Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sobota, w którą znów dzielą poduszkę

PrusPol Week 2020 - dzień 6: redraw swojego rysunku lub narysowanie ulubionej sceny z fanfika

...a ponieważ nie rysuję, zrobiłam to po swojemu - wracając do "Poduszki", mojego pruspolowego one-shota z 2017, w tym małym sequelu :3



Feliks czaił się w ciemnym kącie między drzwiami wejściowymi a ścianą, czekając na osobę, która zaraz miała wrócić do domu.

Pod bosymi stopami, obolałym po całym dniu pracy w fabryce, czuł cienki perski dywan. Na plecach podobnie – tę koszmarną fuszerkę murarską przy futrynie, której wszyscy udawali, że nie widzą, w końcu trzeba było czymś zasłonić. Mimo tej izolacji Feliks i tak czuł w okolicy łopatek chłodnawy powiew, przenikający z zewnątrz przez dziurę.

Późny kwiecień miał to do siebie, że temperatury ciągle bywały nieprzyjemne, Polska jednak zaciskał zęby i niestrudzenie trwał na stanowisku, byle tylko dopaść Białoruś, nim Iwan zauważy jej powrót.

Od czasu do czasu głupio się uśmiechał; konieczność dzielenia jednej poduszki – nadal nie dowiedział się, kto podprowadził drugą, ale Feliksowi niezbyt zależało na jej odzyskaniu – sprawiała dziwnym trafem, że chodził teraz o wiele bardziej zadowolony niż przez kilka ostatnich lat.

W końcu usłyszał przed domem znajomy stukot obcasów. Wziął głęboki oddech i gdy tylko Natalia, po przekręceniu klucza w zamku, weszła do środka, wyskoczył zza drzwi.

– Nataszko, to ja, nie wołaj Iwana... – zaczął pośpiesznie zduszonym szeptem, łapiąc Białoruś od tyłu i, dla pewności, zatykając jej usta dłonią. Następnie, wiedziony instynktem, szarpnął ciałem do tyłu, więc nóż, który zmaterializował się jakimś sposobem w rękach Natalii, trafił w pustkę. Po tym dość wyraźnym ostrzeżeniu Feliks cofnął palce, bojąc się, że szansa na ich utratę jest całkiem realna. – No przepraszam, ale...

– Ostatni raz się do mnie zakradasz, Felia – warknęła Natalia szeptem. Odetchnęła z ulgą, gdy już zorientowała się, kim jest napastnik. – Zabieraj te łapy i mów, o co ci chodzi.

Feliks nie zamierzał ignorować tego ostrzeżenia – jeszcze miał trochę instynktu samozachowawczego. Odkaszlnął.

– Nie masz tego więcej? – zapytał nieco spłoszony, czując jak twarz zaczyna mu płonąć.

Czego więcej? – Białoruś obróciła się na pięcie, a jej długa spódnica zawirowała dookoła. Schowała składane ostrze do kieszeni. – Dopiero co wróciłam z roboty i padam na pysk, mów konkretnie.

– No wiesz – mruknął Polska, uciekając wzrokiem. – Tego twojego... fajnego absyntu. Tego miłosnego – dorzucił jeszcze dla pewności, bo właściwie to nie miał pewności, czy Natalia akurat nie pędzi jakiegoś innego u siebie. W tym domu była to powszechna forma spędzania czasu wolnego.

Białoruś westchnęła ciężko i posłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Ze względu na pokrewieństwo i długowiekową znajomość, Feliksa niezbyt to obeszło.

– A więc masz coś wspólnego z tym, że tydzień temu mój prezent dla Waniuszki dziwnym trafem zniknął z barku...? – zapytała przez zęby. – Musiałam znowu... Myślałam, że to ten kurdupel Łotwa...

– Noo, on też miał w tym udział – przyznał Feliks, ale zaraz potem uśmiechnął się uspokajająco do kuzynki. – Nataszko, słuchaj... Ja ci to wynagrodzę... – zaczął przymilnie, kładąc dłoń na ramieniu Białorusi i pochylając się ku niej. – Naprawdę... tylko zdradź mi przepis, co?

Natalia chwilę przypatrywała mu się ze zmarszczonymi brwiami; potem w jej oczach zajaśniało zrozumienie. Feliks posłał jej zachęcający uśmiech.

– To przez mój absynt ty i ten dupek każdej nocy...? – wymamrotała, ledwo poruszając ustami. – Naprawdę, róbcie to ciszej, do cholery...

– Słyszałaś? – zapytał zbity z tropu Polska i nieco się wyprostował.

– Oczywiście – prychnęła, wywracając oczami. – Każdy słyszał. A Waniuszka codziennie przy śniadaniu, na które zwykle przychodzicie spóźnieni, dopytuje o szczegóły, czy czegoś przypadkiem nie wiemy. Nie zamierzam więcej odpowiadać na pytania, jak. Reszta też nie.

Feliks, zmieszany, nieco się odsunął.

– No wiesz... – mruknął pod nosem, nie wiedząc, gdzie ma podziać oczy. – On raczej wie, jak... – Widząc, jak oczy Białorusi ciskają gromy, postanowił nie kończyć tego zdania. – Ech... Nataszko, proszę cię bardzo... Dawno się tak dobrze nie czułem... Wiesz, tyle ochoty na... Nie ma nic złego w miłości, nawet jeśli jest... troszkę umagiczniona... prawda? Znaczy, chyba? – Feliks zmarszczył lekko brwi, bo po raz kolejny, odkąd budził się na poduszce Gilberta, naszły go pewne wątpliwości, czy aby to na pewno właściwe.

Z drugiej strony, jak teraz o tym myślał, to przez ostatnie dwadzieścia lat spędzonych w jednym pokoju znacznie się do Gilberta zbliżył, nawet jeśli do tej pory objawiało się to we wspólnym piciu i wzajemnym bluzganiu. Może taka była kolej rzeczy...?

Natalia ciężko westchnęła.

– Posłuchaj, Felia, to nie jest eliksir miłosny – powiedziała w końcu niechętnie, rozwiewając jego wątpliwości. – Chciałabym, żeby tak było, ale nie. To jest jak podpałka. Nie zapali czegoś, co nie jest palne. Gratulacje. Zrobiliście z tego lepszy użytek niż ja – dodała gorzkim tonem.

Och. Polska przyjrzał się jej uważniej; pod wpływem jego łagodnego spojrzenia odwróciła wzrok, a on przysiągłby, że to, co ujrzał, było rozczarowaniem.

– Dałaś to już Iwanowi? – zapytał, bacznie obserwując jej reakcję. Co prawda, nigdy nie uważał tej fascynacji Iwanem za zdrową, ale widok opuszczonych kącików ust kuzynki nagle nieco go zabolał. – Nie zareagował...?

Natalia w odpowiedzi obróciła się na pięcie.

– Pytaj Kateriny o skład – rzuciła oschle przez ramię. – To jakaś stara wiejska receptura, zielska dodane do alkoholu. Narkotyzujcie się tym, ile wam się tylko podoba, tylko, do jasnej cholery, bądźcie w nocy cicho. Ludzie tu pracują. Zadowolony...?

– Bardzo – Feliks mrugnął do Białorusi. – Nie masz ochoty iść na koncert Rolling Stonesów? – zapytał nagle, by trochę rozładować atmosferę. – Dzisiaj grają w Warszawie, mogę to załatwić...

– Zachodni zespół? – zapytała zdumiona Natalia, znów się ku niemu obracając i podchodząc dwa kroki do przodu. – Czym ty im zapłaciłeś, Felia?

– Wagonem wódki, a czym? – odparł spokojnie Feliks. – Chcesz bilety? Na pocieszenie? Mogę dwie osoby jeszcze przemycić...

Milczała przez chwilę; potem skinęła głową i w końcu jej wargi oświetlił delikatny, nieśmiały uśmiech.

– Chętnie – szepnęła, przygryzając wargę. – Taurys puścił mi kiedyś winyl, który załatwiłeś. Całkiem niezła ta muzyka.

– Może podajesz magiczne alkohole złej osobie? – zasugerował Feliks; potem pojednawczo uniósł dłonie, bo Białoruś znów zmroziła go wzrokiem, tym razem jednak jej jasne policzki nieco poróżowiały. – Nic nie mówiłem.

Zarzuciła włosami i odeszła; nim zniknęła u siebie, minęła się z wychodzącym z kuchni Gilbertem tak szerokim łukiem, jaki tylko był możliwy w ciasnym korytarzu. Feliks westchnął.

– Co tak spiskujecie? – zapytał Prusy, zerkając podejrzliwie za siebie.

– Nic, nic – Feliks uśmiechnął się szeroko; korzystając z tego, że byli w korytarzu już całkiem sami, przyciągnął Gilberta do siebie i przycisnął swoje usta do jego warg. – Co u ciebie?

– Wiem, kto zwinął twoją poduszkę – mruknął triumfalnie Gilbert. – Przeprowadziłem śledztwo i, tak jak podejrzewałem od samego początku, to ten bałtycki kurdupel. Chciał ją wymienić na butelkę bimbru od Ukrainy. Chcesz go dopaść, porozmawiać o konsekwencjach kradzieży i odebrać swoją własność nim pójdziemy na koncert czy potem?

– Wiesz co – Feliks zachichotał cicho, czując jak usta drugiego mężczyzny przesuwają się w górę jego policzka aż do skroni. – W sumie, pieprzyć tę poduszkę. Niech ją sobie wymienia. Wyszliśmy chyba na tym lepiej niż on.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro