Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Saksy!

A/N: SasPol z autorskim Saksonią? Saspol z autorskim Saksonią :3 Smacznego!


Na widok obitej czerwonym aksamitem długiej ławki Feliks wydał z siebie zduszony okrzyk radości, a potem rzucił się w jej kierunku tak szybko, jakby sekundy dzieliły go od trwałego uszczerbku na zdrowiu.

– Nigdy... nie... pójdę... na... emeryturę – wydyszał, opierając łokcie o kolana. – Personifikacjom odwala... wtedy... do reszty. Moje nogi... Saksa, ja cię zabiję... Własnymi ręcyma... w polu kartofli zakopię, znajdą cię... dopiero na wykopkach... a ja... ja już będę... daleko... Oesu...

Siedząca niedaleko opiekunka ekspozycji oderwała wzrok od telefonu i posłała mu współczujące spojrzenie. Feliks wątpił czy zrozumiała cokolwiek z tego, co z siebie wyrzucał, ale znajomość słów chyba nie była potrzebna; po przejściu pięciu muzeów i obiektów kulturalnych, w najgorętszym dniu, jakiego Europa doświadczyła od początku swego istnienia, wyglądał jak modelowy obraz nędzy i rozpaczy.

À propos obrazów, Polska swoją tyradę, przerywaną łapczywym chwytaniem powietrza, mógł głosić bezkarnie, bo współtowarzysz jego wycieczki – która jakieś trzy godziny temu zmieniła się w turystyczny horror, przynajmniej dla Feliksa – zatrzymał się tuż przy wejściu i zapatrzył się na wielki portret w złoconej ramie, kompletnie przestając zwracać uwagę na tak trywialne rzeczy jak rzeczywistość.

Mądry ja po szkodzie, pomyślał Polska, bo na werbalizację tej myśli już zabrakło mu sił. Zachciało mi się odchamiania, ukulturalnienia, zwiedzania... cholernej Saksonii.

Och, mieli tutaj cudowne muzea albo pałacyki, które mógłby oglądać godzinami – na przykład, wczoraj przez dobry kwadrans zastanawiał się, czy koncepcja enklawy z wynajmem krótkoterminowym ma rację bytu, mógłby wtedy przenieść stolicę na miesiąc do Moritzbergu i urzędować w zamku...

Czasem otwierał usta z zachwytu, czasem (częściej) zieleniał z zazdrości, ogólnie, to bardzo mu się tu podobało, z tej czy innej przyczyny... Po prostu na etapie planowania urlopu zapomniał o jednej ważnej rzeczy.

O tym, że Christian Beilschmidt, którego Polska lekkomyślnie wybrał na swojego przewodnika, jest fanatykiem nie tylko ziemniaków i absolutnie nie zna umiaru w żadnej ze swoich obsesji.

I tak właśnie Feliks znalazł się tutaj, mając wrażenie, że jeśli wstanie z tej ławki i postawi chociażby jeden krok, to jego tysiącletnie stopy rozsypią się w pył w ułamku sekundy.

A nawet nie byli w połowie zwiedzania; gdzieś koło siódmej rano, gdy Feliks nieprzytomnie i średnio składnie wyjaśniał Saksonii, co chciałby zobaczyć podczas swojego krótkiego, dwudniowego urlopu, ten uznał za konieczne dopisanie do listy kolejnych kilkudziesięciu pozycji.

Oczywiście, że z nim nie wygrał.

– Feliksie, spójrz tutaj – Christian obrócił się ku niemu, wskazując otwartą dłonią na obraz. Miał na twarzy szeroki uśmiech. – Nie miałem nigdy okazji zapytać cię, co sądzisz o tym portrecie.

Polska zmrużył oczy, sięgnął po chusteczkę, otarł zalewający mu powieki pot, zamrugał i ponownie skupił wzrok na owalnej twarzy Augusta III.

– Był brzydszy – stwierdził z przekonaniem.

– Naprawdę? – Saksonia zmarszczył brwi, cofnął się o krok i przytknąwszy palec do ust, ponownie przyjrzał się królowi.

– Jasne, pamiętam doskonale – Stopy Feliksa nie odpuszczały, ale przynajmniej odzyskał już zdolność w miarę płynnego mówienia. – Nam też wtedy machnęli portrecik, pamiętasz? Potem ktoś mi go ukradł – dodał z żalem. – A taki ładny był, italijski...

Saksonia nie odpowiedział, bo był już przy kolejnym obrazie. Feliks zastukał stopami o marmurową podłogę, nie mogąc doczekać się chwili, w której zdejmie te cholerne buty. Trzeba było powiedzieć, że przyjechałem do niego, pomyślał, a nie na muzealne wojaże, zostalibyśmy w domu...

Sala, w której obecnie się znajdywali, obejmowała ich wspólny kawałek historii, więc Feliks, znając swego czasu większość postaci z portretów osobiście i będąc naocznym świadkiem większości wydarzeń z pozostałych obrazów, nie uważał ją za szczególnie interesującą.

Christian był znacznie bardziej entuzjastyczny; przechadzał się od dzieła do dzieła, wygłaszał uwagi na głos i, co było nieuniknione, wdał się w ożywioną dyskusję artystyczno-historyczno-polityczną z opiekunką ekspozycji.

Gdy padło jego imię, Feliks nadstawił uszu, ale gdy okazało się, że rozmowa nie zawiera żadnych pikantnych szczegółów, szybko stracił wątek.

– Pan jest historykiem? – zagadnęła niezbyt pewnie kobieta, gdy Saksonia umilkł, by wziąć oddech. Z jej miny Feliks wywnioskował, że nigdy wcześniej nie słyszała tych detali.

On właściwie też nie.

– O wiele gorzej, kochanieńka – wymamrotał Polska i wyciągnął przed siebie nogi. – Muszę ich wszystkich kiedyś namówić na napisanie jakiejś serii autobiografii bez cenzury, wygralibyśmy życie...

Saksonia wszedł w tryb wykładowcy już szósty raz; normalnie Feliks po chwili odciągał go od personelu, bo miał zbyt miękkie serce, by patrzeć, jak się męczą, ale ponieważ dalej negocjował z nogami przesunięcie terminu ich przydatności, dał Christianowi jeszcze dziesięć minut.

Odpoczywam, powiedział sobie dobitnie Feliks, przyglądając się złotej kaskadzie włosów swobodnie opadającej na ramiona i plecy okryte marynarką, drżącej jak kurtyna za każdym razem, gdy Saksonia gestykulował. Proste, ciemne, dobrze dobrane spodnie, elegancka biała koszula i granatowy fular zamiast krawata, no i oczywiście zegarek na ręku, odbijający światło przy każdym ruchu dłoni...

Wcale się nie gapię, dodał Feliks w myślach i usadowił się na ławce nieco wygodniej.

Oczywiście, że się gapił, ale Feliks nie zamierzał przyznawać się do tego nawet we własnych myślach, a co dopiero na głos, miał jeszcze odrobinę godności.

No i byli w muzeum, miejscu publicznym. Polska nie mógł tak bezczelnie się gapić na te włosy, nie pośród królów, nadętych książąt i szlachetnie urodzonych panienek i, co gorsza, masy obcych ludzi. Saksonii by się to nie spodobało.

W mieszkaniu to co innego...

Christian cichym i przyjemnie głębokim głosem rozwodził się właśnie nad jakimś technicznym aspektem malarstwa, z każdym słowem nasyconym czystą pasją. W mgnieniu oka wokół niego zgromadził się mały tłum odwiedzających, chłonąc każde słowo.

Polska był pewny, że Saksonia mógłby obsadzić wszystkie etaty w tym muzeum w pojedynkę i byłby z tego powodu w siódmym niebie.

– Opowiada, jakby sam tam był – powiedział z podziwem i niedowierzaniem starszy mężczyzna.

Feliks zamaskował wybuch śmiechu atakiem kaszlu.

– Niesamowite – wychrypiał, osłaniając usta dłonią, by nie wydało się, że szczerzy się od ucha do ucha. – Musi mieć... dobre źródła, czy coś.

Jakiś kwadrans wykładu później, w czasie, którego rola opiekunki ekspozycji samoistnie zredukowała się do przytakiwania Saksonii, a ilość słuchaczy zwiększyła się dwukrotnie, Polska stwierdził, że dosyć tego dobrego; zrobiło tu się zdecydowanie zbyt tłoczno i głośno.

Podźwignął się na obolałe, ale zdatne jeszcze do użytku nogi i prześlizgnąwszy się między ludźmi, złapał Christiana za ramię.

– Idziemy dalej? – zapytał, posyłając spłoszone spojrzenie zwiedzającym; ci chyba zdali sobie sprawę, że Christian tu nie pracuje i rozpierzchli się po sali.

Saksonia zamrugał, jakby wyrwany z transu i delikatnie uwolnił swoje ramię z feliksowego uścisku.

– Tak, przepraszam... Chodźmy... Mamy jeszcze mnóstwo do zwiedzania i...

Nim Polska zdążył podjąć jakąkolwiek próbę renegocjacji planu wycieczki, na przykład wybłagać przerwę obiadową, odezwała się opiekunka ekspozycji:

– Przepraszam, czy mógłby pan mi jeszcze raz wyjaśnić, jak według pana doszło do powstania tego portretu...

– Przykro mi, ale mamy bardzo napięty harmonogram – wypalił Feliks, ciągnąc Saksonię w kierunku najbliższego przejścia, nim Christian zdążył otworzyć usta. – Może innym razem...

Znaleźli się na klatce schodowej; nawet to mieli tu ładne, stwierdził Polska z podziwem, widząc drewniane, szerokie schody z rzeźbioną fantazyjnie balustradą i stopniami pokrytymi dywanem o żywym odcieniu granatu.

Mała tabliczka na ścianie wskazywała kierunek zwiedzania; Saksonia ruszył w górę, a Polska cofnął się o krok i zerknął raz jeszcze do sali, którą właśnie opuścili; opiekunka ekspozycji siedziała na krześle z dość zrezygnowaną miną, podczas gdy wianuszek zwiedzających dopytywał o dalszą część historii.

Feliks, tłumiąc śmiech, ruszył dalej i czując nagły zastrzyk energii, wskoczył na schody, próbując dogonić Saksonię.

Dwa ułamki sekundy później jego lewa kostka wygięła się pod niebezpiecznym kątem i aby nie runąć spektakularnie w dół tych pięknych schodów, Feliks rozpaczliwie chwycił za nadgarstek Christiana.

Pod palcami wyczuł materiał, skórę i metal; miał też wrażenie, jakby coś pękło.

Zaklął pod nosem, próbując utrzymać równowagę; Saksonia złapał mocno jego przedramię.

– Jesteś cały? – Gdy Feliks lekko się skrzywił, Christian przechylił głowę. – Polsko?

– Tak, nic mi nie jest – Feliks krzywo się uśmiechnął, puszczając nadgarstek towarzysza wycieczki. Christian też cofnął rękę. – Po prostu... Nie lubię tego pytania – dodał wymijająco; z twarzy Saksonii wyczytał, że ten nadal nie rozumie, ale postanowił nie wgłębiać się teraz w ten temat. – Urwałem ci jakiś guzik, czy coś?

Saksonia zerknął na mankiet koszuli.

– Nie...?

– A, bo mi się zdawało... Nieważne – Polska potrząsnął głową i powoli zaczął wdrapywać się na górę. Urok schodów nieco zmalał, gdy zdał sobie sprawę, jak strome są stopnie. – Ej – zagadnął nagle. – Czy to prawda, że Brandenburgia zamknął cię w piwnicy?

Feliks miał dziwne wrażenie, że przepis na zapiekankę ziemniaczaną, którym się kiedyś podzielił z Christianem, był kroplą, która przelała czarę cierpliwości Friedricha, i nawet poczuł odrobinę wyrzutów sumienia.

– Friedrich jest nieco nerwowy – odparł eufemistycznie Saksonia. – Ale miałem interesująca lekturę w czasie tego... odosobnienia, więc nie uważam tego za czas stracony.

– Tajne dokumenty? – Wyrzuty sumienia Feliksa ulotniły się niemalże natychmiast. – Macie tam sporo o mnie, nie?

Christian wzruszył przepraszająco ramionami, ale jego usta pozostały zaciśnięte. Feliks wywrócił oczami. Oczywiście, że nie dostanie tych informacji bez wysiłku; bądź co bądź, to był pieprzony Beilschmidt.

Postanowił zagrać na poczuciu sprawiedliwości.

– Miałem nadzieję, że podzielisz się ze mną chociaż jednym papierkiem – jęknął boleśnie, i to całkiem dosłownie, bo coś zaczęło go pobolewać w kolanie. Pokonywanie stopni stało się jeszcze trudniejsze. – Wiesz, za ten przepis, w imię starych dobrych czasów... Uczciwa wymiana, kartka za kartkę, radość za radość, Saksa...

Dotarli do szczytu schodów. Saksonia przystanął i w zastanowieniu przytknął palec do ust; w Polsce zapaliła się iskierka nadziei...

– Doceniam ofertę – powiedział w końcu Christian. – Ale nie sądzę, by wymiana – Przekupstwo, poprawił go Feliks w myślach. – przepisów, jakkolwiek świetne by one nie były, na utajnione dokumenty jest uczciwa.

...I szybko zgasła.

Polska wzruszył ramionami, uznając, że warto było spróbować. Kuchnia ziemniaczana była drugą, po muzealnictwie, obsesją Saksonii i przez chwilę Feliks łudził się, że ten plan, jakkolwiek abstrakcyjny by nie był, zadziała.

Do głowy przyszedł mu plan B, ale postanowił zostawić go na potem, gdy czujność Christiana nieco opadnie.

Saksonia otworzył usta, ale nim zdołał cokolwiek powiedzieć, z kieszeni jego marynarki zaczęła dobiegać marszowa melodia; wyciągnął telefon, przeprosił i odszedł na bok.

Gdy po kilku minutach stało się jasne, że rozmowa nie będzie krótka, Feliks zerknął przez uchylone drzwi do kolejnej części muzeum, mając nadzieję, że już niedużo zostało.

Za drzwiami otwierała się wąska, ale piekielnie długa galeria wypełniona holenderskim malarstwem. Feliks powiódł spojrzeniem po obrazach i przemnożył ich ilość z średnią szerokością.

Następnie ocenił ból stóp na solidne osiem na dziesięć i doszedł do wniosku, że ni chuja, on dalej nie idzie.

Teraz pozostawało obwieścić to Saksonii.

– Przepraszam, że tyle to zajęło, musiałem...

Polska wziął głęboki wdech, uświadamiając sobie jednocześnie, że jest całkiem głodny.

Z głodu, rzecz jasna, umrzeć nie mógł, ale Feliks i tak wolał nie eksperymentować na tym polu, jeżeli nie było to absolutnie konieczne.

– ZróbmyprzerwębłagamcięSaksa – wymamrotał, przerywając Christianowi w pół słowa.

– Tutaj mają wyjątkowo... Słucham? – Saksonia oderwał wzrok od galerii i spojrzał na Feliksa. – Nie zrozumiałem.

– Możemy zrobić przerwę? – zapytał Polska, pośpiesznie obmyślając w myślach kolejny plan dotyczący tego, jak wydostać się z tej niekończącej się muzealnej męki. Małymi kroczkami, Felek, małymi kroczkami...

– Oczywiście, jeśli potrzebujesz, toalety są zaraz za tą salą...

– Nie, nie – Feliks zamachał rękoma, przerażony samą myślą, że musiałby przejść taką odległość, by dostać się do łazienki. To zakrawało o tortury. – Chodzi mi o przerwę. Taką dłuższą. No wiesz...

Christian patrzył na niego tak, jakby w jego osobistym słowniku nie istniało pojęcie przerwy w zwiedzaniu. Teoria Feliksa na temat tego, że w niemieckim istnieje słowo na wszystko, nieco się zachwiała.

– Taką kilkugodzinną – kontynuował Polska. – Żeby zjeść obiad. I wziąć na spokojnie prysznic...

Żeby usiąść i się nie ruszać dłużej niż pięć minut, dodał już w myślach.

– Nie zdążymy zwiedzić wszystkiego, jeśli zrobimy kilkugodzinną przerwę.

To rzeczowe stwierdzenie zabrzmiało tak, jakby wypowiedział je Ludwig; gdyby ktokolwiek powątpiewał w to widoczne gołym okiem pokrewieństwo, miałby niezbity dowód, że on i Christian są rodziną.

Polska westchnął w duchu.

– A możemy... trochę to zwiedzanie skrócić? – zaryzykował z naiwną nadzieją. – Odpuścić sobie ze dwa, trzy muzea...

Zbity z tropu Christian zmarszczył brwi.

– Każde z dzieł, które chcę ci pokazać, jest tak samo ważne – powiedział wolno.

Feliks zmiął w ustach naprawdę soczyste przekleństwo. Mógł się tego spodziewać; rzeczy niemożliwe robił od ręki, ale zmienienie celu, który postawił przed sobą Christian, wymagało boskiej interwencji, a to pozostawało już poza jego zasięgiem.

– Ominięcie któregokolwiek byłoby...

– Zostanę tu na tydzień! – wypalił Feliks desperacko. – Albo na dwa! Zwiedzimy każde muzeum i muzelątko, jakie tylko zapragniesz, tylko zróbmy teraz przerwę. Saksa, proszę!

W głowie Saksonii zaczęły obracać się trybiki; Polska widział je wyraźnie przez gładko zaczesane do tyłu włosy. Wstrzymał oddech, modląc się gorąco, by to podziałało; jeśli w poniedziałek nie zjawi się w kraju, pewnie dostanie telefoniczny opieprz stulecia (siódmy w tym roku), ale z drugiej strony, jeśli zostaną przy pierwotnym planie Christiana, by w dwa dni oblecieć wszystkie obiekty kulturalne Saksonii, Polska czuł, że nie zostanie z niego zbyt wiele.

Mijały minuty; Feliks przestępował z nogi na nogę, mając coraz większe podejrzenia, że Saksonia zawiesił się w procesie decyzyjnym; miał lekko uchylone usta i nieobecny wzrok, i o ile w innych okolicznościach przyrody byłby to przyjemny widok, tak teraz Polska zaczął odczuwać niepokój.

Cholera, trzeba było zawlec tu Francję. Zwiedziliby jedno muzeum, odhaczyliby kwestie kulturalne i poszli w kankana...

– Myślę, że możemy tak zrobić – Saksonia przerwał myślowy skok w bok Feliksa i skinął głową, przytykając palec do brody. – Będziemy mieć więcej czasu na Muzeum Sztuk Pięknych. Obawiałem się, że bardzo pobieżnie obejrzymy te cztery i pół tysiąca...

O nie, skoro już wynegocjował przerwę, Feliks nie zamierzał dalej słuchać o kolejnych eksponatach.

– A co w ogóle ostatnio porabiasz... poza nawiedzaniem każdej instytucji kultury w kraju?

– Jakiś czas temu odkryłem, że lubię gotować – ożywił się Saksonia. – Postanowiłem częściej wpadać do Ludwiga i trochę go odciążyć w kuchni. Ma ostatnio dużo stresów.

Tak, Feliks coś o tym wiedział; czasami miał wrażenie, że słyszy zza zachodniej granicy jakieś rozpaczliwe wrzaski, a Prusak dobierający się do jego lodówki niczym Norek był coraz częstszym widokiem.

Nie miał serca powiedzieć Saksonii, że to on jest tego powodem.

– Wpadłbyś kiedyś na grzybobranie – powiedział, starając się niezauważenie poruszyć stopą, która właśnie zdrętwiała na amen. Stopa odmówiła. – Auć... Ze mną i Licią. Nauczę się, jak wykorzystać dary lasu w kuchni.

Przy odrobinie szczęścia menu w domu Beilschmidtów zmieni się z ziemniaczanego na ziemniaczano-grzybowe i Gilbert będzie miał odruch wymiotny na samą myśl o łażeniu za Feliksem i Taurysem po lesie i płoszeniu fauny samą swoją obecnością. Plan doskonały.

Saksonia zmarszczył brwi i pokręcił głową.

– Przepisy chętnie przyjmę, ale grzybobranie chyba nie jest dla mnie...

– Przecież kiedyś łaziłeś z nami po lasach – zdziwił się szczerze Feliks, stukając stopą o podłogę. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony układu nerwowego był niepokojący. – Boisz się kleszczy?

Christian odwrócił głowę.

– Tego nie powiedziałem.

– Boisz się – stwierdził Feliks z niedowierzaniem.

– Polen...

– Nie polenuj mi teraz. Pcheł też się boisz?

– Nie, dlaczego? – teraz to Saksonia wyglądał na zbitego z tropu. – Nie są groźne. Właściwie, to z jakiegoś powodu czuję do nich swoistą sympatię, nawet jeśli to dokuczliwe pasożyty. Kiedyś codziennie miałem je w łóżku... Wszystko w porządku, Feliksie?

Polska gorączkowo pokręcił głową, jakby tym ruchem chciał zrzucić szkarłatny rumieniec ze swoich policzków.

- T-tak, w porządku... – wymamrotał, żałując zadania tego pytania. – To co, wychodzimy?

Christian przytaknął; z poczuciem, że osiągnął jakiś sukces, Feliks pokuśtykał z powrotem do schodów.

Gdzieś po drodze szturchnął coś na wpół zdrętwiałą stopą; cichutki stuk metalu o pręt balustrady musnął wierzch jego zmysłów i odszedł natychmiast w zapomnienie.

– Kilkugodzinna przerwa... – odezwał się nagle Saksonia, gdy przekroczyli główne drzwi i znaleźli się na świeżym powietrzu. – Gdy się skończy, muzea będą już zamknięte. Będziemy musieli wrócić dopiero rano.

Emerytura odklejała personifikacje od rzeczywistości; w tym momencie Feliks mógł się tylko z tego cieszyć.

– Ojej – powiedział, bardzo, ale to bardzo próbując nie triumfować. – Faktycznie. Co my będziemy robić do jutra?

***

Telefon na szafce nocnej zadygotał w rytm jakiegoś hitu lat dziewięćdziesiątych; Feliks jęknął z rozczarowaniem i wyciągnął rękę na oślep.

– No? – wydyszał, gdy udało mu się trafić w zieloną słuchawkę.

– Jest pan w kraju, panie Łukasiewicz?

Feliks zaklął w myślach; jeszcze nawet nie skończył się jego planowany urlop, a już do niego wydzwaniają.

– Nie ma... Pojechałem... na saksy – odparł wymijająco, bardzo starając się zapanować nad oddechem. Tak, pomyślał, patrząc na leżącego pod nim Saksonię, który właśnie wzdychał i osłaniał twarz przedramieniem, „na" to naprawdę dobry przyimek.

Na pewno lepszy niż „w", do tego jeszcze nie przeszli.

– Och. Nie wiedziałem, że musi pan dorabiać sobie za granicą – Jego rozmówca przybrał współczujący ton głosu, nieświadomie powodując u Feliksa zakrztuszenie się własną śliną.

Zły dobór słów, bardzo zły; miliony scenariuszy przebiegły Polsce przez głowę.

– N-nie! – wyjąkał, gdy już udało mu się złapać powietrze. – Nie... Nieważne. – urwał, nim zaczął gubić się w zeznaniach. – Co pan chce?

– Nie ma pan jeszcze może... no wie pan... tych nagrań, na których... no ten... się przyznawał... Panie Felku, wie pan, o kogo chodzi przecież, co ja będę panu tłumaczył...

Zamyślony Polska powiódł wzrokiem po białym suficie sypialni, zastanawiając się, czy wspomniane pliki nie odeszły w niebyt po tym, jak kilka lat temu spalił biurowego kompa, próbując uruchomić na nim Wiedźmina trójkę.

– Trzymam je gdzieś w chmurze – powiedział pewnie, staczając się na pościel tuż obok Saksonii i bezceremonialnie zarzucając na niego nogę. Ramieniem przycisnął komórkę do ucha. – Jak wrócę do kraju, to panu wyślę, na pewno... Tak... Oczywiście, że tak, słowo honoru harcerza... Do widzenia.

Rozłączył się z ulgą i przekręciwszy się na bok, zaczął obserwować szybko unoszącą się klatkę piersiową Saksonii; skórę szpeciło kilka starych blizn. Christian obrócił ku niemu głowę; jego oczy przypominały zamglone niebo.

– Miło, że zostaniesz na tak długo...

– Saksa – zagadnął radośnie Feliks. – Nie masz może zadatków na aktora głosowego?

***

Siedząc z nisko zwieszoną głową i wpatrując się w parującą taflę kawy w swoim kubku, Feliks zrozumiał, w co się wkopał; dochodziła szósta rano, a Saksonia, świeży jak poranek, stał przy kuchence i z zastanowieniem przeglądał duży zeszyt o nieco zdartych rogach, pełen wycinków z gazet.

Na jednym z palników stał wielki gar pełen gotujących się kartofli.

Przez dwa tygodnie będę budzony o świcie i karmiony tylko ziemniakami, pomyślał z przerażeniem Polska. I to na własne życzenie! Czy ja dostałem wczoraj jakiegoś zaćmienia mózgu? Czy to karma za to, że śmiałem się z Prusaka? Kartoflokalipsa?

– Co... co pichcisz? – zagadnął słabym głosem, mając nadzieję, że ten gar to jedynie zmyłka, a Saksonia zaraz wyciągnie z lodówki kiełbasę. Może być i niemiecka, z dwojga złego...

– Lubisz Quarkkäulchen?

Feliks upił duży łyk kawy – pysznej, cholera, może wyprosi z pół słoika, gdy będzie wyjeżdżał – i pośpiesznie dokonał w głowie językowej inżynierii wstecznej.

Twaróg i coś dialektowego. Dodajmy do tego mąkę, którą Saksonia właśnie wyciągał z szafki oraz jajka już stojące na blacie, i z dużym prawdopodobieństwem można by przypuszczać, że ich śniadaniem będzie jakiś dalszy krewny placków ziemniaczanych.

Kamień spadł mu z serca; Polska entuzjastycznie pokiwał głową i z nową energią zeskoczył z krzesła.

– Co ci pomóc?

– Mógłbyś obrać jabłka? Możemy przygotować mus. Mamy jeszcze trochę czasu do otwarcia muzeum, powinniśmy zdążyć.

– Nie ma problemu... – Feliks na chybił trafił otworzył szufladę i wyszczerzył się zwycięsko, widząc obieraczkę. Złapał za jabłko leżące w szklanej misie i nucąc pod nosem, zaczął obierać owoc tak, by nie przerwać skórki. – Słuuuchaaaaj, Saksaaaaa... – zagadnął jakieś dwa jabłka i jedno odcedzenie kartofli później. – Wracając do tych tajnych dokumentów...

– Pytałeś mnie o to w nocy siedem razy, Feliksie – Saksonia niewzruszony miażdżył ziemniaki tłuczkiem. – Nie mogę dać ci do nich dostępu, przykro mi.

Dobra, czas na plan B.

– Wiesz, nie tylko ty masz w kraju świetne muzea – Feliks wpakował sobie obierki jabłka do ust. – Ja też mam kilka wyjątkowych miejscówek. Mam też znajomości wśród pracowników, weszlibyśmy sobie za kulisy... Co ty na to, Saksa?

Kątem oka zauważył, jak Christian nieco się prostuje. Ha, pomyślał Polska, haczyk zauważony...

– Masz coś konkretnego na myśli?

Feliks wziął głęboki oddech.

– Słyszałeś kiedyś o poznańskim Muzeum Pyry?

Saksonia powoli odłożył tłuczek na bok; coś w jego szeroko otwartych oczach zamigotało jak gwiazdy. Otworzył usta, ale nic nie powiedział, wpatrzony w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, jakby właśnie doznał nieziemskich wrażeń duchowych.

...i połknięty.

Polska nagle zyskał stuprocentową pewność, że do końca urlopu przynajmniej jeden utajniony dokument z berlińskiej piwnicy znajdzie się w jego rękach. Wyszczerzył się.

Saksonia odwrócił głowę, wydał z siebie stłumione chrząknięcie i zastukał palcami w blat, wyraźnie na Polskę nie patrząc. Feliks założył dłonie za głowę, odchylił się do tyłu i zaczął nucić pod nosem.

Christian po długiej chwili zerknął na Polskę raz, potem drugi, a potem cicho wypuścił powietrze; jego ramiona opadły.

– Podaj mi, proszę, mikser – odezwał się pokonanym tonem.

– Jasne, Saksa – Feliks przechylił się na krześle, by dosięgnąć do najbliższej szafki. Nie przestawał się uśmiechać. – To co z moimi dokumentami?

– Może jeden... Albo dwa... Zobaczę, co da się zrobić.

Odczytując to jako „są twoje", Feliks z satysfakcją położył mikser przed sobą i zajął się radosną czynnością wbijania doń mieszaków.

Kolejne minuty upłynęły na spokojnym przygotowywaniu śniadania; Feliks korzystał z dobrodziejstw saksońskiej kuchni i co chwila kręcił się koło ekspresu do kawy, próbując ukradkiem zorientować się, jakie ziarna Saksonia do niego sypie.

Musiał też przetestować każdą z opcji.

– Takie ilości kawy nie są zbyt zdrowe.

– Jestem personifikacją – Feliks zmarszczył brwi, a jego dłoń znieruchomiała w połowie drogi po kubek podstawiony pod ekspres. – Nie ma dla nas czegoś takiego, jak dawka śmiertelna.

Saksonia przez moment wyglądał, jakby chciał wyjaśnić, że nie o to mu chodziło, ale pokręcił lekko głową i wrócił do śniadania.

Właściwie, w momentach, w których nie dostaje obsesji, to nawet jest znośny, stwierdził spokojnie Polska, przeżuwając ostatni kęs twarogowego placka. Myślałem, że zaciągnie mnie do tego muzeum od razu po budziku...

– Jeśli wyjdziemy za kilka minut, trafimy dokładnie na otwarcie.

Feliks westchnął ciężko.

– To mówiłeś, że ile jest tam tych eksponatów? – zapytał, patrząc z żalem na okruszki na talerzu. Trzeba ogarnąć jakieś zapożyczenie kulinarne, przemknęło mu przez myśl. Taka okazja nie może się zmarnować. – Cztery i pół tysiąca?

– Nie, nie – Saksonia wyprostował się z ożywieniem. – To tylko sekcja malarska. Muzeum Sztuk Pięknych ma również ponad tysiąc rzeźb i sporą ilość grafik...

Polska lekko pobladł.

– Jak... jak dużo dokładnie? – wykrztusił z siebie, tracąc cały swój dobry humor i zamiast niego czując narastające przerażenie. Planując – duże słowo – urlop, nie przeczytał nic na temat miejscówek, które wpisał na listę „do odwiedzenia".

– Siedemdziesiąt...

– Ufff...

– Tysięcy, jak sądzę.

***

Pół godziny później Feliks stanął przed sporą konstrukcją ze szkła i metalu. Zadzierając wysoko głowę, doliczył się trzech pięter i nieco się załamał.

– I co sądzisz? – Saksonia był dumny jak paw; spoglądał to na Feliksa, to na lipskie muzeum i czekał na opinię.

– Jest... interesujące – wydusił z siebie Polska, myśląc jedynie o tym, że w połowie drugiego piętra odpadną mu nogi i trzeba będzie szyć. – Ale... personalnie... wolałem stary budynek. Ten, co stał na Augustplatz.

Niejasno pamiętał spory plac, przy którym nieco ponad wiek temu rozsiadał się budynek w stylu włoskiego renesansu; tamta architektura i otaczająca muzeum zieleń o wiele bardziej przypadła do mu do gustu niż ta oszklona bryła, osadzona wewnątrz kwartału zabudowań. Ze wspomnieniem dawnej roślinności kontrastowały tuje zasadzone po obu stronach wybetonowanej ścieżki, wyglądające raczej mizernie z powodu upału.

Jakoś tu tak... duszno.

– Wszystko w porządku?

Niech cholera weźmie Saksonię i jego troskę.

– Tak... – mruknął Feliks. O tak wczesnej godzinie słońce nie wychyliło się jeszcze zza bloków; zacieniona przestrzeń między budynkami a muzeum wydawała się raczej klaustrofobiczna. – Chodźmy.

Pierwsze kilka godzin nie było złe; właściwie, Polska bawił się całkiem dobrze, obserwując, jak Saksonia wciela się w rolę wykładowcy dla nielicznych o tej porze zwiedzających. Christian, udobruchany obietnicą zwiedzenia wszystkiego wszędzie, przychylniej patrzył na zbędne – według niego – i ratujące zdrowie – wedle Feliksa – przystanki.

Ale i to miało swoje granice. Na pierwszym piętrze Polska runął jak długi na niską, drewnianą ławeczkę pośrodku rozległego korytarza o surowych ścianach, mamrocząc modlitwę dziękczynną.

Saksonia spokojnie przysiadł obok i z zainteresowaniem zadarł głowę do góry. Feliks, leżąc na wznak, przerzucił obolałe nogi na kolana Christiana i sam spojrzał w sufit.

Ten wznosił się jakieś dwa piętra ponad nimi; oszklone ściany wpuszczały do tej części muzeum ostre promienie słońca, sprawiając, że Polska musiał mrużyć oczy, i podkreślając ascetyczność wnętrza.

Między nimi a sufitem wisiały gigantyczne, czerwone gwizdki sportowe zawieszone na grubych linach; Polska przez chwilę próbował wykombinować, co mają symbolizować, ale nawet na kombinowanie był zbyt zmęczony. Przymknął oczy i westchnął, wyrzucając sztukę współczesną z głowy.

Wierzch jego dłoni otarł się o marmurową podłogę; ręka wydawała się ciężka jak ołów i sama myśl, by ją unieść i zerknąć na godzinę, wydawała się zbyt męcząca.

Był padnięty i niewyspany, a tu, w promieniach słonecznych, było ciepło i nieco duszno; ziewnął, nie unosząc powiek. Z chęcią by się zdrzemnął...

– Która jest, Saksa? – wymamrotał, czując, jak dłoń Saksonii delikatnie, ale stanowczo zsuwa jego nogi z powrotem na ziemię.

– Jest... – usłyszał spokojny głos i cichutki szelest odsuwanego rękawa koszuli.

Dalsza część zdania nie nadeszła; ponieważ o Christianie dało się powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że nie jest elokwentny, Polska natychmiast otworzył oczy i sztywno usiadł, zapominając o senności. Coś było nie tak.

Saksonia patrzył na swój nadgarstek, ładny, smukły nadgarstek zaraz za smukłymi dłońmi. Pusty nadgarstek, gwoli ścisłości.

– Zgubiłem zegarek.

Polska przypomniał sobie złoto-granatowe, śliczne cacko na skórzanym pasku, którego Saksonia nie zdejmował nawet do snu, a z którym na czas kąpieli rozstawał się z głęboką niechęcią.

– To nie była jakaś drożyzna? – zagadnął Feliks z nadzieją, pośpiesznie przebiegając myślami ostatnią noc. – Nie jest warty więcej niż moje roczne zarobki, nie?

Zerwane przypadkiem łańcuszki się zdarzały, ale zegarek by zauważył, no nie? Nagle przestał być tego taki pewny... ale i tak nie przypominał sobie żadnego nocnego incydentu.

Może Saksonia zgubił go już w muzeum? Na pewno, Feliks pośpiesznie pokiwał głową. Musiał zgubić tutaj, przecież w domu by zauważył, a tutaj jest tak rozproszony tymi dziełami sztuki, że...

– To Omega – Saksonia nadal wpatrywał się w miejsce, w którym powinien znajdować się zegarek, jakby samym myśleniem magicznym mógł go przywrócić. – Ale nie chodzi o jego wartość materialną, to był prezent od Ludwiga.

Polska zamrugał.

– Nie wiedziałem, że Ludwig ma gust.

– W kwestii zegarków?

– W ogóle, jakikolwiek... – Feliks potrząsnął włosami i zreflektował się. – Spokojnie, Saksa – powiedział dobitnie. – Znajdziemy go. Musi gdzieś tu być.

Spojrzenie Christiana powoli, ale znacząco przesunęło się po sylwetce Feliksa i zatrzymało na lewej kieszeni spodni. Polska poczerwieniał z oburzenia.

– Saksa, ile ty mnie znasz? – zapytał z wyrzutem. – Nie kradnę niczego poza ołówkami z Ikei, a one i tak są za darmo. Jeśli teraz mi wyskoczysz z jakimś tutejszym obrzydliwym stereotypem, to przysięgam, moja noga więcej tu nie postanie, a o Poznaniu możesz zapomnieć.

Saksonia odkaszlnął zmieszany i uciekł wzrokiem. Na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec.

– Wybacz – powiedział po chwili. – Po prostu... jestem do niego emocjonalnie przywiązany, stąd... nieuzasadnione podejrzenia.

Polska przygryzł wargę, mamrocząc pod nosem swoje oburzenie. Chyba musieli jeszcze przegadać kilka rzeczy, ale tym się zajmę, gdy znajdziemy zgubę, postanowił.

– Zwykły zegarek, żeby tyle kosztował... – mruknął jeszcze. – Mój przynajmniej ma dodatkowe funkcje.

Saksonia nieco się wyprostował i posłał mu zaciekawione spojrzenie. Widząc to, Polska podsunął mu pod nos odrapaną i wypłowiałą plastikową tarczę; pod analogowym ekranikiem widniały równie zużyte przyciski.

– Dostałem w osiemdziesiątym drugim na prezent – powiedział dumnie, z czułością głaszcząc cyferblat. – Każdy dzieciak zazdrościł mi Casio z kalkulatorem!

– Domyślam się... – Saksonia bardzo starał się zamaskować brak entuzjazmu w głosie. – Feliksie, pomożesz mi szukać mojego zegarka?

Polska zerknął na godzinę – trzecia po południu – i skinął głową, z przerażającą jasnością umysłu zdając sobie sprawę, że czeka ich kolejne kilka godzin chodzenia.

No, ale przecież nie odmówi. Musieli działać szybko, bo Feliks miał uzasadnione podejrzenia, że zegarek, który pewnie był warty więcej niż jego styrana życiem wątroba, długo nie będzie walał się po muzeum bez właściciela.

W najgorszym wypadku już dostał nóg, ale nie uprzedzajmy faktów; Feliks nie był aż takim czarnowidzem. Ciągle istniała szansa, że gdzieś leży i na nich czeka... A jeśli Feliks go znajdzie, wdzięczność Saksonii przyniesie mu dużo korzyści, od papierów z berlińskiej piwnicy zaczynając, a na miłych chwilach w mieszkaniu Christiana kończąc.

– Dobra – powiedział, zwinnie podrywając się na nogi i natychmiast tego żałując; łydka zaskoczyła skurczem. – Rrrwa... To robimy tak, Saksa, ty...

Feliks urwał w połowie zdania i zamrugał, niedowierzając w to, czego nie widzi; Saksonia już zniknął w najbliższym przejściu, pozostawiając go całkiem samego pod gwizdkami.

– Skąd ty masz tyle energii, Saksa? – zapytał, rozmasowując łydkę. Skurcz puścił po kilku bolesnych chwilach. – Ile spaliśmy, dwie godziny? Faszerujesz te kartofle jakimś koksem, czy jak?

Znając tę rodzinę, wcale nie było to nieprawdopodobne, ale Polska nie zamierzał wgłębiać się w ten temat. Wolno ruszył w kierunku przejścia, szybko układając w myślach plan.

Christian mógł być już na drugim końcu muzeum, więc nie było sensu iść za nim; poza tym, rozdzielenie się dawało większe szanse na znalezienie zegarka.

Zacznę od tego piętra, a potem schodzę w dół, postanowił sobie Polska, wychodząc na korytarz i pochylając się nisko. Tym razem ascetyczny wystrój muzeum bardzo mu się podobał; na tych pustych przestrzeniach dojrzy zegarek raz, dwa...

Bardzo elegancki pan ochroniarz szedł przed siebie i wystukiwał smsa, a dźwięk każdej literki roznosił się echem po niemalże pustym pomieszczeniu; Feliks wyprostował się, obrócił na pięcie i udał niezwykle zainteresowanego wywieszonym na ścianie aktem.

...i nie będzie musiał pytać obsługi. Tak, plan był doskonały.

– Znaleźć zegarek – mruknął do siebie Feliks, czekając, aż ochroniarz go minie. – A potem znaleźć Saksę w tym koszmarnie wielkim miejscu. Prosta sprawa.

Bez przekonania wyciągnął z kieszeni telefon, zignorował trzy nieodebrane połączenia od kogoś z rządu (miał urlop!) i musnął palcem ekran, przebiegając wzrokiem po liście kontaktów.

Nacisnął na imię Saksonii i wpatrując się dalej w rubensowskie kształty pani na obrazie, przeczekał cztery sygnały, aż włączyła się poczta głosowa.

Mógł się tego spodziewać; o ile Christian w końcu wszedł w posiadanie komórki – Prusak przekazał mu w spadku swoją militarną Nokię, kupiwszy sobie za pieniądze Ludwiga jakieś czteroaparatowe cudeńko, którym chwalił się na prawo i lewo – tak nie miał w zwyczaju codziennie zabierać jej z domu.

– W dwudziestym pierwszym wieku nie mieć telefonu przy sobie, co za człowiek – szepnął Polska z rezygnacją, chowając telefon do kieszeni i znowu rozglądając się za zegarkiem. Ochroniarz zniknął. – Pokażę mu przepisy w necie, to nie wypuści komórki z ręki już nigdy, metoda lepsza niż kropelka...

Pokręcił głową, wziął głęboki oddech i ignorując protest obolałych stóp, ruszył na poszukiwania. To tylko jedno piętro i parter, na szczęście, dalej nie dotarliśmy, pomyślał, i wślizgnął się za drzwi oznaczone symbolem męskiej toalety.

Zajrzał pod umywalki, w kabiny i w okolice pisuarów, ale nie znalazł nic; szybko znalazł się z powrotem na korytarzu, śledzony dziwnym spojrzeniem jakiegoś mężczyzny.

Dobra, tam nie ma. Ale na pewno przechodzili tędy...

Godzinę poszukiwań później Feliks nieco się załamał; opadł na ławkę i zerknął na obraz przed sobą. Napoleon z kwaśną miną siedział zgarbiony na krześle, posyłając Feliksowi ponure spojrzenie.

– No co? – zagadnął Polska bez entuzjazmu w głosie. – A miało być tak pięknie, nie? – Chwilę milczał, wpatrując się w obraz Delaroche'a. – O chłopie, zapomniałem, jakie ty miałeś zakola...

Znalazł sklepik, bibliotekę i kawiarnię. Przeszedł ponownie przez malarstwo niemieckie, zagapił się na obrazy Caspara Davida Friedricha nieco dłużej, niż powinien – cholera, musiał przyznać, że miał słabość do romantyzmu – przebiegł przez sztukę sakralną, szukając czasomierza między świętymi, zrobił selfie z rzeźbą Beethovena i wysłał do Austrii, trzy razy próbował dodzwonić się do Christiana, bo nadzieja matką głupich... A zegarka jak nie było, tak nie ma.

I chyba Feliks zaczął tracić nadzieję, że ten zegarek znajdzie.

Konieczność zapytania personelu stała się niebezpiecznie realna, bo prędzej czy później ktoś zwróci uwagę na Polskę biegającego po piętrach bez ładu i składu...

A, jeszcze nie sprawdził piwnicy!

Ucieszony, że istnieje jeszcze jedna lokacja, w której mógłby znajdować się ten cholerny zegarek, Feliks poderwał się na nogi i pognał w kierunku wind.

Gdy tylko otworzyły się przed nim oszklone drzwi, szybko wypadł na korytarz, o mało co nie potrącając jakiejś kobiety. Wymamrotał pośpieszne przeprosiny, zebrał solidny opieprz, przeprosił jeszcze raz i, byle tylko oddalić się jak najszybciej od rozsierdzonej odwiedzającej, skręcił w pierwsze napotkane drzwi.

I to był błąd.

Feliks rozejrzał się po niemalże pustym, betonowym pomieszczeniu, dostrzegł kilka pudełek pokrytych białym płótnem, pustą sztalugę, szyby z pleksi ułożone pod ścianą i szybko zrozumiał, że nie powinno go tu być.

– Wlazłem do magazynu – stwierdził, co oczywiste i odwrócił się na pięcie, mając nadzieję, że ta furiatka już sobie poszła.

Jak w zwolnionym tempie zobaczył, jak metalowe drzwi zamykają się same; potem coś cichutko kliknęło w zamku.

Wiedziony przeczuciem – i doświadczeniem, nie oszukujmy się – Polska rzucił się do drzwi, złapał za ciężką klamkę obiema rękami i pociągnął do siebie.

Potem, zauważywszy małą kartkę z napisem „pchać", pchnął, ale drzwi pozostały zamknięte.

– No nie – powiedział z niedowierzaniem. – Jaja sobie ze mnie robicie? Co to jest, tania młodzieżówka z Wattpada?

Naparł barkiem na metal, ale ten ani drgnął. Feliks spróbował drugi raz, a gdy i to nie pomogło, cofnął się o kilka kroków, zatarł dłonie i wkładając w czynność pchnięcia tyle siły, ile jeszcze mu pozostało, pchnął po raz trzeci.

Drzwi ani drgnęły.

– Gdyby jeszcze tu był Saksa – rzucił, rozglądając się wokoło. – To bym przebolał ten scenariusz jak z taniej komedii romantycznej, ale...

Właściwie, to Feliks nie miałby nic przeciwko, by zostać zamkniętym na całą noc z Saksonią, bo przynajmniej wysłuchiwałby jego artystycznych obsesji siedząc.

Może nawet Christian nieco by zluzował... Czy odosobniony magazyn w miejscu publicznym wciąż jest miejscem publicznym?

O, chłodnia też byłaby spoko, stwierdził, przebiegając myślami po oklepanych schematach i ignorując szybsze bicie serca. Motyw ogrzewania się nawzajem zawsze lubiłem, a obecna pogoda nie sprzyja...

Gwałtownie potrząsnął głową, próbując odgonić interesujące scenariusze tworzące się w jego głowie. Później sobie pofantazjuje, na razie musiał się jakoś stąd wydostać.

Skoro kwestia siłowa nie zadziałała, Polska postanowił wziąć drzwi sposobem. Jeśli tak magicznie się zamknęły...

– Sezamie, otwórz się? – spróbował.

Nic.

– Alohomora!

Nic.

– Na potęgę posępnego czerepu, mocy przybywaj...

Brak reakcji.

– Szedł Sasza suchą szosą... Dobra, na wężomowę też nie reagują. 

 Feliks wpatrzył się w drzwi w sposób, który implikował, że jest spokrewniony z warszawskim bazyliszkiem, ale drzwi, niestety, nie rozpadły się w pył.

Dobra; teraz ostatnia rzecz, która przychodziła mu do głowy.

– Przyjacielu – powiedział dobitnie do drzwi.

Pozostały zamknięte; Polska usiadł na podłodze i wyciągnął z kieszeni telefon.

– Nie ma zasięgu, nie? – wymamrotał, zwiększając jasność ekranu. – No jasne, że nie ma. Cholerny bunkier...

Do Christiana by się nie dodzwonił, ale do innego z braci owszem. Wystarczyłoby tylko powiedzieć, że to Saksonia też jest tu zamknięty i ratunek nadszedłby w trymiga...

– Dobra – powiedział sobie Polska, rozglądając się szybko po pomieszczeniu. – Sam stąd nie wyjdę, więc może zajmę się czymś pożytecznym, żeby nie zacząć panikować... O czym oni wtedy paplali w tej restauracji?

Odpalił dyktafon i przeczyścił gardło.

***

Spoglądając w swoje odbicie w lustrze ponad śnieżnobiałą umywalką, Christian odniósł niepokojące wrażenie, że nie okazał się zbyt dobrym gospodarzem.

Starannie umył ręce, śledząc w myślach trasę wycieczki i próbując zorientować się, w którym jej momencie zraził do siebie Feliksa.

Bo zrazić musiał; tłumaczyło to, dlaczego Polska zniknął bez śladu, a próba skontaktowania się z nim kończyła się jedynie lakonicznym komunikatem po polsku i po angielsku.

Co prawda, Christian nie wziął ze sobą swojej komórki, ale wystarczyło grzecznie poprosić recepcjonistkę o możliwość skorzystania z telefonu, by się przekonać, że Feliks wyłączył swój.

Gilbert wyśmiał jego nawyk uczenia się numerów na pamięć, ale to nie Christian skończył ostatnio na obrzeżach obcego miasta z wyładowaną baterią...

Ale wracając do Feliksa; Saksonia zerknął na nadgarstek, niestety pusty, i westchnął.

Jak dowiedział się od pracowników, zbliżała się osiemnasta, a więc godzina zamknięcia muzeum; już jakiś czas temu porzucił poszukiwania własnego zegarka, mając nieprzyjemne wrażenie, że są bezcelowe, a zamiast tego skupił się na odnalezieniu towarzysza podróży.

Feliks nie pytał nikogo z obsługi, a ślad po nim urywał się w kawiarni. Polska miał talent do znikania i jeśli chciał, potrafił ukryć się tak, by nikt go nie znalazł – na ogół było to powiązane z dość drażliwymi tematami, których Saksonia wolał nie poruszać.

I wyglądało na to, że, niechcący, poruszył. Nie zwrócił też uwagi na wyraźny fizyczny dyskomfort, zbyt zaaferowany chęcią pokazania Polsce wszystkich tych cudownych rzeczy i, na dodatek, Feliksa głęboko obraził, podświadomie łącząc utratę cennej rzeczy z godnymi pożałowania stereotypami z przeszłości.

I, być może, Polska poczuł się dotknięty odmową dotyku? Młodzież pewnie nazwałaby go staroświeckim, ale Christian naprawdę nie czuł się komfortowo, okazując bliskość publicznie, podczas gdy Feliksowi raczej nigdy to nie przeszkadzało...

Mechanicznym ruchem poprawił włosy opadające mu na ramiona i wyprostował się.

W ramach przeprosin zapewni Feliksowi porządny zapas kawy dobrego gatunku, butelkę pierwszorzędnego wina i własnoręcznie przygotowaną kolację; nie zmyje to jego błędu, ale może sprawi, że Polska znów spojrzy na niego przychylniej.

Szkoda, że po tak długim czasie zajmowania się własnymi sprawami, gdy w końcu mieli okazję spędzić razem czas, ich wizyta w muzeum zakończyła się tak nieprzyjemnie.

Wycieczka do Poznania również znalazła się pod znakiem zapytania, a Christian tak bardzo chciał zwiedzić to muzeum...

Wyszedł z toalety i przeszedł przez najbliższą salę, nie zaszczycając żadnego z dzieł sztuki chociażby przelotnym spojrzeniem.

Gdy doszedł do windy i wezwał ją przyciskiem, dopadł go zziajany, młody człowiek z plakietką z napisem „stażysta", chociaż w tym momencie lepiej pasowałoby do niego określenie „posłaniec".

– Proszę pana... – wydyszał chłopak. – Ten pan... co go... pan szuka, my... my chyba go zna... znaleźliśmy... Magazyn w piwnicy... Drzwi... zacięły i... zamknęło go... Pani dyrektor już... już idzie... Przepraszamy... To się nigdy...

Saksonia zamrugał. Czyli Feliks nie uciekł obrażony. Po prostu, jak to miał w zwyczaju, wpakował się w tarapaty. Z uśmiechem grzecznie podziękował stażyście za przyniesienie tej dobrej nowiny.

Czyli ich plan zwiedzania nadal jest aktualny, cudownie.

Ale kolację na przeprosiny i tak przygotuje; zupa ziemniaczana, kluski i coś prostego na deser, może te polskie placki ziemniaczane według feliksowego przepisu...

Saksonia naprawdę uwielbiał gotować dla bliskich.

***

Christian rozmawiał z elegancko ubraną kobietą, która obiecywała, że osobiście powiadomi miejskie biuro rzeczy znalezionych, jeśli obsługa muzeum nie znajdzie zaginionego zegarka, oraz gorąco przepraszała za zaistniały incydent.

Stojący obok Feliks bardzo, ale to bardzo chciał zapaść się pod ziemię, stać niewidzialnym albo chociażby pobiec do samochodu, ale przed ucieczką powstrzymywała go ręka owinięta wokół jego ramion.

To było zaskakujące; Polska raz czy dwa zerknął na Saksonię i zastanowił się przelotnie, czy ta personifikacja miała coś w ustach od śniadania; może to z głodu albo odwodnienia?

Ale Saksonia wyglądał zdrowo, miał kolory na twarzy i stał też całkiem pewnie, więc zagadka tej nagłej wylewności pozostawała nierozwiązana.

– Ciekawi mnie, czemu nie pytałeś obsługi – Christian zerknął na Feliksa, gdy tylko pani dyrektor skinęła im głową na pożegnanie i wróciła do budynku.

Polska wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego. Saksonia westchnął.

– Nie do końca tak wyobrażałem sobie ten dzień – przyznał.

– Oj, uwierz, nie tylko ty – Polska przestąpił z nogi na nogę. Kawa i ciastko z kawiarni już dawno przestały działać; czuł, że jeśli zaraz nie znajdzie się w samochodzie, na wygodnym fotelu, to zaraz zostanie nową dekoracją chodnika.

Zbliżała się dwudziesta; gdyby nie stażysta, który stanął w drzwiach magazynu z miotłą w ręce, Feliks pewnie dalej by tam siedział. Z nudów wymyślił i nagrał aż cztery alternatywne wersje kompromitującego nagrania, które obiecał wysłać znajomemu politykowi po powrocie z urlopu. Trochę edycji dźwięku i będzie perfekcyjnie...

Zerknął na Saksonię; Christian milczał, a wiatr szarpał jego do tej pory starannie ułożone włosy, nadając mu nieco dzikszego charakteru. Marszczył brwi i błądził wzrokiem po piętrach Museum der bildenden Künste, jakby wcale go nie widząc.

– Saksa?

– Feliksie – Saksonia posłał mu skruszone spojrzenie. – Przemyślałem kilka rzeczy i myślę, że powinienem przeprosić cię za dzisiaj. Chyba przesadziłem.

Feliks zamrugał, nieco zdziwiony, bo przez pobyt w muzealnym karcerze wszystko, co było wcześniej, wyleciało mu z głowy, ale jeśli któryś Beilschmidt go przepraszał, to musiało być coś ważnego, więc skinął głową.

– No... Troszkę.

Saksonia wziął głęboki wdech i zerknął na Feliksa.

– Co powiesz na to, by jutro zrobić sobie przerwę? – zapytał, a ku swojemu zaskoczeniu Polska usłyszał w jego głosie niepewną nutę. – Moglibyśmy zostać u mnie w mieszkaniu. Muzea... Nie uciekną.

Polska zamrugał z niedowierzaniem. Saksonia proponuje dzień wolnego! To musi być boska interwencja!

– A co z twoim zegarkiem? – zapytał jeszcze, chociaż cała jego dusza tańczyła na myśl, że jutro nie muszą wychodzić z sypialni.

No, może jeszcze mogliby posiedzieć w kuchni, o ile Saksonia nieco zrównoważy stosunek ziemniaków do innych produktów spożywczych...

– Chyba... – Saksonia wyglądał na zmieszanego. – Chyba wiem, co się z nim stało. Jutro zadzwonię do wczorajszego muzeum...

– Czekaj – Polska zmarszczył brwi, a jego krew zawrzała. Wyrwał się z objęcia, szaleńczo gestykulując. – Jak to do wczorajszego?! Zgubiłeś go wczoraj?! Biegałem po tym molochu bez sensu?! Zamknęli mnie w tej celi na darmo?!

Saksonia na moment uciekł wzrokiem.

– Gdy rozmawiałem z panią dyrektor, zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie już wieczorem go nie miałem. Nie mam jeszcze pewności, ale...

– Jesteś zrośnięty z tym zegarkiem, jakim cudem nie zauważyłeś tego wcześniej?!

– Byłem... rozproszony.

– Czym ty mogłeś być rozpro... Aaaa.... AAAAA... – Feliks zamrugał na widok czerwieniejących policzków Christiana, a potem uśmiechnął się bardzo, bardzo szeroko. – No dobra, chyba ci wybaczam, Saksa – powiedział wspaniałomyślnie.

Christian skinął głową i ruszył w kierunku zaparkowanego przed muzeum samochodu; Polska z nową energią skoczył za nim i chwycił go pod ramię.

Saksonia tylko zerknął nań kątem oka i delikatnie się uśmiechnął, zwalniając kroku, by dopasować tempo do obolałych nóg Feliksa. Nie odsunął się, chociaż w jego postawie wciąż pozostała pewna sztywność.

Personifikacje na emeryturze nie są jednak takie złe, stwierdził w myślach Polska.

– Feliksie... Czy ta nasza wycieczka do Poznania jest wciąż aktualna?

...po prostu muszę nauczyć się żyć z ich obsesjami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro