Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Dlaczego więc nie zginąłeś?

Nerwowo kręciłam się wte i wewte, co chwilę rozglądając się dookoła siebie. Po raz setny spojrzałam na zegarek. Cztery minuty do dwunastej. Zagryzłam paznokieć, który przez ostatnie kilkanaście minut zdążyłam wygryźć niemal do krwi. Odblokowałam ekran i spojrzałam w messengera, aby sprawdzić, kiedy po raz ostatni był dostępny. Osiemnaście godzin temu. Kurwa mać.

Gdy wybiła dwunasta, usłyszałam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i spojrzałam na swojego przyjaciela, który z rozżalonym wyrazem twarzy, wzruszył ramionami i cicho westchnął. Przejechał palcami po swoich długich, kręconych włosach i skrzywił się lekko.

— Chodź, on nie przyjdzie.

Nabrałam powietrza w płuca i poczułam jak cała zaczynam drżeć. Nie byłam gotowa na ten dzień, choć przygotowywałam się do niego psychicznie przez ostatnie dwa.

Nieśmiało skinęłam głową, po czym powolnym krokiem wspięłam się po niewielkich schodkach. Kiedy znalazłam się tuż obok Michaela, on posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym położył mi dłoń na plecach. Spojrzałam mu w oczy, zsunęłam jego rękę ze swoich pleców, a następnie złapałam go za dłoń. Potrzebowałam tego wsparcia, ponieważ miałam wrażenie, że zaraz nastąpi mój kolejny atak paniki i nie będę w stanie nad sobą zapanować.

Weszliśmy do środka. Wzrok wbiłam w podłogę, starając się zignorować wszystkie oczy, które prawdopodobnie zostały skierowane właśnie w moim kierunku. Michael poszedł do przodu i zajął miejsce obok Caroline, a także jej rodziców. Ja natomiast usiadłam gdzieś w tyle, jak najdalej od stojącej tuż na środku, drewnianej trumny. Nie patrzyłam w tamtą stronę, nie byłam w stanie.

Niedaleko mnie siedział Kayden Adams. Gdy tylko zauważył moją obecność, uśmiechnął się krzywo na przywitanie, na co w odpowiedzi skinęłam głową. Rozejrzał się dookoła, po czym ponownie utkwił swój wzrok prosto we mnie. Zdezorientowany uniósł wysoko brwi, po czym bezgłośnie zapytał gdzie jest Noah?

Ja jedynie w odpowiedzi wzruszyłam ramionami, czując jak zaczyna brakować mi tchu. Przeczesałam palcami poplątane włosy i zrobiłam serię krótkich wdechów, starając się nie zemdleć.

Serce mi się rozerwało na drobne kawałki, gdy tylko usłyszałam ciche skrzypce, grające melodię, którą doskonale znałam, ale nie byłam w stanie określić co to za utwór. Mimowolnie mój wzrok powędrował na, widniejące na środku kaplicy, zdjęcie uśmiechniętego Aarona. Wtedy nie wytrzymałam. Zatrzęsłam się tak mocno, że cała ławka zadrżała razem ze mną, po czym z moich oczu popłynęły łzy.

Gdy tylko ceremonia się rozpoczęła, ja wciąż odwracałam się do tyłu, szukając wzrokiem nieobecnego Blaine'a, jednak na próżno. Po kilkunastu minutach, poczułam, że chyba zaczynam się dusić. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Nie była to normalna sytuacja. Jak mógł nie pojawić się na pogrzebie własnego brata? A może coś mu się stało?

Wysunęłam telefon z torebki i ponownie wybrałam numer, na który próbowałam dodzwonić się już trzy razy. Patrzyłam w wyświetlacz, wstrzymując oddech, a gdy tylko zauważyłam, że czas rozmowy zaczął się odliczać, przyłożyłam komórkę do ucha. Skrzynka pocztowa.

Pastor rozpoczął swoją przemowę, a ja nie byłam w stanie skupić się na jego słowach. Wstałam z miejsca i już miałam ochotę stamtąd wyjść, żeby zaczerpnąć choć na chwilę świeżego powietrza, ale w tej samej chwili usłyszałam jak otwierają się drzwi.

Każda osoba odwróciła głowę z zainteresowaniem, wbijając wzrok w osobę, która właśnie się pojawiła. Rozchyliłam wargi, wypuszczając powietrze z płuc, ponieważ, na ten jeden ułamek sekundy, ponownie powrócił mi tlen. Jednak nie na długo.

Noah ubrany był w ciemne jeansy i wymiętoloną czarną koszulę. Guziki miał niedopięte, ukazując tym samym swój nagi tors. Jego włosy sterczały na każdą możliwą stronę, a jego oczy dziwnie błyszczały. Zmrużyłam oczy, nie spuszczając z niego swojego przenikliwego spojrzenia. Uniósł rękę w stronę pozostałych ludzi, w geście przeprosin, a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech.

Wszyscy odwrócili spojrzenia z powrotem do przodu, a Noah rozejrzał się dookoła i kiedy tylko nasze oczy się spotkały, zamarłam. Podszedł w moją stronę niezgrabnym krokiem, po czym usiadł obok mnie, szturchając mnie przy tym mocno w ramię.

Zlustrował mnie wzrokiem, a na jego buzi wyrósł zawadiacki uśmiech, który totalnie zbił mnie z tropu. Uśmiechnięty Noah nie był zbyt częstym widokiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności.

— Cholernie ładnie ci w czarnym — wyszeptał, nachylając się w moją stronę i właśnie wtedy, poczułam intensywną woń alkoholu wymieszaną z dymem papierosowym.

— Jesteś pijany? — Wybałuszyłam oczy, on natomiast jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się tak szeroko, że aż zaczęło mnie to w pewnym momencie przerażać. — Co ty wyprawiasz?

— Ciii... — Przyłożył palec do moich ust i spojrzał przed siebie. Głośno chrząknął, co nie uszło uwadze pozostałych, choć każdy usilnie starał się go ignorować.

Przez resztę pożegnalnej mszy, nie odezwał się już ani słowem. Ja natomiast nie mogłam przestać go obserwować. Kręcił się nerwowo na swoim miejscu, rozglądał dookoła, totalnie niewzruszony miejscem i sytuacją, w których się właśnie znajdowaliśmy. Byłam tak podirytowana jego obojętnością, a jednocześnie potężnie rozbita, ponieważ doskonale wiedziałam, dlaczego doprowadził się do takiego stanu. A ta obojętność bolała jeszcze mocniej.

Kiedy po kilkunastu minutach, opuściliśmy kaplicę, z zamiarem udania się na cmentarz, tuż przed nami wyrósł zdenerwowany Michael. Założył ręce na piersi i spojrzał na Blaine'a piorunującym wzrokiem.

— Możesz powiedzieć, co ty odpierdalasz?

— On mówi do mnie, tak? — Noah spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Nabrałam powietrza w płuca, próbując się uspokoić.

— Mike, nie tutaj. — Rozejrzałam się dookoła, spoglądając na niewielką grupkę ludzi, która mierzyła nas wzrokiem.

— Zabierz go stąd — powiedział jedynie, po czym odwrócił się i wszedł z powrotem do środka, gdzie wciąż przebywała rodzina Blaine'ów.

— Strasznie spięty ten twój przyjaciel. — Noah wywrócił oczami. Byłam zodiakalnym baranem, co oznaczało brak jakiejkolwiek cierpliwości, dlatego z trudem powstrzymywałam się od wybuchu.

— Dlaczego to robisz? — zapytałam z irytacją, ignorując jego słowa. Popatrzył się na mnie wnikliwie, przełykając głośno ślinę. — Tak jest łatwiej?

— Ta żyłka na czole zdradza, że jesteś na mnie zła.

Zalała mnie fala wściekłości, czułam jak moja twarz nabiera czerwonych kolorów i już miałam się odezwać, ale nie zdążyłam, ponieważ wzrok Noah podążył gdzieś za mnie. Widziałam jak jego postawa diametralnie się zmieniła. Nie był już obojętny. Jego oczy zabłysły wściekłością, a gdy odwróciłam głowę do tyłu, zrozumiałam dlaczego.

— Mógłbyś się zachować chociaż w takim dniu — burknął Cameron Blaine. Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni swoich garniturowych spodni i z obojętnym spojrzeniem powędrował na mnie. — Ogarnij go, proszę, bo narobi nam wstydu.

— Strasznie miło, że w końcu odwiedziłeś swojego syna — odparł Noah z zaciśniętą szczęką. — Szkoda, że musiał umrzeć, żeby do tego doszło.

— Przypominam ci, że to przez ciebie on nie żyje — rzucił beznamiętnie, zaciągając się swoim papierosem. Ja wybałuszyłam oczy, nie wierząc w to co właśnie usłyszałam.

Automatycznie złapałam rękę Noah, przeczuwając co najprawdopodobniej zaraz nastąpi. Nie myliłam się, ponieważ ten szybko wyrwał się z mojego uścisku i podążył w stronę swojego ojca.

— Powtórz, kurwa, bo chyba się przesłyszałem — wysyczał, gdy stanął tuż naprzeciwko mężczyzny. Ten wciąż z obojętnym wyrazem twarzy, zmierzył syna wzrokiem i parsknął śmiechem.

Podeszłam bliżej nich i złapałam Blaine'a za nadgarstek, pociągając go za sobą, ale on ani drgnął. Stał z wbitym wzrokiem w Camerona, a jego klatka piersiowa niespokojnie unosiła się i opadała.

— Konsekwencje twoich wyborów będą się ciągnąć za tobą w nieskończoność, Noah — kontynuował niewzruszony. — Nie doszłoby do tego, gdybyś zginął razem z Andym w Santa Barbara.

Puściłam rękę chłopaka i odsunęłam się krok do tyłu, próbując przeanalizować słowa, które właśnie usłyszałam. Santa Barbara.

— Cameron?

Uniosłam wzrok i spojrzałam na Cassie Soriano, stojącą tuż przy wyjściu z kaplicy. Buzię miała spuchniętą od płaczu, a jej zdezorientowany, pusty wzrok wędrował między nami. Wolnym krokiem podeszła bliżej nas, po czym stanęła między ich dwójką, zwracając się twarzą w kierunku swojego byłego męża.

— Odpuść, chociaż dziś — powiedziała cichym, łamiącym się głosem. — Proszę.

Starszy Blaine zwinął usta w wąską linię, nie kryjąc niezadowolenia. Noah natomiast spuścił wzrok w ziemię i nie odezwał się ani słowem. Po chwili, Cameron przejechał językiem po swoich zębach i pod wpływem błagającego spojrzenia Cassie, skinął głową i cofnął się do tyłu.

Tym samym, kobieta zwróciła się w kierunku Noah, jednak on wciąż nie uniósł spojrzenia. Wytarła łzę, która spłynęła jej po policzku i westchnęła ciężko. Zerknęła na mnie, na co ja automatycznie wstrzymałam oddech. Jej widok łamał mi serce.

— Zajmij się nim — powiedziała do mnie, po czym odwróciła się i mocniejszym ruchem szarpnęła ramię Camerona, po czym pociągnęła go za sobą.

Gdy tylko zniknęli z powrotem w środku i nadszedł moment, gdy trumna miała zostać właśnie wyniesiona, Noah przetarł zmęczoną twarz dłonią. Sekundę później ominął mnie bez słowa, nie obdarowując mnie największym spojrzeniem i skierował się w całkowicie przeciwnym kierunku.

— A ty dokąd?! — wykrzyczałam do jego pleców. On jednak całkowicie mnie zignorował.

Przez pierwsze sekundy chciałam za nim pobiec, ale szybko otrząsnęłam się z tych myśli. Powinnam zostać na pogrzebie do samego końca. Powinnam skupić się na tym, aby właściwie pożegnać Aarona, a nie na tym, żeby ratować kogoś, kto nie chce zostać uratowany.

***

— Kurwa, odbierz ten jebany telefon! — wykrzyczałam do słuchawki, coraz bardziej tracąc cierpliwość. Rzuciłam telefon na siedzenie pasażera i zacisnęłam dłonie na kierownicy.

Po pogrzebie, na którym wylałam tonę łez i na którym nie byłam w stanie wysiedzieć do końca, a tym bardziej oglądać zsuwającą się pod ziemię trumnę z osiemnastoletnim chłopcem, postanowiłam udać się do mieszkania Noah.

Byłam zbyt zdesperowana, ponieważ mimo, że poczułam się całkowicie odrzucona, nie mogłam wybić sobie z głowy słów Camerona Blaine'a. Gdybyś zginął razem z Andym w Santa Barbara.

Mieszkanie było puste, a samochodu Noah nie było pod blokiem. Co dało mi pewność, że ten idiota musiał, po pijaku, prowadzić auto. To sprawiło, że byłam jeszcze bardziej wyprowadzona z równowagi, jeśli to w ogóle było w jakimś stopniu możliwe. Krążyłam po mieście, rozglądając się za czarnym bmw, ale niestety na próżno. W momencie, gdy ze zrezygnowaniem miałam już wrócić do domu, przypomniało mi się jedno miejsce, którego jeszcze nie sprawdziłam.

Kilkanaście minut później, z piskiem opon, skręciłam w wąską i krętą ścieżkę. Kiedy tylko dojechałam na miejsce, odetchnęłam z ulgą. Przy opuszczonym budynku radiostacji, stał jego samochód. Zaparkowałam tuż za nim, po czym wysiadłam z auta. Rozejrzałam się dookoła, ale nie było go tam, gdzie jeszcze niedawno obydwoje siedzieliśmy, podziwiając panoramę miasta.

Podeszłam w stronę jego samochodu, a wtedy w jego wnętrzu dostrzegłam ruch. Nabrałam powietrza w płuca i opatuliłam rękoma drżące ramiona. Sekundę później nachyliłam się i zapukałam w szybę.

Noah powolnym ruchem skierował swoją głowę w moim kierunku. Zmrużył oczy, jakby chciał upewnić się czy na pewno jestem prawdziwa, po czym otworzył drzwi. Wystawił nogi na zewnątrz i oparł się jednym ramieniem o siedzenie.

— Cześć.

— Cześć?! — Pokręciłam głową, a emocje, które do tej pory próbowałam trzymać na wodzy, automatycznie wypłynęły. — Jesteś zalany w trupa, do tego prowadzisz auto i nie odbierasz jebanego telefonu! — Noah zaśmiał się cicho, a ja złapałam się za głowę, starając się nie wyrwać wszystkich swoich włosów. — Serio cię to bawi?!

— Cieszę się, że cię widzę — odpowiedział jedynie, cichym zachrypniętym tonem. — Naprawdę.

— Boże, powiedz mi, czy ja oszalałam, czy to dzieje się naprawdę? — Spojrzałam w górę, machając rękoma.

— Mówiłem ci już, że ładnie wyglądasz?

Wdech, wydech. Tak to szło, prawda?

Posłuchaj — zaczęłam spokojnie, po czym kucnęłam przy nim, podtrzymując się rękoma o jego kolana i spojrzałam mu prosto w oczy. — Mogę się tylko domyślać, co czujesz. Nawet nie wiesz jak cholernie jest mi przykro i jak bardzo współczuję tobie, Caroline, waszej mamie. — Zamrugałam oczami, próbując powstrzymać łzy. — Ale jest mi jeszcze gorzej, gdy widzę do jakiego stanu się doprowadzasz. Nie rób sobie tego. Nie rób tego swojej rodzinie... — Nabrałam powietrza w płuca, przełykając ślinę. — Nie rób tego mi.

Noah wędrował wzrokiem po moich oczach, jakby czegoś szukał. Doskonale wiedziałam, czego i doskonale wiedziałam, że z pewnością to znalazł. Bo nie byłam już jedną wielką zamkniętą księgą. Byłam całkowicie obnażona, kucając przed nim, ze łzami w oczach, patrząc się prosto na niego.

— On miał rację — powiedział po chwili, a ja zdezorientowana zmrużyłam oczy. — On nie żyje przeze mnie.

— Nie mów tak... — Pokręciłam głową, a on prychnął pod nosem i przeniósł wzrok gdzieś w bok.

— Mało wiesz, Aylin.

— W takim razie mi wytłumacz. Po prostu wpuść mnie do swojego życia — wyszeptałam niemal błagalnie, ale po jego oczach wiedziałam, że tego nie zrobi. Zamilkł, zwijając usta w wąski pasek, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Okej, nie było tematu. — Ze zrezygnowaniem podniosłam się z powrotem do pozycji stojącej i założyłam dłonie pod biustem. Uniosłam jedną brew i rzuciłam mu piorunujące spojrzenie. — Ale wytłumacz mi chociaż jedno.

— Co takiego?

Nabrałam powietrza i przez te kilka sekund nieubłaganej ciszy z mojej strony, próbowałam przygotować się na to, co usłyszę w odpowiedzi na pytanie, które miałam zadać.

— Jak zginął Andy?

Noah nie wydawał się być zaskoczony tym pytaniem. W końcu już wcześniej mu je zadałam, ale wtedy nie odpowiedział. Spojrzał mi w oczy jeszcze głębiej, po czym wzruszył ramionami.

— Miał wypadek. Na motocyklu.

Pokiwałam głową i niespokojnie zaczęłam krążyć wzdłuż jego samochodu. W głowie pojawił mi się ten jeden pieprzony obraz.

To jedno wspomnienie, które wypierałam ze swojego umysłu latami. Nie wracałam do tego, nawet jeśli działo się cokolwiek, co mi o tym przypominało. Nie rozmawiałam o tym z nikim. Nikt nie miał pojęcia o tym, że kiedyś byłam świadkiem wypadku motocyklowego, w którym ktoś mógł zginąć.

— Dlaczego twój tato powiedział, że zginąłbyś razem z nim? — dopytałam. Wszystko zaczęło kleić mi się w jedną całość. Mogłam zapytać wprost, ale nie potrafiłam. Nie potrafiłam, bo bałam się odpowiedzi i miałam nadzieję, że to wszystko okaże się jedynie jakimś głupim zbiegiem okoliczności.

— Bo bym zginął — oznajmił wciąż niewzruszony. Obserwował mnie jak nerwowo stukam butami o ziemię, unikając jego spojrzenia.

— Dlaczego więc nie zginąłeś?

Cisza. Nie odpowiedział, a rosnące napięcie rozrywało mi płuca. Stanęłam w miejscu i zmusiłam się, aby spojrzeć mu w oczy. Tym samym, Noah wysiadł z samochodu, zamknął za sobą drzwi, a następnie oparł się o nie, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

— Wiesz dlaczego nie zginąłem.

— Nie. — Pokręciłam szybko głową, ciężko oddychając. Ponownie zaczęło brakować mi tlenu. — Nie wiem.

— Wiesz — powtórzył stanowczo. Głowa zaczęła pulsować mi od nadmiaru informacji, które nie do końca byłam w stanie przetworzyć. Przecież to niemożliwe. To było na drugim końcu kraju.

Od jak dawna wiesz? — Głos mi się załamał, a oczy wypełniły mi łzy. Nie byłam w stanie jakkolwiek nad sobą zapanować. Nie byłam w stanie tego pojąć, choć bardzo się starałam. Jakie istniało prawdopodobieństwo?

— Odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy — oznajmił ze spokojem. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł być tak spokojny, kiedy ja prawie mdlałam.

— Na ognisku? — dopytałam, próbując przełknąć wyrośniętą gulę w swoim gardle. Noah od razu pokręcił głową, a ja zdezorientowana przystanęłam na miejscu, posłałam mu pytające spojrzenie i uniosłam wysoko brwi, nie kryjąc zdumienia.

— Ognisko nie było pierwszym razem, gdy cię zobaczyłem — powiedział cicho, na co zatrzęsłam się z powodu przeszywających mnie dreszczy. Łzy swobodnie spływały mi po policzkach, łykałam je co chwilę, próbując się jakoś uspokoić, ale nie byłam w stanie. — Nie miałem pewności, zwłaszcza po tym jak za pierwszym razem zaprzeczyłaś, że kiedykolwiek byłaś w Kalifornii.

— Kiedy w takim razie był ten pierwszy raz? — zapytałam niemal szeptem, w obawie, że jak zacznę wypowiadać te słowa na głos wpadnę w histerię. Miałam wystarczająco emocji jak na jedno popołudnie.

— To naprawdę nie jest istotne...

— Kurwa, może dla ciebie! — Złapałam się teatralnie za głowę. — Więc ta cała szopka, ta cała znajomość, to dlatego, że co? Że czujesz jakiś dług wdzięczności? Bo uratowałam ci życie?

— Może na początku, ale...

— Okej — przerwałam mu i pokiwałam głową. Otarłam łzy rękawem swojej sukienki, po czym wypuściłam powietrze i ponownie spojrzałam mu w oczy. — Chyba muszę to jakoś przetrawić...

— Po co? Co to zmienia? — Odbił się od samochodu i lekko chwiejnym krokiem podszedł bliżej mnie.

— Dla ciebie może nic, bo wiedziałeś od początku i nawet nie próbowałeś mi powiedzieć!

— Myślałem, że w końcu połączysz kropki. — Wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się krzywo. Tylko po raz pierwszy jego piękny uśmiech nie został odwzajemniony. Byłam cała rozstrzęsiona, próbując przeanalizować dokładnie to, co właśnie się dowiedziałam.

Nie wierzyłam w żadne przeznaczenie, ani tego typu inne bajki. Życie składało się z wydarzeń, które były zwyczajnymi zbiegami okoliczności. Ale w takim razie, jak miałabym racjonalnie wytłumaczyć tą sytuację?

— Mogę zadać ci pytanie? — odezwał się po chwili, gdy ja wciąż milczałam, wpatrując się w przestrzeń. Spojrzałam na niego i skinęłam głową. — Powiesz mi, dlaczego tak bardzo nie chciałaś wracać myślami do tamtego miejsca i tak bardzo denerwowałaś się, gdy poruszałem ten temat?

— Tam rozstałam się z Lionem — odparłam zgodnie z prawdą. Cóż, może nie do końca całą, ale na sam początek chyba wystarczyło, prawda?

— Przecież ja się i tak dowiem prawdy. — Przysunął się bliżej. Wbił we mnie to swoje przeszywające spojrzenie, a w jego oczach widziałam każdą najmniejszą iskierkę. Jakbym w końcu była w stanie cokolwiek z niego wyczytać. Chciałam cofnąć się krok do tyłu, ale jakaś dziwna nadprzyrodzona siła kazała mi zostać w tym miejscu i czekać na dalszy ciąg wydarzeń.

— Nie masz czego, mówię ci jak było — odparłam, udając obojętność, ale wszystkie emocje, które w sobie miałam, skutecznie mi to uniemożliwiały.

— Davis, ja naprawdę wiem, kiedy kłamiesz — mruknął, a jego ciało znalazło się zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Jego oddech muskał moją twarz. Po raz kolejny mi to robił i wydawał się przy tym świetnie bawić. Oddychałam ciężko i głęboko, starając się zachować spokój, ale jego bliskość sprawiała, że nogi mi miękły. Serce również.

— Śmierdzisz wódą — rzuciłam, wywracając oczami, na co on parsknął śmiechem i pokręcił głową, zagryzając dolną wargę.

— Trochę jestem pijany — przyznał, kiwając głową z rozbawieniem.

— Dlaczego udajesz, że wszystko jest dobrze, skoro ewidentnie jesteś wrakiem człowieka? — zapytałam, próbując jakoś zmienić temat. Starałam się również przeciąć to dziwnie narastające napięcie, które tworzyło się między nami za każdym razem, gdy tylko był tak blisko mnie.

— Ja jestem wrakiem człowieka od wielu lat, Aly. — Noah wzruszył ramionami, po czym odsunął się ode mnie i podszedł z powrotem do swojego samochodu.

Przeszył mnie chłodny dreszcz. Miałam w sobie same sprzeczne emocje, których nie potrafiłam zrozumieć. Za każdym razem, gdy czułam jego bliskość, mój umysł nakazywał uciekać, a mimo to, gdy tylko się oddalał, błagałam w duchu, żeby wrócił.

Obserwowałam go na wdechu, gdy otworzył drzwi i schylił się do środka. Wyciągnął ze środka butelkę kolorowej wódki, odwrócił się w moim kierunku i wystawił szkło w moją stronę.

— Wypijemy zdrowie? — zapytał z uśmiechem. Uśmiechem, który nie był szczery. Był smutny, wypełniony żalem i pustką. — Za Aarona, za Andy'ego. Za ciebie również. W końcu jestem, bo ty byłaś.

Zagryzłam nerwowo policzek. Kręciłam głową z niedowierzaniem, gdy nagle jego słowa dotarły do mnie jak bumerang. Jestem, bo ty byłaś.

Twój tatuaż... — wyszeptałam, a on uniósł brwi i wzruszył ramionami, a z jego twarzy nie schodził uśmiech.

— Wychodzi na to, że byłaś w moim życiu zanim wiedziałem kim jesteś.

— Nie uważasz, że to jest, nie wiem, conajmniej dziwne?

— Trochę — przytaknął, po czym odkręcił zakrętkę od butelki i wypił dużego łyka. Skrzywił się na smak trunku, po czym otarł buzię wierzchem dłoni. — Chcesz łyka?

— Myślę, że tobie już wystarczy — wymamrotałam, a następnie podeszłam w jego stronę. Jednym zwinnym ruchem, wyrwałam mu butelkę z dłoni i odsunęłam się na bok.

Popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami, nie kryjąc zdziwienia. Schowałam szkło za plecami, trzymając w dłoniach i cofnęłam się kilka kroków do tyłu. On natomiast popatrzył na mnie z lekkim politowaniem, a jego pijackie oczy, zaiskrzyły. Przejechał językiem po swoich równych zębach, po czym wolnym krokiem podszedł bliżej.

Zanim zdążyłam cofnąć się jeszcze bardziej, stanął naprzeciwko mnie i przysunął się tak blisko, że oparłam się plecami o tylne drzwi jego samochodu. I znów zaczęłam potrzebować butli z tlenem. Powinnam brać ją ze sobą za każdym razem, gdy tylko miałam się z nim zobaczyć. To nie było normalne. Ja nie byłam normalna.

— Specjalnie mnie prowokujesz? — Jego język powędrował dookoła, wewnątrz jego policzków, a ja zapragnęłam, aby znalazł się też wewnątrz moich. Zaczęłam poważnie zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym.

— Nie prowokuję — odparłam, przełykając ślinę. On oparł obydwie dłonie, przez co znalazłam się w tak zwanej klatce, bez możliwości ucieczki. Ale czy ja tak naprawdę chciałam uciekać?

Zlustrował mnie wzrokiem, mrużąc oczy. Zrobił to kilkukrotnie, po czym jego spojrzenie ponownie spoczęło na mojej twarzy. Oblizał usta i nabrał powietrza w pusta, zastanawiając się nad słowami, które krążyły mu po głowie.

— Wyglądasz...

— Ładnie, pięknie, oszałamiająco? Skończ z tym swoim pijackim podrywem — wtrąciłam, wywracając oczami, choć w środku żołądek przewracał mi się na każdą stronę.

— Jak reszta mojego życia.

Nie powiedział tego. Wstrzymałam oddech, próbując uspokoić kołatanie serca, ale na marne. Chyba właśnie doznałam stanu przedzawałowego. Uchyliłam wargi, nie kryjąc zdumienia, na co on, wykorzystując moje chwilowe zawieszenie, jednym zwinnym ruchem, sięgnął dłonią za moje plecy i wyrwał mi z rąk butelkę.

Upił kolejnego potężnego łyka, odsunął się ode mnie, przez co automatycznie ponownie poczułam ten dziwny chłód, który oplótł moje ciało. Oparł się plecami o samochód, tuż obok.

— Ten widok zawsze zwala mnie z nóg — powiedział po chwili, wskazując palcem na panoramę znajdującą się tuż przed nami.

— Przestań już — bąknęłam, po czym odbiłam się od blachy i zrobiłam kilka kroków naprzód.

— Co? — wymamrotał ze zdezorientowaniem. Ja natomiast odwróciłam się w jego kierunku i założyłam dłonie na piersi.

— Robisz to za każdym razem. Mówisz takie rzeczy, albo mnie całujesz, albo ze mną sypiasz, po czym urywasz kontakt i nie odzywasz się całymi dniami. Albo wyjeżdzasz na dwa tygodnie, albo mnie unikasz, albo twierdzisz, że nie możemy mieć ze sobą więcej kontaktu. Skończ już z tym! — Wyrzuciłam na wdechu.

— Z czym mam skończyć, Aly? — Podkulił jedną nogę i oparł ją o samochód, nie spuszczając ze mnie swojego przenikliwego spojrzenia.

— Skończ z mieszaniem mi w głowie. Albo coś ode mnie chcesz, albo daj mi święty spokój.

Noah zmarszczył czoło, po czym pokiwał głową. Spojrzał z powrotem przed siebie i upił kolejnego hausta swojego trunku. Przełknął głęboko ślinę i przez chwilę zawiesił się tak, jakby się nad czymś zastanawiał.

— Masz rację — odezwał się po chwili, ale wciąż na mnie nie patrzył. A mi wystarczyło to za wyczerpującą odpowiedź.

— Świetnie — skinęłam i zwinęłam usta, próbując ukryć swoje rozczarowanie. Ponieważ w głębi duszy, pragnęłam, aby powiedział mi, że to wszystko, to nie była żadna zagrywka z jego strony.

Że nie bawił się ze mną tylko dlatego, że byłam tajemniczą dziewczyną, która uratowała mu życie. Że wszystko, co robił, wszystkie sygnały, które mi wysyłał, były spowodowane tym, że faktycznie coś do mnie poczuł. Ale na tyle, na ile byłam w stanie poznać Noah Blaine'a, wiedziałam, że nie był zdolny do prawdziwych uczuć. A nawet jeśli był, skutecznie to tuszował.

Bo każda tragedia, która go dotknęła, sprawiała, że umierał na nowo. A ja przez kilka lat nie potrafiłam naprawić samej siebie. Tym bardziej nie byłam w stanie naprawić jego, nie ważne jak bardzo bym się starała.

— Odwieźć cię do domu, czy zamówisz sobie taksówkę? — zapytałam po chwili, nerwowo stąpając z nogi na nogę. — Bo w samochód na pewno nie wsiądziesz.

— Zamówię taksówkę — odpowiedział od razu, a mnie zakuło serce. To tak bardzo bolało.

— Okej — skinęłam, po czym wolnym krokiem, z nadzieją, że może mnie jeszcze zatrzyma, skierowałam się w stronę swojego samochodu. Przystanęłam na chwilę i spojrzałam na niego ponownie. — Blaine?

Odwrócił się w moim kierunku, a w jego oczach ponownie nie widziałam nic oprócz, przeszywającej mnie na wskroś, pustki. Znałam to aż za dobrze.

— Cokolwiek się wydarzyło — powiedziałam cicho, a on zamrugał, ciężko oddychając. — To nie twoja wina.

Przeskanował mnie spojrzeniem bez słowa, a jego oczy znów stały się puste i matowe. Otworzyłam drzwi od auta, a gdy wsiadałam już do środka, usłyszałam jego cichy i zachrypnięty głos, po czym wypowiedział słowa, które zniszczyły mnie doszczętnie.

— Przykro mi.

Zacisnęłam powieki, próbując powstrzymać napływające łzy. Przełknęłam ślinę i drżącą ręką zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam na niego po raz ostatni, odpalając silnik.

— Mi też jest przykro — wyszeptałam do siebie, po czym z wielkim bólem w klatce piersiowej, odjechałam.

Ile razy było w stanie złamać się jedno serce?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro