Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na piasku

A/N: Beach episode, bo słońce, tęsknię po tobie


– NEIN – powiedział Prusy dobitnie, przewracając kolejną kartkę komiksu.

– No weź, no – jęknął Polska, stojący ponad nim w rozkroku. Wbity w ziemię parasol muskał jego mokre, potargane włosy. – Chodź. Nie będziesz przecież tak siedział cały dzień.

– A wyobraź sobie, że będę – Gilbert, będący w trakcie zapoznawania się z pasjonującą fabułą, zerknął w górę z wyraźną irytacją. – Wygodnie mi tu. Już to mówiłem.

– Moje ty pruskie słoneczko – Feliks założył ręce na piersi. Na jego przedramionach wysychający z wolna piasek pozostawił złote smugi. – Nie po to przyjechaliśmy na plażę, żebyś gnił w cieniu przez cały czas!

– Erstens, wcale nie chciałem tu przyjechać – Prusy najpierw poślinił palec, by zmienić stronę, a potem wyciągnął go w górę. – Zweitens, przypalanie się żywcem nie sprawia mi przyjemności. To ty jesteś masochistą.

– Nie jestem masochistą – prychnął Feliks. – Po prostu uzupełniam niedobory witaminy D – Cofnął się o krok i stanął w słońcu. Gorąco natychmiast uderzyło go w już zaczerwienione kark i ramiona, a on zmrużył oczy jak zadowolony kot. – Osiem miesięcy w roku jest chłodno. Muszę się naładować przed kolejną zimą... Mmmm...

– Yhy – Prusy spojrzał bez przekonania na bose stopy Polski zapadające się w piasku. Ciemniejsze i jaśniejsze fragmenty skóry idealnie odzwierciedlały kształt sandałów, porzuconych gdzieś na tej dzikiej, nadrzecznej plaży pośrodku niczego.

Również ręce i uda Feliksa jasno informowały, jakiej długości koszulki i spodnie ostatnimi czasy nosi, chociaż teraz miał na sobie jedynie różowe kąpielówki; Gilbert wyraźnie się wzdrygnął.

– No co z tobą? – zapytał Feliks z lekkim wyrzutem, kucając w prawilnym słowiańskim przykucu tuż obok ręcznika. – Przecież załatwiłem ci krem z filtrem. Medyczny, najmocniejszy na rynku.

Spojrzenie Gilberta ukradkiem powędrowało do niepozornej tubki.

– Nie ma mowy, że będę się tym smarował – odparł jednak nieustępliwie. – A teraz daj mi spokój, muszę wiedzieć, w jaki sposób Sknerus McKwacz dorobił się fortuny – I znów zatopił się w komiksie.

Polska zakołysał się na piętach, co na sypkim piasku nie było zadaniem łatwym; gdy już odzyskał równowagę, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i udał, że spogląda na migoczącą w świetle upalnego dnia rzekę.

To miejsce było jedną z jego małych tajemnic; mała, brązowa rzeka, niosąca ze sobą liście i igliwie, wiła się pomiędzy lasami, a takie dzikie kąpieliska, piaszczyste łachy ciągnące się wzdłuż brzegów, znali jedynie mieszkańcy tutejszych wsi... no i sam Polska oczywiście.

Rzadko miewał okazję wyrwać się nad wodę, zbyt dużo obowiązków miał na głowie, ale tym razem wybłagał kilka dni urlopu i udało mu się przekonać Gilberta, by przyjechał tutaj razem z nim.

Tylko nie do końca tak sobie to Feliks wyobrażał; zerknął z ukosa na Prusaka, który zapomniał o bożym świecie, czytając komiks z wypiekami na bladych policzkach.

Prawda, Prusy nie lubił słońca, bo te mściło się okrutnie na jego pozbawionej melaniny skórze, ale Polska w końcu miał kontakty i mógł załatwić coś lepszego niż pierwszy lepszy krem z filtrem... po to, by mogli się razem popluskać. I poganiać po plaży jak dwaj zakochani, beztroscy idioci.

Oplótł kolana ramionami, zastanawiając się głęboko. Zerknął na rzekę, potem na czytającego Gilberta, a potem na krem; sięgnął po tubkę, odkręcił ją i przysunął do nozdrzy.

Faktycznie medyczna; cuchnęła bardziej jak jakaś maść... Nabrał odrobinę na palec i roztarł po skórze. Jak maść gojąca...

– Ty nie lubisz tłustych rzeczy na skórze – powiedział nagle w olśnieniu. – Ani kremów ani maści.

– No shit Sherlock – burknął Prusy, nie unosząc oczu. – Dopiero teraz to zauważyłeś?

– Ale czemu? – Polska zmarszczył brwi.

Gilbert zignorował pytanie; Feliks znów się zamyślił, nie przestając Prus obserwować. Przez kolejny kwadrans siedział w ciszy, wsłuchany w szelest kartek i spokojne odgłosy lasu i rzeki, analizując sytuację i układając strzępki myśli w sensowną całość.

Prusy mógł twierdzić, że na tym ręczniku, pod parasolem, czuje się komfortowo, ale jego ciało mówiło co innego; na rozgrzanej gorącym, nieruchomym powietrzem skórze perliły się krople potu, włosy zwilgotniały z tego samego powodu, pierś unosiła się w ciężkim oddechu, a jego spojrzenie raz na jakiś czas opuszczało karty komiksu i uciekało ku przyjemnej, chłodnej rzece.

Było mu za gorąco, ale wejście do rzeki oznaczało narażenie się na promienie słoneczne; nie dość, że padające z nieba, to jeszcze odbite od tafli wody. Podwójna moc, dwa razy gorsze poparzenia słoneczne.

Ale remedium leżało tuż obok; wystarczyłoby użyć tego kremu, rozumował Polska, a po kąpieli znowu się posmarować. Nawet gdyby Gilbertowi się nie chciało, miał obok siebie dwie pary rąk, a co jak co, ale Feliks smarowałby to ciało z przyjemnością nawet co kwadrans.

Ale nie chodziło tylko o tę konkretną maść, prawda? Gilbert odmawiał spróbowania każdego balsamu i kremu, które Feliks przynosił hurtowo z Rossmanna i gdy ostatnim razem zaciął się papierem, udawał, że nie widzi potkniętej mu pod nos maści na skaleczenia.

Polska uniósł głowę i spojrzał w oszałamiająco błękitne, bezchmurne niebo. Temperatura sięgała trzydziestu ośmiu stopni.

Wziął piłkę plażową. Frisbee. Mieli popływać; walka z umiarkowanie silnym prądem rzeki na pewno spodobałaby się Gilbertowi... Walka z naturą, to było wyzwanie...

Tłuste rzeczy. Gorąco... Oczy Polski prześlizgnęły się po torsie i ramionach Gilberta. Trochę starych blizn... Jedna paskudna po poparzeniu na boku...

Tłuste i gorące, tłuste i gorące...

– Zalewali ci rany wrzącą oliwą. Dlatego nienawidzisz tego uczucia na skórze.

Prusy pozornie nie zareagował; jedynie jakieś poruszenie za źrenicami, głęboko w ciemności, zdradziło Polsce, że trafił w sedno.

Feliks przygryzł wargę, poruszył się niespokojnie na piasku i po chwili wahania wpełzł na ręcznik. Oplótł ramionami plecy Gilberta, oparł podbródek o jego ramię i przytulił się doń, mimo że było koszmarnie gorąco i obaj lepili się od potu.

Spojrzał na rzekę. Tak, w takich okolicznościach wypad nad rzekę nie był żadną przyjemnością dla jego partnera.

– W Warszawie otworzyli nowy kryty basen, co ty na co? – zapytał cicho. – Jak się teraz zbierzemy, to zdążymy jeszcze popływać godzinę lub dwie przed zamknięciem.

Pod jego dłońmi klatka piersiowa Gilberta uniosła się i opadła w westchnieniu.

– Przepraszam – wymamrotał jeszcze Feliks. – Mówiłeś, że nie chcesz jechać, a ja znowu nie słuchałem.

– Kretyn – mruknął Gilbert, obracając się ku niemu i odkładając komiks gdzieś na bok.

Wciągnął Feliksa na swoje kolana; przez chwilę trwali w gorącym, dosłownie i w przenośni, uścisku, dopóki z ulgą się od siebie nie odkleili – byłoby zbyt gorąco na fizyczne czułości.

– Idź się jeszcze ochlap – Prusy przeciągnął się; z jego ramion zniknęło to dziwne napięcie, które Polska widział od samego początku. – A ja spakuję graty do auta.

Polska uśmiechnął się szerzej; zrzucił kąpielówki i korzystając z tego, że na tym odludziu byli całkiem sami, wbiegł do rzeki; po kilku metrach spod jego stóp uciekło piaszczyste dno; prychając wodą – smakowała słońcem i lasem –zanurzył się w przyjemnie chłodnej toni.

– Z piasku się otrzep! – zawołał do niego Prusy kilka minut później, gdy ociekający wodą Polska zbliżył się do auta i wyciągnął rękę po ręcznik. Stukał palcami o kierownicę i wyraźnie nie mógł się doczekać odjazdu z tej głuszy.

– Niewykonalne – powiedział Feliks wesoło. – Mam go obecnie w miejscach, których nigdy w życiu nie widziałeś!

Prusy zlustrował spojrzeniem każdy cal Polski, podczas gdy ten szukał na tylnym siedzeniu suchych ubrań, a potem pokręcił głową.

W lusterku Feliks dostrzegł uśmiech i kamień spadł mu z serca.

Uczenie się swoich granic było cholernie trudne, ale chyba robili postępy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro