Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bransoletki [+18]


A/N: takie tam NSFW :)


Gilbert obijał się ramionami o zagłówek łóżka; przy kolejnym gwałtowniejszym ruchu swojego ciała syknął zirytowany, bo naga skóra znowu uderzyła o zimny metal – zakrywające pręty poduszki Feliks zrzucił na samym początku.

– Zwolnij, idioto – wydyszał, ledwo łapiąc powietrze w płuca.

Feliks zdawał się go nie słyszeć; oczy miał przymknięte, a ciało lśniące od potu, gdy wyznaczał rytm ich prywatnego tête-à-tête, pchnięcie za pchnięciem.

Gilbert jęknął przez zaciśnięte zęby, ale nawet ta przyjemność nie przyćmiewała w pełni odczuwanego dyskomfortu; na dodatek, kark bolał go coraz bardziej, gdy tak leżał z rękoma wygiętymi za sobą, zwisającymi poza materac i z głową przyciśniętą do piersi.

Drugi raz się na to nie zgodzi... nie w takich warunkach.

– Kurwa, stój!

Feliks znieruchomiał; potem zamrugał i spojrzał z góry na Gilberta; niepokój przebiegł przez jego twarz.

– Coś nie tak...? – zapytał. – Chcesz przerwać?

– Oczywiście, że nie – Gilbert odrzucił głowę do tyłu i wyczuł obecność zimnych prętów. Zdecydowanie wolał doznania z dolnej połowy. Feliks przestał się poruszać, ale się nie wycofał i jakaś część Gilberta chciała kontynuować za wszelką cenę, nawet jeśli miałby potem chodzić posiniaczony. – Ale musimy zmienić pozycję, bo będę cały poobijany. I ręce mi drętwieją.

Feliks zamrugał; sądząc po jego rozkojarzonej, nieobecnej minie, dopiero po chwili dotarło do niego, że pozbycie się poduszek było złym pomysłem.

Mamrocząc przeprosiny, wycofał się powoli, niechętnie, a potem pochylił nad Gilbertem; pachnąc jabłkiem i potem.

– Czekaj, rozepnę je – szepnął, grzebiąc na oślep za łóżkiem, tam, gdzie dłonie Gilberta skuwały różowe, futrzane kajdanki.

Leżały w szufladzie rok z hakiem, nim Gilbert zgodził się ich użyć; cóż, musiał przyznać przed sobą, że nawet takie bezguście potrafiło urozmaicić ich życie łóżkowe... Ale musieli jeszcze dopracować parę rzeczy.

– Już – Ciche kliknięcie i Feliks pokierował swoje usta ku ramionom Gilberta, szukając wargami każdego bolesnego miejsca. – Do wesela się za... Aaa!

Złapać, obrócić i pociągnąć w dół; Feliks uderzył plecami o materac, z dala od zagłówka. Gilbert uśmiechnął się triumfalnie; co za doskonały manewr...

Uwięził dłonie Feliksa ponad głową, w swojej własnej ręce; spojrzenie, które ten mu posłał – rozbawione, zaciekawione, wyczekujące – zmieniło się w oburzone, gdy tylko Gilbert zakręcił kajdankami na palcu.

– Nie tak się umawialiśmy – burknął Feliks, łypiąc nań spode łba. – Albo ja skuwam ciebie albo kończymy na dziś.

Uparciuch; Gilbert wywrócił oczami i bez słowa uwolnił Feliksa z pułapki. Sam przewrócił się na plecy i patrzył w sufit, próbując zapanować nad oddechem.

– No dobra, przekonałeś mnie – Nie minęła minuta, a Feliks podniósł się do siadu. Też nie miał dość. – Trzecia opcja: możemy też kontynuować bez kajdanek. Co ty na to?

– Zaskocz mnie.

Feliks tylko wywrócił oczyma; wyciągnął ramiona w górę, przeciągnął się, a potem bezceremonialnie usiadł Gilbertowi na biodrach i przyciągnął go w górę, do siebie.

Miłe; bardzo miłe i bardzo przyjemne; kolejne parę minut spędzili w ten sposób, opleceni sobą, w zgranym, szybkim rytmie oddechów; kajdanki spadły z łóżka na podłogę, już niepotrzebne.

– Doszedłem do wniosku – mruknął Feliks, muskając ustami szyję, ramiona i podbródek Gilberta, gdy nie mieli już sił na nic więcej. – Że musimy kupić nowe łóżko.

– Bransoletki też.

– Co ci się w nich nie podoba?

– Są obrzydliwie różowe. Dopóki nie wymienimy tych dwóch rzeczy, nie powtarzamy tego więcej. Ryzykuję uszkodzenie ciała i cierpi na tym moje poczucie estetyki.

Feliks westchnął ciężko; no dobrze, metalowy zagłówek to nie był trafiony wybór, ale róż? Przecież to był taki piękny, męski kolor!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro