23. Gdyby te skrzydła potrafiły latać
Podniosłam się z ziemi i wsunęłam dłonie do kieszeni przemoczonej bluzy. Deszcz nie przestawał padać, ale już dawno przestało mi to przeszkadzać. Odwróciłam wzrok i popatrzyłam gdzieś w przestrzeń nabierając powietrza w płuca.
— Dlaczego o to pytasz? — wysyczałam przez zaciśnięte zęby i obdarowałam złowrogimi spojrzeniami chłopaka, który stał przede mną z zaciśniętą szczęką.
— Jaki masz problem, żeby odpowiedzieć? — powiedział, a jego ton wskazywał na to, że był wyprowadzony z równowagi prawie tak samo jak ja.
— Bo to moja prywatna sprawa! — wybuchłam wymachując rękoma na wszystkie strony. — Ty nie chcesz opowiedzieć mi co robiłeś w Houston przez dwa tygodnie, dlaczego więc ja miałabym rozmawiać z tobą o czymś, o czym nie mam ochoty?
— Nie pytam się ciebie o okoliczności tylko o to, czy w ogóle tam byłaś. — Wyraz twarzy miał zdecydowany i poważny, ale jego morskie oczy niemal błagały mnie o odpowiedź. Dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależało?
— Tak — powiedziałam cicho oblizując mokre od deszczu wargi. — Byłam w Kalifornii, czy ta informacja zmieniła twoje życie?
Uniósł wzrok prosto w moje oczy i przez chwilę błądził w nich jakby chciał znaleźć w nich coś więcej. Tęczówki zabłysły mu jeszcze mocniej, a usta delikatnie się rozchyliły. Skinął nieśmiało głową, po czym spuścił głowę i wbił spojrzenie w ziemię.
Stałam jak wryta obserwując jego dziwne zachowanie i czekałam czy raczy się w jakikolwiek sposób odezwać, ale niestety to nie nastąpiło. A skoro Noah zaczął się zachowywać w ten sposób, nie mogłam przecież w jakimś stopniu odstawać.
Założyłam ręce na piersi i wysoko uniosłam brwi. Zagryzłam nerwowo policzek i podeszłam bliżej chłopaka tak, aby słyszał wyraźniej moje słowa.
— Daj kluczyki od auta.
— Co? — mruknął unosząc wzrok z powrotem na mnie.
— Wracam do domu, nie będę szła w tym deszczu — odpowiedziałam jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
— Przestań gadać głupoty, chodź. — Pokręcił głową, a następnie sięgnął po moją dłoń, jednak ja pokręciłam od razu głową i spojrzałam gdziekolwiek, byleby nie na niego. — Davis, skończ z tym zachowaniem dziesięciolatki, bo to już zaczyna być męczące.
— O, proszę! Jaki nagle rozgadany! — wybuchłam, a on ponownie pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Po prostu niby wiedziałem, a i tak jestem zaskoczony — powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
— Co wiedziałeś? — Wbiłam w niego lodowate spojrzenie, ale gdy odpowiedź nie padała wystarczająco długo, złapałam się za głowę przewracając oczami. — Ja pierdolę, o co ci chodzi? Co wiesz? Co Lion ci powiedział? Bo jestem pewna, że przedstawił to w całkowicie inny...
— Skończ z tym Lionem — przerwał od razu unosząc głos. — Nie mam pieprzonego pojęcia co wspólnego ma z tym jebany Carrington!
Popatrzyłam na niego ciężko wzdychając. Miałam taki mętlik w głowie, że czułam jak wewnątrz wszystko mi buzuje. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Noah poruszył temat najgorszego momentu mojego życia. Momentu, w którym przestałam oddychać, a całe moje życie i wszystko w co wcześniej wierzyłam, rozsypało się w drobny mak.
— Wytłumacz mi, proszę, bo chyba zaraz zwariuję — powiedziałam cicho, a moje przemoczone ciało zaczęło drżeć z przeszywającego zimna.
— Ty mi powiedz, dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać? — odpowiedział wbijając we mnie swoje duże jasne oczy. — I co twój pobyt w Kalifornii ma wspólnego z Lionem?
— Co ma wspólnego? — prychnęłam i pokręciłam głową z niedowierzaniem. — Jeśli nie wiesz, że byłam tam z nim, to skąd wziął się u ciebie pomysł, że byłam tam w ogóle?
— On tam był z tobą? — Zamrugał szybciej, a ja próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie, ale nijak mi to wychodziło.
Przełknęłam głęboko ślinę i spuściłam spojrzenie. Albo Noah w tamtym momencie miał ze mnie niezły ubaw, albo w tym wszystkim tkwiło jakieś drugie dno. Ale samo wspomnienie przyprawiało mnie o dreszcze i powodowało potężny ból serca.
— Muszę wracać — powiedziałam tylko, a następnie odwróciłam się napięcie z zamiarem odejścia.
Noah jednak nie poddał się tak łatwo. Zanim zdążyłam zrobić kolejny krok, złapał mnie za rękę i przytrzymał. Spojrzałam na jego dłoń zaciśniętą na moim nadgarstku, a następnie popatrzyłam w jego oczy. Mogłabym poczuć wstręt, obrzydzenie, w końcu czułam to niemal zawsze. Ale dziwnym trafem jedyne co poczułam to spokój. W jednej sekundzie przeszła mi przez głowę myśl, że chciałabym się do niego po prostu przytulić, ale to pragnienie zniknęło niemal tak szybko, jak się pojawiło.
— Wejdźmy do środka, porozmawiamy — powiedział łagodnym tonem, a jego wzrok przeszywał mnie na wskroś.
W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że o cokolwiek by mnie nie poprosił, zgodziłabym się bez zawahania. Rozgrywałam wewnętrzną walkę między tym co znałam, a tym co czułam.
Skinęłam nieśmiało głową i podążyłam za nim w stronę jego mieszkania. Powiem mu.
Noah otworzył drzwi od klatki, po czym weszliśmy do środka. Zamówił windę, a ja w oczekiwaniu, objęłam się ramionami lekko drżąc z zimna wbijając wzrok w podłogę. On również się nie odezwał i tym samym zawisła między nami niezręczna cisza.
W trakcie jazdy windą, patrzyłam wszędzie, byleby tylko nie popatrzeć na niego. Miałam wrażenie, że on był równie spięty, chociaż na dobrą sprawę nawet nie wiedział, co go czeka. A może wiedział, tylko usilnie nie chciał się do tego przyznać i chciał tą historię usłyszeć ode mnie?
Dojechaliśmy na właściwe piętro i od razu skierowaliśmy się w stronę ciemnego korytarza. Po zaledwie kilku krokach, Noah zatrzymał się w miejscu i zdezorientowany popatrzył przed siebie. Podążyłam za jego wzrokiem i zauważyłam stojącą postać pod drzwiami do jego mieszkania.
Niska, szczupła kobieta o kasztanowych, kręconych włosach zauważyła naszą obecność niemal od razu. Uśmiechnęła się szeroko, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki, które w tamtej chwili wydały mi się dziwnie znajome. Noah też takie miał, gdy się uśmiechał.
— Co ty tu robisz? — zapytał chłopak spokojnym tonem, jednak zauważyłam jak bardzo spięło mu się ciało.
— W końcu! — Nieznajoma mi kobieta wyciągnęła ramiona przed siebie i podeszła do chłopaka, a następnie mocno go przytuliła. — Samochód stoi pod mieszkaniem, w mieszkaniu cię nie ma, a telefonu nie odbierasz. Doprowadzisz mnie do grobu!
Zanim Noah zdążył odpowiedzieć, oderwała się od niego i spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem na twarzy.
— Ty pewnie jesteś Aylin. — Wyciągnęła do mnie dłoń, a ja wpatrywałam się w nią zdezorientowanym spojrzeniem. — Cassie Soriano, mama Noah.
Zamrugałam szybciej próbując przyswoić fakt, że właśnie poznałam jego mamę, która jakimś cudem od razu wiedziała kim jestem.
— Jesteście przemoczeni! To się skończy grypą! — Wywróciła oczami, a gdy w końcu uścisnęłam jej dłoń w przywitaniu, ponownie się uśmiechnęła i przeniosła spojrzenie z powrotem na swojego syna. — No już, otwieraj te drzwi. Wystarczająco się naczekałam.
— Wybacz, jestem skołowany, nie wiedziałem, że przyjedziesz — powiedział Blaine, a następnie zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu kluczy.
— Bo to miała być niespodzianka — odpowiedziała, a jej wzrok wciąż lustrował moją osobę. — Kylie powiedziała, że Aaron wyszedł z kolegami, Caroline jest na spotkaniu w sprawie pracy, ciebie również nie zastałam w sklepie. Jakiś chłopak powiedział, że masz dziś wolne. Nie wiedziałam, że kogoś już zatrudniłeś.
— Nie zatrudniłem. — Przekręcił zamek, a następnie otworzył drzwi i zapraszającym gestem je przed nami uchylił. — Kayden to kolega, zastapił mnie dziś.
Nie tylko dziś, pomyślałam, ale widocznie jego mama nie miała pojęcia o jego tajemniczym wyjeździe do Houston.
Cassie od razu weszła do środka, a ja stałam wciąż w tym samym miejscu i biłam się z myślami czy to nie był ten moment, w którym powinnam się zwinnie stamtąd ulotnić. Jednak, gdy tylko zauważyłam jak kobieta stanęła za progiem i obdarowała mnie ponownie swoim przemiłym uśmiechem, pomyślałam, że chyba nie może być tak źle. Poza tym nie do końca miałam ochotę wracać w tą ulewę piechotą do domu. Bieganie w deszczu z Noah było czymś przyjemnym, samej już nie do końca.
Weszłam do środka patrząc przy tym na stojącego wciąż w przejściu chłopaka, natomiast on głowę miał spuszczoną i w tym samym momencie zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie wolałby, żebym sobie poszła.
Przeszliśmy w trójkę do objętego półmrokiem salonu. Przegryzłam nerwowo policzek i oparłam się o wyspę kuchenną rozglądając się po pomieszczeniu. Pomieszczeniu, w którym jeszcze niedawno stworzyło się jedno z lepszych wspomnień.
Cassie zajęła miejsce przy stole, oparła się łokciami o stół i splotła palce swoich dłoni zerkając tym samym na dość speszonego Noah, jak i na mnie. Te kilka sekund niezręcznej ciszy spowodowało, że bicie mojego serca stało się tak głośne, że w pewnym momencie miałam wręcz pewność, że moi towarzysze są w stanie je usłyszeć.
— Noah, kochanie — zaczęła brunetka spoglądając na syna z szerokim uśmiechem. — Może dałbyś jakieś ubranie Aly na przebranie? Dziewczyna nam tu zamarznie przemoknięta do suchej nitki.
— Naprawdę nie trzeba, zaczekam aż trochę przestanie padać i wracam do domu — odpowiedziałam uprzejmie usilnie unikając spojrzenia stojącego kilka metrów ode mnie chłopaka.
— Nie wygłupiaj się. — Popatrzyła z powrotem na swojego syna i tym samym ja również zmusiłam się, by na niego spojrzeć. — Noah?
Wzrok miał wbity w swoją mamę. Jego twarz nie wyrażała nawet grama emocji, do czego chyba zdążyłam się już przyzwyczaić. Wydawał się być tak samo zimny i obojętny jak tego samego dnia, gdy tylko spotkałam go po raz pierwszy. I w tym samym momencie poczułam się na tyle niechciana, że wszystkie kolory odpłyneły mi z twarzy, a oddech znacznie przyspieszył.
Zdałam sobie sprawę, że nie powinno mnie tu być. Moje spotkanie z jego mamą peszyło go niemal tak samo jak mnie. Pewnym ruchem odbiłam się od wyspy i chowając dłonie z powrotem w kieszeń bluzy, zmierzyłam w kierunku korytarza.
— Chyba już przestało tak mocno padać — powiedziałam na wdechu. — Bardzo miło było mi panią poznać. Do widzenia.
Zwinnym ruchem ominęłam niewzruszonego moimi słowami Blaine'a i szybkim tempem opuściłam pomieszczenie kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
Usłyszałam jedynie słowa mamy Noah, która próbowała mnie zatrzymać, ale wszystko ledwo docierało do moich uszu. Musiałam się wydostać stamtąd jak najszybciej.
Zamknęłam za sobą drzwi z trzaskiem i nie czekając na windę, pokonałam dwanaście pięter schodami w dół. Można by rzec, że wypluwałam z siebie płuca, ale moje zdeterminowanie, żeby jak najszybciej opuścić ten budynek, było dość motywujące.
Kiedy znalazłam się już na zewnątrz, deszcz ponownie obmył moje dziwnie rozgrzane ciało. Nabrałam powietrza w płuca, a następnie nie oglądając się za siebie, po prostu wróciłam do domu.
***
Leżałam na łóżku wpatrując się w sufit. W uszach miałam słuchawki, z których wydobywał się dźwięk muzyki, która jako jedyna w tamtym momencie była w stanie przynieść mi ukojenie. Chciałabym powiedzieć, że ta cała sytuacja mnie nie ruszyła. W końcu okłamywanie samej siebie do tej pory wychodziło mi nienagannie.
Ale widok jego obojętnej bez wyrazu twarzy w momencie, gdy stałam w jego mieszkaniu, ten chłód, którym mnie obdarował, jakbym była nieproszonym gościem, totalnie wytracił mnie z równowagi. Raz uśmiecha się do mnie, szczerze ze mną rozmawia, wysyła mi rożnego rodzaju sygnały, a następnie jedyne co napotykam to znów ten potężny mur, przez który nie jestem w stanie się przebić.
W jednym momencie gubimy się i odnajdujemy. Chcę tylko być przy tobie, gdyby tylko te skrzydła potrafiły latać, och, pieprzyć te mury.
Wyjęłam słuchawki z uszu i rzuciłam je na bok, gdy tylko usłyszałam jak los zaczyna się mną bawić puszczając kolejną piosenkę z mojej playlisty, która jakby idealnie wpasowała się w moment.
Przewróciłam się na bok i przymknęłam oczy. Nie powinnam się przecież przejmować. Ja sama uciekałam i zarzucałam na siebie pokryty grubą warstwą pancerz. Jednak za każdym razem, gdy tylko go z siebie zdejmowałam, to on go przejmował na siebie. Zatoczyliśmy błędne koło. I to był znak, żebym odpuściła zanim będzie za późno.
Po chwili poczułam wibracje rozlewające się po całym materacu. Niepewnie wzięłam do ręki telefon i zerknęłam na wyświetlacz.
— Hej — powiedziałam w tym samym momencie, gdy nacisnęłam zieloną słuchawkę i przerzuciłam na głośnomówiący.
— Co tam? — Usłyszałam w komórce głos swojego przyjaciela.
— Leżę i myślę — odparłam zgodnie z prawdą z wzrokiem wciąż wbitym w sufit.
— Muszę o coś zapytać — zaczął — Rozmawiałem przed chwilą z Caroline. Mówiła, że przyjechała jej mama i gdy rozmawiały przez telefon, wspomniała coś o tym, że odwiedzając Noah zastała w korytarzu pod jego mieszkaniem również ciebie. — Och, fantastycznie. — Chciała od razu do ciebie pisać, ale powiedziałem jej, że najpierw ja z tobą o tym porozmawiam, więc słucham.
— Co chciałbyś wiedzieć? — zapytałam udając totalnie niewzruszoną.
— Co się dzieje? I dlaczego przestałaś mi o wszystkim mówić?
— Nic się nie dzieje, spotkaliśmy się przypadkowo i równie przypadkowo spędziliśmy wspólnie popołudnie jak zwyczajni koledzy — mruknęłam cicho zagryzając nerwowo dolną wargę z nadzieją, że ta odpowiedź w zupełności mu wystarczy.
— Czyli nadal będziesz udawać, że nic między wami nie ma?
— Nie muszę udawać, Mike, bo między nami naprawdę nic nie ma. — I nigdy nie będzie.
— Po prostu się martwię.
— O co?
— Nie chcę, żebyś znów cierpiała.
Nie będziesz cierpieć, jeśli nic się nie poczujesz. A ja nic nie czułam. Dla wytłumaczenia, zazdrość jest jedną z najnormalniejszych emocji, którą może wywoływać zwyczajny pociąg fizyczny. Nie było w tym nic głębszego. Może kiedy będę sobie to wciąż powtarzać, w końcu w to uwierzę.
— Jesteś tam? — powiedział cicho, gdy zastała między nami krótka cisza.
— Nie musisz się martwić, wiesz, że nie jestem w stanie dopuścić do siebie żadnych głębszych emocji. — Wzruszyłam ramionami i cicho westchnęłam.
— Wydaje mi się, że już to zrobiłaś.
— Po czym to wnioskujesz? — dopytałam ze zdziwieniem. Niemożliwe, żeby znał mnie aż tak dobrze, nawet jeśli przyjaźnimy się od dziecka.
— Kiedyś powiedziałaś mi, że ewidentnie coś poczułem do Caroline po tym jak obserwowałaś w jaki sposób na nią patrzę — odpowiedział od razu, a ja już doskonale wiedziałam do czego zmierza. — Takich rzeczy nie da się ukryć.
— Ale można zignorować i zakopać gdzieś głęboko w sobie.
— To tak nie działa.
— Jakbyś nie zauważył, u mnie to zawsze działa — powiedziałam delikatnie uniesionym tonem, czując jak powoli ten temat zaczyna wyprowadzać mnie z równowagi.
— Masz strasznie ciężki charakter, wiesz o tym? — Zaśmiał się cicho, na co i ja również lekko się uśmiechnęłam. — Nie wiem jak ja z tobą wytrzymuję i współczuję Blaine'owi, jeśli on też będzie musiał to znosić.
— Och, przepraszam bardzo, ale z naszej dwójki to zdecydowanie ja jestem tą łatwiejszą w obsłudze — rzuciłam z oburzeniem.
— Dobra, w sumie racja. Jego to nawet własna siostra nie do końca jest w stanie rozgryźć. — Przytaknął od razu ze śmiechem. — Może lepiej, że nic tam się nie dzieje, bo prędzej nastąpiłaby apokalipsa z waszymi osobowościami, niż byście się dogadali.
W punkt, mój przyjacielu.
***
Po rozmowie z Michael'em nie minęło kilka minut jak zasnęłam. Niedługo później z drzemki wybudziły mnie potężne dreszcze. Tak samo jak ostatnio, tylko tym razem wiedziałam, czym były one spowodowane. Przyłożyłam zmarznięte dłonie do rozpalonej twarzy i westchnęłam cicho. Okryłam się pościelą pod sam nos, ale po chwili zrobiło mi się bardzo gorąco. Z kolei, gdy zrzuciłam z siebie kołdrę, zaczęłam zamarzać. A jeszcze kilka godzin wcześniej śmiałam się z tego, że dostanę zapalenia płuc.
Zmusiłam się do zejścia z łóżka i powolnym krokiem, tak aby nie stracić równowagi, wyszłam na korytarz. Zeszłam po schodach, a następnie, gdy znalazłam się już w łazience na dole, zaczęłam szperać w szafce w poszukiwaniu termo-metra.
Zmierzyłam temperaturę i gdy tylko zauważyłam na rtęciowym patyczku prawie trzydzieści dziewięć stopni, zaklęłam pod nosem. Wyszłam z łazienki, a następnie zerknęłam na duży ścienny zegar wiszący na korytarzu.
Świadomość tego, że zbliżał się wieczór sprawiła, że odetchnęłam z ulgą. Albowiem oznaczało to, że mój tato niedługo powinien wrócić z pracy. Za każdym razem, gdy cokolwiek mi dolegało nie potrafiłam być sama. Potrzebowałam poczucia, że zawsze będzie ktoś, kto mi pomoże. Jeszcze, zanim zrezygnowałam z psychologa, u którego na wizycie byłam aż dwa razy, kiedy studiowałam w Waszyngtonie, moja pani doktor stwierdziła, że może to być skutkiem przeżytej traumy.
Przez pierwsze miesiące wymyślałam sobie choroby i gdy zdarzał się moment, kiedy spałam całkowicie sama, czasami miałam wręcz przeświadczenie o tym, że umieram. A fakt, że nie było przy mnie nikogo, kto mógłby mi pomóc, sprawiał że dostawałam ataków paniki. Na szczęście tym razem czerwona kreseczka na termometrze ewidentnie utwierdziła mnie, że nie był to nawrót mojej hipochondrii. Czego nie mogłam powiedzieć o tamtejszej nocy, gdy również wybudziło mnie ze snu złe samopoczucie, ale wmówiłam sobie, że musiało rozkładać mnie choróbsko, a dzisiejsze wędrówki w deszczu tylko je spotęgowało.
Usiadłam na kanapie i okryłam się kocem. Przymknęłam oczy i w spokoju oczekiwałam pojawienia się w domu mojego taty.
Nie musiałam długo czekać, ponieważ nie minęło pół godziny, jak usłyszałam dźwięk przekręcającego się kluczyka w zamku. Tato wszedł do domu, zamknął za sobą drzwi, a kiedy tylko pojawił się w salonie podszedł do mnie z widoczną konsternacją.
— Jezus. — Usiadł obok mnie i uważnie mi się przyjrzał, a następnie przyłożył dłoń do mojego czoła. — Jesteś rozpalona.
— Wiem, mierzyłam temperaturę, mam gorączkę — odpowiedziałam ze stoickim spokojem, ale mój staruszek nie wyglądał na spokojnego.
— Od jak dawna pojawiają ci się takie plamy? — Wskazał palcem na moje policzki, a jego szczęka nerwowo się zacisnęła.
— Przecież mam gorączkę, to normalne, nie panikuj. — Wzruszyłam ramionami, a następnie okryłam się pod samą szyję, ponieważ zaczęłam drżeć z zimna. — Łyknę jakiś ibuprofen i rano będę jak nowa.
Zmrużył oczy wciąż nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Zwinął usta w wąski pasek i nerwowo przeczesał palcami swoje włosy. Jego nadopiekuńczość mnie rozczulała.
— Przyniosę ci coś na gorączkę, ale jeśli to nie pomoże, jedziemy do szpitala — powiedział stanowczo i podniósł się z kanapy, a następnie zniknął gdzieś w kuchni.
Wywróciłam oczami, ponieważ szpital nie brzmiał zachęcająco. Zwłaszcza, że miałam pieprzoną gorączkę, a nie udar. Wezmę tabletki na grypę, coś przeciwgorączkowego, wypiję herbatę z miodem i po godzinie poczuję się lepiej.
Dwie godziny później poczułam się jeszcze gorzej.
***
O godzinie dziesiątej wieczorem siedziałam z tatą czekając aż przyjmie mnie lekarz. W dalszym ciągu uważałam, że robienie całej tej szopki z powodu zwyczajnej grypy, było totalnie bezsensowne, ale tato uparł się, żeby ktoś mnie zbadał i potwierdził, że nic mi nie jest.
Oprócz gorączki, dopadły mnie również duszności, niemal takie same jak noc wcześniej. I gdyby wydarzyło się to dwa lata temu, gdy jeszcze myślałam, że każda jedna nieprawidłowość, oznacza śmierć, prawdopodobnie dostałabym takiego ataku paniki, że zamiast do szpitala, ojciec musiałby zabrać mnie do psychiatryka.
Kilkanaście minut później zostałam przyjęta przez lekarza pełniącego dyżur. Usiadłam na kozetce podczas, gdy ten uważnie mnie osłuchiwał.
— Ma pani jakieś choroby autoimmunologiczne? — zapytał, gdy skończył zaglądać mi w gardło.
— Słucham? — dopytałam zdezorientowana.
— Ma pani wysoką gorączkę, a nie podejrzewam żadnej choroby ani bakteryjnej, ani wirusowej. — Odszedł ode mnie i usiadł przy biurku nie spuszczając ze mnie spojrzenia. — Jakieś dolegliwości oprócz duszności?
— Trochę boli mnie tutaj. — Wskazałam dłonią okolice mostka, a on zmrużył oczy głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Proponowałbym zostanie w szpitalu na obserwację. Rano kardiolog przeprowadzi z panią konsultacje.
— Kardiolog? — powtórzyłam błądząc oczami po twarzy lekarza. — Po co mi kardiolog?
— Jak długo ma pani podwyższoną temperaturę? — Zignorował moje pytanie, co jeszcze bardziej wyprowadziło mnie z równowagi. Nie miałam pojęcia co on insynuował.
— Kilka godzin... — powiedziałam cicho. — Dzisiejszej nocy też chyba miałam, ale nie mam pewności, nie mierzyłam wtedy temperatury. Ale jestem pewna, że to zwykła grypa. Wie pan, ja dzisiaj trochę zmokłam w tym deszczu, a mój tato jak zwykle wszystko wyolbrzymił i postanowił mnie tu zaciągnąć...
— Rozumiem. — Skinął głową, a następnie zastanowił się chwilę. — Jest tutaj? Pani tato?
Pokiwałam twierdząco głową, na co on od razu wstał i skierował się w stronę drzwi. Uchylił je, a następnie wyjrzał przez próg szukając czegoś wzrokiem.
— Mogę pana prosić na chwilkę?
To wszystko zaczęło robić się tak niepokojące, że duszności, które na chwilę ustąpiły, znowu zaczęły nawracać. Miałam wrażenie, że powoli zaczyna brakować mi tlenu. Przełykałam głośno ślinę, gdy tylko Larry wszedł do środka i spojrzał na mnie zmartwionym spojrzeniem.
— Czy w rodzinie występowały jakieś choroby? Wie pan, wady serca i tym podobne?
Mój tato spuścił wzrok i głośno westchnął. Spojrzał z powrotem na mnie przegryzając nerwowo wargę, a następnie na stojącego na przeciwko niego lekarza. Skinął głową, a ja zmarszczyłam czoło nie kryjąc zdziwienia. Nic mi nie było wiadomo na temat żadnych chorób.
— Jej mama choruje na toczeń rumieniowaty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro