Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 7: Konno

A/N: Dotrwaliśmy! Dzisiaj z lekkim opóźnieniem, bo musiałam tego ficzka dokończyć, ale oto jest. Tym samym kończę PolPruWeeka 2024, dajcie znać, jak się wam podobało, bo się trochę zmachałam :D 

Czasowo? Republika Weimarska, a więc jeszcze przed 1933. 


Day Seven - June 9th: Juxtaposition | Shoreline | Commonwealth

Siwy ogier wydawał się nerwowy; Feliks pochylił się w siodle i delikatnie poklepał konia po szyi, nie mając pojęcia, co tak niepokoiło jego wierzchowca.

Piaszczysta plaża ciągnąca się wzdłuż brzegu jeziora była pusta, a w okolicznych zaroślach i sosnowym, przejrzystym lesie niedaleko też nie widział niczego, co mogłoby mieć wpływ na końskie zachowanie.

Nie słyszał żadnych dźwięków poza szumem koron drzew, okazjonalnym pluśnięciem gdzieś na wodzie i skrzypieniem mokrego piasku pod kopytami, a jednak Niemen co chwila parskał, podrzucał łbem i machał ogonem, a raz na widok usypanej z piasku babki, wzniesionej zapewne przez jakieś tutejsze dzieci, niemalże stanął dęba.

– Już, już – mruknął Feliks do konia, marszcząc brwi. – Chcesz wracać do stajni? – zapytał, ściągając wodze. – Dobrze, tylko proszę cię, zachowaj spokój, jak będziemy przekraczać granicę, bo jesteśmy tutaj, tak jakby totalnie nielegalnie...

Gdy zabrał konia, uśmiechając się wdzięcznie do stajennych, niepewnych, czy mu na to pozwolić, planował tylko krótką przejażdżkę po okolicy; pomysł na wyprawę na terytorium Prus Wschodnich, by ujrzeć mazurskie jeziora – Feliks Łukasiewicz miał wprawę w przekraczaniu granic tak, by nikt go nie zauważył, chociaż bez konia zwykle było to o wiele prostsze – zrodził się spontanicznie i został zrealizowany niemalże natychmiast.

I był głupi, co Polska zrozumiał poniewczasie, jadąc wierzchem przez jedno z małych, przygranicznych miasteczek i zaskarbiając sobie dziwne spojrzenia; prawdopodobnie znali jego twarz z gazet. I istniała też pewna szansa, że jego koń również był rozpoznawalny.

Zdecydowanie tego nie przemyślał.

– Możliwe, że wywołaliśmy jakiś skandal dyplomatyczny, wiesz? – Jego mina zrzedła, gdy zrozumiał potencjalne konsekwencje. Polska we własnej osobie przekradający się na terytorium Rzeszy Weimarskiej, na dodatek na Niemenie, synu tej Kasztanki. W takich czasach. Nie trzeba było wiele, by uznać to za jakąś prowokację. – Dlatego błagam cię, bądź cicho, biorę wszystko na siebie i własną głupotę.

Niemen w odpowiedzi tylko parsknął i dalej szedł stępa po piasku; Feliks westchnął.

Dobra, pomyślał. Nie jest tak źle, widziało mnie tylko paru miastowych, żaden z nich nie wyglądał na wojskowego czy polityka, raczej na robotników śpieszących do pracy. Zaraz wrócimy do Polski i może całość rozejdzie się po kościach...

Jeśli tylko Niemen nie zrobi awantury, ewidentnie ma problemy... A mogłem posłuchać stajennego, gdy odradzał... Dobra, czas wracać.

Nim jednak zrealizował to postanowienie, usłyszał za sobą tętent kopyt; Polska westchnął i unosząc się w siodle, obejrzał się przez ramię.

Prowadzącą od miasteczka do jeziora polną ścieżką ktoś kłusował; Feliks zmrużył oczy, by w ostrym świetle poranka rozeznać się, czy to tylko niegroźny amator porannych jazd czy też wysłane po Polskę służby.

Rozpoznawszy, kto siedzi w siodle, westchnął i opuścił ramiona.

– Wiedziałem – mruknął. Opuścił wzrok na Niemena, który postanowił zatrzymać się i zniżyć głowę, parskając na leżący na piasku zbutwiały patyk. – Wyczuł mnie, czy ki diabeł?

I z tym pytaniem na ustach zawrócił konia, wyjeżdżając Gilbertowi Beilschmidtowi na spotkanie, bo jeśli dwie personifikacje miały ze sobą rozmawiać, to najlepiej na osobności; nie było sensu wplątywać w to zwykłych ludzi.

Im bliżej Prusy był, tym lepszy widok Feliks miał na jego konia i niechętnie musiał przyznać, że było na co popatrzeć; Beilschmidt dosiadał masywnego, czarnego fryza o lśniącej sierści, przy którym jego ćwierć-angielskiej krwi ogier, chociaż wyższy i smuklejszy, wydawał się lichy.

Sam chciałbym takiego, przemknęło mu przez myśl. Jak tylko skończą budować moją stadninę, może by się o takiego postarać...

Gilbert nie wydawał się zaskoczony obecnością Polski; gdy Feliks się zbliżył, mógł wyraźnie ujrzeć jego uniesioną brew i lekko kpiący uśmiech.

– Węszysz po moim terenie? – rzucił Prusy.

– Może – odparł zaczepnie Polska, kierując swojego ogiera tak, by jechali ramię w ramię. Ruszyli stępa wzdłuż brzegu jeziora. Niemen prychnął raz czy dwa z powodu obecności obcej klaczy, a potem wydawał się uspokoić. – Myślałem, że na stałe już siedzisz w Berlinie.

– Wróciłem, by pozałatwiać parę osobistych spraw – odparł Gilbert wymijająco. Klacz po paru metrach sama zsynchronizowała krok z Niemenem. – I dowiedziałem się, że Łukasiewicz przekroczył granicę. Nielegalnie. Stwierdziłem, że sam to załatwię.

Czyli wyjdę z tego obronną ręką, zrozumiał Feliks i uśmiechnął się do siebie. Trzeba tylko to dobrze rozegrać.

– „Przekroczył nielegalnie granicę", po co od razu tak poważnie – powiedział lekko, a w odpowiedzi na jego słowa szkarłatne oczy zwęziły się. – Jestem tylko na wycieczce, zwiedzam stare kąty... I tak jakoś się zagapiłem, zajechałem za daleko... Naprawdę będziesz robił problemy przez dwa kilometry?

Prusy spojrzał nań z ukosa.

– Zapomniałeś o zerze na końcu tej liczby.

– Detale.

Gilbert prychnął, ale kącik jego ust drgnął; Feliks zdał sobie sprawę, że plan działa. Wyszczerzył zęby, zaraz jednak po tym spoważniał.

Nie mieli w tych czasach wiele tematów do przyjemnych rozmów; konie wolno szły po mokrym piasku. Jezioro rozciągało się aż po horyzont.

– Powiedzmy – odezwał się nagle Prusy. – Że osoba, którą ludzie wzięli za niejakiego Łukasiewicza, okazała się tylko jakimś wiejskim chłopakiem o podobnej aparycji. I że koń to nie ten po klaczy Piłsudzkiego, tylko jakaś szkapa. Byłem mocno zirytowany tym, że straciłem czas na taką głupotę. Ludziom, którzy mi zawrócili tym głowę, było bardzo wstyd... Tylko powiedz mi, Polen, co ja będę z tego miał?

Feliks uśmiechnął się doń niewinnie; no proszę, pomyślał. Stare sentymenty nas kiedyś wszystkich zgubią.

– Moją dozgonną wdzięczność? – zażartował, a potem spoważniał. To była hojna oferta, likwidująca skutki jego lekkomyślności. Co mógł dać w zamian?

– Wolałbym coś bardziej namacalnego.

– Nie mam ochoty się z tobą macać – wypalił Polska, nim zdążył przemyśleć to, co mówi. Natychmiast poczerwieniał; Prusy westchnął ciężko, ale cień rumieńca na jego policzkach mówił sam za siebie.

– Nie, Polen – Gilbert spojrzał na niego jak na idiotę. Czy Polska nim był, to nie autorce oceniać. – Wymyśl coś lepszego.

Feliks odwrócił wzrok na taflę jeziora i zamyślił się głęboko, puszczając wodze. W świetle przedpołudnia czysta woda zachęcała do kąpieli na dziko; szkoda, że było tak, jak było, pomyślał. Że nie mogę...

Nim zdołał sformułować swoje poplątane, niejasne myśli i pragnienia, Niemen ujrzał wystającą z piasku, przerażająco ciemną butelkę i właśnie to szklane monstrum sprawiło, że z donośnym, przeraźliwym wizgiem stanął dęba; to dlatego nie chcieli go brać do kawalerii, pomyślał jeszcze Feliks, nim poleciał do tyłu.

Coś mocno szarpnęło go za lewą stopę, a potem uderzył plecami o mokry, twardy piasek; na moment zabrakło mu tchu.

Koń wznosił się na tylnych nogach i tańczył niebezpiecznie; Prusy, złorzecząc w niebogłosy, łapał właśnie za cugle i próbował odciągnąć spanikowanego ogiera z dala od leżącego na ziemi Polski.

– Chodź no tu, diable!

Polska z jękiem podciągnął do siebie nogi; na szczęście, pomyślał oszołomiony, wyciągnąłem stopy ze strzemion... Nie chciałbym, by mnie za sobą teraz pociągnął...

Wolno podniósł się do siadu, obserwując jak Prusy odprowadza Niemena na bezpieczną odległość; klacz zachowała nienaganny spokój, nawet wtedy, gdy Gilbert zeskoczył z siodła i uwiązał oba wierzchowce do gałęzi pobliskiego drzewa.

Niemen parskał i uderzał kopytami w ziemię, ale z wolna się uspokajał; Prusy wymamrotał pod nosem kilka paskudnie brzmiących klątw i rzuciwszy ogierowi ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie, ruszył w kierunku Polski.

– Skąd wytrzasnąłeś tę szkapę, co się boi własnej dupy? – zapytał, zbliżając się Feliksa, ciągle siedzącego na piasku. – A może to koń trojański, podkładasz go wrogowi i czekasz, aż się połamie przy pierwszej przejażdżce? – zarechotał z własnego żartu. – Jak tak, to wypaliło w ciebie, hehe.

Feliks westchnął.

– Nie jeździłem na nim wcześniej – wymamrotał. – Mówili mi, że jest płochliwy, ale nie sądziłem, że aż do tego stopnia...

Prusy spoglądał na niego z kompletną rezygnacją.

– Myślałem, że chociaż w kwestii koni masz jakąś minimalną inteligencję – rzucił, zakładając ręce na piersi. – Ależ byłem naiwny.

– Widzisz? – Polska westchnął. Rumieńce na jego policzkach rosły z każdą sekundą. – Możesz się ze mnie bezkarnie śmiać, że tak, jestem idiotą, który wziął sobie obcego konia na daleki wypad na twoje terytorium. Tyle ci mogę na dzisiaj zaoferować w zamian.

Spróbował wstać, ledwo jednak znalazł się w pozycji wyprostowanej, lewa noga ugięła się pod nim; Prusy błyskawicznie złapał go pod ramię i tylko dzięki niemu Polska nie znalazł się znów na ziemi.

– Cholera – jęknął Feliks. Dopiero teraz zaczęło docierać do niego uporczywe pulsowanie i ostry ból w kostce. – Musiałem sobie coś zerwać.

– Jesteś idiotą – skomentował sucho Prusy. Wpatrywał się w Feliksa zmrużonymi oczami, a potem ciężko westchnął. – Zmiana planów – zarządził, nadal przytrzymując Polskę. – Wsiadasz ze mną na Dalię, a tę chabetę wezmę na postronek. Podrzucę cię na najbliższy posterunek graniczny.

– Dzięki – wymamrotał Feliks. Prusy ruszył w kierunku koni, więc Polsce nie pozostało nic innego, tylko złapać się ramienia Gilberta i kuśtykać obok. Dopiero teraz zauważył, że Prusy był ubrany po cywilnemu. Dziwnie było go widzieć bez munduru. – Nazywa się Dalia? – zapytał nagle. – Ładnie. W ogóle, jest śliczna.

– Mhm. Dostałem ją w prezencie.

– Od Ludwiga? – zgadł Feliks. Gdy Prusy potwierdził oszczędnym skinieniem głowy, Polska mimowolnie zagwizdał. – Nie sądziłem, że ma taki gust.

Prusy nie odpowiedział, bo oto zbliżyli się do karej klaczy. Zaczął szukać czegoś w jukach; Feliks tymczasem przytrzymał się mocno siodła, mając okazję, by przyjrzeć się wierzchowcowi lepiej.

Pod słońce czarna sierść mieniła się miejscami głębokim brązem; grzywa i ogon, starannie wyczesane, lśniły kruczo, podobnie jak zadbane szczotki przy pęcinach.

– Cześć, mała – mruknął, wyciągając dłoń, by pogłaskać klacz po szyi. – No dobrze, nie jesteś taka mała... Ale zrobiliśmy obciach, nie?

Klacz spojrzała nań dużymi, ciemnymi oczami, ale nie skomentowała. Feliks westchnął i zerknął za siebie. Prusy, z nieczytelną miną, prowadził za sobą Niemena; ogier nawet nie wyglądał na zawstydzonego.

Gilbert wskoczył lekko na siodło, a potem podał rękę Feliksowi.

Polska, do tej pory stojący na jednej nodze, z puchnącą kostką uniesioną w powietrzu, tylko zacisnął zęby. Na krótki moment oparł na niej ciężar ciała, wkładając drugą stopę w strzemię, które Prusy pozostawił wolne; odbił się od ziemi i pociągnięty w górę, usadowił się za plecami Gilberta.

Dziwnie znajome, pomyślał, kręcąc się na końskim grzbiecie, by znaleźć dobrą pozycję. Kiedyś tak chyba jechaliśmy... Dawno, dawno temu... Kiedy...? Ach, już pamiętam.

Dalia ruszyła stępem, a Niemen podreptał za nią.

– Przesuń się trochę, nie chcę siedzieć jej na nerkach – mruknął Feliks.

Gilbert, ciągle milcząc, posunął się o kilka centymetrów do przodu; Polska westchnął, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z rękoma; w końcu uczepił się siodła.

Przekręcił głowę w bok, nie chcąc widzieć przed sobą jedynie bladej czupryny i spalonego letnim słońcem karku; jezioro, wzdłuż którego jechali, przypominało swoją barwą Bałtyk.

Właśnie ten moment wybrała jakaś ryba, by rzucić się na powierzchnię; Niemen parsknął głośno i wyrwał do przodu.

– Nie kompromituj mnie jeszcze bardziej – jęknął Polska.

– Powiedz mi – odezwał się nagle Prusy, skracając linę sprawnymi ruchami. Koń nie miał innego wyjścia niż zwolnić. – Jechaliśmy tak kiedyś? Mam paskudne déjà-vu.

Feliks automatycznie poprawił jego wymowę na bardziej francuską; Prusy obejrzał się przez ramię i posłał mu zirytowane spojrzenie. Polska wzruszył przepraszająco ramionami; francuski był jednym z tych języków, którym posługiwał się z przyjemnością, w przeciwieństwie do tych, których uczył się z konieczności.

– I tak, jechaliśmy.

Zamilkł na chwilę, a potem westchnął.

– Też było lato i byliśmy dokładnie tutaj, pamiętasz? – Feliks przyglądał się wodzie. Linia brzegowa zmieniła się przez stulecia; tutaj jezioro cofnęło się, tam stworzyło zatoczkę, a brzegi były teraz znacznie mniej zarośnięte, ale Polska nie miał wątpliwości, że to było tutaj. – Pierwsza letnia przejażdżka po hołdzie Albrechta... Albrechta Fryderyka, tego młodego. Twój koń okulał.

– Mhm – mruknął Prusy. – Pamiętam. Też była kara.

– Większość twoich koni była kara – sprostował Feliks, unosząc kąciki ust. Wspomnienie o wiele młodszego Gilberta, przechadzającego się po królewskich stajniach i wskazującego, które konie chce za wierzchowce, było zaskakująco żywe. – Litwa zaoferował ci swojego, ale wolałeś jechać ze mną.

– Nieprawda – rzucił nagle Prusy znacznie żywszym głosem, kręcąc głową. – Jego koń był za mały na dwóch mężczyzn. Jeździł na tym swoim ukochanym żmudzkim koniku. Taki myszaty. Zamęczylibyśmy go we dwóch.

– Och, tak – Polska zamrugał, przypominając sobie tego kuca. – Racja.

Niewysoki, szary, o ciemniejszych nogach; chociaż wyglądał śmiesznie przy wysokim Litwie, okazał się nadzwyczaj odważnym i pożytecznym zwierzęciem. Ciekawe, pomyślał nagle, czy ktoś jeszcze te koniki hoduje. Może by się udało jakoś pokątnie sprowadzić parkę do Polski? Nieoficjalnie, bo skoro Taurys z nim nie rozmawiał...

– Ty jesteś lekki jak piórko, więc twojemu koniowi było bez różnicy.

Feliks zamrugał.

– Dzięki...? – zapytał z wahaniem, opuszczając wzrok na Dalię. Klacz nie robiła sobie zbyt wiele z dodatkowego obciążenia, ale to był masywny, zimnokrwisty koń. – Uparłeś się, by siedzieć z przodu – dodał, by odegnać myśli o sytuacji z Litwą. Nie podobały mu się obecne czasy; to nie tak wszystko miało wyglądać. – I znowu nic nie widzę z widoków.

Gilbert prychnął.

– Masz przed sobą mnie, to powinno ci wystarczyć.

Coś – może ta znajoma buta, może niezachwiana pewność słów Prus, niezmienna od stuleci – sprawiła, że Polska nagle roześmiał się w głos, zapominając, gdzie i kiedy są.

– I czemu rżysz jak koń? – W głosie Gilberta usłyszał skrywany uśmiech.

Feliks sięgnął do twarzy, by odgarnąć włosy cisnące się do oczu; na palcach zatańczyła mu odrobina wilgoci, szybko wysuszona letnim, ciepłym wiatrem.

Chciałbym, by takie chwile jak tamta trwały wieczność, pomyślał, wdzięczny, że Prusy go nie widzi. By nic się od tamtej pory nie zmieniło.

Stęp, kłus czy pełny cwał, poprzez łąki, niezasiane pola czy leśne trakty, w towarzystwie takich jak oni; długowiecznych i skrycie zmęczonych długowiecznym życiem, beztroskie wycieczki, gdy zapominali o polityce, granicach, ruchach wojsk i interesach własnych krajów; rzeczy, które kochali i za którymi skrycie tęsknili.

Gilbert nie musiał nic mówić; Polska czytał w ruchach jego dłoni, kierujących Dalię na ścieżkę prowadzącą do miasta, w jego rozluźnionych ramionach i we włosach szarpanych wiatrem.

Pragnienie bycia poza wszystkim chociaż na moment tkwiło w nich bardzo głęboko, niezależnie od roku, jaki obecnie widniał na kartkach kalendarza.

Zostawili jezioro za sobą; wokół ścieżki wznosiły się gęste zarośla. Feliks obejrzał się za siebie; Niemen opuścił głowę, strzygł uszami i podążał za klaczą niepewnym krokiem.

– Ominiemy miasteczko?

Prusy potwierdził skinieniem głowy.

– Mówiłem, odstawię cię od razu na posterunek – rzucił, nie odwracając się za siebie. – Po swojej stronie granicy zrobię, co mówiłem wcześniej. Jak to rozegrasz po swojej, to już twoja sprawa. Tylko zszyj to sensownie, Feliks.

– Myślisz, że ludzie w to uwierzą?

– Ludzie uwierzą we wszystko, jeśli będziesz wystarczająco przekonujący.

Uch, to była gorzka prawda; Polska westchnął. Przez dalszą drogę milczeli obaj; ścieżka zmieniła się w polną, a potem w utwardzoną drogę między lasami – na skrzyżowaniu Dalia skręciła na południe, omijając trasę do miasteczka – aż w zasięgu wzroku pojawiły się zabudowania graniczne.

Feliks ostrożnie zsunął się ze grzbietu Dalii i nie bez trudu wspiął się na siodło Niemena, mając nadzieję, że ogier nie odstawi przedstawienia tuż pod okiem pograniczników. Prusy bez słowa odwiązał linę od uprzęży ogiera i zarzucił ją na łęk siodła.

Niemieccy strażnicy graniczni wyszli im na spotkanie, ale Gilbert powstrzymał ich gestem i wskazał, by przepuścili Feliksa; ten westchnął i ruszył stępa w kierunku polskiego posterunku.

Obejrzał się tylko raz; Gilbert rozmawiał ze strażnikami, spoglądając na nich z góry; mocny, pewny ton, stanowcza gestykulacja i potężna sylwetka konia zdecydowanie pomagały mu przekonać ich do swoich racji.

Prusy zauważył spojrzenie Polski; skinął głową, szarpnął wodze i rzuciwszy ostatnie słowa do mundurowych, pokłusował drogą z powrotem na północ.

Gdy stukanie kopyt fryzyjskiego konia ucichło, Feliks uśmiechnął się nerwowo i pokierował Niemena w kierunku szepczących do siebie polskich strażników.

– Panie Łukasiewicz...?

– Dzień dobry, panowie – Polska wziął głęboki wdech. Wysoka pozycja w kraju czasem się przydawała. – Mam do panów taką sprawę...

Kilka minut później, gdy wszystko było już załatwione i zamiecione pod dywan, a Feliks czekał na lekarza, którego obiecano mu wezwać z najbliższego miasta, jego myśli znów powędrowały nad mazurskie jeziora.

******

Kasztanka - słynny koń Piłsudzkiego

koń fryzyjski - zimnokrwista rasa konia, o charakterystycznym wyglądzie (google it, bo są piękne)

konik żmudzki - rasa konia pochodząca z Litwy, towarzyszące wojownikom litewskim już od czasów średniowiecza, małe, wytrzymałe konie (na polskiej wiki znajdziecie fotkę takiego myszatego ogiera, który jest pierwowzorem dla konia Taurysa w moim headcanonie - też jest piękny)

Z końmi mam niestety tylko tyle styczności, ile podczas researchu, więc mam nadzieję, że nie walnęłam jakiejś głupoty :D


Albrecht Fryderyk - 1553-1618, ostatni Hohenzollern z linii pruskiej, złożył hołd polskiemu królowi w 1569; ponieważ wystąpiła u niego choroba psychiczna, on sam był później pod opieką krewnych, a Prusy Książęce były rządzone przez regenta; władzę po nim odziedziczył elektor brandenburski Jan Zygmunt Hohenzollern, który później doprowadził do unii prusko-brandenburskiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro