Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 3: Polska, Prusy i stara szafa

Day Three – June 5th: Wardrobe | Closet | Signals

Nieprzyjemna woń stęchlizny unosiła się między starymi, ciężkimi futrami; Feliks oddychał przez usta i krzywił się co chwila, gdy łokieć Gilberta szturchał go gdzieś pod pachą. Z plecami wciśniętymi w tył szafy i kolanami opartymi o drzwi, z głową w nieszczęsnym, wyleniałym lisie i dorodnym molem w zasięgu wzroku – Polska nieco inaczej wyobrażał sobie ten dzień.

– Polen, nie opieraj się tak mocno – szepnął Prusy z naganą, próbując obrócić się wewnątrz szafy. Z mizernym skutkiem. – Bo tył odleci. Od prawej już poszły gwoździe.

Feliks, ryzykując kontuzję szyi, obrócił nienaturalnie głowę; faktycznie, w miejscu, w którym płyta pilśniowa stykała się z bokiem szafy, rozciągała się niemalże centymetrowa szczelina, przez którą widział fragment boazerii.

– Szlag... – szepnął do siebie, próbując znaleźć mniej obciążającą konstrukcję pozycję. – Ale to nie moja wina...! W tej szafie Mieszko trzymał ciuchy do chrztu, ona rozlatuje się od samego patrzenia na nią... Ughh! – Dłoń Gilberta znalazła się na jego ustach.

Znieruchomieli, nasłuchując jak dwa zające przyczajone w norze.

Czyjeś kroki rozbrzmiały w korytarzu. Gospodarz nucił, sądząc po szelestach, poprawiał kurtki wiszące na wieszaku obok drzwi wejściowych – Polska zaczął gorąco modlić się, by nie wpadł na pomysł schowania ich do szafy – aż w końcu zaczął zakładać buty.

Potem, ku ich uldze, trzasnęły drzwi wejściowe i znów zrobiło się cicho, chociaż nie napawało ich to optymizmem; właściciel mieszkania wychodził mniej więcej co trzy minuty.

– Zabiję cię – powiedział po prostu Gilbert Beilschmidt.

Feliks naburmuszył się, ale wszystkie argumenty, które miał na swoją obronę, zużył już we wcześniejszych kłótniach; westchnął jedynie, oplótł kolana ramionami i po raz kolejny zaczął zastanawiać się, jak mają wyjść z tej sytuacji, bo przez drzwi wejściowe prawdopodobnie im się nie uda.

Prusy cofnął rękę i sądząc po jego zmarszczonych brwiach, też myślał. Polska z chęcią powiedziałby coś o tym rzadkim zjawisku, gdyby nie fakt, że jego żołądek nieprzyjemnie skurczył się z głodu; jęknął, uderzył głową o bok szafy i spoglądał ponuro w deskę, próbując odszyfrować słabo widoczne oznaczenia ołówkiem wewnątrz szafy.

Wyglądały trochę jak alfabet w tej księdze od Wojnicza...

– Ej.

Polska przerwał swoje archeologiczno-kryptologiczne rozrywki i posłał Prusom pytające spojrzenie:

– No?

– Wiesz, że jeśli nas złapią, to ciebie powieszą za zdradę, a mnie za szpiegostwo? – zapytał Gilbert konwersacyjnym tonem.

– Nikt nikogo nie będzie wieszał, to nie te czasy – Polska wywrócił oczyma ze zniecierpliwienia. – Po prostu zrobią taką aferę, jakiej Europa nie widziała od... – Zastanawiał się przez chwilę. – Miesiąca? Czasem dobrze jest być personifikacją, nie ma to jak immunitet... – dodał do siebie z przekąsem.

– Wiem, wiem – Gilbert oparł się o jedną boczną ścianę i wyciągnął nogi na tyle, na ile to było możliwe; Polska niecierpliwie odsunął jego stopy z okolic swoich pośladków. – Próbuję cię zmotywować.

– Gilbeeeert – jęknął Polska. – Przecież kombinuję!

– Nie uwierzę, że to mówię, ale kombinuj bardziej.

– Wspaniały ty nic nie wymyślił? – Feliks zerknął na Prusy ze złośliwym uśmieszkiem. Prusy otworzył usta, poczerwieniał i natychmiast je zamknął. – Haha.

Zapadło milczenie; Feliks po długiej chwili westchnął ciężko i ponownie zmusił się do przeanalizowania sytuacji, w której się znajdowali.

Gdy drzwi wejściowe znów się otworzyły, obaj wstrzymali oddech; mężczyzna przeszedł przez pomieszczenie, prowadząc parę gości do salonu:

– To mieszkanie po moich dziadkach, wymaga dużego remontu...

– Pomylić adresy – wyszeptał Prusy, gdy znów zamknęły się drzwi. W salonie rozległa się przytłumiona, spokojna rozmowa. – I zamiast na Airbnb wpakować się ambasadorowi do mieszkania.

– Było otwarte! – Feliks wyciągnął z kieszeni komórkę i wpatrzył się w ponuro w ekran. Smartfon z wolna się rozładowywał. – Drzwi wejściowe będą otwarte, proszę wejść i napisać mi smsa, jestem piętro wyżej, zejdę i przekażę klucz... – Przeczytał smsa po raz kolejny, ignorując siedemnaście nieodebranych od gospodarza i kilka jego kolejnych wiadomości. – Mieszkanie numer pięćdziesiąt. Klatka... druga, pierwsze piętro.

– Klatka pierwsza, drugie piętro, mieszkanie numer pięć. Tu jesteśmy.

– Każdemu mogło się pomylić!

– Nie – odparł Prusy zduszonym głosem. – Tylko ty mogłeś pomylić adresy w tak durny sposób.

Polska westchnął ciężko.

– Obwinianie siebie nawzajem nie sprawi, że się stąd wydostaniemy – powiedział. – Skąd w ogóle wiesz, że to ambasador?

– Poznaję po głosie. Gość gadał z Ludwigiem przez ostatnie pół roku dzień w dzień. O tym mieszkaniu też gadał. Że musi pozbyć się wszystkich starych mebli, odmalować i w ogóle, ale przed urodzinami się nie wyrobi.

Spojrzeli po sobie znacząco.

– Te urodziny są dzisiaj, nie? – szepnął Feliks, gdy po mieszkaniu przetoczył się terkotliwy dźwięk starego dzwonka do drzwi. – Ludzie będą tu wchodzić i wychodzić non-stop... – dodał niemal niesłyszalnie.

Prusy wstrzymał oddech, gdy gospodarz przeprosił gości w salonie i znów pojawił się w korytarzu. Powitania, śmiechy, zaproszenia i znów skrzypienie zamykanych drzwi...

– Polen – szepnął Gilbert. – Musimy poczekać na odpowiednią okazję. Goście nie będą przybywać w nieskończoność... Gdy zbiorą się wszyscy, wyjdę z szafy...

– Cieszę się, że tak mi ufasz, że mogę być tego świadkiem – wtrącił się wesoło Feliks, na moment odzyskując rezon; Prusy obrzucił go morderczym spojrzeniem. – No co, suchar taki, ja wiem, że już dawno wyszedłeś.

– Ja wyjdę z szafy i zejdę schodami, a ty wylecisz oknem z drugiego piętra – powiedział Prusy do siebie. – Brzmi dobrze...

– Nie zgadzam się na defene...! – Polska nie dokończył; Prusy rzucił się, by zasłonić mu usta.

W ostatniej chwili, bo drzwi salonu otworzyły się szeroko. Ku przerażeniu Polski drzwiczki szafy skrzypnęły i uchyliły się odrobinę, pchnięte niechcący stopą Gilberta.

– Co to było?

– Piętro niżej jest remont, ci robotnicy są strasznie głośno... Toaleta jest po prawej.

– Dzięki...

Cóż, z dwojga złego Feliks wolał tradycyjną wersję twistera, bo ta była bardziej niekomfortowa i dość klaustrofobiczna; nad kolanami miał klatkę piersiową Gilberta, a na ramieniu zaciskającą się kurczowo dłoń. Prusy uporczywie przysunął się bliżej tyłu szafy, a tym samym Polski, by nie pchnąć drzwi jeszcze bardziej i nie odsłonić ich żałosnej pozycji.

Potem na ich głowy spadł lis, pogrążając ich w ciemności; tylko szum wody za ścianą zagłuszył zaskoczone dźwięki, które z siebie wydali, o mało co nie wylatując razem z szafy. Całą trójką.

– Zamknij się – jęknął Prusy, chociaż Feliks nie zdążył jeszcze nic powiedzieć. – I zabierz... zabierz tę rękę z mojej głowy.

Och, tak, to szorstkie to nie było futro; Polska cofnął dłoń i próbując zapanować nad oddechem, ocenił sytuację. Drzwi od łazienki właśnie się otwierały, ktoś w szpilkach mijał ich szafę i wracał do salonu. Zaprzepaścili możliwość błyskawicznego wyskoczenia z szafy, na wygrzebanie się z futra stracą cenne sekundy...

Dzwonek do drzwi.

Znieruchomieli, nawet nie próbując zmienić pozycji; Gilbert półleżał na kolanach Feliksa i powoli, ale sukcesywnie czerwieniał, a przynajmniej tak Feliks interpretował zmiany koloru jego twarzy w słabym świetle docierającym do wnętrza szafy.

– Cześć! Najlepszego!

– Witam, witam, wejdź... To dla mnie? Nie musiałeś... Whisky?

Ale bym się napił whisky, pomyślał Feliks. Cholera, narobią mi tu tylko smaku...

– Mogę gdzieś powiesić płaszcz?

Zesztywnieli; będzie afera, pomyślał Feliks chaotycznie. Ambasador znajduje w swojej szafie dwie personifikacje, wzywa szefa i szefa szefów... Śledztwo, prasa, tajniacy...

– Tam jest wieszak. Szafy nie polecam, zjedzona przez mole. Muszę ją przejrzeć i wywalić całą zawartość.

– Gości musi być skończona ilość – powtórzył szeptem Prusy, gdy kolejny gość poszedł do salonu wraz z gospodarzem. – Czekamy dwadzieścia minut od ostatniego dzwonka i dajemy w długą. Ty w górę, ja w dół. Potem winda. Spotykamy się po drugiej stronie ulicy, doprowadzamy się do porządku i idziemy do klatki drugiej, jak gdyby nigdy nic.

– Airbnb dla zuchwałych – zgodził się Polska. Nogi zaczynały mu drętwieć. – Oesu... Ile ty ważysz?

– Ciii!

Dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny; Feliks zagryzł wargi, czując jak w brzuchu zaczyna mu burczeć. Pomacał na oślep w poszukiwaniu swojego plecaka; leżał wepchnięty gdzieś w tyle szafy, w okolicach butów Gilberta. Tylko musnął materiał opuszkami palców; Prusy syknął z naganą.

Jeszcze jeden i jeszcze kolejny gość; czekali w skupieniu, bezruchu i lekkim odrętwieniu, o dyskomforcie już nie wspominając; gdy pomiędzy odwiedzającymi mijało coraz więcej czasu, spojrzeli po sobie i skinęli głowami.

– Idziemy za minutę – szepnął Prusy. Z wolna podniósł się i oparł na rękach; Polska już dobrą godzinę wcześniej odpuścił sobie próby przekonywania Gilberta, by ten nie robił sobie poduszki z jego nóg. – Czterdzieści sekund... Dwadzieścia...

Za drzwiami salonu zabrzmiało gromkie „Sto lat".

– Teraz!

Pchnęli drzwi; do środka szafy wpadło cudownie świeże powietrze i światło. Polska zmrużył oczy, gramoląc się na równe nogi i sięgając po plecak; Prusy cisnął wylewające się na podłogę futro gdzieś w głąb mebla i gdy tylko Polska stanął na równe nogi, zamknął drzwi.

Przemknęli na palcach przez korytarz i wyślizgnęli się na klatkę schodową. Zza drzwi dalej dochodził ich śpiew.

Feliks, próbując zapanować nad oddechem, ruszył na trzecie piętro; tam wezwał windę, wszedł do niej, oparł się plecami o ścianę i odetchnął, nie chcąc wypaść z bloku zdyszany i rozgorączkowany, zupełnie jak jakiś włamywacz.

Chwilę odczekał, nim zjechał na dół; gdy wyszedł na zewnątrz, uporządkowawszy włosy w lustrze i upewniwszy się, że czerwień na jego policzkach zniknęła, spotkał Gilberta palącego papierosa gdzieś za śmietnikami.

Prusy bez słowa wyciągnął ku niemu benzynową, srebrną zapalniczkę; płomień tańczył wątle na wietrze.

– Dzięki – Odpalając własnego papierosa, Feliks spojrzał na budynek. Wyglądał absolutnie zwyczajnie. – Myślisz, że gospodarz będzie wkurzony, że czekał na nas cztery godziny?

Prusy poprawiał koszulę długo i namiętnie, unikając feliksowego spojrzenia. Policzki dalej miał zaróżowione.

– Cóż, nic gorszego nas już nie spotka – odparł po chwili nieco zduszonym głosem. – Chodź, nie bądź tchórzem i weź odpowiedzialność za własne błędy.

Kilka minut później, na pierwszym piętrze w drugiej klatce, okazało się, że nie tylko Feliks popełnił w kwestii tego noclegu potencjalnie obfitującą w skutki pomyłkę:

– Proszę pana... Jak to tylko jedno łóżko?

Ale to już inna historia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro