Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 1: Na niebie

A/N: No siema, zaczynamy PolPru Weeka 2024! Do niedzieli będę wrzucać wam po rozdzialiku, bo tym razem mam je przygotowane zawczasu, więc wszystkiego pruspolowego! <3


Day One - June 3rd: Marriage | Trapped | Garter

Niebo nad wesołym miasteczkiem przybrało niepokojąco grafitową barwę; chmury zakryły słońce, pogrążając w cieniu nieruchomą, stalową konstrukcję diabelskiego młyna.

Ludzie na dole przypominali rozsypane na ziemi łebki od szpilek; Prusy przełknął ślinę i nonszalancko założył ręce na piersi, udając, że to zerknięcie przez brzeg gondoli wcale a wcale go nie poruszyło.

To Polska siedział sztywno, zaciskając kurczowo palce na barierkach i nerwowo przygryzając wargę, jak zwykle, gdy coś było nie tak.

Odkąd pół godziny temu ktoś z obsługi poinformował ich przez megafon – tylko tak byli w stanie usłyszeć cokolwiek – że zdarzyła się awaria, nie doszedł ich ani jeden dźwięk.

Żadnego skrzypnięcia konstrukcji, żadnego śpiewu ptaków, żadnego warkotu silnika – nic, tylko ich dwa przyśpieszone oddechy.

– Jesteś blady jak ściana – Prusy przerwał ciszę, bo już nie mógł wytrzymać.

– A ty zielony – wymamrotał Feliks w odpowiedzi. Czoło miał skropione potem. – Nie wiedziałem, że też boisz się wysokości.

– Nie boję się – Gilbert jeszcze raz zerknął w dół; na karuzelach i torze z gokartami, a więc na całkowicie normalnych, naziemnych rozrywkach, ludzie doskonale się bawili, nieświadomi, że ponad ich głowami uwięziona jest dwójka personifikacji. – Po prostu... mówiłem, że... – To będzie z pięćdziesiąt metrów, ocenił i aż się wzdrygnął. – to będzie katastrofa. Oczywiście, że się nie myliłem...

– Nie mów słowa „katastrofa" – poprosił go Feliks słabym głosem. – Nie w tym kontekście, okay?

Prusy otworzył usta, a potem je zamknął.

– Też? – zapytał po chwili pozornie lekko.

– Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię się do tego przyznać – Polska poruszył się niespokojnie.

Prusy posłał mu złe spojrzenie.

– Pilotowałeś myśliwce i skakałeś ze spadochronu. Jakim cudem teraz się boisz?

– Nie wiem! – jęknął nagle Feliks. – Może wtedy byłem na adrenalinie, czy coś... Albo... albo... Och – Polska zamrugał, jakby coś do niego dotarło. – Okay, już wiem, to nie ta fobia...

Prusy spojrzał nań z mieszaniną zdziwienia, zaniepokojenia i czystej konsternacji, bo Feliks zmarszczył brwi i głęboko się zamyślił; nawet oderwał jedną dłoń od barierki i przytknął palce do brody, wyglądając niczym pomnik Myśliciela.

– Co z tobą? – zapytał Gilbert, zapominając o tym, są uwięzieni na szczycie diabelskiego młyna i nic nie zapowiada tego, że szybko zostaną stąd ściągnięci. Miał bowiem wrażenie, że powietrze tuż nad strzechą jasnych włosów Felka drży z gorąca; tak intensywnie Polska myślał.

– Utrata kontroli – oznajmił Polska w końcu i wyprostował się triumfalnie. Uśmiechał się szeroko. – W końcu to rozgryzłem! Wiedziałem, że lęk wysokości nie do końca pasuje... Już wiem, co powiem terapeutce. Dzięki!

– Nie ma za co? – Prusy dalej przyglądał mu się podejrzliwie. – Czyli nie boisz się... tego? – Wskazał palcem dno gondoli, która wybrała dokładnie ten moment, by lekko, odrobinę, delikatnie tylko się zakołysać. Gilbert zacisnął mocno szczęki.

– Eee... Nie do końca... – Polska znów zacisnął palce na barierkach. – Raczej tego, że... eee... Znajduję się w niekomfortowej sytuacji i nie mam wpływu na to, kiedy i jak się ona zakończy.

W miarę wypowiadania kolejnych słów ton Feliksa był coraz pewniejszy; Polska sam wydawał się zaskoczony.

Gilbert ciągle na niego patrzył, marszcząc brwi coraz bardziej; Feliks nagle spłonął rumieńcem:

– No co? – zapytał, podciągając kolana pod brodę.

– Nic.

Polska westchnął ciężko.

– Dobra, nie chcesz, to nie mów – burknął. – Ale trzeba było powiedzieć, że nie chcesz iść na młyn, a nie zgrywać nieustraszonego.

Gilbert na moment odwrócił wzrok; ponieważ padł on na zupełnie nic, czyli przestwór powietrza ponad wesołym miasteczkiem, zzieleniał jeszcze bardziej i utkwił wzrok w pastelowych, niedbale zawiązanych trampkach Feliksa. Zaschło mu w gardle.

– Masz jeszcze coś do picia?

– Wypiłeś wszystko.

– Cholera.

– No.

Polska zerknął najpierw na Prusy, a potem na dół – pod młynem tłum gapiów zwiększał się z każdą minutą – a potem puścił się barierki.

Ostrożnie, uważając na każdy ruch – może to nie akrofobia była problemem, ale nie zamierzał ryzykować na takiej wysokości – zsunął się ze swojego siedzenia, pochylony zrobił krok do przodu i wślizgnął się na siedzisko tuż obok Gilberta.

Oplótł palcami zimną, wilgotną od potu dłoń; Gilbert odpowiedział mocnym, niemal bolesnym uściskiem i z zauważalną ulgą wypuścił z płuc powietrze.

– Wszystko tam u panów w porządku?! Pracujemy nad naprawą! Prosimy o cierpliwość!

Wygląda na to, pomyślał Feliks wisielczo, że jeszcze trochę sobie tu posiedzimy. Ciekawe, ile spraw nam się jeszcze wyjaśni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro