37. Tak robią przyjaciele
Kręciłam się dookoła własnej osi jak poparzona. Każdy kto obserwował mnie z osoby trzeciej, mógłby pomyśleć, że z pewnością nie należałam do osób zdrowych umysłowo. Cała adrenalina sprawiła, że automatycznie wytrzeźwiałam, choć mój umysł przetwarzał informacje nie do końca w sposób trzeźwy.
Miałam tyle pytań. Pytań bez odpowiedzi. A im dłużej stałam, w samym centrum miasta, pod posterunkiem policji, tym bardziej zbierała się we mnie coraz większa złość.
Lion leżący w szpitalu to mogłoby być spełnienie moich najskrytszych marzeń, bo mimo, że tato całe życie wpajał mi, że nie powinno się życzyć źle nawet największemu wrogowi, ja w głębi byłam dość zawistną osobą. Poza tym, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, byłam chyba trochę usprawiedliwiona. Nie zmieniało to jednak faktu, że osobą, która do tego stanu doprowadziła, była osobą, która jasno i wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. To powodowało palpitację mojego, rozkruszonego już serca.
— Możesz usiąść? Trochę mnie przerażasz — odezwał się Michael. Jego twarz ukazywała skruchę, ale poniekąd również satysfakcję. Doskonale wiedziałam, że sam marzył o tym, aby uderzyć Liona i dać mu potężną nauczkę, gdy tylko dowiedział się, co mi zrobił. Jednak mój przyjaciel miał zdecydowanie zbyt wiele do stracenia, aby pobić syna jednych z bardziej wpływowych ludzi w naszym mieście.
— Powiedz mi, co ci w ogóle przyszło do głowy? — warknęłam, po czym stanęłam w miejscu i wbiłam w niego swoje piorunujące spojrzenie. — Jakim prawem poruszyłeś ten temat?
— Jakoś tak się wymsknęło...
— Wymsknęło? — parsknęłam, kręcąc głową na boki. Wtedy już całkowicie wyglądałam jak niezrównoważona. — Kurwa, wymsknęło! Ach, no tak, to wiele wyjaśnia!
— Ciszej, ludzie nas obserwują.
— Mam to głęboko w dupie! — wybuchłam po raz kolejny. Podeszłam bliżej chłopaka i wbiłam mu wskazujący palec prosto w klatkę piersiową. — Po co ty w ogóle rozmawiałeś z nim na mój temat?
— Mówiłem ci, że mu nagadam... — Mike wzruszył ramionami i nerwowo zagryzł wargę. Spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami, szukając we mnie jakiegokolwiek przebaczenia, ale byłam w takim stanie, że nawet Bóg nie był w stanie tego zmienić.
— I tak przy okazji postanowiłeś dodać wątek mojego byłego? Co ma piernik do wiatraka? — Obserwowałam go uważnie, ponieważ naprawdę próbowałam zrozumieć jego zachowanie. Trzymałam ten jeden fakt w tajemnicy, nawet przed nim samym, przez wiele lat. Był moim najlepszym przyjacielem, a wysypał się przy pierwszej lepszej okazji ostatniej osobie, której chciałam, żeby się dowiedziała.
— Przepraszam. — Spuścił wzrok i przetarł zmęczoną twarz dłonią.
Odsunęłam się krok do tyłu i spojrzałam w bok. Nabrałam powietrza w płuca, po czym wypuściłam je ze świstem, próbując w jakiś sposób uspokoić drżenie swojego ciała. Byłam na niego zła. Cholernie zła. Ale bardziej nie potrafiłam pojąć faktu, że Noah postanowił pobić Liona w tak brutalny sposób. Wszystkie jego sygnały były tak sprzeczne, a we mnie gotowało się coraz bardziej, za każdym razem, gdy starałam się w jakiś sposób to zrozumieć. Jednak chyba byłam na to zdecydowanie za głupia.
Po kilku kolejnych minutach, z budynku posterunku wyłoniły się Kylie, Caroline, a także tato rudowłosej, który był przecież jednym z lepszych adwokatów na Florydzie. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że niewiele zapewne mógłby zmienić, ale na początek postanowił wpłacić za Blaine'a kaucję, dzięki której nie będzie musiał spędzić kolejnych dni na dołku, co z jednej strony mnie cieszyło, a z drugiej może gdyby tam trochę posiedział, weszłoby mu cokolwiek do tego jego skomplikowanego łba.
— Zaraz powinni go wypuścić — powiedział starszy Lynn i przejechał dłoniami po swojej eleganckiej marynarce.
— Co mu grozi? — zapytałam cicho, niemal szeptem, spoglądając wciąż gdzieś w przestrzeń.
— Jeśli Lion nie wycofa oskarżeń, a zapewne tego nie zrobi... — zaczęła nieśmiało Caroline, a ja doskonale znałam ciąg dalszy, nie musiała nawet kończyć swojej wypowiedzi.
Nerwowo zaczęłam gryźć swoje paznokcie. Jakkolwiek nie potoczyła się nasza relacja, ostatnią rzeczą, którą bym chciała to to, żeby Noah miał przeze mnie kłopoty. I to nie byle jakie. Jego życie nie mogło być bardziej dramatyczne, musiał dołożyć do niego kolejną cegiełkę w postaci kartoteki za pobicie.
— Lepiej spróbuj przekonać swojego kolegę, żeby zmienił zdanie. — Ojciec Kylie popatrzył na mnie, marszcząc nerwowo czoło, na co automatycznie przełknęłam ślinę. — Nie mam pojęcia jak, ale to jedyne wyjście z sytuacji.
— Myślę, że Aylin doskonale wie, jak go przekonać — dodał Michael, wbijając we mnie swoje twarde spojrzenie. Oczywiście, że wiedziałam, bo istniał tylko jeden powód, który sprawiłby, że wycofa on oskarżenia.
— Postaram się — skinęłam, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni bluzy.
— A może by tak dla nauczki poszedł siedzieć? — odezwała się Caroline, przyjmując na twarz całkowitą obojętność. Każdy z nas powędrował wzrokiem prosto na nią, a ona jedynie wzruszyła ramionami.
— Ja to w ogóle nie rozumiem, dlaczego to zrobił — wtrąciła z naburmuszeniem rudowłosa. — Ok, to były Aly, ale chyba wiedział o tym od dawna, więc co, nagle zebrało mu się na zazdrość?
Uciekłam od niej spojrzeniem, ignorując jej słowa. Oczywiście, nikt oprócz Michaela i mnie, nie miał zielonego pojęcia o niczym. Tak też musiało zostać, ponieważ nie chciałam wtajemniczać kolejnych osób, bo równałoby się to z jeszcze większym wstydem z mojej strony, a także z większą litością z ich strony. Chciałam zamknąć za sobą ten etap. Prawie mi się to udało, ale Noah Blaine musiał wszystko spieprzyć. Jakby za mało namieszał mi w życiu, w głowie i w sercu.
— Kto zrozumie pojebany umysł mojego brata? — odparła Caroline z widocznym zmęczeniem. Przejechała dłonią po splątanych włosach, po czym skierowała się w stronę samochodu Michaela. Popatrzyła na niego, gdy już nas mijała. — Odwieziesz mnie?
— Nie czekamy na Noah? — zapytał zdezorientowany. Brunetka jednak machnęła ręką, beznamiętnie wzruszyła ramionami i oparła się o auto, spoglądając na nas pustym spojrzeniem. Kto jak kto, ale ona zdecydowanie nie zasługiwała na wszystko, co się ostatnio działo.
Zanim ktokolwiek zdążył coś dopowiedzieć, drzwi od posterunku uchyliły się z głośnym skrzypem. Każde z nas automatycznie powędrowało wzrokiem w tamtą stronę. Przełknęłam ślinę, która na sekundę utkwiła mi w gardle, gdy obserwowałam chłopaka stojącego na niewysokich, betonowych schodkach.
Noah ubrany był jak zazwyczaj, jego postawa niczym się nie różniła. Wciąż to samo martwe spojrzenie i beznamiętny wyraz twarzy. Mimo to, wydawał mi się znacznie szczuplejszy, niż ostatnim razem go widziałam, a było to zaledwie pare dni wcześniej. Buzię miał jeszcze bardziej pociągłą, a na jego brodzie widniał kilkudniowy zarost, mimo że dotychczas zawsze jego twarz była idealnie gładka. Włosy rozmierzwione, do tego widoczne, okrągłe sińce pod oczami. Jego widok zakuł mnie w serce i przez chwilę zrobiło mi się go szkoda.
Ale ta moja dziwna empatia, tak jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. Przypomniałam sobie, dlaczego byłam zła. Byłam zła, bo sam na własne życzenie niszczył sobie życie, a tego nie potrafiłam znieść. Wolałam, żeby był szczęśliwy i uśmiechnięty, tak jak jeszcze do niedawna, gdy zaczął się ponownie uśmiechać. Teraz był tym samym chłopakiem, którego zobaczyłam na ognisku w czerwcu.
— Jedziesz z nami? — zapytała Kylie, kierując swoje słowa w stronę Noah, gdy nikt przez dłuższą chwilę się nie odezwał. Blaine krążył wzrokiem po każdym, oprócz mnie. Nie spojrzał na mnie nawet przez sekundę. Pokręcił przecząco głową i podszedł bliżej nas.
— Przejdę się.
— Fantastycznie — burknęła Caroline, po czym odwróciła się w stronę samochodu. Otworzyła drzwi pasażera, po czym jednym zwinnym ruchem znalazła się w środku, zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
Zrezygnowany Michael posłał mi pytające spojrzenie, ale automatycznie wyczytał w moich oczach odpowiedź na pytanie, które chciał zadać. Dlatego też zaraz za Caroline, wsiadł do swojego samochodu, a następnie obydwoje odjechali.
Noah ominął naszą pozostałą trójkę bez słowa. Kylie popatrzyła na mnie nerwowo zagryzając wargę. Sekundę później przeniosła wzrok na swojego tatę i chwilę później obydwoje również wsiedli do samochodu. Ja natomiast stanęłam jak wryta, patrząc na oddalające się plecy Blaine'a i układałam sobie w głowie scenariusz rozmowy, którą chciałam z nim przeprowadzić.
Gdy tylko udało mi się oderwać nogi od ziemi, przyspieszyłam kroku, starając się go jakoś dogonić. Gdy już mi się to udało, jednym szybkim ruchem złapałam go za ramię i pociągnęłam w swoją stronę.
Noah nie zdawał sobie sprawy, że za nim idę, bo gdy w końcu łaskawie obdarował mnie spojrzeniem, zauważyłam jego lekkie zdumienie. Przeskanował moją sylwetkę z góry na dół, mrużąc oczy, ja natomiast puściłam ramię i zawinęłam ręce tuż pod biustem.
— Chyba musimy porozmawiać.
— Nie teraz, jestem trochę zmęczony — odparł, po czym z powrotem zaczął iść prosto przed siebie, wprowadzając mnie w osłupienie. Planowałam być spokojna i opanowana, ale jego postawa doprowadzała mnie do szału.
— No tak, łamanie komuś szczęki zdecydowanie wymaga wiele energii — wysyczałam, podążając tuż za nim. Gdy wciąż mnie ignorował, ponownie szarpnęłam go za ramię. Zatrzymałam go mocnym ruchem i stanęłam tuż przed nim, blokując mu przejście. — Wytłumacz mi, Blaine, co to w ogóle ma, do chuja, znaczyć?!
— Nie bardzo rozumiem. — Pokręcił głową, unikając ze mną kontaktu wzrokowego.
— Wkurwiasz mnie.
— To chyba żadna nowość? — Uniósł wysoko brwi i w tym samym momencie popatrzył mi prosto w oczy. Podtrzymałam jego spojrzenie, próbując wyczytać cokolwiek w tych matowych oczach, ale nie byłam w stanie. — Sprecyzuj, co dokładnie chciałabyś, żebym ci wytłumaczył? Co jest niezrozumiałego w tym, co się wydarzyło, co? To, że dostał w ryj, czy to, że w ogóle jeszcze żyje? Bo przysięgam, że jakbym mógł...
— Wytłumacz mi, dlaczego to zrobiłeś — wtrąciłam, zaciskając usta i obserwując każdy ruch na jego twarzy.
— A to nie jest przypadkiem oczywiste? — Uniósł ton, po czym pokręcił głową i prychnął pod nosem. — Pytanie brzmi, dlaczego musiałem dowiedzieć się o czymś takim od Michaela, a nie od ciebie?!
— To nie jest twoja sprawa — oznajmiłam. Jego oddech znacznie przyspieszył, a jego wzrok nie przestawał przewiercać mnie na wylot. — Sam chciałeś zakończyć tę znajomość, po czym bawisz się w pierdolonego bohatera?! Zastanów się, czego ty w ogóle chcesz, bo mam dość twoich jebanych wahań nastroju!
— Ja chciałem zakończyć znajomość? — Parsknął śmiechem. — Po czym coś takiego stwierdzasz, Aly? Po tym, że dałem ci do zrozumienia, że nic między nami nie będzie? Czy tego chcesz, czy nie, jestem w twoim życiu i nigdzie się nie wybieram. Nawet jeśli ze sobą nie rozmawiamy, to nie oznacza, że mam w ciebie wyjebane, bo jesteś jedną z dwóch osób, których nie mam totalnie gdzieś.
— Przecież sam mówiłeś...
— Co mówiłem? — przerwał mi, a w jego oczach zauważyłam irytację. — Powiedziałaś mi, że albo coś od ciebie chcę, albo mam dać ci święty spokój. To wcale nie oznacza, że będę siedział cicho, gdy dowiaduję się, co wydarzyło się między tobą a tym skurwysynem!
— Nie jesteś jebanym Lucyferem, żeby karać ludzi za grzechy tego świata!
— Ty się chyba nie słyszysz... — Pokręcił głową z niedowierzaniem. Odsunął się krok do tyłu, przez co mnie oplótł zimny dreszcz, bo tylko jego bliskość sprawiała, że było mi cieplej. — Dziwię się naprawdę, że możesz się wkurzać o coś takiego.
— Wkurzam się, bo takim zachowaniem pokazujesz, jakby ci w jakiś sposób zależało, a obydwoje wiemy, że tak nie jest — wyrzuciłam na jednym wdechu. Zagryzłam nerwowo policzek i zmusiłam się, aby ponownie na niego spojrzeć. Noah zmarszczył czoło i przyglądał mi się z niezrozumieniem.
— Mi zależy aż za bardzo. W tym tkwi problem.
— Dobrze — wydukałam, próbując uspokoić walenie serca, które niemal rozwalało mi żebra. Skinęłam głową i chcąc jak najszybciej zakończyć tą rozmowę, która mogłaby skończyć się źle dla mojego roztrzaskanego serca, poprawiłam włosy i wyprostowałam się, przyjmując na buzię neutralny wyraz twarzy. — Muszę iść do szpitala odkręcić to, co odjebałeś.
— Słucham? — Podszedł bliżej mnie, po czym złapał mnie za ramiona i popatrzył w oczy, błagalnym spojrzeniem. Spojrzeniem, które sprawiało, że nogi miękły mi tak bardzo, że bałam się, że za moment osunę się na ziemię. — Nie rób tego, nie idź do niego.
— To moja wina, więc ja muszę zrobić coś, żeby twój wkurwiający tyłek nie spędził kolejnych lat w więzieniu — odparłam stanowczo, podtrzymując jego twarde spojrzenie.
— Nie pójdę do żadnego więzienia, a ty nie pójdziesz do żadnego szpitala. Po moim trupie.
— Ta? To patrz. — Wyrwałam ręce z jego mocnych objęć i szybkim ruchem odwróciłam się do niego tyłem, po czym przyspieszyłam kroku, aby nie mógł mnie dogonić. On jednak nie dał za wygraną. Dorównał mi kroku niemal od razu. Złapał mnie za nadgarstek, ciągnąć w swoją stronę.
— Zrobiłem to, co słuszne i jeśli mam ponieść za to konsekwencje, to je poniosę.
— I myślisz, że tak ci po prostu na to pozwolę? — zapytałam, parskając śmiechem. Jego ucisk nie złagodniał, a ja nie przestawałam zabijać go spojrzeniem. — Puść mnie, Blaine, bo wybuchnę.
— Czekam. — Zacisnął swoją dłoń jeszcze mocniej, a mimo to, nie czułam bólu. Czułam nieopisaną przyjemność, którą czerpałam z jego dotyku. I mimo, że bardzo chciałam tkwić tam w nieskończoność i wpatrywać się w głębie tych oczu, musiałam być twarda i stanowcza.
— Po co to robisz? — wyszeptałam, gdy po kilku sekundach wciąż jedyne co robiliśmy, to wymienialiśmy intensywne i przeszywające spojrzenia.
— Tak robią przyjaciele.
Auć. Zabolało.
Nabrałam powietrza w płuca i tym samym poczułam jak do oczu zaczynają napływać mi łzy. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam się jakbym dostała jednego wielkiego i soczystego liścia prosto w policzek. Zamrugałam szybciej, próbując się przy nim nie rozkleić, po czym jednym mocnym ruchem udało mi się wyrwać nadgarstek. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu i spojrzałam na niego. Mimo, że chciałam udać totalnie niewzruszoną, doskonale wiedziałam, że moje oczy idealnie zdradzały żal i smutek.
— Nie jesteśmy przyjaciółmi, Noah — wydukałam po chwili. Cofnęłam się do tyłu o kolejne kroki, a serce waliło mi tak mocno, że zaczęło utrudniać mi to prawidłowe oddychanie. Gdy znalazłam się już wystarczająco daleko, by móc jak najszybciej od niego uciec, przełknęłam głośno ślinę i dodałam cicho, niemal szepcząc. — Nie da się być przyjacielem, dla kogoś, w kim się zakochałeś.
Przełknęłam tą jedną łzę, która spłynęła po moim policzku, po czym odwróciłam się napięcie i odeszłam. Odeszłam kilka metrów, a następnie zaczęłam biec. Biec tak, żeby jak najszybciej zniknąć mu z pola widzenia.
***
Przeszłam przez ciemny korytarz, starając się uspokoić oddech. Byłam cała rozemocjonowana i powinnam tego dnia już sobie odpuścić, zwłaszcza, że było późno i z pewnością nikt nie wpuściłby mnie na oddział. Ale wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego pod wpływem adrenaliny, nie zrobię tego wcale.
Podeszłam do recepcji i przyjęłam najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki mogłam sobie w tamtej chwili pozwolić. Oparłam się łokciami o blat i spojrzałam na wychudzoną, starszą pielęgniarkę.
— Dobry wieczór, gdzie przebywa Lion Carrington?
— Godziny odwiedzin skończyły się kilka godzin temu — odparła, nawet na mnie nie patrząc. Wstukiwała coś w klawiaturę od komputera, skupiając swoją uwagę na ekranie monitora.
— Tak, wiem, ale proszę mnie zrozumieć... — Nachyliłam głowę jeszcze bardziej, wymuszając tym samym jej kontakt wzrokowy. — To mój chłopak. Został pobity, a mi dopiero udało się dojechać z Charleston. Bardzo panią proszę...
Pielęgniarka uniosła wzrok i spojrzała na mnie, lustrując mnie dokładnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się delikatnie, jednak jej niezbyt przyjemna mina świadczyła o tym, że byłam naprawdę marną aktorką. Spojrzała z powrotem w komputer, po czym przeniosła spojrzenie ponownie na mnie.
— Pan Carrington zostaje na obserwacji do jutra. Rano dostanie wypis, także wytrzyma pani do rana — odburknęła, na co ja jedynie westchnęłam.
Skinęłam głową, po czym ze zrezygnowaniem zwróciłam się w kierunku wyjścia. Gdy byłam tuż przy rozsuwanych drzwiach, usłyszałam za sobą męski głos.
— Aylin?
Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Nate Hussain. Posłałam mu krzywy uśmiech i machnęłam dłonią w geście przywitania.
— Co tu robisz? — zapytał, podchodząc bliżej. — Tylko nie mów, że wzięło cię na wyrzuty sumienia w związku z twoim byłym chłopakiem.
— Można tak powiedzieć — mruknęłam, wzruszając ramionami.
— Trochę popytałem — oznajmił i podrapał się nieśmiało po karku, nie spuszczając ze mnie wzroku. — Wcale nie jest z nim aż tak źle. Połamana chrząstka w nosie i trochę siniaków. Szczęka wypadła z zawiasów, ale już mu ładnie to nastawili.
— Och — wydukałam — Niby dobrze, a jednak trochę mi przykro, że nie ma gorszych obrażeń.
— Mogę o coś zapytać?
Wzruszyłam ramionami i skinęłam głową, mimo, że mogłam się ewidentnie domyślić, jakie będzie jego pytanie. I nie myliłam się ani trochę.
— Wiem, że już pytałem...
— Nie — odpowiedziałam od razu. — Nie łączy mnie nic z Blainem i nigdy nie będzie. Pobił go, bo może czuł się zobowiązany ze względu na naszą — przełknęłam ślinę, starając się, aby moje słowa wyszły z moich ust dość naturalnie — przyjaźń.
— Rozumiem — przytaknął. — Skończyłem właśnie swój dyżur. Podwieźć cię do domu, czy przyjechałaś samochodem?
— Przyszłam piechotą i tak, bardzo proszę. — Przetarłam zmęczoną twarz dłonią. — Jestem wykończona.
— Noc pełna wrażeń, co? — Uśmiechnął się delikatnie, na co odpowiedziałam mu tym samym. Nie był to zbyt szczery i wesoły uśmiech, ale wciąż uśmiech. Zaskakiwałam samą siebie w tym, jaka dobra byłam w udawaniu.
***
— Już dawno miałem cię o to zapytać, ale nie miałem pewności, co do tego, czy aby na pewno powinienem — powiedział Nate, gdy po kilkunastu minutach powoli zbliżaliśmy się do mojego domu. Popatrzyłam na niego, unosząc brwi i czekając na kontynuację. Chłopak nabrał powietrza w usta i nerwowo zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. — Chciałabyś może czasami gdzieś wyskoczyć?
Rozchyliłam usta w zdumieniu. Czy on naprawdę właśnie zaprosił mnie na... randkę? Zamrugałam oczami, starając się dokładnie przeanalizować jego słowa. Czy chciałam z nim gdzieś wyskoczyć? Z wiadomych przyczyn, nie do końca. Ale czy to był taki zły pomysł, wiedząc, że to na co czekałam, prawdopodobnie nigdy nie nastąpi?
— Jasne. — Uśmiechnęłam się najbardziej naturalnie, jak potrafiłam. Zgodziłam się tylko dlatego, że wiedziałam, że nic z tego nie będzie. I może było to egoistyczne z mojej strony, ale w jakiś sposób musiałam poradzić sobie z tym nieustającym bólem serca, przynajmniej do czasu, gdy wyprowadzę się do Charleston.
Z jednej strony bardzo chciałam zostać w moim mieście jak najdłużej. Wiedziałam, że gdyby między mną a Noah cokolwiek się zmieniło, prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na żadną przeprowadzkę. Jednak im bardziej zostałam utwierdzana w przekonaniu, że byłam dla niego jedynie dziewczyną, dzięki której przeżył, trochę się zabawił, a poza przyjaźnią, nie mogłam oczekiwać niczego więcej, coraz bardziej byłam skłonna wyjechać z Hilton Head.
Podjechaliśmy na podjazd tuż przy moim domu. Odpięłam pas, po czym spojrzałam na wciąż szczerzącego się Nate'a. Przyjrzałam mu się dokładnie, próbując znaleźć chociaż jedną cechę, która mnie w nim pociągała. Jednak oprócz tego, że był brunetem, nie znalazłam totalnie nic.
— Dzięki za podwózkę — rzuciłam na odchodne. Złapałam za klamkę, ale za nim wyszłam popatrzyłam na niego ponownie, sztucznie się uśmiechając. — Napisz do mnie.
Wyszłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Patrzyłam jak chłopak odjeżdża i przyłożyłam dłoń do czoła. Co ty wyprawiasz, dziewczyno, pomyślałam. Westchnęłam ciężko, gdy samochód zniknął mi z pola widzenia. Odwróciłam się i wolnym krokiem podążyłam w stronę domu.
Wbiegłam po niewysokich schodkach do góry i zaczęłam szperać w kieszeni bluzy w poszukiwaniu kluczy do domu. Dochodziła druga w nocy, a ja nie chciałam w środku tygodnia zrywać z łóżka swojego taty.
Gdy już wsuwałam klucze w zamek, zauważyłam czyjś ruch po swojej prawej stronie, na co automatycznie ze strachu podskoczyłam w miejscu.
— Kurwa! — zaklęłam głośno i zmrużyłam oczy, próbując wyostrzyć obraz postaci, siedzącej w ciemności na mojej werandzie.
— To był Nate? — Usłyszałam cichy, zachrypnięty głos, na co automatycznie zaschło mi w gardle.
— Za jakie grzechy świata? — Uniosłam wzrok ku górze. Próbowałam w jakiś sposób uspokoić swój oddech, ale sam fakt, że pod moim domem jakimś cudem stał Noah, za nic mi tego nie ułatwiał. — Przecież to się mogło skończyć zawałem. Może dostałabym wspólną salkę ze swoim byłym.
Noah podszedł bliżej, dzięki czemu mogłam ujrzeć jego twarz w świetle niedużej lampki, znajdującej się tuż nad drzwiami. Założyłam dłonie na piersi i zmierzyłam go wzrokiem.
— Co ty tu robisz?
— Nie odbierałaś telefonu — oznajmił jak gdyby nigdy nic, a ja już wtedy zaczęłam się delikatnie denerwować.
— Mam wyciszony. Chcesz czegoś konkretnego, czy przyszedłeś mnie podręczyć?
— Dlaczego odwoził cię Nate? — zignorował moje pytanie, na co automatycznie wywróciłam oczami. — Gdzie byłaś?
— To przesłuchanie? — Uniosłam lewą brew, przyglądając się jak stawia kroki coraz bliżej mnie. Jego spojrzenie było tak mocne i przeszywające, że po raz pierwszy od dawna nie byłam w stanie go utrzymać. — Byłam w szpitalu, ale mnie nie wpuścili.
— I co, załatwiłaś sobie prywatnego szofera?
— Jaki masz problem? — Zacisnęłam zęby, spoglądając na niego w zdumieniu. Ten chłopak wpędzi mnie do grobu, tego byłam pewna.
— Żaden. — Wzruszył ramionami. — Mogę wejść?
Czy chciałam, żeby wszedł? Można by powiedzieć, że wręcz o niczym innym nie marzyłam. Jednak, zdrowy rozsądek, ten który zgubiłam w momencie, gdy go poznałam, jakimś dziwnym trafem, w końcu do mnie przemówił. Wiedziałam, że nie mogłabym przetrwać kolejnego załamania nerwowego, gdybym zaprosiła go do siebie w środku nocy, tylko po to, żeby skończyło się to tym co zawsze – rozczarowaniem.
— Chcę spać — odparłam. Noah wydawał się zaskoczony, ale niewiele mnie to w tamtym momencie interesowało. Przekręciłam kluczyk w zamku, po czym uchyliłam drzwi. Zanim przez nie przeszłam, zatrzymałam się w progu i rzuciłam mu ostatnie spojrzenie. — Cześć.
Weszłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie i wypuściłam głośno powietrze, które jak się okazało, niemal cały czas wstrzymywałam. To wymagało naprawdę potężnej silnej woli i byłam z siebie cholernie dumna. Cóż, ta wytrwałość niestety nie trwała zbyt długo.
Przebrałam się w piżamę i właśnie zbierałam się do spania, z nadzieją, że uda mi się w jakiś sposób usnąć chociaż na chwilę, mimo że doskonale zdawałam sobie sprawę, że bez leków nasennych, z pewnością mi się to nie uda. I właśnie w tym samym momencie usłyszałam głośne stukanie w okno. Wzdrygnęłam się, po czym szybkim krokiem podeszłam do szyby. Wyjrzałam przez nią i wybałuszyłam oczy.
— Kamieniami? Serio, kurwa? — mruknęłam, po wcześniejszym otwarciu okna.
Noah stał na trawniku, tuż pod moim oknem, spoglądając na mnie z uśmiechem na twarzy. O masz ci los, on się znowu uśmiechał, a to ci nowość. Chłopak wzruszył ramionami, przerzucając niedużymi kamykami między swoimi dłoniami.
— Ja się tak łatwo nie poddaję.
Wpatrywałam się w niego oniemiała. Byłam w tak wielkim szoku, że po raz kolejny zaczęłam tracić wszystkie rozumy. Dlatego też dwie minuty później, otwierałam drzwi wejściowe, przed którymi stał ewidentnie zadowolony z siebie Blaine.
— Słodka piżama — rzucił, mijając mnie w progu. Skierował się wewnątrz korytarza, a ja zamknęłam drzwi i błagałam w duchu wszystkie mszczące się na mnie wszechświaty o chociaż odrobinę spokoju w swoim życiu.
— Nienawidzę cię — bąknęłam pod nosem, po czym podążyłam do swojej sypialni, zaraz za chłopakiem, który był największą klątwą, a jednocześnie błogosławieństwem, w moim mizernym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro