Dzień drugi, w którym zamieniają się ciałami
A/N: Bodyswap!
Na razie nie mam więcej fików, więc trzeba poczekać, aż je wyklepię, a za to się wezmę najwcześniej jutro po pracy, ale hej, ten ma 5k słów :D
Dzień drugi, w którym zamieniają się ciałami
– Au! – Polska złapał się za ramię, w które właśnie został szturchnięty, i natychmiast tego pożałował, bo ból tylko się wzmocnił. – Bierz te łapy, przecież widzisz, że się spaliłem na słońcu!
– I dobrze ci tak – burknął Gilbert. Jego sięgające ramion włosy były w całkowitym nieładzie. Siedział z rękoma założonymi na piersi i rzucał dookoła złe spojrzenia. – Za zamienienie mnie w kurdupla.
– Nie jestem kurduplem – żachnął się Feliks.
– Oczywiście, że teraz nie – Prusy spojrzał nań z politowaniem. – Mam... Moje ciało ma sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. To twoje jest kurduplowate – Przeniósł wzrok na dłonie, próbując przyzwyczaić się do ich lekko opalonej karnacji i paznokci pomalowanych bezbarwnym lakierem.
Bezbarwnym, co za nuda, na Boga – po Polsce spodziewał się nieco więcej.
Feliks prychnął i wywrócił oczami.
– Nie jest kurduplowate. Jestem... Moje ciało jest niższe tylko od twojego o jedenaście centymetrów – W mgnieniu oka jego urażona mina zmieniła się w złośliwą. – A poza tym, w nocy ci się podobało – dodał, unosząc sugestywnie brew.
– Bo w nocy byłem jeszcze w moim – Prusy podkreślił odpowiedni zaimek.
Feliks zachichotał.
– No nie sądzę – rzucił z lekkim rumieńcem. – A co do tych jedenastu centymetrów, to...
– Polen, zamknij się – zaczął Gilbert ostrzegawczo, bo nie chciał wchodzić w dogłębne szczegóły ostatniej nocy w obecności obserwującej ich dwójki. Jego – przynamniej w chwili obecnej – policzki przybrały barwę głębokiej purpury.
Ludwig i Taurys wymienili zrezygnowane spojrzenia.
– Czy moglibyście jeszcze raz wyjaśnić, jak do tego doszło? – poprosił Litwa.
– Zrobimy co w naszej mocy, by odwrócić proces – dopowiedział pośpiesznie Ludwig. – Musimy tylko go zrozumieć.
Zostali wezwani jako pierwsza linia wsparcia – gdy tylko zrozumieli, kto jest kim, natychmiast zdali sobie sprawę, że sytuacja jest poważna.
Prusy i Polska, którzy zamienili się ciałami – to przecież groziło katastrofą, nie tylko dla polityki, ich kawałka Europy czy najbliższego otoczenia, ale dla zdrowia psychicznego pozostałych personifikacji również (a z tym i tak już było krucho).
Słysząc pytanie, Feliks i Gilbert zaprzestali zwyczajowej pyskówki i spojrzeli po sobie z zastanowieniem.
– Właściwie to nie wiem – przyznał niechętnie Prusy, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Ten natychmiast wrócił na poprzednie miejsce. Sfrustrowany Gilbert spróbował ponownie, ale i to nie przyniosło rezultatu. Najwyraźniej włosy Feliksa były równie buntownicze, co ich prawowity właściciel. – Wstałem rano, poszedłem do kibla i spojrzałem w lustro, a moje idealne odbicie...!
Litwa westchnął ciężko.
– Feliksai...? Wszystko w porządku?
Ludwig wpatrywał się w twarz swojego brata – tymczasowo nienależącą do tegoż – ze zdumieniem i lekką fascynacją, bo Feliks wyprawiał takie cuda z mimiką, jakich nikt wcześniej na twarzy Gilberta nie widział.
Otwierał i zamykał usta, krzywił się, jakby zjadł cytrynę, szczerzył zęby w nerwowym uśmiechu albo zaciskał wargi w wąską linię, mrugajac zawzięcie i patrząc wszędzie, tylko nie na nich.
– Dobraaa... – zaczął powoli, gdy cisza stała się wyjątkowo niezręczna. – Jest taki rytuał magiczny...
– Wiedziałem, że magia ma coś z tym wspólnego! – Prusy uniósł głowę. Mordował jadowicie zielonym wzrokiem; wszystkie stare plotki, jakoby Feliks miałby być spokrewniony z bazyliszkiem z Krzywego Koła, przebiegły Litwie przez głowę. – Po ostatniej katastrofie obiecałeś mi, że nie będziesz więcej pożyczał od Arthura księgi, do jasnej cholery!
– Arthura tam nie było – Polska łypnął na Gilberta złym okiem. – Nie złamałem obietnicy, nie wmówisz mi tego.
Prusy poczuł się wyjątkowo surrealistycznie, bo jego odbicie w lustrze nigdy nie spoglądało nań aż tak nieprzychylnie. Odchylił się na krześle i przez chwilę nic nie mówił, wyraźnie dotknięty.
Niemcy zerknął na Litwę z czystym błaganiem. Taurys westchnął i przymknął oczy.
– Jeśli chodzi o czary – zaczął powoli. – To, pomijając Arthura, najbardziej biegli wśród nas są Rumunia i Ukraina...
– No właśnie do Katieńki poszedłem! – ożywił się Feliks. – Spytałem, czy ma chwilkę, bo potrzebuję... eee... – Jego pewny ton zniknął bez śladu. – No wiecie... – Cmoknął, zagwizdał, uciekł wzrokiem i zastukał palcami o blat.
Ludwig nie wytrzymał.
– Czego potrzebowałeś? – zapytał, podnosząc głos. – Jak mamy ci pomóc, jeśli nie wiemy, co się stało?! Polen, wykrztuś to z siebie!
– Magii miłosnej! – wydusił z siebie żałośnie Feliks. – Tego potrzebowałem!
– O bogowie... – szepnął do siebie Litwa, kryjąc twarz w dłoni. Było gorzej niż sądził.
Prusy zatkało na dobre kilka sekund.
– Magii miłosnej?! – wrzasnął. – Po jaką cholerę była ci magia miłosna?! O ile dobrze pamiętam, to jesteśmy razem!
– Właśnie w tym celu!
Niemcy wodził szeroko otwartymi oczami od jednego od drugiego mężczyzny, a jego policzki z wolna pokrywały się czerwienią. Taurys posłał mu znaczące spojrzenie spomiędzy palców; Ludwig odkaszlnął i wyprostował się na krześle.
– Panowie, proszę o ciszę – zaczął mocnym głosem. Dla podkreślenia swoich słów lekko uderzył zaciśniętą pięścią o blat stołu. – Feliksie, wytłumacz, co zaszło i co masz na myśli, mówiąc o „magii". Gilbercie... Bądź przez chwilę cicho, dobrze?
Prusy prychnął, ale niechętnie skinął głową. Swoim zwyczajem odchylił się na krześle. Ponieważ był obecnie niższy o te nieszczęsne jedenaście centymetrów, źle wyliczył kąt odchylenia; zamachał rękoma, próbując złapać równowagę, a gdy nogi krzesła z impetem uderzyły o podłogę, posłał Polsce oburzone spojrzenie.
Ten nawet tego nie zauważył; z paznokciami niebezpiecznie blisko ust Feliks zaczął zastanawiać się, jak ma opowiedzieć tę historię.
– Chciałem... Ostatnio dużo się kłóciliśmy, nie? – Spojrzał skruszony na Gilberta, przygryzając wargi. – A wczoraj rano to już w ogóle się pożarliśmy...
– Przecież już wieczorem się pogodziliśmy! – nie wytrzymał Gilbert.
– Wiem, ale do Kateryny poszedłem w południe – Feliks, czerwony na twarzy, wziął głęboki oddech. – Ona się zna na starych czarach, ja już nic pamiętam... Spytałem, czy ma... eee... coś na poprawienie... relacji w miłości. Kosmyk włosów, lubczyk, świece, zioła...
– Na tyle, na ile ją znam, nie uwierzę, że zamiast zaklęcia miłosnego podsunęła ci rytuał zamiany ciał, nawet przez przypadek – stwierdził Litwa. – Nigdy szczególnie nie praktykowałem starej magii, ale to są raczej dwie odrębne dziedziny...
– Zaraz, naprawdę wierzycie, że to magia? – Ludwig spojrzał na Taurysa zaskoczony. – To, co robi Arthur po pijaku, to są jarmarczne sztuczki. Z naukowego punktu widzenia... – Z wolna urwał, widząc, jak Polska i Litwa wymieniają rozbawione spojrzenia.
– Z naukowego punktu widzenia, nie ma wytłumaczenia, dlaczego zamiast włosów mam słomę – Prusy pochylił się ku bratu i złapawszy garść blond włosów w pięść, podetknął mu pod nos. Polska aż otworzył usta z oburzenia. – Ani czemu Polen paraduje w moim ciele! Ta słowiańsko-bałtyjska banda od wieków uprawia podejrzane czary i inne diabelstwa, Ludwig, uświadom to sobie, sobie! Polen, Litauen, potwierdźcie, że tak jest!
Widząc skinięcia głowami, Ludwig osunął się lekko na krześle.
– Dobrze – powiedział niechętnie. – Ustaliliśmy, że magia istnieje i Feliks udał się do kuzynki, by trochę jej pouprawiać. Co było dalej, Polen?
– Nie miała wiele czasu, więc pożyczyła mi swój dziennik, żebym sam znalazł to, czego potrzebuję – kontynuował Feliks cicho, z wyraźnie słyszalnym zażenowaniem w głosie. – Wiecie, to był taki stary, sfatygowany zeszyt... Zresztą, pokażę wam.
Polska wstał, nieco niezgrabnie podszedł do biurka, wyciągnął coś stamtąd i wrócił do stołu. Pozostała trójka pochyliła się nad zeszytem; miał co najmniej kilkadziesiąt lat. Stara papierowa obwoluta, pogięta i naderwana w kilku miejscach, skrywała równie starą tekturową okładkę, a szyty grzbiet wyglądał na naprawiany wiele razy.
Gdy Feliks otworzył go na losowej stronie, oczom wszystkich ukazały się notatki zapisane bardzo staranną kaligrafią w alfabecie ukraińskim.
– Zaklęcia miłosne są tutaj – Feliks przerzucił kilka ledwo trzymających się grzbietu kartek. Pod jednym z czarów znajdował się przeuroczy rysunek dwóch tulących się do siebie kociąt. – O, to było takie niegroźne zaklęcie... Na... eee... odegnanie w relacji nieporozumień i niesnasek. To chciałem zrobić, przysięgam – spojrzał na Prusy błagalnie.
Ten westchnął.
– Nie brzmi drastycznie – powiedział w końcu. – Więc co poszło nie tak?
– Widzicie, tutaj... – Polska przełknął ślinę i pokazał im inne zaklęcie, ledwie kilka stron dalej. – Uch...
– To są zaklęcia na zmianę wyglądu – Litwa przeleciał wzrokiem po notatkach. – Ale dotyczą osoby, która je rzuca – dodał, biorąc zeszyt z rąk Feliksa i przekartkowując całą sekcję. – Poprawa kondycji włosów... Ładniejsza skóra... Bardziej magiczne zabiegi pielęgnacyjne niż klątwy. Nie rozumiem.
– Kartki mi się skleiły.
W pokoju zapadła ciężka cisza.
– Wziąłem przepis stąd – Polska wskazał pierwsze zaklęcie. – Ale... inkantację stąd... – Położył palec na zaklęciu upiększającym ciało. – W sumie to wydawała mi się jakaś taka dziwna... Ale...
– Ale ją wypowiedziałeś.
– No... Tak.
Prusy wciągnął powietrze do płuc.
– Jestem z absolutnym debilem.
***
Kawalerka Feliksa na warszawskiej Pradze, mająca zaledwie trzydzieści metrów kwadratowych, w ciągu ostatnich kilku godzin straciła niemalże połowę wolnego miejsca. Przy dwóch dodatkowych osobach oraz stosach książek, teczek, luźnych maszynopisów, a nawet studenckich kserówkach, pokrywających wszelkie płaskie powierzchnie, zrobiło się w niej bardzo ciasno.
Na samym środku chwiał się stos książek wypożyczonych z Biblioteki Narodowej, a na jego szczycie leżało puste pudełko po pizzy na cienkim.
Prusy półleżał na dywanie przez wyłączonym telewizorem, bawiąc się padem od Playstation w dłoni. Polska siedział na kanapie ze skrzyżowanymi nogami i załamywał się.
– Wiecie, że jutro mam posiedzenie Sejmu i muszę na nim być? – jęknął, po raz kolejny zerkając w małe lusterko. – Jak mam wytłumaczyć ludziom, że tymczasowo wyglądam jak Prusak?!
– Twój Sejm to tam chuj – Gilbert poderwał głowę. – W sobotę mamy zjazd rodzinny.
– Saksonia cię ucieszy, jak zobaczy moją twarz.
– Ale Brandenburgia już nie.
– No w sumie... – Polska oklapł. – Macie coś?
Litwa, siedzący przy wyspie kuchennej na krześle barowym, pokręcił tylko głową i odsunął od siebie zeszyt. Niemcy zdjął z nosa okulary i bez słowa przytknął dłoń do oczu.
– Spróbuj jeszcze raz przypomnieć sobie, co zrobiłeś. Po kolei.
– No... – Feliks uśmiechnął się nerwowo. – Wziąłem świece... Kosmyk włosów mój i Gilberta...
– Kosmyk? – Prusy zmrużył oczy.
– Dobra, nie kosmyk, jeden włos. Wygrzebałem z prysznica – uściślił Feliks, machając chaotycznie rękoma. – Mój zdjąłem ze szczotki. Już przecież to mówiłem...
– Wziąłeś włosy – Litwa kolejny raz zerknął na pierwsze zaklęcie. – Spaliłeś w płomieniu świecy, recytując... – Przerzucił kartki. – Odnów moje ciało... i wsypując popiół do wody? Jaka to była woda? Rosa, księżycowa, żywa, martwa?
– Mineralna.
Litwa opuścił ramiona; zerknął na stojącą na blacie butelkę do połowy opróżnionej Nałęczowianki. Polska pokiwał intensywnie głową.
– Robiłeś na nas czary wodą z marketu?! – zawołał Gilbert z oburzeniem.
– Mogłem Vytautasem, to by dopiero były nieprzewidywalne skutki uboczne! – odparował Feliks.
– Mogłyby być – przyznał Taurys.
Prusy spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Nie chcę wiedzieć, co ty do tego dodajesz, Lit.
Ludwig głośno odkaszlnął.
– I co było dalej? – zapytał.
– Zgodnie z przepisem... którymś... – Polska przełknął ślinę. – Dolałem nam odrobinę tego napoju do herbaty przy kolacji...
– Pogodziliśmy się po kolacji – zauważył Gilbert, marszcząc brwi. Zaczął rytmicznie uderzać palcami o podłogę. – Oczywiście, nie trzeba było do tego czarów, bo od samego początku było oczywiste, że to ja mam rację, tylko ty byłeś zbyt dumny, żeby się od razu przyznać do błędu.
– Przecież przeprosiłem – Polska westchnął ciężko. – I tu się kończy historia. Resztę znacie. Dopiero rano coś poszło nie tak.
– Zadziałało z opóźnieniem? – Ludwig zerknął na Litwę. Ten z wolna zamknął zeszyt.
– Północ, może świt... – mruknął z zastanowieniem i westchnął. – To mniej istotne. Sęk w tym, że nie wiemy, czy... jest to skutek tymczasowy czy... trwały.
Polska i Prusy wpatrywali się w niego z przerażeniem.
– Jezus Maria – jęknął Feliks żałośnie. – Nie chcę na wieczność zostać Gilbertem.
– Ty wyszedłeś na tej zamianie lepiej – zauważył Prusy. – To ja jestem na straconej pozycji.
– Co to w ogóle miało znaczyć?!
Niemcy i Litwa spojrzeli po sobie wymownie i wstali od stołu.
– Myślę, że możemy kontynuować badania jutro – odezwał się Ludwig, ostrożnie dobierając słowa. – Zdążę na ostatni pociąg do Berlina, jeśli teraz wyjdę.
– Ten do Wilna też zaraz odjeżdża... – Litwa sięgnął do kieszeni, szukając biletu powrotnego, który od razu kupił na dworcu, gdy wysiadł z pociągu.
– Nie odjeżdża – odparł Polska dziwnie spokojnie, kierując nieobecny wzrok przez okno. Za szybą widzieli kilka drzew i dziesięciopiętrowy blok po drugiej stronie placu zabaw. Z wolna zapadał zmierzch. – Oba są opóźnione o cztery godziny, zostajecie tutaj do rana, nie będziecie siedzieć na dworcu po nocach jak bezdomni, nie pozwolę na to – dodał kategorycznie.
– Skąd to wiesz...? – Ludwig zerknął na leżące na stole telefony. Laptopy Feliksa i Gilberta już dawno zaginęły pod stertami książek, a on nie przypominał sobie, by którykolwiek z ich czwórki sprawdzał aktualności kolejowe w ciągu ostatnich kilku godzin.
– Przeczucie – Feliks wzruszył ramionami. – Przekimacie się tutaj. Możecie ciągnąć losy, który śpi w łóżku, a który na dmuchanym materacu, mi to wsio. Ja zaklepuję podłogę, Prusak pójdzie spać do wanny.
– Polen!
– No co? – Polska obrócił się ku oburzonemu Gilbertowi. – SĄ GOŚĆMI!
Korzystając z okazji, Litwa wziął Ludwiga na stronę; w zabałaganionej kawalerce oznaczało to złapanie za ramię i pociągnięcie o pół metra w kierunku łazienki.
– Opór jest daremny – szepnął Taurys. – Włączyła mu się polska gościnność. Czegokolwiek nie powiesz, on już nas stąd nie wypuści, dopóki nie odwrócimy zaklęcia.
Ludwig przełknął lekko ślinę.
– ...A jak już się z tym uporamy, to sam zrobisz im kanapki na drogę, zaręczam ci!
– Mój braciszek jest już duży i sam potrafi zrobić sobie kanapki!
– Gość w dom, Bóg w dom, nawet jeśli to Niemiec – Feliks był nieubłagany. – Gilbert, do cholery!
– Daj ten magiczny zeszyt, pokażę ci, jak się rzuca zaklęcia na zlikwidowanie kłótni w związkach!
Gilbert poderwał się na równe nogi, dalej z padem od Playstation w ręce, i dopadł zeszytu.
– Gilbercie – zaczął Ludwig spokojnie, ale stanowczo, z odrobiną ostrzeżenia w głosie. Swego czasu uczył się tego tonu, podsłuchując Brandenburgię. – Może jedno zaklęcie na raz wystarczy? Nie odwróciliśmy jeszcze poprzedniego.
Prusy jakby się opamiętał; spojrzał na zeszyt, westchnął i odłożył go na blat.
– Nie myśl, że byłoby nieudane – powiedział, bardzo starając się zachować twarz. Chociaż, w tym przypadku lepiej byłoby użyć słowa „odzyskać". – Wyszłoby perfekcyjnie za pierwszą próbą. Chociaż, oczywiście, ja jestem zbyt wspaniały, by wysługiwać się jakimiś ciemnymi mocami.
Litwa dyplomatycznie przemilczał, Ludwig jedynie ciężko westchnął. Feliks otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po namyśle też zrezygnował z komentarza.
– Chce ktoś trochę bimberku?
– Ja podziękuję – odezwał się Niemcy niemal natychmiast.
– Cienias. Polen, lej.
– Tylko trochę – poprosił Litwa. – Jutro musimy kontynuować.
– Wiadomka.
***
Feliks mieszkał w tej kawalerce głównie z rozsądku; była wygodna, gdy obowiązki wymuszały na nim przebywanie w Warszawie, świetnie nadawała się na domówki, before'y i inne imprezy, no i przydała się nie raz, gdy któryś z jego znajomych potrzebował przespać się gdzieś w stolicy, ale starodawny dworek pod Warszawą, z dużym, na wpół dzikim ogrodem i polem pełnym truskawek o wiele bardziej przemawiał do jego serca.
Prawdopodobnie duży wpływ na to miało fakt, że w dworku pokoje były wysokie i przestronne, a „mikroapartament" w nowym budownictwie raczej ciasny, duszny i klaustrofobiczny, zwłaszcza, gdy nocowało się tam we czterech.
– Gilbert, śpisz...? – rzucił zduszonym szeptem w kierunku własnego ciała, rozłożonego na legowisku z koców i poduszek na podłodze między biurkiem a lodówką w zabudowie.
Gilbert uchylił jedno oko; zielona tęczówka błysnęła w półmroku.
– Nie.
– Dalej jesteś zły? – szepnął Polska, mając nadzieję, że nie obudzi gości. Litwa wyciągnął szczęśliwy los i spał skulony na wąskiej sofie, Ludwig leżał sztywno na dmuchanym materacu, który wydawał głośne odgłosy przy nawet najmniejszym ruchu. Feliks szybko pożałował, że kupił go na Alliexpress za trzy dolary.
Prusy ciężko westchnął i podparł się na łokciu.
– Zamieniłeś nas ciałami – powiedział. – Na czas nieokreślony.
– Wiem, ale nie o to pytam – Feliks wywrócił oczami i spróbował usiąść. Po drodze uderzył łokciem o nogę od stołu. – Auć... Chodź na balkon. Chcę pogadać, a tu ich pobudzimy, a wtedy wyjdę na chujowego gospodarza.
Nie bez trudności wstał, potykając się o jakąś poduszkę i plącząc nogi w koce; ponieważ nawigacja nieco wyższym ciałem nadal sprawiała mu trudności, o mało co nie wpadł na stolik kawowy. Na palcach minął sofę, otworzył drzwi na balkon i ostrożnie przeszedł nad śpiącym Ludwigiem.
Nie odwracał się, ale słyszał, że Gilbert idzie za nim. Oparł się przedramionami o barierkę, odkrywając, że musi pochylić się trochę bardziej zwykle. W dole widział pogrążony w ciemnościach opustoszały plac zabaw, w bloku naprzeciw nie paliło się już ani jedno światło.
Gilbert stanął obok, zapaliwszy światło na balkonie. Przez chwilę stali obok siebie w milczeniu, oddychając chłodnym, nocnym powietrzem warszawskiej Pragi.
– Nie jestem – odezwał się w końcu Prusy, mówiąc raczej cicho.
Feliks odetchnął; kamień, który wczoraj zadomowił się niewygodnie w jego sercu, a od momentu, w którym zorientował się, co zrobił, tylko rósł, teraz w końcu zniknął.
– Wiem, że spieprzyłem – wymamrotał i odruchowo potrząsnął głową. Zmarszczył brwi, bo coś było inaczej niż zwykle. Sięgnął, by założyć kosmyk włosów za ucho, jak zwykle, gdy się stresował, ale jego palce napotkały pustkę; no tak. Ma krótkie włosy i oparzenia słoneczne, bo zapomniał, że Gilbert nie może żyć bez kremu z filtrem. – Przepraszam.
Prusy wystukał palcami na barierce jakiś marszowy rytm i dopiero się odezwał:
– Było, minęło – rzucił wspaniałomyślnie, a w kąciku jego ust pojawił się uśmieszek. – Wspaniały ja ci przebacza.
Polska wywrócił oczami, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ulga rozlała się po jego ciele, zmywając stres i napięcie mięśni, którego nawet nie był świadomy. Odruchowo przysunął się bliżej; Gilbert musnął ustami jego policzek i oparł podbródek na jego ramieniu.
Stali tak dłuższą chwilę.
– Wiesz co?
– No?
– To jest dziwnie niekomfortowe – wymamrotał Feliks, patrząc na nieswoje-swoje dłonie, opierające się na swoich-nieswoich bokach. – Ty... to nie jesteś ty. Znaczy, wiem, że jesteś, ale... Ale nie wyglądasz jak ty. A ja... Nie czuję się... jak ja. Wow. Nowy level niepokojących doświadczeń osiągnięty.
– Dostałeś najlepsze ciało na tej planecie i jeszcze narzekasz? – Gilbert uśmiechnął się szelmowsko; Polsce pozostawało po raz kolejny przewrócić oczyma.
– Żadnych przytulanek ani całusów do czasu powrotu do normalności. I nawet nie myśl o czymś więcej – oświadczył, cofając ręce. – Nie twierdzę, że... nie masz... najlepszego ciała na tej planecie – mruknął, czerwieniejąc aż po uszy. – Ale wolałem... eee... doświadczać go normalniej. Tak jest megadziwnie. Brrr.
Prusy po zastanowieniu skinął głową, chociaż nie widział w tym aż takiego problemu; miał nawet kiedyś taki sen... Ale mniejsza o to; Polen już zaczął kręcić się w miejscu, gdy odpowiedzieć nie nadeszła od razu.
– Niech będzie – uznał Prusy i zerknął na swoje-nieswoje dłonie. Bezbarwny lakier zajaśniał w słabym świetle lampy, do której już zlatywały się owady. Zmarszczył brwi, widząc rozwarstwienia na płytkach paznokci, a potem, świadom spłoszonego spojrzenia Feliksa, włożył kciuk do ust.
Gorzki posmak uświadomił mu, dlaczego Polska pomalował paznokcie w taki nudny sposób; wątpił, czy tego typu specyfiki miały jakikolwiek wybór kolorystyczny.
– Czasem, z nerwów... – zaczął lekko Feliks, ale Prusy już łapał za jego ręce i mimo lekkiego oporu podnosił je do światła. – Och, daj spokój...
– Co zrobiłeś z moimi paznokciami, Polen?!
Polska wyszarpnął dłonie i przycisnął je do piersi w obronnym geście, patrząc na Gilberta z mieszaniną oburzenia i poczucia winy.
– Masz moje ciało jeden dzień, a już je rujnujesz – Gilbert pokręcił głową i przykucnął, sięgając po drewnianą skrzyneczkę w kącie balkonu.
Leżała obok słoika po ogórkach, służącego za popielniczkę. Prusy wyciągnął ze środka paczkę papierosów i benzynową zapalniczkę. Feliks bez słowa wyciągnął dłoń, więc Gilbert podał mu jednego papierosa.
– Mnie twoje włosy doprowadzają do szału – Odgarnął blond kosmyki z szyi. Koszmarnie łaskotały, co przypominało Gilbertowi, dlaczego nigdy nie nosił długich włosów. – Ale za nożyczki nie złapałem... Jeszcze.
– Nic ci nie będzie, to tylko jeden paznokieć i ugryzłem go może ze dwa razy – Polska włożył papierosa między wargi. Pstryknęła zapalniczka; zbliżyli się do siebie, by podzielić się ogniem. – Pomaluję ci go potem jakąś odżywką, będzie pan zadowolony.
Blask płomienia tańczył na ich twarzach; przez chwilę patrzyli na siebie, studiując w migoczącym świetle własne rysy, a potem obaj parsknęli śmiechem.
Śmiali się, nie mogąc przestać; Polska aż zwinął się w pół.
– Zawsze mówiłem, że... rzeczy niemożliwe robię od ręki, a na cuda... trzeba chwilę poczekać – wykrztusił między kolejnymi parsknięciami, wskazując tkwiącym między palcami papierosem na Gilberta. Dym uciekł spomiędzy jego warg w rytm słów. – Polak potrafi, ha! W pewnym sensie, to cię w pełni spolonizowałem, Prusaku!
Gilbert Beilschmidt, Zakon Krzyżacki, Prusy Książęce, część składowa Królestwa Prus na spółę z bratem Brandenburgią, niejakim Friedrichem, a następnie dumna prowincja Prus Wschodnich, tylko spojrzał na Polskę z politowaniem.
– Friedo mnie kiedyś pytał, dlaczego ja się z tobą w ogóle zadaję.
– I co mu odpowiedziałeś? – Feliks uśmiechnął się chytrze.
– Że życie bez takiego szkodnika byłoby kurewsko nudne.
Polska uśmiechnął się od ucha do ucha niezwykle zadowolonym z siebie uśmiechem, a jego oczy zajaśniały szatańsko. W tej chwili tak bardzo przypominał mu samego siebie, że Gilbert pierwszy raz od momentu zamiany poczuł, jakby spoglądał w lustro.
I Polen chyba miał rację, że to nie było do końca komfortowe – w końcu Gilbert był jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym nie-człowiekiem, a Feliksa wolał jednak w tej jego kurduplowatej postaci, jakkolwiek irytująca ona czasem nie była.
– Dobra, chodź spać. Mamy jeszcze parę godzin, nim wstaną.
Podniósł z podłogi słoik, zgasił papierosa o pokrywkę i wrzucił pozostałości do środka. Feliks zaciągnął się po raz ostatni i strzepnął popiół do słoika, który Gilbert właśnie mu podsunął, a potem zerknął w bok.
– Nie śpisz? – zapytał ze zdziwieniem.
– Nie chciałem wam przeszkadzać – Litwa stał w progu, z dłonią opartą na framudze drzwi. Lekko się uśmiechał. – Ale chyba znaleźliśmy rozwiązanie.
Dopiero teraz zauważyli, że w kawalerce świeci się światło, a Ludwig porządkuje papiery i książki w równe stosy, próbując chociaż trochę zapanować nad chaosem.
Polska prawie podskoczył w miejscu.
– Serio!?
Taurys skinął głową.
– Obudziłem się i postanowiłem sprawdzić jeszcze raz zeszyt Kateryny – wyjaśnił. – Z tyłu w obwolucie była wsunięta jeszcze jedna luźna kartka.
– I co tam jest? – ożywił się Gilbert, patrząc na Litwę z niecierpliwością. – Mów!
– Według Kateryny to zaklęcie oczyszczające z klątw i złych uroków – odpowiedział wolno Litwa. – W magii głównie chodzi o intencję, więc uważam, że powinno zadziałać... i przywrócić was do normalności.
– Dobra, ale tym razem ty to robisz, Polen ma bana na czary do odwołania – zadecydował natychmiast Gilbert. – Bierz się do roboty, Lit.
– Ej!
Litwa milczał przez chwilę, pogrążony w myślach. Polska podsunął mu paczkę papierosów, ale ten pokręcił głową.
– Chcę to zrobić porządnie – powiedział, spoglądając na Feliksa. – Potrzebujemy otwartego pola.
– Pól ci u nas dostatek – Polska wyszczerzył się. – Imię zobowiązuje. Jakieś konkretne?
– Takie, na którym będziemy przed świtem – Taurys spojrzał ponad ramieniem Gilberta na ciągle ciemne niebo. – Ludwig nie pił, może poprowadzić twój samochód – dodał, spoglądając na Feliksa.
Ten ciężko westchnął.
– Niech będzie – powiedział. – Czegoś jeszcze potrzebujesz? Wody, świec, ziół, moździerza? Mów, to załatwię.
– Ziemia wystarczy.
***
Ludwig z ulgą wysiadł z Fiata 126p; ukochany maluch Feliksa, pomalowany na jaskraworóżowy kolor, zdecydowanie nie był autem jego marzeń.
– Gdzie to ma silnik?
– Z tyłu, a gdzie ma mieć?
– Jeździsz z nim tym zabytkiem na co dzień? – szepnął Ludwig do Gilberta ze strachem w głosie. Całą drogę na podwarszawską wieś jechał trzydzieści kilometrów na godzinę, bojąc się, że samochód się rozpadnie. – Przecież to auto ma jakieś pięćdziesiąt lat!
– Nie bądź głupi, Ludwisiu, mam jeszcze trochę instynktu samozachowawczego – żachnął się Prusy, gramoląc się z tylnego siedzenia. – Sprzedał to auto trzydzieści lat temu, jak upadła komuna i potrzebował pieniędzy, a ostatnio znalazł je w Internecie. Stało w jakiejś stodole przez cały ten czas, Felek uznał, że musi tego szrota odkupić za wszelką cenę. Normalnie jeździmy jego Alfą, ale się zepsuła.
– Nie zepsuła się sama, grzebałeś przy niej!
– Bo jest częściej na lawecie, niż ty w Sejmie, nie mogłem już na to patrzeć!
– Panowie, zaraz świta – Litwa stał kilkanaście metrów dalej, wpatrując się w jaśniejące niebo nad ciemną linią lasu. Wydawał się nie słyszeć dyskusji o motoryzacji. – Jesteście gotowi?
Polska i Prusy spojrzeli po sobie i skinęli głową; Feliks przełknął ślinę.
– Dawaj, Licia.
Taurys raz jeszcze wyciągnął z kieszeni złożoną na cztery kartkę. Śledząc zapisane słowa wzrokiem, czekał, aż zamieniona ciałami dwójka podejdzie bliżej.
Niemcy trzymał się na dystans, spięty opierając się o malucha, i obserwując wszystko uważnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Co mamy robić? – zapytał Prusy, gdy cisza się przedłużała.
– Po prostu skupcie się na tym, że chcecie powrócić do własnych ciał – polecił Litwa miękko i uśmiechnął się, widząc jak Feliks wyciąga dłoń i splata palce z Gilbertem, a potem zaciska powieki. – Będzie dobrze.
Prusy nie zamknął oczu; ściskając dłoń Polski – swoją własną dłoń – obserwował, jak Litwa kłania się nisko ziemi po czterykroć, każdemu z kierunków świata, a potem otwiera usta, wypowiadając ciche, miękkie, proszące słowa.
– To nie jest litewski – szepnął.
– Ruski – odparł Feliks, nie unosząc powiek.
– Wiem, jak brzmi rosyjski. To nie to.
– To ruski, nie rosyjski. Stary język. Cichaj...
Gilbert westchnął. Słońce wychyliło się zza koron drzew, a pierwsze promienie uderzyły go w oczy; zacisnął powieki.
Chcę wrócić do własnej postaci. Chcę Felka w jego własnej postaci. Chcę, żeby było normalnie...
– Prusy, możesz otworzyć oczy – usłyszał po chwili głos Taurysa.
– I co? – zapytał Gilbert, marszcząc brwi. Miał wrażenie, że nic się nie wydarzyło przez ostatnie kilka sekund; czuł się identycznie jak przed momentem. Litwa uśmiechał się łagodnie. – Nie podziałało?
– Myślę, że wręcz przeciwnie. Spójrz za siebie.
Prusy obrócił się gwałtownie, podświadomie oczekując irytującego łaskotania żyjących własnym życiem włosów; nie poczuł nic. Wpatrzył się w Feliksa, który przykucał przy maluchu i z wielkim uśmiechem przyglądał się swojemu odbiciu w lusterku malucha.
Feliksa. Feliksa niższego o jedenaście centymetrów, z burzą blond włosów, rozwiewanych przez poranny wiatr, który zerwał się nad polem, z zielonymi, błyszczącymi ze szczęścia oczami.
Prusy spojrzał na swoje dłonie; paznokieć na kciuku był delikatnie pogryziony. Zniknęła błyszcząca warstwa lakieru, ręka miała znajomy, blady odcień. Skóra na ramionach i karku piekła, przypominając, że jego ciało nie lubiło się z palącym słońcem.
Zagwizdał z uznaniem.
– Wow.
Potem Feliks rzucił się na niego jak huragan; uwiesiwszy się szyi, zawisł na nim całym ciężarem ciała i przycisnął usta do jego własnych. Prusy nie miał innej możliwości niż otoczyć go ramionami i odwzajemnić pocałunek równie mocno.
Teraz było normalnie.
– Nie spodziewałem się, że to zadziała – Niemcy przyglądał się całej trójce z szeroko otwartymi oczami. – Jak w ogóle...?
– Matka Ziemia – odpowiedział krótko Litwa, a potem odetchnął z ulgą. – Wysłuchała prośby, całe szczęście.
– Równa babka – Gilbert skinął głową, uwalniając się od rozentuzjazmowanego Polski. – Ludwig, ej!
– Co? – Niemcy zamrugał. – Nic... nie było nic. Żadnych świateł, błysków... – mruknął, jakby do siebie. – Jak to w ogóle...
– Skocz do Berlina i przywieź tę skrzynkę piwa, którą trzymasz na specjalne okazje – zarządził Gilbert. – Musimy wypić za to, że moja wspaniała osobowość wróciła do mojego wspaniałego ciała.
– A za mój powrót do normalności to już nie? – Polska z uśmiechem bawił się rękoma, zaplatając ze sobą palce albo składając je w piramidkę. Nawet włożył palec do ust, by poczuć smak lakieru i tym razem, zamiast się skrzywić, wyszczerzył się od ucha do ucha.
Niby minęła tylko doba, odkąd obudził się w nieswoim ciele, ale wydawała się wiecznością – dla ich gatunku zwykle było odwrotnie, to dekady mijały niczym tygodnie.
– Dobra, za to też.
– Kolejny pociąg jest... – zaczął Ludwig.
– Za tobą jest auto, braciszku.
Niemcy rzucił przez ramię przerażone spojrzenie.
– Chcesz, bym jechał tym do Berlina i z powrotem? – zapytał, wzdrygając się na samą myśl.
Oczy Feliksa, zielone jak wiosenna łąka, zwęziły się w ciasne szparki.
– Uważaj na słowa, bo jak obrazisz malucha, to będziesz miał u mnie przechlapane do końca tego tysiąclecia. – ostrzegł, a potem obrócił się w kierunku stojącego z tyłu Litwy. – Liciaaa! – Mocno uścisnął Taurysa. – Co mam zrobić, żeby ci się odwdzięczyć?!
– Nie pakować się w kłopoty? – zasugerował Taurys z bladym uśmiechem, doskonale wiedząc, że to niewykonalne. – Wystarczy, że pożyczysz mi na nowy bilet, nie wymieniłem wystarczająco euro w kantorze.
– Mam znacznie lepszy pomysł – odezwał się głośno Prusy, skupiając na sobie uwagę wszystkich. – Wsiadać do kaszlaka, jedziemy po Alfę. Ten twój mechanik to beztalencie – rzucił do Feliksa. – Ja i Ludwig raz dwa ją naprawimy, a potem wsiadamy i jedziemy na Wilno go odstawić – Szarpnął głową w kierunku zdziwionego Taurysa. – Potem zawieziemy Ludwiga do Berlina. Zrobimy eurotripa i skończymy akurat na dorocznym zjeździe rodzinnym Beilschmidtów.
Oczy Polski pojaśniały jeszcze bardziej.
– Impreza – rzucił wesoło. – Impreza w Warszawie, Wilnie i Berlinie i wszędzie po drodze! A na koniec przywitam się z Saksonią i powkurzam Brandenburgię, idealnie!
– Czy ty aby dzisiaj nie miałeś być w Sejmie? – zapytał trzeźwo Litwa. – Wspominałeś, że musisz pojawić się w pracy.
– Będę, a potem wezmę urlop na żądanie – Feliks splótł dłonie z Gilbertem. – A jak mi nie dadzą, to skombinuję zwolnienie lekarskie – dodał z chytrym uśmieszkiem. – To co, lecimy? Wy pobawicie się w mechaników, a ja z Taurysem sprawdzimy, ile jeszcze zostało tego bimbru.
Litwa tylko się uśmiechnął. Niemcy westchnął ciężko, ale skinął głową.
– Niech będzie. Tylko proszę, najpierw oddajcie ten magiczny zeszyt Katerynie, będzie bezpieczniej dla wszystkich. I nie wpuszczam nikogo za kierownicę bez zbadania alkomatem.
– Jasna sprawa – Polska otworzył zamaszyście drzwi od strony pasażera i pochylił fotel. – Licia, ty na przód – dodał, pakując się na tylne siedzenie. Zaskrzypiały sprężyny. – Gilbert, chodź tutaj.
Gdy chwilę później wszystkim mężczyznom udało się zapakować do ciasnego wnętrza fiata i Ludwig odpalił silnik, głośniejszy od silnika traktora, Feliks oparł głowę o ramię Gilberta.
Ten syknął przez zęby; Feliks zamrugał, pociągnięty w dół, a potem zachichotał, zdając sobie sprawę, że teraz leży z głową na kolanach Prus.
– Spaliłeś mi skórę na słońcu – przypomniał Gilbert groźnie. – Jak jeszcze raz mnie tam dotkniesz, to zamiana ciał będzie niczym w porównaniu z tym, co ci zrobię.
– Czyli mogę dotknąć wszędzie poza oparzeniami słonecznymi? – podchwycił Feliks, uśmiechając się do Gilberta jakoś tak lisio. – W końcu, wiesz, tak normalnie?
Dwójka z przodu wymieniła spojrzenia.
– Znasz się na mechanice, Taurysie?
– Nie, ale mogę potrzymać ci latarkę – Litwa zerknął na tył. – Dajmy tej dwójce trochę czasu dla siebie.
– Czy przypadkiem... – Ludwig rzucił ukradkowe spojrzenie odbiciu w lusterku. Jego brat i Polska wydawali się już całkiem zajęci sobą. – Z tą całą magią... Nie dorzuciłeś czegoś od ciebie?
Litwa tylko uniósł kącik ust.
– Ja prosiłem, by powrócili do swoich postaci – powiedział cicho. – O oni prosili... to wiedzą tylko oni. I niech tak zostanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro