnie miałbym to w dupie, ale chyba rozumiesz, że w takim przypadku, nie jestem w stanie? — Skinęłam twierdząco głową. Michael wstał od stołu i spojrzał w bok, wypuszczając powietrze z głośnym świstem. — Nawet jeśli on cię kocha, w ten swój chory i pojebany sposób, to nie zmienia...
— Mike — wtrąciłam. Zagryzłam nerwowo wnętrze policzka i pokręciłam przecząco głową. — On mnie nie kocha. Jakimikolwiek uczuciami mnie nie darzy, to nie jest miłość.
— Czyli mam rozumieć, że wciąż ci nie powiedział? — Prychnął pod nosem. Wbiłam w niego wzrok, czekając na kontynuację. O czym on, do cholery, mówił? — Aly, on mi powiedział, że się w tobie zakochał już jak byłaś w szpitalu.
Trzy wdechy. Tyle zajęło dotarcie tych słów do mojego umysłu. Dech zastygł mi w piersi, a serce przyspieszyło. Nie mówiąc już o wariującym stadzie motyli w moim żołądku. Wybałuszyłam oczy i rozsunęłam wargi w zdumieniu.
— Ja... — wyjąkałam. — On... Nie mówił mi nigdy czegoś takiego. Owszem, niejednokrotnie sugerował, że jestem dla niego w jakimś stopniu ważna, ale zawsze kończyło się to właśnie tak, jak dzisiaj.
— Naprawdę jesteś zaskoczona? — Michael parsknął śmiechem, a ja zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć, co aż tak go bawiło. — Nie przestaje za tobą łazić, nawet jak znika i zaszywa się Bóg wie gdzie, to pyta mnie lub Kaydena, co u ciebie. Nie ma z tobą kontaktu, ale przejeżdża koło twojego domu, patrząc, czy świeci się światło w twoim pokoju. Sterczy pod jebaną restauracją u Petersona, sprawdzając czy jesteś w pracy i czy wszystko z tobą dobrze. Bije twojego byłego, gdy dowiaduje się, że kiedyś cię skrzywdził, a co najważniejsze... Po śmierci Aarona to ty jesteś jedyną osobą, z którą w ogóle rozmawia.
To było tak oczywiste, a jednocześnie tak bardzo nierealne. Bo tak, chciałam w to wszystko wierzyć za każdym razem, gdy dawał mi do zrozumienia, że moje uczucia mimo wszystko, są odwzajemnione. Ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak wyglądała nasza relacja. On był niestabilny emocjonalnie, a ja byłam przekonana, że to wszystko to... Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam jednak, że dopóki sam nie określiłby swoich uczuć względem mnie, nie mogłam do siebie dopuścić takiej myśli. Niejednokrotnie byłam zraniona przez ostatnie miesiące, ale wizja odrzucenia wydawała się być czymś jeszcze gorszym.
Ale w takim razie, jeśli kogoś kochasz i wiesz, że ta druga osoba, też cię kocha, to wszystko powinno być proste. Dlaczego więc u nas było to tak trudne?
— Nie prawiłem ci morałów, gdy byłaś z Lionem — powiedział po chwili Michael, tym samym wyrywając mnie z krótkiego letargu. — I to był mój błąd. Sądziłem, że jesteś zakochana i nie mam prawa mówić ci, co powinnaś robić. Mimo, że doskonale widziałem, jak bardzo toksyczny i chory był wasz związek. Tym razem nie popełnię tego samego błędu, Aly. — Zwinął usta w cienką linię, a ja przegryzłam wargę i spuściłam wzrok. Wiedziałam, co zaraz usłyszę, ale tak bardzo się tego bałam. — To nie jest chłopak dla ciebie. I tak zrobisz jak uważasz, ale widzę jak ta relacja cię męczy. Jeśli on nic z tym nie zrobi, a w to wątpię, to powinnaś odpuścić. Nie warto.
— A skąd wiesz, czy nie warto? — Otarłam łzę, która nawet nie wiem kiedy, wydostała się spod mojej powieki. — Nie znasz go tak samo, jak ja go znam.
— Kilka minut temu powiedziałaś, że jedyne co robicie to się kłócicie. Powiedziałaś też, że jesteś zmęczona — oznajmił, a ja w głębi przyznałam mu rację. Bo byłam zmęczona. Ale nie chciałam się tak łatwo poddawać. Tym razem nie mogłam.
Bo może i Lion był moją pierwszą miłością. Ale to on był tą prawdziwą.
— Nie chcę, żebyście śledzili Charliego — powiedziałam, tym samym zmieniając temat, który powodował ogromny ścisk w mojej klatce piersiowej. — Nic wam to nie da, a może jedynie narobić dodatkowych problemów. Znajdziemy inny sposób.
— Jaki? — Uniósł jedną brew z zaciekawieniem.
— Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś wymyślę.
***
Po długim i gorącym prysznicu zrobiłam sobie drzemkę. Przebrałam się w wygodny dres i zaległam pod kołdrą na resztę dnia. Podłączyłam telefon do ładowarki, ale nie włączyłam go. Jeszcze nie byłam gotowa na kontakt z rzeczywistością. Tym bardziej, że wiedziałam, że nadchodzący weekend miał być ostatnim spędzonym przez Kylie w Hilton Head. Już w poniedziałek miała wrócić do siebie na Florydę i dokończyć studia.
Tym samym, prawdopodobnie dobijała się do mnie od samego rana, aby umówić nas na jakąś wspólną popijawę. Najpierw jednak, musiałam przetrawić w swojej głowie głębiące się myśli, które nie malały, a narastały coraz bardziej.
Noah był we mnie zakochany. Nie ukrywałam zadowolenia, nie kryłam również uśmiechu, który mimowolnie cisnął się na moje usta. Jednak, musiałam zachować trzeźwość umysłu i nie pozwolić na to, abym całkowicie zachłysnęła się tą myślą. Nie mogłam dopuścić do tego, abym po raz kolejny utkwiła w toksycznej relacji.
Planowałam rozmowę. Długą i cholernie ciężką rozmowę, po której albo wszystko ułożyłoby się po mojej myśli, albo wyjechałabym z miasta raz na zawsze, nie oglądając się za siebie.
Późnym wieczorem włączyłam telefon. Wsunęłam się głębiej pod kołdrę, ponieważ mimo, że przyjęłam tego dnia zaległą dawkę leków, dreszcze wydawały się nie opuszczać mnie na krok.
Przejrzałam wyskakujące powiadomienia. Oprócz tych od Kylie, a także kilku wiadomości od Michaela i mojego taty, były również wiadomości od Noah. Byłam zaskoczona, ponieważ zazwyczaj po naszych sprzeczkach, nie odzywał się do mnie przez kolejne dni, a tu taki zdumiewający postęp.
Noah:
Daj znać jak będziesz w domu.
Albo jesteś bardzo zła, albo padł ci telefon. Chociaż sądzę, że prędzej to pierwsze.
Aylin, porozmawiajmy.
Nie zdążyłam odpisać na żadną z wiadomości, ponieważ w tej samej chwili, w górnym pasku powiadomień, ponownie zauważyłam jego imię. Tym razem na messengerze.
Noah Blaine:
Wszystko ok?
Aylin Davis:
Tak, twój kumpel jeszcze mnie nie zadźgał.
Noah Blaine:
Nie jesteś zabawna.
Jesteś w domu? Masz zgaszone światło.
Jednym szybkim ruchem wygramoliłam się z łóżka. Wyjrzałam przez okno, a gdy zauważyłam pod swoim domem czarnego sedana, uśmiech ponownie wyrósł na mojej twarzy. Jeden gest wystarczył, żebym ponownie przestała oddychać, a cała narastająca we mnie złość, automatycznie wyparowała.
Kolejne powiadomienie. Sięgnęłam po telefon i szczerząc się od ucha do ucha, przeczytałam wiadomość.
Noah Blaine:
Będziesz się tak gapić czy zejdziesz na dół?
Aylin Davis:
Będę się gapić.
Rzuciłam okiem z powrotem przez okno i zauważyłam jak ciemna postać, stanowczym krokiem zmierza w kierunku drzwi wejściowych. Przegryzłam nerwowo wargę, a na dźwięk dzwonka, ponownie wstrzymałam oddech.
Dobra, Aly. Teraz albo nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro